Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
17.41 km
14.00 km teren
00:51 h
20.48 km/h:
Maks. pr.:30.60 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 366 kcal
Łudzę się co do Szczepiony
Piątek, 2 listopada 2012 · dodano: 15.11.2012 | Komentarze 1
Jeszcze mam nadzieję, że pojadę.Prónio zawiesił na FB kozacką mapę i to mnie przekonywało. Ekipa, która miała być, też do mnie przemawiała.
Wybyłam zatem, grzebiąc się najpierw nieziemsko, ku Kampino...SU, konkretnie ku Roztoce, która miała być na trasie Szczepiony.
I odnotowałam, że:
- nie mam kurwa mać siły
- jest MOGRO I ŹLIZGO
- mój łysy tylny Rocket Ron rzuca mą dupą na korzeniach
- zasmarkam się na śmierć
Nie będzie pan zadowolony.
Dane wyjazdu:
41.45 km
14.00 km teren
02:13 h
18.70 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 981 kcal
Otwieram listopad
Czwartek, 1 listopada 2012 · dodano: 15.11.2012 | Komentarze 2
W marnym, co prawda, stylu i zupełnie inaczej niż co roku, bo bez specjalnych tripów cmentarnych.Pogoda mnie odstraszyła. Powiedzmy, że wybrałam ciepły koc i książeczkę:D
Jedyne na co się zdobyłam, to… ZDOBYCIE Palmir i cmentarza w Lesznie. Na ten drugi ostatecznie nie wlazłam, biorąc pod uwagę tłumy (przegląd kolekcji płaszczy jesień/zima) i startującą mżawkę.
W sumie wyszłam na tym lepiej, niż od Leszna zaczynając, a na Palmirach kończąc. Wydułoby mnie wtedy srodze. A tak zmarzłam znośnie. Bo krótko. I nawet nie zdążyłam zmoknąć.
No i dobrze, że jestem niewyjeżdżającym słoikiem.
Czas na książkę jest nie do przecenienia:)
Dane wyjazdu:
24.60 km
9.00 km teren
01:13 h
20.22 km/h:
Maks. pr.:27.90 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 612 kcal
Dziś tylko ku Roztoce City
Środa, 31 października 2012 · dodano: 14.11.2012 | Komentarze 9
Rozpoznawczo i tak, żeby się utwierdzić. Grypsko i brak treningów sieją spustoszenie w Cheorganizmie.Okrutne.
Nie mam tak zwanej melodii (czy ja mam wrażenie, że to warszawskie określenie? Ja jestem słoikiem i na Podkarpaciu tak się nie mówi) do pedałowania.
Na pewno zatem w tym roku jest koniec świata.
Nie wiem, jak mam regulować te posrane hamulce, żeby przestały trzeć. Myślę, że tylko wyjęcie klocków pomoże.
W krzakach mokro, Kampinos bryzga całym swym podłożem spod kół.
I w zębach zgrzyta.
Trochę tego śniegu las przyjął.
Dlatego powróciłam asfaltem przez Leszno.
Dane wyjazdu:
32.28 km
3.00 km teren
01:31 h
21.28 km/h:
Maks. pr.:28.80 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1271 kcal
Dać babie nóż, kurna
Poniedziałek, 29 października 2012 · dodano: 13.11.2012 | Komentarze 5
To se rozpiździ kciuk i potem kwadrans podskakuje, trwożnie patrząc, czy wreszcie jucha przestała – za przeproszeniem – tryskać.Dobrze, że tego kciuka nie mam dłuższego. Rozorałabym cały. A tak to rozorałam cały, ale mój, mój krótki:).
A szukając plusów*, doceniłam, że to nie fakulec. Jak tu żyć bez fakulca w tym świecie pełnym chamstwa i nienawiści?:)
Ponieważ ciągle nic nie muszę oraz nadal mam krzyżówkę grypy i (sądząc po rzężeniu) zapalenia płucotchawek, nie nastawiałam się na wielki rowering.
Zwyczajnie nie mam na to siły. Się porobiło.
Miałam jechać do Warszawy, ale wszystko, co chciałam tam zrealizować, załatwiłam w Izabelinie.
A siły, pary i motywacji nie ma.
Się narobiło.
Oraz boli mnie każde ścięgienko, jakbym dostała wpierdol od kiboli. ÓMIERAM SIĘ, czy co??
* To jak z żywnością podczas wojny. Może i jej nie ma, ale modyfikowanej genetycznie też nie. A to wielki plus (dodatni);)
Dane wyjazdu:
15.51 km
14.00 km teren
01:04 h
14.54 km/h:
Maks. pr.:23.20 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 564 kcal
A wczorajszy śnieżny armagiedon...
Niedziela, 28 października 2012 · dodano: 13.11.2012 | Komentarze 23
... zabrał nam na wiosce prąd!Na wiosce to oznacza, że „nie ma hausu, nie ma dragów, nie ma Europy, nie ma Stanów…”:D
Czyli nie ma kawy, ciepłej herbatki, strawy o porównywalnej temperaturze.
Nawet gdyby człowiek nie chciał iść na rower, bo śnieg, bo wieje po klinie w RAJTUZACH, to musiał iść.
Bo tam, kręcąc, cieplej, niż TUTEJ.
Dla Niewe była to nowa frajda, bo na świeżym fullu.
Toteż fulla – może nie tak świeżego – wzięłam i ja.
Zawsze jest to błąd, bo na tej mojej przyciężkawej kobyle zostaję w tyle.
Aaaaaale!
Szczerze przyznam, że na ową przejachę do Roztoki wybraliśmy się zdecydowanie za późno, bo już we wcale nie belle epoque, czyli w odwilży.

Konkursik na trzepacką minę?:D© CheEvara
Słońce zaczęło robić ze śniegiem to, czego rowery nie lubią. Było mokro. Głównie w zad, bośmy się nie obłotnikowali;). Ale nie w tym był szkopuł*
Niskie zawieszenie mojego Specucha sprawiło, że zgarniałam butami śnieg. A te buty to normalne, wcale nie zimowe buty. W efekcie nawet nie dotarłam do Roztoki.
Stopy-tralalopy zmarzły mi tak, że tenże trip przestał być dla mnie aktem niezrozumiałego hedonizmu. Czyli przyjemnością.
Zostawiwszy Niewe, po krótkiej naradzie, zawróciłam.

To już Niewe cyknął po moim odjeździe, ale wstawiam, bo ładne:)© CheEvara
Mając nadzieję, że do Domu Złego powróciło ciepło.
Nie powróciło.
Wobec czego pojechaliśmy na szamę i na kręgle.
Oświadczam zaś, że jestem wysoce dysfunkcyjną jednostką aspołeczną. Jak się obok nas zagęściło pod względem ludzkości, zebrało mi się na womit i chciałam do domu. Nawet zimnego.
Niewe jest równie aspołeczny:)
P.S. Fajny ten Niewowy full!:)
* szkopuł to taki Niemiec zajadający fenkuł?;)
Dane wyjazdu:
19.36 km
16.00 km teren
01:03 h
18.44 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 436 kcal
NAPRAWDĘ??
Czwartek, 25 października 2012 · dodano: 09.11.2012 | Komentarze 23
Naprawdę wpisujecie tu kilometry Z BIEGANIA??Z pływania też wpiszecie?
A jak ja po cywilu se jadę do stolicy do lekarza, to mam wpisać te kilometry przemierzone poprzez most Śląsko-Dąbrowski?
Podpowiedzcie, bo jeśli tak, to mi dzisiejszy ciotowaty dystans kapinkę się powiększy. Bez pompki do penisa.
A może biegacie z rowerem postawionym na głowie? Jak te Murziny, afrykańskie samice, co z wazonami z wodą na łbie (pewnie też dla sportu) tłuką kilometry?
Proszę o odpowiedź i kapłańskie rozgrzeszenie.
P.S. Kilometry póki co pochodzą z wyskoku na zaborowskie łąki łany. Rowerowego wyskoku. Nie wyskoku OBOK roweru.
Ja dżebię.
Dane wyjazdu:
33.18 km
6.00 km teren
01:24 h
23.70 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 513 kcal
Staczam się:)
Środa, 24 października 2012 · dodano: 09.11.2012 | Komentarze 24
Jeżdżę jak ciota. Tak mało.Brak pracy tym skutkuje.
Nie muszę dymać do stolicy.
W pewnym sensie to fajne jest. Nic nie muszę;).
Ponieważ weszłam w posiadanie trzech szwów w ryju, pod ręką zapasu ketonalu, nie chce mi się dziś jeździć.
Jak pedałuję, to mi cała krew z reszty człowieka wtłacza się w okolice zatok.
Myślałam, że rowerowaniem boleść tę zagłuszę, ale nie zagłuszyłam.
To może chleb bananowy upiekę.
Wiecie, że krety rozmnażają się przez gwałt?
Jeśli to pani kret ryje mi takie kopce na trawie, to… BARDZO CI KUŹWA NIE WSPÓŁCZUJĘ, WYWŁOKO.
Dane wyjazdu:
75.30 km
6.00 km teren
03:21 h
22.48 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3054 kcal
Nierówna walka z gryzoniem
Wtorek, 23 października 2012 · dodano: 07.11.2012 | Komentarze 5
Wczoraj po południu widziałam znak.Znak był mały, ruchomy, kurewsko szybko ruchomy.
Widziałam go, gdy Niewe coś tam dłubał w garażu, a ja – zupełne zgodnie z literą feminimu – czytałam se książeczkę.
Znak przemierzył trasę z przedpokoju do kuchni i mnie zaniepokoił.
Jak to pająk, to Niewe go zajebie, bo ich nie lubi, a ja lubię. Chciałam więc znak ostrzec.
Jak to mysz, do tego biała, nie ma dla mnie nadziei – pomyślałam, zerkając z trwogą na moje wygazowujące się konsesersko piwko w kuflu.
Ale nawet jeśli jest to mysz, i to biała, to z kolei ja ją zajebię.
JAK ZDĄŻĘ:).
Bo słuchejta.
Jakeśmy byli nad morzem, to w naszej wannie przesiadkę do Madrytu miała mysz. Wyglądała na leśną, dobrze jej z oczu patrzyło, piszczała ze strachu melodyjnie i ewidentnie czekała na rodzinę.
Czekała do poniedziałku rano, o czym przekonał się Niewe podczas zbierania się do roboty.
W WANNIE, kurwa.
Nie roboty w wannie, tylko ona czekała w wannie.
Jak ona się z niej wydostała NA SALUONY, że ją tamże widziałam przy tym piwie, nie mam pomysłu, tym bardziej, że gdyśmy się jej badawczo przyglądali, prezentowała pewną nieumiejętność z zakresie z tejże wanny wyskoczenia.
I wtedy też Niewe fachowo i litościwie zapakował ją do (kiedyś to było drewniane pudło po jakimś eleganckim alkoholu, teraz zmieniło przeznaczenie) pułapki i wyniósł, gdzie jej miejsce (na zewnątrz, dziwko).
A mysz myślała pewnie „No pięknie, jak ja się kurwa teraz do tego Madrytu dostanę??”
Po co robię o tym wtręt?
Po to, żeby zasygnalizować, że wcale nie przez swoje grzebanie się i niemoc w porannym zebraniu
się do wyjścia pomknęłam do Pani Matki tak późno.
A przez to, że mimo mysiej przymusowej wyprowadzki dokonanej przez Niewe, znalazłam w domu ślady jej MYSZKOWANIA.
O ty suko – złorzeczyłam, przetrząsając przestrzenie zaszafkowo-zalodówkowe.
A więc wojna!
Wyguglałam kilka humanitarnych pułapek oraz kilka mniej (na wypadek, gdybyśmy drogą pokojowych negocjacji się nie dogadały), po czym zabrałam z jej pola manewru wszystko, czym by mogła zainteresować się alimentacyjnie i wybyłam na Bródno.

Ktoś w Izabelinie (lub też w Lipkowie) jest wielce porządnicki. Na drogę wywalił, nie do lasu© CheEvara
Pod względem walki z wiatrem było 0:0. On mi w ryj, ale ja mu nie ustępowałam.
U Pani Matki bez zmian, a ancymon, którego dogląda na pożegnanie powiedział mi:
BYWAJ
Zbladłam.
Strasznie wyszczekane te dzieci.

Raz. Słownie R-A-Z wylazło mi dziś słońce. Dzikuji!© CheEvara
Do Domu Złego leciałam na złamanie karku (swojego, nie tego jebanego gryzonia), bo ekipa od spieprzonego napędu bramowego przybyła tęże bramę naprawić. O pułapkach na myszy pojęcia nie mają, lamusy.
Wracałam POŻARÓWKO, której poprzez korzenie przeszczerze nie znoszę.
Wytłukło mi dupsko. Tak samo na skrócie omijającym tępo i nieznośnie pnącą się w górę Topolową.
Tom se skróciła!
Kategoria >50 km
Dane wyjazdu:
64.57 km
9.00 km teren
02:52 h
22.52 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2574 kcal
Sama sobie coś udowadniam
Poniedziałek, 22 października 2012 · dodano: 07.11.2012 | Komentarze 6
Na przykład to, że orienty nie są dla mnie. Najlepszym dowodem na to jest fakt, iż wiem, gdzie jest Ludna. Ale jadę do niej od dupy strony. Choć doskonale wiem, że źle jadę.I wiem, że nie jest pod Świętokrzyskim mostem, a w okolicach Poniatowskiego. Ale i tak jadę jak ten ziemniak bez oczu.
Może dlatego, że po dwóch dniach w siodle jedzie mi się jak dawno już nie i strasznie się tym nawilżam.
W świecie rowerowym jedno wielkie roztrenowanie. Nikogom nie spotkała!:)
Kategoria >50 km
Dane wyjazdu:
83.60 km
16.00 km teren
03:36 h
23.22 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:340 m
Kalorie: 2861 kcal
Nadmorskie przyśpiewki we mgle
Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 07.11.2012 | Komentarze 10
Z wczorajszego słońca nie za wiele zostało. Kilka zdjęć i westchnienia. Przydałoby się i dzisiaj, bo w toku wielu zmieniających się ustaleń planowaliśmy dotarcie nad morze.Wszystko dzięki Radka teściowej.
Targał ją profesjonalnie zawiniętą, ale TAK zawiniętą, że nawet łepek jej z dywanu nie wystawał. I on ci ją miał złożyć w Dębkach. Tych Dębkach:).
Podczas wczorajszej poharpowej integracji, kiedym to ja sobie międzyludzkie relacje niemiło zweryfikowała, wyszło, że do Radka jadącego samochodem do Dębek dołączy też Janeczek, narzekający na ból kulasów. *
Czyli rowerami docieramy w trójeczkę: Niewe, Goro i ja.
;)
Ja mimo przemieszczającego się bloku na podeszwie. Acomitamdocholery!:)
Pomachawszy chłopakom (i teściowej oczywiście też), ruszyliśmy zaraz za samochodem. W uroczej, osiadającej zewsząd w postaci mokrej drobnicy mgle.
Między innymi na włosach na nogach, czym ekscytowali się Niewe i Goro, ja byłam, powiedzmy, że świeżo po akcie depilacji.:D
A to zdjęcie z depilacją pozornie niezwiązane:

Mapa Peru i mapa Kamerunu. Jak to połączyć??©
Cięło nam się bajerancko. Oczywiście, starając się sprostać własnej legendzie i Waszym oczekiwaniom napiszę, że to dlatego, iż mamy zajebiście mocne nogi, zwłaszcza po wczoraj, i nic a nic nie miał znaczenia brak wiatru. Udało nam się zachować średnią 27 km/h. Mi-lajk-it!
Na wymarzoną i wyczekiwaną plażę wbiliśmy po świetnym terenowym odcinku i w okolicach Stilo, mnie i Niewe znanego z tamtego roku.

Mój strój teamowy konweniuje z otaczającą przyrodą.©
Gdy już na tejże plaży wylądowaliśmy, tylko gil powstrzymał mnie, małego bałtyckiego labradora gotowego, nie umiejąc pływać, płynąć do Szwecji, ilekroć nad Bałtykiem jestem, do zamoczenia gir we wodzie. Skoncentrowałam się na pisaniu patykiem ckliwych pozdrowień i brykaniu oraz pozowaniu.

Legia psy?©

O trójce takich, co do Dębek lecieli©
Ponieważ jeden taki gamoń, który skończył rozwlekać swą teściową w Dębkach – dla podpowiedzi i ułatwienia dodam Wam, że to był Radek – strasznie się chyba kurwa za nami stęsknił i wydzwaniał, że może już nas wcześniej zgarnie, ustaliliśmy, że niestety do Dębek nie jedziemy, zapakujemy się do wozu gdzieś wcześniej.

Tu było coś fajnego, nie pamiętam tylko, co:)©
Znanym nam terenem ze Stilo, omijając szlak rowerowy, który wygląda tak, że panom odpowiedzialnym za to należałoby stłuc moszny młotkiem, dotarliśmy do wioski Kopalino, konkretnie pod sklep, gdzie pijąca część ekipy dokończyła GieŻecika, a reszta starała się wyglądać i pakować graty do samochodu.
Dzień uznaję za wielce zajebisty, diagnozę, że kolano mnie nawala dopiero po 60-ciu kilometrach jazdy takoż.
Mam też nadzieję, że odgrywając pewną rolę na rowerze, zostanę w pamięci chłopaków na zawsze. A przynajmniej do momentu wykasowania tego filmiku:D.
Aaaaaaaaaaaaaa!
Dałam se taki tytuł, że teraz go muszę wyjaśniać.
Otóż. Niemal zawsze dzieje się tak, że mi się coś śpiewa.
Po pewnych wydarzeniach z piątku, związanych z postojem na jedzenie, Gorem oraz cukrem nie mogła mnie się nie trzymać w sobotę przyśpiewka, intonowana na „starego MacDonalda”:
„STARY GORO CUKIER MIAŁ” – śpiewam ja
A wszyscy! „Ji ja ji ja joł”
W niedzielę zaś, pod dwóch dniach długodystansowego pedałowania, na tę samą melodię oznajmialiśmy światu:
MOJA DUPA BOLI MNIE
I JA I JA JOŁ!
Było jeszcze kilka wyśpiewanych oraz sporo litościwie przeze mnie niewyśpiewanych (jak „Ten Goro zabierze ci cukier i mnie, ten Goro zabierze ci dom”), ale z litości dla ludzkości nie przytoczę.
Potem już był dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi powrót do stolicy we mgle, podczas którego robiliśmy w samochodzie meksykańską falę, obroty w miejscu i trzęśliśmy zadkami. I tylko prowadzący tę skaczącą na boki furę Radek jakiś taki nieprzystający do naszych humorów był.
Nie pił, czy co?
* Nie zrobiłam tam literówki:D
P.S. Wersja Niewe jest tu. A także nieco inne fotki:)
Kategoria >50 km, krajoznawczo, we w towarzystwie