Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
58.64 km
0.00 km teren
02:19 h
25.31 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1128 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Załączam ignora. O. Albo nawet i załANczam:)
Środa, 13 kwietnia 2011 · dodano: 15.04.2011 | Komentarze 5
Taką mam strategię i o nerach więcej nie napiszę nic, poza tym, że raczyły dać mi spokój. Mam wrażenie, że to takie nerki-celebrytki, podłapały, że jest o nich temat i postanowiły PR podkręcać. A że mówi się o nich na jednym z najlepszych blogasków nie tylko na BS (one tak twierdzą, ja jestem zbyt skromna, by w takie bałwo-samo-chwalstwo popaść), ale i w całej sieci, a jego właścicielka umie sobie zrobić budyń Dr Oetkera, w przeciwieństwie do takiego jednego, to one, suki w żywiole swoim.Więc odcinam im korytko, może się opamiętają.
Wywiercanie śruby sztycy wyglądało tak, że Marcin podbił do Centka z długimi ampulami, przyłożył, docisnął, wrzasnął w stronę Sławka na sklepie:
- MAMY SZTYCĘ 31,6?
- NIE MAMY – Sławek na to. Odwrzasnął znaczy.
- To nie odkręcam, bo śruba pęka i okaże się, że nie będziesz miała przez 30 km na czym usiąść – rzekł był, pewnie pełen szczerych i dobrych intencji, Marcin, ale mnie jedynie przeleciało przez głowę, a potem wypsnęło się głośno:
- TO PO KACZĄ PSITĘ JA TU OD GODZINY STOJĘ???
Następnym razem, naiwny Kołodzieju, zadzwoń, czy aby sztyca na sklepie jest, a jak nie jest, to nie zapierniczaj z ozorem na pępku załatwić sprawę. Bo tak jakby nie załatwisz.
Tyle, że ja strasznie, wykurwiście, przemocno NIENAWIDZĘ gadać przez telefon. Nienawidzę ustalać przez niego cokolwiek. Nawet umawiać się na widzenie fejs2fejs NIENAWIDZĘ. A już najbardziej nie lubię dzwonienia do sklepów, do biur obsługi, banków, bo na tyle wierzę ludziom po drugiej stronie druta, że jestem przekonana, że na klienta/petenta/abonenta kładą szeroki chuj i zdalne obsługiwanie traktują jak mus pozbywania się nerda, który dzwoni i zakłada mendę, a nic nie wskazuje na to, czy opłaci się trud rzeczowego gadania z nim i zaowocuje czymkolwiek, na przykład przypływem Jagiełłów w kasie.
A poza tym zawsze sobie wyobrażam, że ten ktoś po drugiej stronie rurki ze światłem i wodą, czy też wódą, bo to przecie światłowód, dłubie sobie w nosie, rozmawiając ze mną, cofa sobie Bułgara, albo grzebie sobie w paluchach u stóp. Tego ostatniego nie jestem w stanie znieść najbardziej.
No to szukam sztycy:D Natłukę kilometrów, ale chuj, nie będę nigdzie dzwonić.
O, a to Marcelina:
fajna, młoda, doooobry jazzujący głos, no i umie też rozbujać.
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
57.87 km
0.00 km teren
02:31 h
22.99 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Sakrekurwable!
Wtorek, 12 kwietnia 2011 · dodano: 14.04.2011 | Komentarze 18
Po pierwsze radam wielce poznać tę flanelę z pogodynki.pl, która to, co ciurla z nieba w godzinach mojego powrotu z łagru, określa SŁABYMI OPADAMI deszczu. Wetknęłabym jej dwa palce w jedno oko i wytłumaczyła QUE SIGNIFICA słowo słaby. Bo po hiszpańsku słaby to DEBIL i ja jestem przekonana, że jest to w pewien sposób ze sobą powiązane.Po drugie pierwsze QUI PENIS AQUA TURBENS, czyli tłumacząc z łaciny – ki chuj wodę mąci? Nie wiem, komu mam to przypomnieć, ale mamy wiosnę, a zatem nie po to pieprzyliśmy się cztery miechy z zimą, żeby teraz znowu o poranku mieć trzy stopnie. No dziubas, noooo.
Po trzy czwarte, czy też po 0,75 – wcalem nie wydobrzała, do konowała nie dostąpiłam, a czy mnie boli to nie wiem, bo jestem na okrągło ućpana prochami na tyle, że nie tylko nie umiem opisać, co i gdzie by mnie normalnie szarpało, co niebawem zrobią ze mnie prochowiec. Jak z kogoś, kto miał fart, zrobili fartuch. Dzięki jednak tym wszystkim wytworom farmakologicznym, mam w robocie takiego spida, że chyba nigdy w całym swoim durnym życiu nie miałam tyle pomysłów, co teraz. Znaczy się, nigdy nie miałam tylu fajnych, mądrych pomysłów, bo durne i urągające jakiemukolwiek sensowi ewolucji miałam zawsze i obawiam się, że na dwa roki przed trzydziechą nie bardzo z tego wyrosłam.
Odebrałam od pana dyrektora mojego sportowego ciuszki teamowe i teraz już wiem, że sobotnie szukanie butów i opcja dostania tylko z niebieskim pizdrykiem była zapisana w mojej życiowej karmie. No nie bez kozery przybrała postać kołka rozporowego na końcu drewnianej poręczy mojego żywota. Bo otóż ciuszki mam niebiesko-białe. Papieskie znaczy, takie na beatyfikację chyba. Żartuję sobie haniebnie oczywiście, bo za darmo to i ocet słodki, ciuszki są wypas, Quest wyprodukował, a jakościowo są takie, że mi sutki stanęły, jak założyłam trykoty na siebie. Cud, miód, malina i szejk kawowy z Maka.
[O, po Monte, szejk kawowy (tylko w lato) z Maka to jest druga strawa, którą wtłaczałabym sobie rynną do gęby. To tak BTW.]
A do czerwonych butów spodenki będą mi pasowały wtedy, gdy wywinę je na lewą stronę i tak założę na dupę, bo wkładka akurat jest pod kolor;)
Oczywiście bezczelnie się nabijam.
Muszę przeciągnąć pana dyra mojego sportowego po jakichś wertepach, pokatuję go na podjazdach, to może zmięknie i zasponsoruje mi górskie edycje u Golonki, choć z tego co wiem, to nie byłam przewidziana w budżecie, bo dołączyłam jakoś pod koniec lutego.
A to przykład, jak można nagrać świetny kawałek o Bobie Marleyu i nie popaść w banał:
--
Swoją drogą zawsze, gdy miałam coś głęboko w dupie, ogłaszałam światu, że GILA MNIE TO W LEWĄ NERKĘ. Może to gilanie mnie już przerosło? :D
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
42.57 km
0.00 km teren
01:54 h
22.41 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 927 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A poniedziałek jak piątek tyle, że ten, co już był!
Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 5
O ten:cheevarze zmokło dupsko
:D
Tak, jestem lejzi bastard i nie mam siły produkować bliźniaczego wpisu. No i wtedy i wtedy dupę mi zmoczyło, choć w poniedziałek było to o tyle dotkliwsze, że z bolącymi nerkami i schizą, że teraz to już się załatwię na amen, wracało mi się potwornie nieefektywnie.
Jakby ktoś pytał, ciągle umieram, ale jakby wolniej i z drugim garniturem atrakcji, bo już bez gorączki. Inna sprawa, że utrzymuję ciągłość farmakologiczną i jak tylko czuję kambek objawów, wciągam procha i kokodżambo i do przodu.
O, a tego to mogę słuchać na okrągło:
Głupie, nie?
P.S. Jadę wywiercać stare siodełko Centka od sztycy. Czy na odwrót:D
Dane wyjazdu:
137.88 km
37.56 km teren
07:49 h
17.64 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3895 kcal
Oż w dupę tchórzofrety
Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 27
[info dla Niewe: wpis jest nudny, nie ma co czytać:P]I to takiej dużej, spasionej, przerośniętej tchórzofrety. Umieram, Robaczki. Postanowienia z mojego testamentu są takie, że jestem parchem nieużytym i moje rowery zabieram ze sobą do piachu (reflektuję na taki sypki żwirek, a najlepiej takie kamyczki z hiszpańskiej plaży w Salobrenii).
Nie no qrwa, tak mnie nery szarpią, że stawiam euro przeciwko kasztanom, że konował wyśle mnie na wyro z antybiotami na dwa tygodnie. Wiem, bo jużem to kiedyś przerabiała. I wtedy raz sobie już umarłam na dwa tygodnie. Jak już mam tak umierać BEZ ROWERU, to sama wolę sobie palnąć w czoło i to bez kuracji antybiotykowej.
A poza tym, jak ja mam na to konanie znaleźć czas, jak ja krwa zawody mam w niedzielę?? A jedne – zarówno XC w sobotę na warszawskich Fortach Bema, jak i Legię w Wesołej – już musiałam odpuścić, bo słabawam od piątku.
Acz mam chęć czuć się słabawa na całe gardło.
Oprócz siekania po nerach mam też gorączkę, a co za tym idzie halucynacje i właśnie widziałam PRZEZ PRACOWE OKNO latającą waltornię. Przy czym do tej pory nigdy nie potrafiłam określić, jak wygląda waltornia, ale jak spojrzałam przez okno, to rachu ciachu – od razu wiedziałam, że tak latać potrafi tylko waltornia.
Załatwiłam się jeszcze dodatkowo w niedzielę, bo rano obudziłam się w pozycji na Quasimodo przed czasem i pomyślałam, że na takie bolenie to może pomóc tylko rower. Inna sprawa, że teraz jestem zgięta dokładnie tak, jak wyglądam na rowerze, więc skojarzenie przyszło samo. I miało być lajtowo, jakieś 60 km – co jak dla mnie, na niedzielę, jest równie imponujące jak pryszcz na dupie Marii Nieziewierskiej. Nie znam kobiety, Wy pewnie też nie, zatem komu może taki pryszcz imponować... No mnie denka od dupy nie urywa.
I tak miało być w niedzielę. A tymczasem zrobiłam traskę na Bielany (pod wiatr), stamtąd na Centrum (z wiatrem), przez długie godziny błogosławiąc wynalazcę Ketonalu, na tyle błogosławiąc, że wymyśliłam wierszyk na cześć jego – znaczy Ketonalu:
Kręci, kręci mnie Ketonal
Gdy nie łyknę go, to – skonam.
Z Centrum pomknęłam se jeszcze (korzystając z wiatru w zad) na Kabaty i tu planowo miałam zrobić zawrotę, po zajechaniu do lasu, który przywitał mnie, Speca i nowe szjus Speca o tak:

Las Kabacki pełen rozlewisk© CheEvara
Więc postanowiłam zawinąć na dom, tam znaleźć starą, poszarpaną derę (żeby wyglądać jeszcze bardziej żałośnie i martyrologicznie) i pod nią spróbować pożegnać się ze światem na jakieś sześć godzin.
I zrobiłam tęże – zawrotę. Jednakowoż na wysokości krzyżówki KENu z Ciszewskiego spotkałam tomskiego, który jechał z naprzeciwka, staliśmy na światłach i ja zastanawiałam się, co to za leszczyna BEZ KASKU szczerzy się na mój widok (sorry Tomek, ale moja kumacja wczoraj oscylowała gdzieś na poziomie brodzika), wyminęliśmy się na światłach, na których jeszcze jakiś stary cep z pinglami o szkłach, których grubość można by zmierzyć tylko w metrach, próbował skrócić moje egzystencjonalne bóle rozpier... rozjechaniem mnie na moich pasach. I miał dziadyga szczęście, bo gdyby Tomek mnie nie zagadał, to bym starego ślepaka wyciągnęła z samochodu i nauczyła paru formułek z kodeksu drogowego, co jakby mam już przećwiczone, bo ostatnio, kto mnie wkurwi, a jest zapuszkowany w samochód, temu pomagam wyjść oknem tegoż.
No ale Tomek na tyle odwrócił moją uwagę, że gniew suta rozpłynął się w niebyt, a sam tomski najpier namówił mnie (NA PEWNO ma certyfikaty ze szkoleń z namawiania i to od samych belzebubów czarnookich) na początek na wspólny dojazd do Powsina, a potem do tężni konstancińskich, a w końcu i do jakiegoś Stefanowa, cokolwiek to jest i jakie vipy tam mieszkają. I to krzaczorami, stepami akermańskimi, BŁOTAMI (moje niu szjusy Speca wymierzą Ci sprawiedliwość!:D)
Gdzieś po drodze napełnilim pićku:

Popas z Tomskim, 20 km przed celem© CheEvara
Pod koniec trasy ja zaczęłam odpadać, Ketonal skończył swoją robotę, na którą to okoliczność ułożyłam wierszyk następujący:
Ketonal, Ketonal
Ty chuju.
[fanów trzynastozgłoskowców przepraszam, nie miałam na 13 zgłosek natchnienia, a rym mi się ułożył przedni, więc pozostańmy przy tej wersji]
I gdy już dotarliśmy do Stefanowa, oznajmiłam Tomkowi, że ja tymi krzakami już nie wracam, jadę drogą, byle w miarę szybko dotrzeć gdzieś do cywilizacji, gdzie jak sobie zemrę, to mnie znajdzie coś bardziej obeznanego z medycyną niż szpaki i dziki. No i rozjechaliśmy się, wcześniej zrobiwszy sakralną fotę, w końcu to 10. kwietnia był;)

A Tomek oczywiście bez kasku!!© CheEvara
Powrót traumatyczny, bo wiało cholernie i zrazu, żem se przypomniała wielce śmieszną książkę Christophera Moore'a, „Najgłupszy anioł” i cytat o poruczniku tamtejszej policji: „Miał w kieszeni drugi otwór, w który mógł wetknąć długopis, co stanowiło dużą wygodę podczas burzy, gdyby człowiek chciał zrobić jakieś notatki, na przykład: jest 19:00. Ciagle wieje jak skurwysyn”.
U mnie było znacznie wcześniej, ale wiało porównywalnie.
Aleją Krakowską dotarłam do Wawy, zajechałam na Pola Mokotowskie, gdzie miałam nadzieję spotkać mój fanklub, nie spotkałam, więc do połówki jego sama się wprosiłam na chatę i tam nakarmiona, napojona, ubrana (bo z gorączki deliry dostałam i telepałam się jak stary błotnik), pojechałam do domu, notując najgorszą średnią w swoim życiorysie.
Kategoria piękna stówka
Dane wyjazdu:
51.26 km
0.00 km teren
02:48 h
18.31 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1148 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Chromolę takie zakupy
Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 29
Nie wiem, mam chęć podnlinkować ten wpis Ołnerowi AirBike'a, bo obsługa w jego sklepach jest jakimś lekko niesmacznym nieporozumieniem.Ne tak o to powinno wyglądać, Panie Mikołajah... Ne, ne, ne
Ja rozumiem, że AB wyrobił sobei już taką markę, że może sobie jedną nogą machać w powietrzu, a palcem drugiej nogi grzebać w nosie, bo i tak gupie klienty przyjdom i interes będzie się turlał, ale choć zachowajmy jakieś pozory (na przykład POZOR, POZOR, BUDU TRISKAT!), że zależy nam na handlu, na zadowolNIEniu klienta, cokolwiek, błagam.
Ale tak. W sobotę poturlałam się z kumpelą (stanowiącą mój fanklubowy filar) na Dereniową. Tam – wg strony wewewe (albo jak mówią Hiszpanie: uwe doble, uwe doble, uwe doble) – miały zalegać sobie buty Szpeca, które ja żem sobie chciała przytulić. Czarno-czerwone, mój rozmiar, mój KULOR. A Karolinę chciałam kaskowo zindoktrynować, żeby choć cuś przymierzyła.
I tak jechałyśmy przez te zawieje, wichury, gradobicia (jak słowo daję, padał grad!!). Po to, żeby ustalić na miejscu, że buty som, rozmiar jest, ale ten niebieski deseń to mi będzie chyba tylko nad morzem odpowiadał, pod kolor tafli wody se go ustawię.
No burdel w archeo.
Ale burdel w archeo jestem w stanie jeszcze zaakceptować. Pogadałyśmy z Marcinem na serwisie, porobiłyśmy dobre wrażenie i zawinęłyśmy się dalej. Na KEN do tej samej firmy, m.in. po siodełko Szpeca, które - według 3 x uwe doble – też miało stacjonować na Dereniowej, ale burdel w archeo i tak dalej. I trza było na KEN.
A tam, na KENie to już dokumentnie mnie chuj z gatunków krętków bladych SZCZELIŁ.
Jeden ze sprzedawców zagaja do mnie, CZEGO se szanowna klientka życzy, ja mu peroruję, po czym on GŁADZIUTKO przechodzi do obsłużenia jakiegoś tęgiego jegomościa. Bez słowa podając mi to siodło.
OK – ranga zamówienia. Ja może wydam tu cztery stówy, a gość dwa kafle i cztery stówy, więc znaj miejsce swe, złociutka.
Zdumiałam, spojrzałam wymownie na Karolinę i obie przez chwilę dzieliłyśmy syndrom karpia zdziwionego swoim jestestwem na stole kuchennym.
Lekutko wkierwiona, powstrzymałam się przed wyciągnięciem gościa zza lady. Pisz te druczki i wracajmy do tego siodełka – se pomyślałam. Bo rada bym jeszcze nabyć sztycę, buty i kierę, więc żkurwa, trochę tego jest.
Tedy zagaił do nas drugi koleś, zainteresował się parchem klientem i moim tematem butów – na tyle mocno, że ograniczył się do poklikania po wewewe, zapytał MNIE, czy tam na sklepie nie ma tego modelu (nie no kurwa, pójdę i może jeszcze magazyn przewalę), zrobiłam minę, jakby zapytał mnie, czy zamierzam suszyć bawole guano i poszłam se poszukać na sklep sama tych butów. Kolo i jeszcze jeden byli łaskawi podtuptać, podali mi dwa pudełka i ulecieli. Jak te balony uleciały.
Tu już tak byłyśmy z Karoliną zdegustowane, że ja pierdolę.
Na szczęście buty okazały się git, zawinęłam je, zabrałam siodełko, a temat sztycy osrałam, bo jak mi gość wyciąga prawie kilogramowego klocka za stówę, to baranieję – nie wiem, czy mam go osmarkać, czy wyjąć ukulele i odśpiewać pieśń pokoju, bo bez niej zaraz tu zrobię atak na WTC.
Zapłaciłam i sobie poprzysięgłam – nigdy kuźwa więcej.
A Karolinie odechciało się mierzenia kasków. Nie wiem, może dlatego, że na KENie wiszą 72 metry nad głową przeciętnego człowieka i nie ma nikogo chętnego, żeby obsłużyć chama, który przyszedł i dupę zawraca. Podziękował za taką wysoką jakość.
To ja se może piosenkę na uspokojenie zapodam
&feature=related
No.
Kategoria >50 km
Dane wyjazdu:
43.33 km
0.00 km teren
01:48 h
24.07 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 879 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Piątek jak poniedziałek i to ten, który dopiero nastąpi!
Piątek, 8 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 4
Rano pięknie i cymes, a wieczorem pompa, jakby wszystkiem istotom na niebiesiech wzięli i odkręcili się hydranty. O ile jeszcze rozumiem, że lało w poniedziałek, bo wzułam nowe meszty Szpeca i jakby MUSIAŁ nastąpić test (szkoda jeno, że nikt tego ze mną nie konsultował), to lanie w piątek wieczorem, po pracy, kiedy można by cuś nadrobić w kilometrach jest dla mnie równie zrozumiałe co niewymierność w mianowniku i wołaczu oraz miejscowniku.Zmokłam jakby misją moją na dzień ów było wyglądanie jak osiurany terier.
O, dyszcz w poniedział zrozumiem jeszcze o tyle, że w naszym wielce chrześcijańskim kalendarzu mamy sobie wcale nie pogański zwyczaj lanego poniedziałku. Terminy mogły zwyczajnie się pomięszać. Ale w pjatnicę?? No ludzie kochani! To tak samo fajne jak kożuch na mleku. Barani kożuch.
A ta pani fajna jest:
Chociaż chuda i nienawidzę jej za to:D
Dane wyjazdu:
57.89 km
0.00 km teren
02:54 h
19.96 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 998 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Noż jest to jakby już przegięte
Czwartek, 7 kwietnia 2011 · dodano: 08.04.2011 | Komentarze 20
Jak już tak wieje, to miejmy do tego jakieś słuszne ozdobniki, co? Na przykład piasek z Międzyzdrojów, który miotany podmuchami wpycha nam się do uszu, nosa i do pępka, albo i niżej i z drugiej strony.. Oprócz piasku życzę sobie też profesjonalnie schłodzoną wódkę, którą będę mogła sobie spożyć siedząc na molo i machając sobie w powietrzu girą.A jeśli to nie wypali, to niech choć mam żagiel do kitesurfingu.
A jeśli już to nie da rady, to styknie przekupienie mnie Specem Epikiem, już nie musi być karbonowy, acz... Nie no za te obłąkane, niekonsekwentne podmuchy ma być karbonik. I drugi alu, w razie gdybym miała kaprys i się rozmyśliła i gdyby nagle ODPODOBAŁ mi się karbon.
Nabijałam się z trenażerowców, ale teraz sama myślę o kupnie takiego grata domowego. Nie jestem kurna w stanie zrobić treningu, jak mnie ten jebany wiatr tak poniewiera z prawa do lewa i z powrotem.
Muszę kupić prostą kierę do Speca. Czy kiera Speca do roweru Speca jest OłKi? Muszę też kupić kask, buty, sztycę do Centuriona i na sam koniec powinnam obrabować bank.
A może jednak od tego powinnam zacząć??
Po raz pierwszy od kilku tygodni korci mnie, żeby dziś zniszczyć się alkoholowo.
Pofikałabym na koncercie jakimś, na przykład o takim o:
Aha.
Niewe, wpis o piątku będzie w poniedziałek :P
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
57.67 km
0.00 km teren
02:37 h
22.04 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:6.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 1235 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Specjalnie dla Niewe
Środa, 6 kwietnia 2011 · dodano: 08.04.2011 | Komentarze 5
Piszem ja i spinam się ja, bo Niewe się niecierpliwi i bidak nie ma co czytać, poniekąd wiem, że na pamięć zna już wszystkie składy wszelkich sałatek meksykańskich.Chłopaku, jak już ostatecznie MUSISZ coś czytać, to ogarnij może „Poradnik Wędkarza” i naucz się na pamięć przeglądu systematycznego bezkręgowców. Zanim powstaną moje wpisy o czwartku i piątku, dasz radę:)
Ponieważ Che w tym tygodniu wysyłkę w robocie miała i opuszczała zakład pracy o godzinach chorych (ale po skończonej robocie zawsze zakładała majtki), wiatr duł (wichry wieją, wiatry szumią, ci umieją, tamci UMIĄ) i zupełnie bez pierniczenia się z kimkolwiek zabierał przyjemność z jazdy wszystkim tym, którzy poruszają się czymś innym niż puszkowozem, to i kilometraż cienieńki.
Niech mnie ktoś teleportuje do Hiszpanii. Tylko nie w okolice Saragossy, bo tam też wieje i to wieje BEZ PRZERWY. Dziwnie tak mieć Armaggedon, a nawet Armageddon przez całe życie.
Piesenka
&feature=BF&list=QL&index=39
Lubię takie granie spod znaku leniwca;)
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
52.44 km
0.00 km teren
02:24 h
21.85 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:7.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 1166 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A co było we wtorek...
Wtorek, 5 kwietnia 2011 · dodano: 07.04.2011 | Komentarze 12
To ja kurna nie pamiętam!:DNa pewno była gargantuiczna chęć pizgnięcia pulsometrem z Mostu Gdańskiego, dokładnie w tym miejscu, gdzie Wisła jest najgłębsza, bo dwa dni po wymianie baterii i w opasce i w zegarku ten czerstwy flet mi piszczy, że brak sygnału.
SRAK SYGNAŁU, ty mandziole zmacerowany!
A może to ja już ledwo dycham po tym Otwocku?
O ile rano jeszcze ze mną współpracował, o tyle wieczorem już po trzech kilometrach powiedział mi SSIJ i odmówił posługi jak domofon jakiś.
Na okoliczność WYSZCZELONEJ w sobotę opony zmieniłam w Cencie gumę na Maxisa, którą dostałam od znajomego i ja pierniczę, jechałam przed dwa trzy dni jak przyklejona do podłoża.
Przepraszam, ale ta wiosna jakaś niedorozwinięta jest.
A w poniedziałek wieczorem wysączyłam o take piwo, o:

Piwo rowerowe, bo ma tylko 2,5% alko;)© CheEvara
które sąsiad mój nadobny, także postrzelony cyklista, przywiózł mi był z Austryi.
Ale muszę przyznać, że piwom, które smakują jak Redd's mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE.
Musiałabym być jakaś strasznie chorutka, żeby wypić takie coś po raz kolejny. Jest to też wielka podpowiedź dla wszystkich Bikestatsowiczów wielce chętnych postawić mi piwo:D
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
43.48 km
0.00 km teren
01:41 h
25.83 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 721 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Zachlupotało w butach
Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 20
Taki jeden Niewe to ma niezłe zadatki na Herr Flicka. Ściga mnie o wpisy, tak jakby w ogóle je czytał. Ale ściga, Yberfyrer.Choć nie czyta.
Takoż składam te literki, żeby coś tu wrzucić, choć mają takie samo znaczenie, jak scenariusz filmu porno i kierunek, w którym przybyły do domu cycatej blondyny hydraulik zakręca kolanko. To przy syfonie.
Poniedziałku to nie ma co komentować, bo dzienny dystans 43 km jest wart obsikania się z litościwego śmiechu. Wyszło tak marnieńko, bo wieczorem mokre coś z nieba poleciało. A rano nie wskazywało na to nic. Tym bardziej, że każdego poranka sprawdzam dużym palcem spod kołdry, czy rzeczywistość jest już wystarczająco gęsta, żeby wstać. I była, słońce świeciło, ptaszki kwiliły, łydka WYJSZŁA sama, SAMIUŚKA na wierzch, no kto by się spodziewał?
Na pewno ten, kto rano w radyju usłyszał i ZROZUMIAŁ, że padać wieczorem będzie.
A ja tylko usłyszałam.
Do domu wlazłam z rzeką Jangcy w butach, w spodenkach miałam naszą starą, poczciwą i mało wylewną Parsętę, a w gąbkach kasku siedemnaście dorzeczy Sekwany. Dziękuję ja bardzo za takie zróżnicowanie klimatyczne.
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50