Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

fullik

Dystans całkowity:3104.17 km (w terenie 906.10 km; 29.19%)
Czas w ruchu:156:29
Średnia prędkość:19.84 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:9556 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:152 (79 %)
Suma kalorii:63819 kcal
Liczba aktywności:47
Średnio na aktywność:66.05 km i 3h 19m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.37 km 0.00 km teren
01:21 h 21.01 km/h:
Maks. pr.:34.58 km/h
Temperatura:8.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 629 kcal

Cielakiem do łoboty

Środa, 11 kwietnia 2012 · dodano: 12.04.2012 | Komentarze 2

Nie obrazi się, mam nadzieję. Mój fullik znaczy. Ale w sumie turlam się nim tak, jakbym BIEŻYŁA jakąś mućką. Średnio siedem na godzinę, ale w tym właśnie jest cała przyjemność, zwłaszcza gdy świeci słońce, jest cieplutko i tak właśnie pod lansik.

Cielak jest OK.

Zasadniczo to pojechałam na fullu we wkurwie, bo mleczko nie zalepiło dziury pogwoździowej (no w sumie trudno żeby) w ścigaczu, a Centek ma ten amor podziurawiony i brakuje mi siły wewnętrznej (morale mi poleciało przez te katastrofy awariowe) na szybkie wymyślenie, co z tym zrobić. Czakram działania mi się zablokował.

Raz, że nienawidzę szukać po necie części. Dwa to nienawidzę płacić dużo za coś, co nie raczyło ze mną skonsultować swojego zepsucia się. Jedno z drugim się łączy, a razem prowadzą do tego, że sterczę w miejscu. Od niedzieli siedemset razy zdołałabym ogarnąć ten amor, ale cierpliwości mam tyle, co chęci na to.

Ale już najbardziej na świecie, ale to naprawdę najbardziej NIENAWIDZĘ CZEKAĆ. Na kuriera, na zmianę statusu realizacji przesyłki, itepe. Nienawidzę. Zawsze mnie wkurwia, że w mojej sprawie nie zwołuje się specjalnego zespołu, który został oddelegowany do tego, by zajmować się tylko MNĄ. I dlatego też nie robię nic, a koło się zamyka.

Full został użyty także dlatego, że w Centurionie nie tylko amor nie działajet, ale też w przednim kole złowiłam DRUCIK, a zgodnie z czwartą zasadą termodynamiki pecha Che, zjebała mi się pompka i se dopiero musiałam nabyć.


Czy wspominałam już, jakie mam uczucia do takich „spontanicznych” zakupów rowerowych? Pewnie wspominałam, ale zdążyliście zapomnieć, więc odświeżę – takie zakupy mnie wkurwiają.



Nawet Rammstein nie jest w stanie rozładować mojego wkurwa.


Dane wyjazdu:
13.08 km 0.00 km teren
00:44 h 17.84 km/h:
Maks. pr.:26.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 219 kcal

No to trzecia część, zaległa tak samo, jak i ostatnie wpisy:D

Sobota, 3 marca 2012 · dodano: 19.03.2012 | Komentarze 11

Część trzecia dotyczy trzyrowerowej soboty, którą to – część, nie sobotę – miałam wrzucić jako ostatnią część, a zatem naturalną kontynuację dwóch poprzednich.

Powyższe zdanie napisałam, żeby zanudzić potencjalnego przypadkowego odbiorcę tej notatki oraz po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze potrafię pierdolić trzy po trzy:D

W każdym razie.

Po tym jak nażarłyśmy się na sztywno u Karoliny, rzuciłam hasło, że trzeba jeszcze wykorzystać ten piękny słoneczny dzień i że idziemy jeszcze na rowery. Ja miałam plan zaposiadać w domu moje rowery wsje, a że mój full spędził część zimy u Karoliny w domu, potrzebowałam jej samej, żeby pomogła mi w dotarganiu do mnie i FSRa i Centka.

Stanęło na tym, że Karolina wsiada na Centiego, ja na fulla i jedziemy se spacerkiem na Bródno (czyli kompensacji i aktywnej regeneracji ciąg dalszy), odstawić moje bicykle. Tak, tym sposobem została u Karolajny moja kolarzówa, czyli stan posiadanych na metrażu rowerów zmianie za bardzo nie uległ:D
Ani na moim metrażu, ani na metrażu Karoli.

Ale świeciło TAKIE słońce, że dla mnie w taką pogodę przechodził tylko full. Miałam lekkiego stracha o Karolę, bo w Centku moje pedały są wyjechane już okrutnie, a to w zestawieniu z kompozycją nowych bloków i braków jeszcze umiejętności reagowania w porę i na czas groziło wyjebką.

Jakbym kurna wykrakała:)

Karolina pizgnęła o bruk w połowie drogi, może nie jakoś dotkliwie, ale z rozczarowaniem dla siebie samej i mnie. Już myślałam, że będzie pierwszą osobą, która nie zaliczy rozdziewiczającej spd gleby. Ona też tak myślała:)

Potem było już bezpiecznie.

U mnie na chacie przysiadłyśmy na malutkie piweczko, po czym dziewczyna wróciła do domu trambajajem, a ja pojechałam Centurionem jeszcze się ponawyżywać (jeden z drugim), o czym wspominałam w drugim wpisie z tegoż dnia.

No. I tak o.


Dane wyjazdu:
67.20 km 8.00 km teren
03:19 h 20.26 km/h:
Maks. pr.:33.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

A to wszystko ci dam, tylko padnij, złóż mi pokłon

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 08.11.2011 | Komentarze 4

Poooolska, mieszkam w Poooolsce, mieszkam w Pooooolsce, mieszkam tu, tu, tu!

Dzień był piękny tak, że aż pękały oczy. Słońce, mua i fullik. A na wieczór czekały wejścia na Kulcik, na któryśmy to podążyć to z kumplem mieli.

Zanim jednak wieczór NADEJSZEDŁ jak ta wiekopomna chwiła-chwila, ja się ujechałam na podewietrze, no kurna, nie można by trochę mniej?? Na ścigancie jeszcze chce mi się z tym halnym walczyć, bo inna pozycja, ale na fullu to ja siedzę jak na koniu (reklama Old Spice mnie rozwala – SIEDZĘ NA KONIU) i biorę cały wryjwind na klatę. Ta może nie największa, ale aby opór poczuć STYKA.

I nie wiem, co dziś bardziej za mną chodzi.




czy
&feature=related

Jeśli jeszcze nie widziałeś Pearl Jam Twenty

&ob=av2n

TO WIEDZ, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE)


A po koncercie, o 23:57 musiałam jeszcze dosiąść rower i powrócić do domu. Teraz już mi dupy nie wywiało, a wymroziło.
A i tak wróciłam z Woli na Bródno PRZEZ OCHOTĘ I CENTRUM.

Siedzę na koniu


Dane wyjazdu:
58.64 km 0.00 km teren
03:04 h 19.12 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 1254 kcal

To nadganiam!

Czwartek, 13 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 0

Wichry wieją, wiatry szumią, ci umieją, tamci UMIĄ. Noż kurna znowu halny? Znowu sirocco? Znowu mam mieć pod górkę?? We w dzień od pracy wolny?
Asiewybraaaaam fullem na KEN do AirBike, do Marcina konkretnie, bo chyba przerosło go odpowiedzenie mi na proste pytanie zadane raniuśko na gtalku. A potrzebowałam wiedzieć już. O ile dróżkę TAM miałam mieszaną, to z powrotem miałam GŁÓWNIE pod wiatr. Skatowałam się przeraźliwie. Przy okazji też zaliczyłam deszcz w słońcu, grad w słońcu, pełne słońce i znów grad. Wszystko podczas pięciu kilometrów przejechanych Puławską.
Nareszcie dowiedziałam się, co czują nowożeńcy, jak im tym ryżem po gębach sypią. Kłuło trochę.

A gdy się wypogodziło, zawinęłam jeszcze nadprogramową pętelkę po to, żeby pod samym domem zmoknąć JAK TO JA.


Dane wyjazdu:
62.84 km 0.00 km teren
03:12 h 19.64 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:125 ( 65%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1044 kcal

To będzie piękny bjutiful łikęt!

Piątek, 16 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 14

I wiedziałam już to na pewno, na czas, na zawsze, na sto procent, na amen, gdym dostała na taczfona sesesmana od Faścika mojego najulubieńszego, najzacniejszego! A ten mię napisał, że jedzie ku mnię!

Aż żem się cała spociła.

Aż żem potrzebowała siedmiu głębokich wdechów przy profesjonalnym użyciu przepony, aby się uspokoić.

Faścik. Mój najzacniejszy. JEDZIE DO MNIEEEEEEEEEEE!:)

No to po pracy popędziłam kupić to, co należało profesjonalnie schłodzić. TAKIEGO gościa podjąć należy siłom i godnościom osobistom.

Tym bardziej, że zjechać ma do Łorsoł supermegaekspresowym pociągiem z Gdyni JUŻ po ośmiu godzinach szaleńczej jazdy?

Poświęcenie jest.
Cosik mię mówi, że Faścik naprawdę musi mię OCIUPINEŃKĘ lubić...

Dane wyjazdu:
64.55 km 0.00 km teren
02:57 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1066 kcal

Badko świedta, nie wytrzybab!

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 9

Ponoć prawdziwy twardziel DIGDY DIE BIEWA KATARU.

To ja jestem miękką fujarą.

Mam katar.

&feature=player_embedded

Ja! J-A. Jestem. Przeziębiona. I nie. Wcale nie dla odmiany od stanu zwanego ciągłym głodem. Jestem przeziębiona wespół z głodna.

Nie wytrzybab.

Dane wyjazdu:
44.27 km 0.00 km teren
02:12 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:159 ( 82%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 886 kcal

Proponuję kolumbijski krawat z jajec

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 2

Smutne jest to składanie się letnich ogródków. Tyle Wam powiem.

Ale o.
Oczywiście standardowo po wyścigu w NDM zamiast opiertyndolić jakąś paszę, to opierniczyłam mnóstwo piwa, skutkiem tego teraz przez cały następny tydzień będę głooooodna.

Zawsze tak jest. Zawsze se obiecuję pełną fachową regenerację po maratonie. A potem jest jak zwykle. Czyli zawsze jest niepełna amatorska nieregeneracja po maratonie.

Być może jest też tak, że jak jeżdżę na fullu, to jestem ciągle głodna. Ale już rano, na Rockhopperze też byłam głodna. Muszę znaleźć inny klucz do tej zagadki. Mam nadzieję, że będzie na przykład z chałki. To go opierdolę!!

Niekoniecznie na ciepło.

Dane wyjazdu:
47.50 km 38.00 km teren
02:16 h 20.96 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:123 ( 64%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 849 kcal

Takie dwie soboty, a przecież jedna - część wtaraja

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 13.09.2011 | Komentarze 6

Dla odmiany rzucił mnie przedstartowy nerw, którego jakoś ostatnio długo nie miałam. Na nerw taki tylko wóda/piwo/rower. A że pierwszego nie znoszę, drugiego nie mogłam, trzecie jak najbardziej mogłam i chciałam, ustawiłam się z Masłowirem i se pojechaliśmy na fullach nad Zegrze. Wcześniej zdążyłam ochędożyć startówkę, którą wieczorem już tylko czekało pierdzenie dooponkowe i smarowanie łańcucha (nieco bardziej skomplikowaną metodą, niż czyni to Niewe) i jak tylko dostałam sesesmana od Masłowira, pojechalim se.

A że historia lubi się powtarzać, spotkaliśmy – jak przy okazji poprzedniego tripu – Janka. Było to o tyle dziwne, że tym razem nie jechaliśmy wzdłuż Kanałku, a przez Płudy i to właśnie tam, na stacji kolejowej Janek do nas dołączył. Dodam, że Janek z obdrapanym fizysem, bo zaliczył gdzieś szlifa. Dodam, że Janek z bombą zamiast nadgarstka. Po tymże szlifie.

I oważ bomba zamiast nadgarstka niby miała powstrzymać Janka przed towarzyszeniem mnię i Masłowirowi w wyprawie na barkę nadzegrzyńską. Bo jazda terenem, gdzie kierownica obtłukuje RUKĘ, ponoć średnio przyjemna.

I tak – ZUPEŁNIE NIEZGODNIE Z POWYŻSZYM – dojechaliśmy w trójkę do Nieporętu:D Tak, terenem. Tak, Janek też. Z tym jego wielkim nadgarstkiem.Tak.

No OK:)
Tam, gdzie jednak kanałek się urywa i trzeba wbijać na nieporęckie rondo, Janek nas zostawił i sobie ze Słavciem pojechaliśmy na barkę. Tam uczyniliśmy krótki popój (do niczego się nie przyznam, do niczego!:)) i zrobiliśmy powrotną nadkanałkową pęteleczkę.


Mogłam się jeszcze z 10 kilomajtrów poszlajać, by mi ogólnie stówencja dnia tegoż wyszła. Postanowiłam być jednak być ciotą i nie dokręcać:)

Dane wyjazdu:
104.51 km 0.00 km teren
04:44 h 22.08 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1917 kcal

Już kurna myślałam, żem w miarę ogarnięta z wpisami

Poniedziałek, 5 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 20

A tu dupa! Dwa dni przedmazoviowe nieopisane! Kurka wodna i butelko z pętelką!
Ale tak. Jak już se leżą te dwa dni nieopisane, to niech se jeszcze poleżą. Z wrześniem muszę gonić, bo jakieś świeżaki mnie w statsach wycinają. A jak wiadomo – jestem tu dla lansu.

Tydzień zaczęłam se zacnie. Udało mi się wykręcić stówencję. I TO NA FULLU:). Rano kontrolna pętelka, sprawdzająca, czy lubię turlać się na fullu (w zasadzie wiem to, nie muszę tego sprawdzać, ale o czymś wpis muszę zrobić, nie?). No i tritcat kilometrów wejszło. Potem do pracy. No i dwatcat weszło. Z dżoba do Airbike na Dereniową, bo Taki Jeden zepsuł swoje koła, a dokładnie piasty i trzeba działać z nową zaplotką.

Dywersja jest taka, że Niewe dostanie jeszcze bardziej za*jebane piasty, żeby w NDM na Mazovii nie mógł mnie dojechać:D.

Potem ja sobie pojechałam do domu, zostawić plecak, zmienić galoty, bom ustawiła się na piwko we w Cudzie nad Wisłą z takim jednym, który Golonkę jeździ i teraz namawia mnie na duet w przyszłorocznym Transalpie. I na Golonkę też mnie zresztą namawia. Wstępnie jednakowoż wypiliśmy Kasztelańskie niepasteryzowane Z KIJA (świeżyzna!;)). I wszystko byłoby super, gdyby się nie rozpadało. Michał wracał na swojej pięknej szosce w burzę, ja w burzę na swoim pięknym fullu.

Przy Cmentarzu Bródnowskim dopadła mnie wielka litość, bo gdym jechała w stronę centrum, żeby z Michałem się spotkać, minęłam kolesia z sakwami, który przycupnął samotnie i smutno na ławeczce przystanku autobusowego. Zrazu se przypomniałam, jak sama w Hiszpanii też robiłam takie pitstopy, a to na notatki w kapowniku, a to na popas. Nie zauważyłam w jego ekwipunku oznak wyprawy rowerowej, sakwy miał raczej liche i symboliczne, ale jak wracałam w ten dyszcz i w tę burzę, to on siedział ciągle.

Zatrzymałam się przy nim. Mokra do samej gąbki w tych galotach. I robię z nim wywiad, czy potrzebuje czegoś, noclegu, przetrwać gdzieś. I co się okazuje? Koleś jest w pracy, przy użyciu iPada liczy samochody i teraz już czeka na kumpla, który ma go wybawić od pogody, czyli wody.

No cóż. Nie darowałabym sobie, gdybym się nie zatrzymała. W Hiszpanii tyle ludzi mi pomogło, że taka pozytywna energia musi się kręcić.

Dane wyjazdu:
103.80 km 36.00 km teren
05:26 h 19.10 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:120 ( 62%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 1608 kcal

Niektóre policjanty to się na niczem nie znają! O!

Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 6

No bo przy tak zwanym Rondzie tak zwanego Starzyńskiego se biegnie dróżka rowerowa. Okala sobie ładnie to rondko, będąc zbudowaną z uroczej różowiutkiej kostki bauma. W pewnym jednak momencie trza z niej wypaść na przejścio-przejazd, czyli zamienić bezpieczną dróżkę na asfalt. By go przekroczyć. Jest to najchujowszy manewr, bo tam ośmiu MOŻE na dziesięciu kierowców blachosmrodów się zatrzyma, żeby pojeba rowerzystę przepuścić, niech se jedzie. No ale po radiowozie to spodziewam się (naiwnie) zachowania raczej pro.

NIC BARDZIEJ DEBILNIE NAIWNEGO, jak już nadmieniłam.

Prowadzony przez spasionego policyjnego Andżeja radiowóz zatrzymał się zderzakiem prawie na moim spd-zie. A z wnętrza samochodu i jednicześnie z wnętrza spasionego Andżejowego węcioła (bebzuna, brzychola, kałduna) dobyło się sapiące:
- NO CHYBA SIĘ PRZEPROWADZA ROWER PRZEZ PRZEJŚCIE, NIE??

A ja co? Niewiele myśląc, wrzasnęłam:
- A WŁAŚNIE ŻE NIE!

I usunąwszy się z asfaltu, sprzed radiowozu zatrzymałam się, znów na różowej kostce bauma, tyle, że po drugiej stronie nieprzyjaznego asfaltu. Zatrzymałam się, bo i Andżej chciał najwidoczniej porozmawiać.
Całą scenkę zepsuły dwa czynniki.
Siedząca obok niego Bożenka oraz Andżeja wielki brzuch zaklinowany pod kierownicą, który nie pozwolił Andżejowi SZYBKO wyleźć z fury, a widać było, że dążył do zwarcia. Bożenka powiedziała Andżejowi, że właśnie, że tu se można przejechać, a brzuch zaklinowany pod kierownicą Bożence przytaknął.

A ja co? Znowu niewiele myśląc, popukałam się w czoło. W sensie, że na zasadzie projekcji – bo choć popukałam się w moje własne czoło, to miałam na myśli Andżejowe karampukostwo i głupotę. A nie własne karampukostwo i własną głupotę.

Kocham niedzielne poranki, kiedy cały nasz katolicki naród jeszcze żuje opłatek zwany komunią i potem wylewa się na ulicę ze swoim postępowym, otwartym na świat myśleniem.

Oczywiście – dla własnej pewności objechałam chwilę później to rondo z perspektywy samochodu, bo może to ja interpretuję prawo pod siebie i to, co wydawało mi się przejazdem też, jest tylko przejściem i Andżej ma rację. Ale nieeeeeeee. Nie, bucu jeden ty!

Tam, bucu jeden ty, JEST przejazd dla tych pojebów rowerzystów. Mówią o tym znaki pionowe, mówią też poziome.

Taka nawet odrobinę podkurwiona pojechałam przed siebie, Dżagielońską w stronę Kanałku, bo przyszło mi do głowy, że odwiedzę se w Radzyminie Wiolkę. No i tak nie unosząc leniwie i wygodnicko dupy doturlałam się do Wajolety. Wajoleta przebrała się w odzież wierzchnio-trykotnią i razem ze mua powróciła do Warszawy. Do swojej hacjendy prywatnej. Kusiła mnie co prawda piwem, ale gdy wyrzekła slowo CARLSBERG, ja dostałam epilepsji i zaliczyłam mikrosekundowe przejście na drugą stronę mocy, po czym ODMÓWIŁAM.

Wtem zadzwonił Niewe, że ma plan.

Niewe, który ma plan jest tak przewidywalnym zjawiskiem jak ja, która odmawiam piwa.

Plan Niewe opierał się o Gora, który ścigał się tego dnia w Tłuszczu na Polandbike'u w swoich biskupich, teamowych fatałaszkach. Mieliśmy z tymże Gorem gdzieś się spotkać i se pojeździć.
Goro, na którego się czeka jest równie przewidywalny, co Niewe, który ma plan, który opiera się o Gora. I to o Gora w biskupim wydaniu.

Spotkałam się z Niewe na moście w Kobiałce i jęliśmy jechać, tym samym czekając na sygnał od Gora.

Czekanie, jadąc jest fajne, ale czekanie jedzac i pijąc jest nawet fajniejsze.
Tym samym znaleźliśmy się w Krogulcu przy Modlińskiej. Na żarciu i piciu.

Nie było tam Kasztelańskiego, ale Carlsberga też nie, więc śmiało można było pić.

Dużo piliśmy. No bo i długo ma Gora czekaliśmy. Niektórzy zdążyli nie tylko wypić dwa piwa, ale i wszamać dwa dania.

Nie patrzcie na mnie, ja wypiłam dwa, zjadłam raz.

Po udanej konsumpcji, acz z poczuciem niedosytu ruszyliśmy zadki. Było już ładnie po siedemnastej, a Gora wciąż nie było widać. Przypominam, że ścigał się w Tłuszczu. Oddalonym od Warszawy o 40 km.

Ale w końcu nadjechał. Z ekipą swoją. Ekipę tę rozparcelowaliśmy, zabierając Maćka (też ubranego w Ti-mołbajl, ale nie dla biszopów) i pojechaliśmy sobie na Bemowo. Już niemal tradycyjnie. Do Bemola. Na piwo. Napić się.

Znaczy się, chłopaki ŻŁOPALI, ja piłam (a raczej opijałam Niewego). Przy okazji tej świat po raz kolejny wydał się mały, bo nadjechał jakiś Fullista, dosiadł się do nas, a tu okazało się, że ja i on znamy tych samych ludzi, ten sam sklep rowerowy, tego samego właściciela tego sklepu.

Pierdnij, kuźwa, a będzie o tym wiedział nawet twój nienarodzony syn.


A potem już standardowo. Wypite, wstane i pojechane. Nuda:)