Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:1952.92 km (w terenie 376.61 km; 19.28%)
Czas w ruchu:101:11
Średnia prędkość:19.30 km/h
Maksymalna prędkość:61.70 km/h
Suma podjazdów:12375 m
Maks. tętno maksymalne:178 (90 %)
Maks. tętno średnie:155 (79 %)
Suma kalorii:61517 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:63.00 km i 3h 15m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
43.34 km 6.20 km teren
02:07 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1293 kcal

Dziś zasłużona

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 2

LA KOMPENSASJĄ.
Nawet gdybym nie miała jej w planie i tak bym ją zrobiła, bo mnie troszeńkę giry pobolewają po wczoraj.

Zrobiłam ją nawet POMIMO deszczu, który rano mi wsiąkał w dupę, w zęby, potówkę i DŻIULERY rowerowe.

Ale czymże to jest przy osobie mojego ulubionego ochroniarza w pracy, który od drzwi zaatakował mnie nowym Aktivistem, w którym znalazł tekst o rowerach.

DOBRZE, ŻE NIE PYTA MNIE O FORMĘ, bo musiałabym mu dać w ryj.

I o.


Muszę odszczekać moje na-Eurowe psioczenie, bo wieszczyłam, że pozamykają wszystko, co się da, łącznie z niektórymi DDR-ami, a póki co jest całkiem znośnie. A zmiany, które są wrzucam do segregatorka z plusem. Bo na przykład (szkoda jednakowoż, że potrzebna do tego była tak wielka impreza) na bulwarach wiślanych po trzech latach (trzech, bo trzy lata temu przeciągałam tamtędy Panią Matkę moją, z którą żarłyśmy jakąś paszę i chciałyśmy nie po chamowatemu wywalić śmieci do kosza. Bardzo to było niemożliwe na odcinku od mostu Gdańskiego do Świętokrzyskiego) pojawiły się kosze na śmieci. Co prawda ewidentnie prowizoryczne i ohydne, ale lepsze takie, niż fruwające plastiki.

Nie mam trochę czasu na zoczenie czegokolwiek innego związanego z OJRO, ale na ten przykład podobają mię się piłkarskie syrenki rozlokowane przeróżnie i podoba mi się też cotygodniowa kontrola BORu w Centrum Olimpijskim, dokąd zmierzam pielęgnować swoją tężyznę fizyczną.

Czepią plecaki, znaczy prześwietlają.

Celebryty jeżdżą na rowerach. Ja na przykład doznałam dziś Kuby Wojewódzkiego usiłującego skitrać się pod czapką z daszkiem jak restauracyjna markiza.

Bardziej jednak podoba mi się Hanka Bakuła w sukience i na amsterdamie;).


A jeszcze w temacie piłkarskim, to ja mam uczucia ambiwalentne. Nasi grają fajnie (i w sumie trzymię te moje poorane kciuksy za wejście do ćwierćfinału) i to mnię cieszy, ale to, co się stało z Oranje sprawia, że kuuuuurna! Spalę to Euro, jak nie wyjdą z grupy.

Żeby nie było, mam też rzyga w stronę ME, ale o tym kiedyś tam, dziś mam skierowanko na pozytywanko;)


Bardzo, ale to bardzo jęłam poważać tę grupę. Jeśli Vavamuffin nie nagra żadnej płyty, tracą u mnie pierwszą lokatę.





Dane wyjazdu:
117.15 km 0.00 km teren
04:45 h 24.66 km/h:
Maks. pr.:61.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy:1623 m
Kalorie: 3325 kcal

Stawiam na stówki. W Świętokrzyskiem!

Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 14.06.2012 | Komentarze 14

Wczoraj było krótko, więc dziś dla odmiany powinno być długo. Czyli tak jak Che lubi to (i klika, że lubi to) najbardziej.

Ponieważ jestem zajebista, dostałam najdłuższy trening do zrobienia. Cztery i pół godziny w pedałach. Biorąc pod uwagę lokalizaNcję, z tego mogłoby wyjść coś zajebistego. Tylko.

Ale żeby było jeszcze bardziej ZAJEBIŹDZIE, miałam przesiąść się na slicki. Nie wiem, jak Wojciu, ale jak ja mam w perspektywien zmianę kapci w Specu, to chce mi się wyć łamane na gryźć łamane na rzucać kurwami. Zagadałam nawet do Hardkorowego Koksa, czy nie mógłby wpadać czasem i mi te opony zmieniać, bo ja takiej siły w RENCACH nie posiadam.

By Cię tak poszturchał Torres albo inny byk, Ty gościu, coś mi te obręcze wsadził!(on sam wie kto!)

I chyba tym – rzyganiem, gryzieniem i rzucaniem – dość obficie emanuję, bo Wojciu sam zmienił mię ogumienie (na moje pytanie, czy mnie już może nienawidzi, powiedział tylko ODEJDŹ STĄD, z czego wnioskuję, że chyba nie jest źle. Albo jest, ale ja będę uporczywie wyciągać pozytywy jak ten ksiądz z „Jabłka Adama”).

Wychodzę ci ja z domku, a tam mnie już obchędażają! © CheEvara


Ja po wszystkim, jak już się Wojciu napracował porównywalnie do majtka na statku, bardzo mądrze rzuciłam rower w najbardziej nasłonecznione miejsce w całym województwie świętokrzyskim, dzięki czemu chwilę przed naszym teamowym ruszeniem na trening usłyszałam donośne PSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSSS.

I chuj całe bombki wziął i potraktował z dubeltówki.

Tym razem Wojciu zmienił mi dętkie JUŻ BEZ TYCH DWÓCH SŁÓW wcześniej cytowanych. To musi być miłość;)

Badam dętkę i stwierdzam na głos, że jestem poebana © CheEvara


Żeby nie było, że tylko stoję i paCZĘ, trzymam wężyk. Albo wężykowi. © CheEvara


Potem była już tylko krótka odprawa z mapą w roli głównej, przypomnienie, co kto ile i jak ma do przejechania, cyknęliśmy se na koniec zdjęcie, na wypadek gdyby ktoś miał z trasy nie wrócić (a bo to wiadomo, co tym świętokrzyskim, ukrytym w chaszczach, ale dekonspirującym się swym zapachem DYMARKOM szczeli do gło... do kominów??) i ruszylim.

Nie mieliśmy mapy okolic, a tylko mapę Kazachstanu. W sumie zawsze to jakaś mapa;) © CheEvara



Pożegnalne zdjęcie, bo wiedzieliśmy, że gdzieś po krzakach czyhają wygłodniałe DYMARKI © CheEvara




Na etapie z Baszowic do Nowej Słupii testowaliśmy jazdę w peletonie, a potem każdy już mógł sypać swoje z obostrzeniem, że wszelkie podjazdy w strefie CZECIEJ, a dwa główne – na Święty Krzyż i do Świętej Katarzyny - we w czwartej.

Chyba uczynię z tego mojego karaczanego roweru i wzrostu ZNAK FIRMOWY! © CheEvara



Pierwsze dymarki i pewnie nawet GOŁOBORZA czekały na nas tam! © CheEvara


Podjazd pod Św. Krzyż zrobiliśmy względnie razem, znaczy się, może niekoniecznie obok siebie, ale w niedalekich odstępach, a jakeśmy już wjechali, ja jakoś mocno nieprzytomnie nie cyknęłam se zdjęcia z panoramą (w stylu „Ja z panoramą na Świętym” czy też „Krzyż i ja w Panoramie”), ale co mym oczom się ukazało należy do mua.

Oraz do miliarda ludzi, którzy tam byli i modlili się pewnie o zdrowie (ci z „Titanica” wiedzą już, że to sprawa drugorzędna, zdrowie im dopisywało, ale szczęście niezbyt), a którzy dostali się tu, na górę, bardzo rekreacyjnie napierdalając samochodem.

Jakby naprawdę nie można było na modły swojej dupy przetransportować jak jaskiniowcy na nogach. Całe dwa kilometry.

Na zjeździe Wojtas rozdzielił ekipę. On i młodzicy wrócili do bazy, a ja z Krzychem pobimbrowaliśmy przez łąki, przez pola na tę swoją wytrzymałość. Tyle, że asfaltami. Cięcie trasy razem dało mi tylko taki obraz, że jak wiozę się na kole, to hovno wychodzi z mojego wyCZymywania i zamiast treningu robię LA KOMPENSASJĄ, a nie o to panu dyrektorowi sportowemu Wojciowi się rozchodziwszy.

Musiałam zatem robić za pilota, przecinać powietrze i torować drogę.
Co zresztą nie uważam za złe, bo nie lubię jechać z tyłu i z opóźnieniem reagować np. na dziury w drodze. Zazwyczaj reaguję już wpadaniem w nie i donośnym SZKURWA.

Więc dobrze wszelako wyszło.

Posiadaliśmy z Krzychem bardzo chujowieńką mapę, której dokładność oscylowała w granicach DO DWÓCH KILOMETRÓW, co tyle samo razy wyniosło nas na manowce i musielim się wracać. Przez to w zadanym czasie zrobiłam tylko półtorej pętli (w tym po raz drugi Święty Krzyż, u podnóża którego Krzysiek odbił do bazy, bo swoje już kończył), zamiast dwóch.


Ale, ale. My się katowaliśmy, a tymczasem w chacie…

Podczas gdy jedni testowali wytrzymałość dup na rowerach, inni chorowali i uczyli się © CheEvara


A jeszcze inni robili w powietrzu tulupy i kręcili aksele! © CheEvara



Tylko że… KTO MIAŁ LEPIEJ? Raczej mua!

Gdyż widoki urywały dupsko, bo pogoda tegoż dnia miała moc rozdziawiania ludzkich paszczy. Opaliłam se odnóża i na nowo odbiłam se okulary na twarzy, acz to akurat nijak ma się do widoków – w sensie tych fajnych i wartych paczenia. Niekiedy panoramy prawie zwalały mnie z siodła, a na zjazdach musiałam się pilnować, żeby lampić się przed się, a nie gdzieś w bok. Piknie, ja Wam powiem.

No i te przewyższenia. Wreszcie czułam, że nie rzeźbię treningu tak o, tylko mam coś z tego jeszcze extra.

Chyba się kuźwa przeprowadzę.

Wróciłam do bazy, po trasie spotykając Michała, który nawiedził jakąś swoją rodzinkę przy okazji. Zrobiłam szybki NAPRAWDĘ NIEZBĘDNY kąping i wreszcie mogłam opierdolić coś innego niż słodkie mordozlepy, którymi ratowałam się po drodze. Pani Ania z naszej mety gotuje tak, że...

CHYBA SIĘ KUŹWA PRZEPROWADZĘ.

Potem trza było już zebrać się w drogę, spakować rowery:


Łowca opon lub też gum;) © CheEvara


powydurniać się:

Dla usprawnienia pakowania rowerów, sztyce trza było se wsadzić w doope;) © CheEvara




Zanim koła wylądowały w busie, Damian zbudował z nich CHYBA batyskaf © CheEvara



i wyczochrać sierściuchy, łącznie z trzema świeżymi na świecie kocurami, pardą, SZKODNIKAMI.

Takimi dwoma, o:

Coś knują SMOLUCHY;) © CheEvara


I jeszcze jednym, który brykał, brykał i aż się wybrykał – do tego stopnia, że zasypiał, próbując tłuc jeszcze swojego brata, smolucha numer jeden. Ładny był całkiem:


A ja tu go jeszcze staram się podjudzać i ożywić;) © CheEvara



Chwilę później spierniczył w kątek i CYWAŁ sobie © CheEvara



Kontrolnie jeszcze łypał, co jest grane. Dymarki nie oszczędzają kotów) © CheEvara



Inna sierść wczoraj taka potulna, dziś zapozowała wdzięki swe wszystkie:

Koty zryte, pies pieprznięty... Chyba się kurna przeprowadzę! © CheEvara



No i tak se nostalgicznie na koniec wrzucę:

Na koniec posłaliśmy CMOKI Baszowicom i pojechalim! © CheEvara


I WYBYLIM.

Jakeśmy przekroczyli Radom, naszym oczom – na szczęście przez szyby – ukazała się ściana deszczu, co tylko spotęgowało niechcenie wracania. W Baszowicach słońce PIEKŁO i o deszczu tego dnia nie pomyślałby największy miejscowy pesymista. A nam w busie przeciekał szyberdach z tego wszystkiego.

Z racji tego, że ja bardzo nieśmiała jestem, przez całą dostołeczną drogę nie zapytałam Wojcia, gdzie mnie wywali i do końca żyłam w przekonaniu, że wysadzi mnie (nie, nie pod ambasadą) tam, skąd mnie pobrał i że mój powrót stamtąd ustanowi nową kategorię w moim życiu, a będzie się zwał Najbardziej Mokrymi Czterema Kilometrami w drodze nach hause. Lękałam się jedynie o elektronikę targaną w plecaku, dupa wyschnie i większej afery nie będzie, ale gadżety mogą się nie podnieść z tego ciosu na trajektorii ich życia.

Sięokazałoże! Nic takiego miejsca mieć nie będzie.

Wujeczek Wojteczek zajechał na Bródno Town i mnię tam zdesantował. No tak, jakbym zalała lapka, to chuj by CZASŁ filmiki, któreśmy wczoraj na objeździe trasy MP nacykali.

Cwany gapa!;)

Fajnie w tym świętokrzyskiem!


Dane wyjazdu:
26.28 km 17.06 km teren
02:01 h 13.03 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy:851 m
Kalorie: 1153 kcal

Kelce, Kelce, w której RENCE?

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 11.06.2012 | Komentarze 7

Śmy pojechaly! Ośmioosobową ekipą Lotosową Airbike'ową. I wcale nie po to, żeby dostać w ryj od scyzoryków, ani nie po to, żeby dla odmiany im wysprzęglić w ryj (swoją drogą, w teamie bardzo podoba się moja opowieść z użyciem tejże frazy na którymś z maratonów, kiedyś już chyba o tym pisałam. Na tyle się podoba, że wszyscy nawzajem grozimy sobie wysprzęgleniem).

Pojechalim se popodjeżdżać.

I się sprawdzić. Na trasie MP w XC. Ja pewnie nie wystartuję, bo jestem ciotą i poza tym nie mam licencji, ale co mi szkodziło pojechać i dowiedzieć się, że jestem ciotą i że nie ma sensu wyrabiać mi licencji?
Tak jak nie ma sensu szczać do kredensu.

Miałam możliwość, to pojechałam to se ustalić, a raczej dookreślić:).



Tym razem nie pojechaliśmy Erbasem, a wypożyczonym z gminy Dżabłonna busem, do którego zapakowanie rowerów naprawdę stanowiło wyzwanie. Dzięki temu mój Specuch jechał z nami w środku, acz mogłam w ogóle nie pojechać po tym, jak PÓŁ godziny, piękne pół godziny czekałam na ekipę. Po którym to czekaniu (PÓŁ GODZINY, które mogłam smacznie przespać!) wysmarowałam sms-a, że jeszcze chwila, a będą mnie odbierać spod domu, bo zamierzam wrócić się z Modlińskiej na chatę.

Jestem Che-gorączka i strasznie kurrrrwa nie lubię czekać.

3 minuty po moim smsie (po pięciu miałam ruszać do domu) zajechano po mnię. Ma się tę moc, ten przekaz, tę siłę wyrazu słowa.


Dróżka jak to dróżka – wesoło, tańczone było (przynajmniej na tyle, na ile pozwala rower w nogach), śpiewane było. Jak zwykle. Po drodze jeszcze zażyliśmy ohydnych rzygowin jako kawy (mam to miejsce otagowane, żeby nam nie przylazło do głowy kiedykolwiek jeszcze tam się zatrzymać):

Z wujeczkiem Wojteczkiem sączymy kaweczkie © CheEvara


Mieliśmy skierowanko na wygłupianko, czego nie można było zmarnować;)

Kurka przymierza się do Propero i sama nie wie, czy chce © CheEvara



Nie zabrakło też teamowych hiciorów:

Ba ba ba ba ba ba, nie nie nie nie nie nie, tututututututut, pa pa papa pa pa;) © CheEvara


Jakeśmy już dojechali, żarty się skończyły. Wojciu oznajmił, co mamy w planie – najpierw wspólny luźny objazd trasy, potem po kolei tniemy czasówki (żeby sprawdzić, jak wielką Che jest ciotą i ta licencja, wiadomo:D).

Zaraz pojedziem zatem, ale...
A teraz weź i znajdź swoje koła:

Miał być graniastosłup z kół, prawie wyszło koło graniaste © CheEvara


Jak już metodą wykluczeniową, każdy z nas osiodłał swoje łoweły, pojechalim się zapoznać z trasą. Techniki wiele tam nie trza. Za to siły trza w cholerę, jeszcze trochę i ciut. Tej siły. Acz sztywnych podjazdów też nie ma. Są za to one długie w pipę.

Zdjęć nie ma, bo każdy wolał se zakodowywać we łbie, co gdzie leży, gdzie zwolnić, gdzie zmielić, co objechać z lewej, a na co lepiej nie najeżdżać z prawej. Zakodowywać niż focić.

I po tym rekonesansie, w oparciu o mojego Garniaka (żeby każdy miał wykresy i takie tam), jęliśmy naginać czasówki.

Najpierw pocięła Dżołana, przeziębiona i – jak sama uznała – nienadająca się. W tym czasie pozostali robili kolejny objazd i katowali te elementy, które im nie wychodziły.

Potem szybkie przekazanie Garniaka Danielowi i ten pociął trasę jak wściekły. No to my znowu w krzaczory. I znowu tłuczenie tego, co nie zostało zmielone za pierwszym podejściem.

Potem przyszła kolej na mua i bym z chęcią ominęła opis tego. A ponieważ to ja i to mój blog i moja chęć, omijam opis tego.

Tym bardziej, że pojebały mi się dwa zakręty i trasę skróciłam. To potrafię tylko ja. Senkju za uwagie zatem, tak?

Po mnie wystartował Kristobal i na końcu Michał, który został obsłużony po przyjeździe z rozjazdu profeskowo:

Michał ma całkiem niezłą aleję serwisową:D © CheEvara



Jest z tego pit-lejna filmik, jak będziecie grzeczni, zamieszczę;)

W każdym takim razie. Takim, że o.

Po wszystkim, mniej lub bardziej wkurwieni na siebie, zapakowaliśmy na nowo rowery i Wojteczek zabrał nas do przekapitalnej miejscówki w Baszowicach, gdzie dostaliśmy żreć na wypasie, mogliśmy się nawtranżalać truskawek zerwanych specjalnie dla nas z krzaczków i gdzie – zanim poleźliśmy spać – obczailiśmy filmiki z dzisiejszych indywidualnych wyścigów. Mój był najkrótszy. Można powiedzieć, że wyświadczyłam teamowi przysługę. Mogli krócej siedzieć przed kompem i szybciej poleźć spać;)

W gospodarstwie zaś roiło się od sierściuchów. Ten się dopiero rozkręcał i jutro zapozuje znacznie lepiej:

A na koniec bajka o psie, który łasił się w Baszowicach © CheEvara


Ale były też inne, dużo bardziej pocieszne sztuki. O tym tum oroł (jak mawia angielski farmer).

Dystans marny, ale jutro se to odbiję;).


Dane wyjazdu:
44.80 km 6.30 km teren
02:03 h 21.85 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:118 ( 60%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 993 kcal

A se dodam, żeby tak w weekend wniknąć

Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 08.06.2012 | Komentarze 8

BEZ ZALEGŁOŚCI, czyli jak nie ja.

Zasadniczo to się nie najeździłam, a to dlatego, że te kibicowskie hordy po prostu to uniemożliwiają – wielkim kombinowaniem było dla mnie dotarcie do centrum do pracy i niezajebanie przy tym nikogo.

Podobnie wyglądała próba dobicia się do domu.

A teraz pod oknem mam festiwal wuwuzelski i darcie kibolskich ryjów - mamy se dwudziestą drugą, prawda. I nie, nie mieszkam przy strefach kibica.

Ołkiej. Na mecz PACZAŁAM i jedyne, co mi się wydaje na pewno, to fakt, iż wreszcie ktoś drukował dla Polski:D. No bo ta pierwsza czerwień była kapkę na wyrost.

Tak samo na wyrost jak ta galeria (Jezuśku, naprawdę??:D)


I jak teraz zerkam na drugie meczinio, to mi się wydaje, że otwarciowy był taki… czwartoligowy. Wpierdolą nam niestety i Rosjanie, i Czesi. Nie przyjechali tu na spacerek.

A żeby nie było nie rowerowo, to oglądam też galerię z ME MTB w Moskwie i nie dowierzam. Czy to nie wygląda jak XC w wersji C. Zamany? Były tam jakieś przewyższenia?;)

Śniło mi się, że wykopywałam groby. Wiele ich, w tym jeden dla Dżastiny Bieber. Zaraz idę spać, bo niektórych nie skończyłam.


Dane wyjazdu:
82.51 km 9.80 km teren
03:46 h 21.91 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: 1942 kcal

Mówiłam ja!

Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 08.06.2012 | Komentarze 9

No oSZCZEgałam, że będzie mnie bolał zad, prawdaż? W promocji bolą mnie też buty oraz cebulki włosów, a także nieznacznie nogi (dokładnie od BIEDRA do kostki lewa noga i prawa noga od kostki do BIEDRA). Nieznacznie oczywiście wyłącznie w porównaniu do bólu cebulek.

Ale ponieważ Wojtek najprawdopodobniej wszedł w okres fascynacji zespołem No Mercy, dopierdala nam (bo nie jestem w odosobnieniu, Erbajki też nie mają lekko) tak, jakby nas nie lubił;). Ja na ten przykład od kilku dni cała składam się z bolących nóg (na linii wspomnianej wcześniej).

Dzisiaj miałam na przykład sprincić W TRUPA. Dla odmiany. I WYTRZYMAĆ. Wytrzymując, a raczej wytrzymałościując wcześniej, spotkałam ekipę BSA, której przewodnik stada wyznał mi niemal upojnym szeptem, iż rano oprócz gazety, czyta JESZCZE TYLKO mojego blogaska.
Ależem rumieńcem spłonęła! Jeszcze brakowało czułego luknięcia w zaropialce i byśmy mieli międzyteamową loff loff;)

Ale. Dżenereli to fajnie i czad, ale tak se myślę, że iż…
Czytają wszyscy, ale – póki co – to, kurwa mać, Kominek dostaje rower do testów, i Peżota do testów, i miliard kegów Heinekena. Do chyba najprzyjemniejszych testów. On a nie ja.

Był już w tym roku konkurs na blogaska roku? Bo bym chętnie dała się zepsuć sławie, błyskom flesza, sprzedać się względnie drogo… A Wy byście zagłosowali, mam nadzieję, co?

ZA TE WSZYSTKIE ZNIŻKI DO ERBAJKA, przecie.

MAM GDZIE TRZYMAĆ TE KEGI, SERIO!

No dobra, ale ja karierę robię i tak, I UMIEM SOBIE ZROBIĆ BUDYŃ Z TOREBKI;)

Enyłej. Pogadaliśmy troszeńkę, po czym ja umknęłam z wiszącym mi nad głową widmem treningu. Po pięciu minutach nic się nie zmieniło i ciągle miało być w trupa. Nie nastąpiła aktualizaNcja.

I było w tego nieboszczyka, acz pewnie byłoby bardziej, gdyby napotykani i nagabywani przeze mua pod Kampinosem KULARZE zechcieli się ze mua ścigać, co Wojciu zalecał – żebym se towarzystwo znalazła.

Jak robię kompensację to mi siedzicie kurwa na kole i sapiecie niezadowoleni, że się snuję.
A tak, jak trza, to nie, MACIE INNE ZAŁOŻENIA, ciule.

I chamy z poczty.

Se musiałam więc wyobrazić, że się z kimś mierzę. A że wyobraźnię mam, to jechali ze mną… a nie powiem. Niech nie będę w Waszych oczach bardziej pieprznięta niż jestem;)

Swoje zrobiłam. Szczęśliwie nieopodal znajdował się całkiem przypadkowo Dom Zły, mogłam spocząć przy LETNIM GRILLU i zgnębić się na ciężki kisiel.

Chyba przejdę na drugą dietę, bo na tej jestem ciągle głodna.
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
102.08 km 0.00 km teren
04:25 h 23.11 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:295 m
Kalorie: 3218 kcal

No co ja będę ściemniać… ciężko było!

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 07.06.2012 | Komentarze 6

Ale to tylko z uwagi na to, że kurna, JAK TU WYJEŹDZIĆ cztery godziny? Gdzie? Gdzie po mieście?

Zamiast się zastanowić wcześniej – tylko dlatego, że ja strasznie nie lubię planować – wylazłam z pracy z myślą, że wsiądę i zacznę jechać I JAKOŚ TO BĘDZIE.

I pojechałam. Nawet se pomyślałam o Goruńciu, że gdybym wylazła z robo wcześniej, to może-by-my-się-zjechaly, a tak to będę se musiała poplumkać w totalnej w samotności.

Ale niiiieeeeeeeeeeeeeeeeeeee! Bo se stoję na KRIŻOWATCE Wolska/Prymasa, czekam na światełka, żadne tam jasnozielone, tylko zielone (odcień Żar Tropików), gdy WTEM – tadaaaaaam – podjeżdża do mnię Goruńciu Tralaluńciu!

Mam moc! Niniejszym myślę sobie o trzymiesięcznym urlopie, podczas którego dojadę na kołach do Hiszpanii i se stamtąd wrócę.
ALBO I NIE WRÓCĘ.

I jeszcze se pomyślę, o czym tu pomyśleć, skoro tak mi się udaje wymyśleć:).

Goruńciu przejechał ze mną kawałek, bardzo wstępnie ustawiliśmy się na zawtra, acz nieśmiało przeczuwałam, że może nie tyle będę miała dość roweru, bo to nigdy nie nastąpi, ale będzie mnie bolał zwyczajnie, normalnie zad i z mojego wybycia o brzasku z domu nastąpią dumne NICI.

Rozstaliśmy się (na pewno wewnętrznie chlipiąc z żalu) i ja wybyłam na Bielany, na moje NAJUKOCHAŃSZE sprinty.

TROSZEŃKĘ przeszkadzały mi w nich wyrobione bloki, czyli wypadające z pedałów laczki. W ogóle mnie to nie wkurwiało. Ani trochę. Starałam się być tą całą, sławną pierdoloną oazą spokoju. I sprincić, dużo sprincić.

A po wszystkim już musiałam zastosować Możańciową zasadę jazdy po miachu: CAŁY CZAS PROSTO, A JAK CZERWONE, TO W PRAWO. Dzięki temu nie umarłam z nudów, utrzymałam se tętno i wniknęłam ja w tak kapitalne uliczki, że założę się, iż oelka wie na ich temat wszystko i że obiecałam se KIEDYŚ tu zajechać pocykać na przykład foty.

KIEDYŚ to w tym przypadku taki określnik czasu, który nigdy nie nadejdzie. Bardzo konweniuje z nim moja autorska piosenka o Centurionowym widelcu, która brzmi
KIEDYŚ CIĘ WYMIENIĘĘĘE, WYMIENIĘ CIĘ

Owo KIEDYŚ się zrealizuje, najpewniej wtedy, jak rzucę pracę i treningi. Na oko WTEDY.

Pozostałe moje konstatacje z tegoż dnia są takie, iż…
Słavciu z Dereniowej miał rację, mówiąc, że na Centka trzeba klepać specjalny termin, bo „przecież jak się wezmę za widelec, to zaraz piasty trzeba będzie robić”. Może piasty niekoniecznie, ale przełożenia wchodzą jak kurwa mać chcą. Dzięki temu moje UKOCHANE przyspieszenia wkurwiały mnie jeszcze bardziej.

No ale.
Bardzo fajnie jest pogapić się na ludzi, jedna na przykład pani ćwiczyła se na przystanku przy Centrum Olimpijskim krok walczyka, inna trenowała jakąś przemowę, wyznanie jakby. I nie, nie była wariatką. Normalna, zdrowa, nasza polska (pije mleko, doi krowy, słucha Szopena) dziewucha.

Od ludzi to wręcz się zaroiło na mieście, Starówka pęka w szwach, od południowców zwłaszcza. W okolicach Bristolu tłoczą się z kolei Rosjanki, tak wypacykowane, że trudno je pomylić z innymi Słowiankami.
Euro sreuro!

I nie to, że nie wierzę w naszych, ale coś mi mówi, że te wszystkie biało-czerwone kondony na lusterkach samochodów znikną w okolicach ostatniego meczu fazy grupowej;).

I o.

Na mój numer blukonektowy przychodzą bardzo fajne smsy:
1) Madzia prosze pogadaj z ewelina bo chce mnie olac a wiem ze w tym pomaga jej sroka i inne kolezanki przeciesz ona mnie kocha i ja ja tez prosze pogadaj znia
I chyba dużo lepszy:
2) Powiedz mi szczerze od kogo kurwa ewelina ma roze

Też dociekam. Od kogo ta kurwa ewelina może mieć różę? Macie jakieś pomysły?


Dane wyjazdu:
102.94 km 6.44 km teren
04:19 h 23.85 km/h:
Maks. pr.:41.08 km/h
Temperatura:19.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:317 m
Kalorie: 3344 kcal

A więc Che jest w grze

Wtorek, 5 czerwca 2012 · dodano: 06.06.2012 | Komentarze 14

Czyli skończyliśmy snuć się jak cioty, jak miękkie wacki, jak pielgrzymka na Jele... yyy... JASNĄ! Na Jasną Górę, jak przelew z wypłatą, jak ja na imprezę na miacho.

Dystansowo i wysiłkowo było grejt. Wysiłkowo nawet było tak, że se w końcówce już troszeńkę umierałam, ale ponieważ też całkiem dawno temu se po rowerze umierałam, to się tym zdychaniem napawałam.

Póki co z roboty do domu pociskam terenową ście nad Wisłą, jest to jeszcze w miarę wykonalne. O ból białka oka przyprawiają mnie ohydne budy Coca-Coli i Carlsberga wystawione na wysokości naszego narodowego koszyka. Zapowiada to szereg kolejnych miejskich UPIĘKSZEŃ, po spojrzeniu na które zwiewać będę do kibla lub też w krzaki, skąd dobiegnie Was wydobywana przeze mnie ścieżka dźwiękowa z filmu Godzilla kontra Hedora. Czyli womit będzie ścielił się gęsto.


Ja wiem, że w efekcie i tak wszyscy będą tak najebani, że nawet nie będą pamietać niczego poza nalewakiem do piwa, ale mnie taki syf razi.

Z jednej strony plastik nad Wisłą, z drugiej strony MALUJĄ TRAWĘ na stadionie.

I żeby nie było, że ja nie lubię futbolu. LUBIĘ. Ale to, co robi wokół niego Warszawa trochę przypomina mi łatanie dupy smalcem i zakrywanie pudrem wielkiego ropnego pryszcza.

Ale.

Pyknęłam se wieczorkiem trening, w czym (w jednej czwartej) towarzyszył mię obcy17, który rower ma (nie sprzedał), jeździ (choć jaki ktoś jeździ i wpisów nie robi, to znaczy, że jednak nie jeździ – na zasadzie pics or didn't happend;)), szczelył ze mną kilka podjazdów i se pojechał (czyli jeździ). A ja zostałam i dalej cięłam te GÓRKIE w trupa.

Acz mimo że w trupa i że co i rusz miałam przed óczmi śmiertelne koncentryczne kręgi, to JAK PRZED LADĄ Z SERAMI debil cieszyłam się, że jeżdżę.

I tak jednak w kwestii formy mam jaskrę analną i nie widzę po prostu mojej dupy w niej. W formie, nie w jaskrze.

A ten PAN z wczoraj chyba jednak do ICMu WESZED.
Rześkość jakby zelżała. A ja go od naci od buraka!
Cipa żem.

Nowe Gossip jest takie, że albo ja się nie znam, albo za mało darcia Ditto w tym wszystkim. Jak posłucham 700 razy, to może mi się spodoba. Jak Mamoniowi.

&ob=av2e





Dane wyjazdu:
56.88 km 0.00 km teren
02:44 h 20.81 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:15.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy:151 m
Kalorie: 1764 kcal

Początek czerwca, a ja w bluzie, heloooou!

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 12

Gdzie to się pisze, żeby ktoś coś z tym zrobił?

Może w sumie władny byłby ten (pełen miłości, sympatyczny bardzo) gość, który rano próbował mnie straszyć jakąś blachą – z długości czasu, w którym mi ją prezentował wnioskuję, że mogła to być odznaka ZBOWIDu lub plakietka od dentysty, wydana (ZUPEŁNIE SŁUSZNIE) w ramach programu „Szkorbut naszym przyjacielem”.

Bo gdyby naprawdę była jakimś atrybutem władzy, to miałabym pewnie czas przyjrzeć się jej, a nawet z nazwy tejże władzy dokonać wielu anagramów.

A straszył mnie, bo ruszyłam ze świateł na wczesnym zielonym, czyli sekundę przed zapaleniem się światła zielonego (odcień trawa Amazonii). Zobaczywszy to, uznał za konieczne dogonić mnie, prawie wgnieść w krawężnik, zatrzymać samochód na dwóch pasach ruchu (z użyciem awaryjnych, to w sumie chwalebne) i pouczyć mnie o tym, JAK WIELKIE WYKROCZENIE POPEŁNIŁAM i że teraz to mam problem.

Machając mi tym blaszakiem przed oczami i śmierdząc z paszczy, oraz tykając, czego w takich sytuacjach nie trawię infernalnie (śmierdzenia z ryja też, ale walenie per 'ty' szczególnie mnie podkurwia), próbował ustalić, co ze mną jest nie tak.

A że ze mną jest wszystko tak, wyszczerzyłam ryj w fałszywym, szerokim uśmiechu i zaprosiłam gościa do konwersacyjnego walca, w którym to raz, że zapytałam, czy wyjmie też Paszport Polsatu i harcerski proporczyk, co mogłoby bardziej mnie odstraszyć niż odznaka Strażaka Sama (czy cholera co tam miał w łapach, migał nią tak zaciekle, że prawie dostałam herzklekotu), dwa to wymusiłam ustalenie tego, czy się znamy, skoro sobie nie jedziemy po godności, po trzecie poprosiłam, żeby swoje teksty w stylu „młoda, ładna, a takie rzeczy robi” zostawił dla koleżanek w pracy, w tym całym odznaczonym ZBOWIDzie, bo tam może to jeszcze zadziałać, dla mnie to ociera się o seksizm. I z tym na przykład mogę mieć wielki problem, nie śmiem nawet zaprzeczyć.


Po tym moim monologu troszkę chyba odstaliśmy od siebie poziomami, a na pewno mogliśmy to stwierdzić oboje, bo wąsaty pan (z żarciem na tychże wąsach), zniechęcił się do dalszego edukowania mnie w zakresie tego, jak karygodne było to moje ruszenie ze świateł i to edukowania w ryku klaksonów tych, których przyblokował swoim zatrzymaniem się na dwóch pasach ruchu.


Lubię tę naszą polską moralność, gdy karci mnie ktoś, kto chwilę później na pełnej kurwie i PÓŹNYM żółtym przecina Waryńskiego.

Czuję się naprawdę pouczona.

I widzicie, zapomniałam go poprosić o tę pogodę. Machając tą odznaką w ICMie, mógłby zdziałać cuda.

Na czas Euro wejście do Zdrofitu w Centrum Olimpijskim przypomina przeprawę na lotnisku. Co prawda nie obmacują, ale skierowanko na z dowodu spisywanko i prześwietlanko wydają.

Dlaczego ja coraz bardziej „kocham” tę imprezę:).


P.S. A raczej wielkie proszalne P.S.:) Potrzebywam na weekend pożyczyć kamerkie na kierę roweru/kask. Mój dotąd niezawodny kontakt operacyjny w tej materii wziął i się wysypał, w sensie wyjeżdża świnia z tą kamerką i wyjątku dla Che zrobić nie chce:)

Uratuje ktoś? Jakoś?

W zamian mogę, nie wiem, ZNIŻKĘ W AIRBIKE ZAŁATWIĆ :D:D:D





Dane wyjazdu:
51.12 km 0.00 km teren
02:48 h 18.26 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:110 m
Kalorie: 1428 kcal

Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 04.06.2012 | Komentarze 15

Ale mam nadzieję, że Wojtek wie i że jutro skończymy te ciotowate moje występy. Albo najpóźniej jutro wieczorem. Byle w ogóle.

Po tym jak wczoraj uchetałam się pod wiatr przez caluśką traskie, dziś zostałam nagrodzona za owo bohaterstwo swe i przyznano mi wysokie noty, które przeliczono na dzisiejszy wiatr w plecy. Chyba że to przez błotniki, którem wiozła JEDNEJ TAKIEJ, co to była w potrzebie, od Pana Niewe, który pomaga czasami w tejże.

Te błotniki wiozłam na plecaku, bo ja swoich rowerów nie kalam takimi ustrojstwami (tak, wiem, i dzięki temu zawsze gderam o mokrej dupie), co implikowało konieczność uważania, żeby mnię nic nie zdjęło z siedzenia (kiedyś zdjął mnie z Centka wieziony widelec, z którego to wydarzenia najbardziej zapamiętałam, że bardzo daleko potrafi tak rozjuczony rower odjechać człowiekowi spod dupy).

Na Bemowie potrzebująca błotniki zabrała, coś tam mówiła, dużo mówiła, a co mówiła, nie pamiętam, ja zarejestrowałam jedynie jedno słowo: PIWO jako formę odwdzięczenia się za serce me przysłużne wielce, po czym wydzwoniona przez znajomych pognałam do Samiry na Pole Mokotowskie, gdzie głód swój też zaspokoiłam – na oko – czterdziestoma litrami humusu.

Nie, czterdzieści litrów humusu to wchłonęłam przez pierwsze pięć minut w Samirze. Potem musiałam czekać, aż sprowadzą całoroczne zapasy ciecierzycy i udostępnią mi ją w żądanej formie w ilości „jak nie wystarczy, to wam wypowiem wojnę, dziady!”.

We stolicy odbywały się jakieś zagęszczone ruchy cyklistyczne, co oznaczało tłumy, co z kolei oznaczało dramatyczne ilości chaotycznie przemieszczających się osób.
A że nie umiem funkcjonować w takiej RIJALITI, uciekłam do domu, z nadzieją, że wyjdę na łowy ciemną nocą, gdy te wszystkie cyklisty se pójdą w… niwecz.

Albo to przez tydzień jazdy jak pizda, albo przez plamy na słońcu lub bekanie mrówkojadów w Nowej Zelandii mam załączony wysoki wskaźnik krytycyzmu. Na mocy tego – gdybym prowadziła bloga kulturalnego (czyli takiego o kulturze, a nie niezawierającego kurew różnej świetności) – zjechałabym równiusieńko czwarty sezon Californication, kilka odcinków drugiego sezonu UWIELBIANEGO przeze mua sitcomu Modern Family i za kilka uproszczeń poddusiłabym żyłką wędkarską scenarzystę „Nietykalnych”, choć film ogólnie ZNAJDUJĘ jako przekapitalny. Niech ja już skończę tę trzydziestkę, będę wiedziała DLACZEGO KURWAŻ TYLE RZECZY MNIE WKIERWIA.

Oprócz tego, że wiele mnie bawi. Jak reklama Łaciatego z krowami w wielu nie krowich pozycjach


Dane wyjazdu:
50.07 km 9.00 km teren
02:25 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max:148 ( 75%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 1458 kcal

Czerwiec zaczynam od jęczenia

Sobota, 2 czerwca 2012 · dodano: 04.06.2012 | Komentarze 12

I to raczej nie w sensie amorów:D

Ostatnio nawyzłośliwiałam się na temat tego, że wszyscy czegoś ode mnie chcą. To jak już jestem na fali wkurwu, to poruszę (i na tym zamierzam poprzestać w tym półroczu, co raczej łatwe będzie, bo się owo zaraz zakończy) temat ZAPRASZANIA MNIE TU DO GRONA SWOICH ZNAJOMYCH.

I to po – jak dobrze pójdzie – już jednym zamieszczonym u mnie komentarzu.

Jeszcze rozumiem, jeśli nawiązała się między mną a ZAPRASZACZEM żarliwa wielodniowa dyskusja, podczas której mógł ustalić, że jestem nieuprzejmym suczyskiem. Na przykład. Nie każdy jest godzien tej wiedzy zaznać.

Też rozumiem, jeśliśmy konferowali na priwie i ja konwersowałam, sącząc przy tym piwko – wtedy to już mi się zupełnie zaciera granica i nie pamiętam jakby, czy znam, czy nie znam. Zaś kojarzy mi się to sympatycznie i w sumie wali mnie, czy znam, czy nie, się po prostu napawam tym, że znam, choćby i sztucznie. Bo doznałam pozytywnych emocji za sprawą interlokutora.

Ale wpadają mi tu czasem ludziska, nie aktywując się w ogóle wcześniej i z zaskoczenia mnię doklikują.

Takich zaproszeń mam 27 (od samych nigdy wcześniej niezaktywowanych).

I nie, nie robię z siebie gwiazdy, ja tylko ostatnio mam fazę na wyjaśnienia i – skoro już wyjaśniłam parę rzeczy – uściślam, dlaczego te zaproszenia wiszą.

No.

Po tym, jak dowiedziałam się, że wczoraj Kult zagrał w Opolu, rzygałam z obrzydzenia całe przedpołudnie.

Dobrze, że byłam wtedy na innym występie artystycznym, innym niż podejrzewał k4r3l;)

Jednak WSZYSCY artyści to prostytutki, co nie, panie Staszewski?

Rowerowo to mam zalecenia takie, że ma mi śmierdzieć malizną. I wali mi nią na milę.