Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

trening

Dystans całkowity:14785.24 km (w terenie 2792.50 km; 18.89%)
Czas w ruchu:678:23
Średnia prędkość:21.79 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:43280 m
Maks. tętno maksymalne:197 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:330949 kcal
Liczba aktywności:216
Średnio na aktywność:68.45 km i 3h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.55 km 0.00 km teren
02:32 h 21.14 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1267 kcal

To się zwydolnościowałam

Czwartek, 22 grudnia 2011 · dodano: 22.12.2011 | Komentarze 14

Jestem cienka jak wężowe jelito.

A Che bez mocy jest jak…

[tu przyjdzie Niewe i wpisze jak kto bez czego i co bez kogo].

Ale raczej sama sobie jestem winna. Wczorajsza kompensacja, a raczej „kompensacja”, dzisiejsza jej kontynuacja (dajcie spokój, ja jestem po prostu debil i nie umiem jechać w pierwszej strefie), no i te jePane roboty od siódmej rano u mnie qyrwa za ścianą. Wysypiam się jak na kolonii w szkole średniej. Godzina snu i styka.

Se mierzę rano spoczynkowe i mam je takie, jakbym już siedziała na rowerze.

I tak pełna już wkierwienia na siebie pojechałam do Aplauzu na Bemowo, gdzie Olimpiakos rozstawił się ze swoim badawczym sprzętem. Z ważenia i analizy składu ciała jestem zadowolona. Z wygenerowanej mocy w ogóle nie. Umarłam sobie tak po prostu.

Wstawiłabym fotę, ale wiecie, ten jebany blukonekt także na święta nie chce mi zrobić fajnie. Abyście mieli obraz – już półtorej godziny ładuje mi się fota z maila. Jestem w szoku, jak ta technika postępuje.

Półtorej godziny już se tak postępuje.

Wrzucę chyba wszystkie wpisy o tym pieprzonym blukonekcie na wykopa. A stamtąd do kogoś na szerokim stołku w Madżenta Sieci. Niech choć wiedzą, jak bardzo czarny PR im robię. I niech kuźwa coś z tym zrobią.


Znowu dziś wszyscy współużytkownicy dróg publicznych był mili. Nie mogę tego przeżyć.


Aaaaaahhhh. Jakby komuś NIEOPATRZNIE przyszło do głowy puścić mi SMS-a świątecznego z jebaną-przesłaną-dalej durną rymowanką, niech się ten ktoś nie zdziwi, jak oddzwonię i zupełnie nieświątecznie poślę go w chuj. Wystarczy mi, że na FB muszę trolli co jakiś czas potraktować soczystym mięchem. Edukacyjnie, oczywiście.

A poza tym LOVE:)


P.S. Nic nie mówię, ale CIĄGLE kuoooooocham Wojtka Marcjoniaka. Jak na mnie, to strasznie długo już to trwa:).
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
80.69 km 0.00 km teren
04:14 h 19.06 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1845 kcal

Mówcie, co chcecie, ale mnie święta wkoorwiają

Środa, 21 grudnia 2011 · dodano: 22.12.2011 | Komentarze 8

A jak na złość, wszyscy – nawet na ulicach – mili są do wyrzygania. Wyjeżdżający z podporządkowanych puszczają mnie niemal uroczyście (dziś dwie panie KIEROWNICE obkciukowały mnie z uśmniechem zza swoich ciepłych szybek), upomnieni piesi, że lezą mię po dedeerze, grzecznie przepraszają i schodzą… noż kurwa!

Ja chcę z powrotem moją chamską stolicę!

Nie chcę, żeby było nawet przez chwilę tak fajnie. Bo nie jest prawdą, że człowiek do dobrego przyzwyczaja się szybko. On się przyzwyczaja NATYCHMIAST.
I co, wrócę po Świętach i po takiej odmianie wpadnę w zwykłe szare szambo międzyludzkie? To ja już wolę sobie po prostu w nim siedzieć, nie wychodzić, szoku nie doznawać.

Senkju, senkju, baj.

Dziś miałam zrobić tylko kompensację, czyli delikatniutką godzinkę w pierwszej strefie. Wszystko by się zgadzało (ta pierwsza strefa).
Ale czas się mię LEKKO nie zgodził. A bo najpierw musiałam podjechać do kumpla w Timołbajlu (i nie był to Goro!), potem zahaczyć o byłą pracę, wrócić do domu, a potem na KEN do AirBike uderzyć (i jeszcze wrócić). NO TO SIĘ UZBIERAŁO. Samo tak.


Ale wszystko uczyniłam z nakazaną kadencją i w nakazanym tętnie.
JAK NIE JA.

O, miałam napisać. Spotkałam tomskiego, z któregom WIELCE dumna! Posiadał bowiem rowerowe lampiczki. Świat się kończy, mówię Wammm. Ludzie mili, Tomek oświetlony. Dajcie spokój. O.


Dane wyjazdu:
109.86 km 75.00 km teren
05:11 h 21.19 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2417 kcal

„Gdyby” to najczęstsze słowo polskie

Niedziela, 18 grudnia 2011 · dodano: 19.12.2011 | Komentarze 19

Jak śpiewa Kazik eNŻet.
Coś w tym jest.

Bo wczoraj był wielce fajny dzień, ale byłby fajniejszy, gdyby…

Albo nie. Zacznę od tego, co było zajebiaszcze.

Perspektywa jazdy ILE SIĘ DA. Była zajebiaszcza.

Perspektywa spędzenia rowerowego dnia z Goro i Niewe.

Stęskniłam się za takimi spędami. I taka perspektywa była zajebiaszcza.

Kolejny grudniowy dzień bez deszczu, białego szitu, a nawet ze słońcem. Zajebiaszczy kolejny grudniowy dzień.

Kolejny dzień na rowerze ustawionym przez Wojtka – ZAJEBONGO.

Plan był prosty. Niewe, Goro & Che (zawsze chciałam podlinkować samą się:D) jadziem klasyk, czy jak to niektórzy bikestatsowicze określają standard (lub też standart, a nawet zwiększony standard z psem). Jadziem klasyk Niewowsko-Gorowski, bo ja uczestniczyłam w tymże po raz pierwszy. Klasyk mówił o pętli od Wiktorowa na Nowy Dwór Mazowiecki, skąd zawijamy przez Dębe, Nieporęt na Bemowo. No to ziu.

Zbiórka nastąpiła we Wiktorowie, jakem rzekła. Mieliśmy z Niewe plan zdemotywowania Goro, który nacierał w naszą stronę (znowu trzeba było na niego czekać:D) od siebie z chaty. Chcieliśmy go upić już na starcie, ale pozwolił wtłoczyć w siebie (ale za to bez większego namawiania go) TYLKO jednego Kasztelana. Który to w ogóle nie osłabił jego możliwości. Strasznie to dziwne. Goro i jedno piweczko.


Ruszyliśmy w mańkie z wmordewiatrem atakującym nasze pięknotkowe twarze. Mnie i tak było wszystko już kurna jedno, bo ledwiem wystartowała, a już wiedziałam, że będę umierać łamane na zdychać. Takie to ja miałam zakwasy posiłowniano-pobiegowe. O ile jeszcze – jak mnie zwykle łyda szarpie – mogę mocniej depnąć, słabiej pociągnąć, ale w efekcie mogę JAKOŚ w ogóle jechać, tak tym razem bolało mnie każde ścięgienko. Co zresztą było widać w naszym TRINITY-peletonie. Chłopaki tasują się między sobą z przodu, ja niemal z rykiem snuję się z tyłu.

Ewentualna ciulowa średnia Goro & Niewe jest ewidentnie moją winą.

Do eNDeeMu mieliśmy bezlitosny huragan we w twarz. Na wale spychało nas na boki. Se myślałam, że kurna zginę taaaaammm. ZGINĘĘĘ.

Aleeee nieeeee. Jakoś dojechalim.

In Da City zrobiliśmy krótki pitstop na banana-szama i wiedząc, że czeka nas teraz wiatr w zad ochoczo ruszyliśmy KONTYNUUJĄC DALEJ (jak to się mawia) naszą uroczą wycieczkę, drogie dzieci.

Jak będziecie chcieli dowiedzieć się, JAK GORO ŻYCZY 'MIŁEGO DNIA', zapytajcie, opowiem;).

Śmigamy, śmigamy i śmigamy, gdy nad kanałkiem, za Nieporętem już, ja zaczynam czuć, że dupa jestem, a nie kolarz i żreć mi się chceeeee. Przyssało mnie (mnię), przyssało Niewe (Niewę), Goro (Gorę) napierniczał z przodu, ale pewnie dlatego, że i on był przyssany. Jedyne, co WYJSZŁO naprzeciw naszym gastronomicznym potrzebom był MacDonalds. Na twardziela wciągnęłam lodzika (te akurat w Maku mają pierwszorzędne), chłopaki –uśmiechburgery, czyli czizburgery i tak – powiedzmy, że zdrowo – posileni skierowaliśmy się na Bemowo, gdzie nasza szalona wyprawa miała się zakończyć. Gora wzywały obowiązki rodzinne, Niewe i ja mieliśmy spocząć jeszcze kontrolnie w Bemolu, no bo nieprzyzwoicie byłoby tak bez pożegnania rozjechać się w swoje strony.

Przepiliśmy w Bemolu wszystko, cośmy ze sobą zabrali. Ja do domu zwiozłam złotówkę, Niewe również. To też byśmy przepili, gdyby pani w Bemolu dawała na krechę. Twarda jednak była.

Zajebisty rowerowy dzień, pięć godzin W SIEDLE.

Wiecie Wy co? Bolało mnie wszystko, bolało cholernie, ale zamiast zjechać do domu, to pojechałam jeszcze na to Bemowo. Raz że chciałam dokręcić do stówki, dwa – stęskniłam się i za Niewe (Niewuńcio-Tralaluncio), i za Gorem (Goruńcio Tralaluńciem). I chciałam im jeszcze potowarzyszyć.

W domu po rozciąganiu spokojnie sobie umarłam przy książeczce i pod Monte;).

A z tym GDYBY… Zakwasy zabrały mi dziś całą rowerową radość, napyrtalający w fejs WICHR (no bo były wichry namiętności, a nie wichery namiętności) też. Ale i tak było zajebiście. Sztuka wyciągania pozytywów (z kapelusza na przykład).


Dane wyjazdu:
38.62 km 0.00 km teren
01:40 h 23.17 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:2.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 746 kcal

No to ja już dzisiaj wiem, że będzie bolało

Sobota, 17 grudnia 2011 · dodano: 18.12.2011 | Komentarze 6

Właściwie to wiedziałam już wczoraj, zawijając po bieganiu do domu.

Ledwiem dziś pedałami kręciła. Tym bardziej ledwiem, że było pod wiatr. Wściekli się, czy co?

Ale udało mię się wykonać planik treneirningowy, choć z trzymaniem się w tętnie nie pojszło mię już tak łatwo. No bo pod wiatr.

W ogóle nie czuję, że jakieś święta za tydzień – gdyby nie objawy ludzkiego zajoba w okolicach centrów handlowych, w ogóle bym się nie skapowała (,,przyjechałem do stolicy, byłbym nie rozpoznał, gdyby nie napisy”) – ale to dobrze, bo jakbym teraz zgłosiła panu Mikołajowi, że chcę kieszonkowego seryjnego mordercę, mógłby się do soboty nie wyrobić. A ja średnio znoszę rozczarowania związane z otrzymaniem po raz kolejny jebanych kosmetyków czy skarpetek. Zwłaszcza, jeśli wyczekuję seryjnego zabójcy.


Dane wyjazdu:
57.20 km 0.00 km teren
02:16 h 25.24 km/h:
Maks. pr.:47.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 996 kcal

Nocne Polaków rozmowy

Środa, 14 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 11

Żesz ja pierdaczam.
Taka prawda, że jak pada, to leje. I że jak już się coś jebie, to epicko.


Jedyne, na co udało się mię zdobyć dziś, to el treningo baj Wojtek Marcjoniak, którego – rzecz jasna – KUOOOOOCHAM. Udało mię się zdobyć nań porą dopiero wieczorową, kiedy to już cud niepamięci się po tym pięknym słońcu święcił.
Ale uczyniłam, co mię zalecono, spotkałam też przy tejże okazji chrabu, który tym razem nie przepuścił (okazji) i choć ciął w stronę inną niż moja, zawrócił, dogonił i się zintrodusował. Chłop żywemu nie przepuści.

BARDZO MIĘ PRZYJEMNIE!


Spotkałam też mojego Pana Prezesa Najulubieńszego, a raczej to on mnię zoczył, śmigając Wizłozdradą. Wstrzymał swe mechaniczne kucyki i w ten sposób wyrwał mnię z trybu treningowego. Bo oczywiście zatrzymałam się na plotki. Taki to ja jestem kyrwa profesjonalista.


Ale dżeneralnie jestem zadowolona.

Boooooooooooooolą mnie nogi!! I to akurat też lubię.


Dane wyjazdu:
57.20 km 41.00 km teren
03:43 h 15.39 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy:811 m
Kalorie: 1922 kcal

Powtarzam, więc poprawiam

Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 29.11.2011 | Komentarze 8

Niewe pisze, że namawiałam, a ja tylko zagaiłam.
Niewe pisze, że runda wkurwiająca, a mnie ta runda ciągle jara.
Niewe spieprzył z rundy, ja ją jeździłam dotąd, aż przejechałam bezbłędnie.

Czyli osiem razy. Siódmą przejechałam na tip top, ósmą zjebałam ponownie znów jak leszcz.

Jak ja się wkurwiam na siebie, gdy coś spieprzę na trasie! Uuuuuuyyyyyyhhhh!

Ale przynajmniej znalazłam pasek od buta, którym zgubiła w sobotę. Se podjeżdżałam najbardziej sztywny (jak dla mua) podjazd na rundzie. Se jadę, prawie leżę na kierze, zaciskam zęby, a tu nahleeeee! Nahle jest, widzę go, maaaaam! I mię się podjazd nie udał.

Tom znalazła w niedziele, com zgubiła w sobotę! © CheEvara


Co z tego, że rano przepięłam już pasek (taki wielki trytyt!) z szosowych Sidików:D
Dobrze, że się znalazł.


No i o.
Niewe mnie zastał, jak katowałam rundę po raz piąty.
Niewe przybył w sposób strasznie demotywujący. Z pizzą i skrzynką piwa.
Niemal udało mu się mię złamać.

Wypiłam jedno (uzupełnienie elektrolitów i węglowodanów – czyli mnie nie złamał, ja ciągle zachowywałam postawę sportową) i zabrałam Niewe na rundę.

Z powodu zespołu słabości kostki, jaki dręczy Niewe i jego – jak nietrudno ustalić – kostkę, zrezygnowalim z pierwszej rundy w jej pierwszej połowie. I pojechaliśmy się rozgrzać. W sumie słusznie, ja już przed pierwszą rundą przybyłam rozgrzana, bo na kołach do Jabłonny. A Niewe przyjechał na kołach też, tyle że czterech i nie chodzi tu o dwa rowery. Albo o cztery monocykle.

Potem podeszliśmy już do tematu poważnie.

Mnie się podobało, Niewe po cichutku się wkurwiał. Zresztą, zeznał o tym u się.
Może mnie ta runda pasuje,bo a) nie mam orientacji w terenie, a przeto nie mam wrażenia, że napiertalam w kółko, b) podchodzę do tej trasy mocno ambicjonalnie, bo się zawzięłam, c) lubię ją po prostu, bo ją lubię i lubię podjazdy, dużo podjazdów lubię.

A że się Niewe wkurwiał, to się naradziliśmy, że ja dokręcam se jeszcze, a Niewe se jedzie gdzieś. Jak ja już skończyłam, zaprowadził mię w miejsce, gdzie mieszkają najsmutniejsi ludzie na świecie. Blokowisko (teoretycznie nówka) przedzielone chamskim parkingiem z naćkanymi jeden na drugi samochodami, w środku blokowisk zabetonowane „studnie”, a wszystko to za ewidentnie wyjebiście wielkie pieniąse.

Nadziwowaliśmy się, nakręcilim nosami, nakpilim i pojechalim w las, już nie na rundę, a po prostu. Na ostatniej długiej BIAŻDŻYZDEJ prostej Niewe dostał kota i jął zapierniczać. A na prostej to ja zawsze zostaję z tyłu.

I tam z tyłu siedzę na koniu.

Aaaaa. Pomysł pojechania w rozmokły jabłonnowy teresen na półslikach uważam za wielce matołowaty. Rzekłam.
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
83.40 km 31.00 km teren
04:39 h 17.94 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 93%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy:384 m
Kalorie: 2046 kcal

Trening, trening, kuooooocham trening!

Sobota, 26 listopada 2011 · dodano: 28.11.2011 | Komentarze 17

I cały tydzień czekam na tę przejachę na rundzie w Jabłonnie. Im bliżej, tym ja bardziej strzygę uszami, a rower tarczami.

Oczywiście, wracam z tej rundy ze świadomością, ile mam jeszcze do nauczenia się i opanowania i jaką jestem dupą techniczną i że technika to wcale nie jest taka lipa, ale wracam tak nagrzana energią, że aż mnie trzęsie.

Raz, że rundka jest genialna, dwa – że mam fan nawet z moich błędów, trzy, że bawi mnie upokorzenie, na jakie się narażam.

Dziś też się wypierdaczyłam ze trzy razy – na sztywnym podjeździe. Oczywiście gloryfikując moją własną zajebistość, powiem, że to przez złe ustawienie Rockhoppa, a tak naprawdę przyznam (w tak zwanym nawiasie, czyli domyśle, czyli między słowami), że przez mój brak pojęcia.

Mam tam też taki zjazd, który wolę atakować z rozpędu, bo jak zaczynam się nad nim zastanawiać, to zjeżdżam jak ostatnia fizda (i pała).
Dziś Wojtek zorganizował udział w treningu też Wojtasa z totalbikes.pl i tenże udział wszyscy uznali za pomocny, bo na przykład z jednego takiego prostego zjazdu zrobił zadżebczy slalomowy drift. Krejzol, serio.

Z przejazdu rundą tydzień temu mam już filmik, Wojtek, zgrywając mi go na penadrajwena, orzekł, że jeżdżę jak PIJANY KRÓLIK. Czemu akurat królik?? No ale trzeźwa byłam też. Hm.

Jak oglądam owo nagranie, to Pani Mama ma ze mnie polewę, bo oglądając go, ryję ze śmiechu i wchodzę w zakręty. Tak. Siedzę przed kompem i to wtedy wchodzę w zakręty. Absolutny czad.

A ponieważ za tydzień treningu nie ma, ale to dobrze, bo ja wtedy siekam szkolenie spinningowe, jutro jadę na rundę egejn.
Mimo, że jestem pałą i dupą.

Strasznie szelmowski ten uśmieszek mi wyszedł;) © CheEvara



Jakby ktoś pytał, to jestem na jachcie.


Dane wyjazdu:
59.70 km 4.80 km teren
02:47 h 21.45 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1370 kcal

Walka z systemem

Czwartek, 24 listopada 2011 · dodano: 25.11.2011 | Komentarze 23

Dziś rano usłyszałam w radio grupę ŁEM i ich „Lest Krysmes” i pobiegłam do łazienki, by zszargać dorodnym womitem dobre imię porcelitu z Koła. Zaczyna się to „dżingobelowe” gówno. Znowu miliardy ulicznych Mikołajów będzie starało się wymusić na mnie, żebym bez efektu krwawiącego serca wysupłała z mego pugilaresu jakiś grosz na cudownie pomalowaną przez niejaką Annę Popek bombkę choinkową. Znowu ulicami przejdą hordy zamyślonych, a raczej niemyślących ludzkich yeti, goniących za okazjami i uniwersalnymi prezentami z półki zwanej „na odpierdol”, czyli gotowymi zestawami kosmetyków.

No i znowu dowiem się, kto gdzie mnie ma, ponieważ nic tak nie deklaruje „Acałychuj mnie obchodzisz” jak świąteczna e-kartka.

Tak mię to wszystko dziś przyszło do głowy, bo Starówka, Nowy Świat i Ujazdowskie już radośnie obwieszone lampiczkamki. Nie, żeby nie miało to klimatu, ale ja temu komercyjnemu procederowi, mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE.

No, jestem skłonna zmienić zdanie, jeśli ktoś z Was zechce zapoznać się z moją listą potrzebnych mi prezentów. Prezentów dla mua, oczywiście. Świeczek zapachowych na niej nie ma.

Jestem na jachcie.


Dane wyjazdu:
55.30 km 6.00 km teren
02:34 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1314 kcal

Plamy na słońcu

Wtorek, 22 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 7

Przy minus jeden marzną paluchi. Marzli mi już na Ochocie, przez którą miałam kaprys wracać dziś do chaty, ale se pomyślałam „A, odbiję jeszcze na Bemowo, a potem się zobaczy”. I się zobaczyło.

A paluchi marzli dalej.

A ja zobaczyłam, że może jeszcze o Bielany zahaczę. Paluchi marzli.

No cóż, wrócę może już, rozpocznę ten proces. Paluchi swoje.

Na Żoliborzu dostałam też kryzysu w drugim garniturze paluchów.
Iti goł hooooołm! – skandowałam se pod nosem, piszcząc jak zziębniety labrador oczywiście.
Dobrze, że zadzwonił do mnie tomski, to na chwilę zapomniałam, że zgrzytam zębami.

Nowy KNŻcik:



a to tylko namiasteczka tego, co jest na płycie:)


Dane wyjazdu:
52.20 km 4.50 km teren
02:27 h 21.31 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1144 kcal

Apel do wujka z Arabii Saudyjskiej:D

Poniedziałek, 21 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 7

Bym coś tu na forum ogłosiła, ale w sumie poczekam, aż odbiorę insygnia. Będzie podkładka, będzie ogłoszenie;).

Póki co ogłaszam, że mój fantazyjnie działający Centurionowy Recon chowa się tak, że goluśkie golenie pozostawia, mili moi, na milimetrów 38. Zmierzyłam.

Jestem w tak zwanej kropce, bo przed zimą to nie mam chęci przekładać mu Rockhopperowej Reby, a z kolei zdobyty za Mazoviową dżeneralkę widelec waży tyle, co 1/5 Centka. Co oznacza, że jak nic zajebię się na tej mojej pseudotreningówce. Będzie idealna na siłownię, siłę se zrobię, bajceps, bez koksu, a nawet bez dabyl blasta.

Wy też widzicie, że wszelkie znaki na nieboskłonie (sklepieniu niebieskim, czy też remanen… zaraz, zaraz, wrrrrróć, FIRMAMENCIE!) mówią, że koniecznie muszę mieć jeszcze jeden rower? Najlepiej zupełnego sztywniaka?

Wujkuuuuuuuuuuuuuuuuuu (jak jest wołacz od wujek w języku arabskim?), sprzedaj no tę hektobaryłkę ropy i wyślij mię te diengi, nie bądź małym fiutkiem, noooooooooo! Przecież tego nie przepijęm, rower se kupię, dziadygo ty!


Joł fanki, joł stanki!