Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zwykły trip do lub z pracy

Dystans całkowity:19495.35 km (w terenie 1188.78 km; 6.10%)
Czas w ruchu:906:46
Średnia prędkość:21.37 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:34423 m
Maks. tętno maksymalne:193 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:422939 kcal
Liczba aktywności:348
Średnio na aktywność:56.02 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
58.42 km 18.70 km teren
03:03 h 19.15 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:211 m
Kalorie: 1871 kcal

Nadganiam, bom zasadzie w zadzie

Poniedziałek, 21 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 12

Nawet pomimo że wczoraj nie jeździłam, tylko bufeciłam (czyli jeden wpis mi odpada). Bo po Golonie pojechalim do Wrocka zmierzyć się z trasą XC na Psim Polu. Miałam niby dziś zrobić kompensację, ale że uczyniono mnię BUFETOWĄ, udostępniłam swoje koła startującym w XC Erbajkowcom, więc nie było w sumie na czym strzelić treningu. Trasa wyścigu ponoć rzeźnicka, czego nie zaznałam.
Ale towarzysko było super:

Dziadek za rzepkę i ogólnie takie takie we Wro;) © CheEvara



A dziś się opierdalałam na rowerze. W czym trochę nie pomógł przejazd lasem z Niewe. Strefa pierwaja poszła się dymać i tańczyć, nie wiem, z sowami. Ale singielek w Sierakowie był tego wart. Zanim jednak pogonilim z Niewe, to się ustawiliśmy nad Wisłą, w jednej takiej podłej knajpie nieopodal Rury, ale odstraszył nam stamtąd ogólnie pojęty klimat, który mieści się w zbiorze znaczeń hasła PUCZJOHENTSAP.

Esencja dresiarstwa i to niestety nie w pociesznym wydaniu.

Tośmy się przez to i przeto stamtąd rychło wymiksowali. W nieco bardziej kultowe miejsce, bo na Kępę do Araba. Niewe nawet asystował mi w kompensacji, jechałam, paczałam i niedowierzałam temu. U Araba ugościliśmy się jak trzeba, na co dowody ma Niewe u siebie we wpisie.

Gdyśmy poczuli należne nawodnienie organizmu, wymiksowaliśmy się na singielek, a potem na pełną wspomnień pożarówkę. W dzień nie taka ona straszna;).

Centka nie chciało mi się łatać. Podnoszę hejt w stronę złapanych gum.


Dane wyjazdu:
53.18 km 4.50 km teren
02:52 h 18.55 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:22.0
HR max:159 ( 81%)
HR avg:120 ( 61%)
Podjazdy:218 m
Kalorie: 1767 kcal

Takie tam po mieście

Czwartek, 17 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 6

A uściślając – to OGÓLNIE takie takie.

Ja ciągle na rowerze się opierdalam, czyli kiszę kompensaNcję. Muszę NIEOFICJALNIE przyznać, że z fajną muzyką na uszach to całkiem znośne jest,

Ale to nieoficjalnie i proszę mi tu tego nie wywlekać przy okazji mojego na pierwszostrefną jazdę narzekania.

Niewe mnie zaskakuje kapinkę. Nie od dziś wiadomo, że wszelkie tematy i kwestie mające coś wspólnego z treningiem, czyli czymś w miarę regularnym wykpiwa (mogłabym ująć to bardziej obrazowo, ale bardzo lubię takie kontrasty. Jak Che i delikatność – według takiego Zetinho (będę Ci pamiętać to aż po grobową płytę, Ty Belzebubu zły!) i nie poważa oraz nie uczestniczy.

No i ponieważ Niewe to WYKPIWA i na ogół trzyma się od tego z dala, spodziewałam się, że powie mi, żebym się z tą swoją pedalską kompensacją bujała i sama se jeździła jak... (tu Niewe wstawi nicki sobie znanych rowerzystów:D).

Ale nieeeee!

Ale nieeeee!

Być może jest jakieś globalne wścieknięcie żył, które to operuje na cały wszechświat i na mocy tegoż Niewe MI DZIŚ TOWARZYSZYŁ.

Bo.

Jechał po PLACKI (jak to nazywa Goro) do Samiry, a że tę mam niemal pod pracą, tośmy się dogadali, że ja tam wciągnę jakieś KARBOHYDRATESY. Wliczając w to, że piweczko strzelę;).
Oszamalim (ja parząc sobie ryj) i wybilim w stronę Centrum Biegowego ERGO, gdziem chciała uzupełnić zapasy żelowe. Tam se ucięlim pogawędkie z bikergonią i po wszystkich niezbędnych operacjach wybyliśmy ponaginać dalej (żeby zaspokoić pragnienie).

I tak se myślę, że wszędzie kuźwa jest najciemniej pod tą latarnią.

I se przypominam wtedy takie miasto europejskie jak Walencja, gdzie hiszpańskie młokosy siedzą se na GŁÓWNYM rynku i sączą se piwko na legalu, mimo że nie stacjonują w restauracyjnych ogródkach. Które mogłyby na nich zarabiać, owszem, ale nie muszą. I nikt się o to nie pruje. Nikt też nie pruje się, że tych pijących se piwko na legalu jest sporo. Ale dzięki temu to miasto żyje do do trzeciej nad ranem. I nie polega to na tym, że wszyscy siedzą po knajpach.

Nikt tych ludzi też nie goni, żaden mundur nie PACZY na nich jak na potencjalnych bandziorów.

Tak jak u nas PACZĄ.

I ja już widzę to nasze obsrane Euro. Wszyscy będą potencjalnymi bandytami.


Aaaaa! Pamiętacie składzik DŻWI do pralek oraz górnopłuków? Nieopodal pojawił się gruz.

TADAAAAAAAM:

"Pewnie, kerowniku, WYWIOZŁECH jak kerownik kazał!" © CheEvara


Czekam na składzik wanien, szaf, plastikowych butelek i tak dalej.

Ludzie to kurwy.



Dane wyjazdu:
40.61 km 0.00 km teren
02:00 h 20.30 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: 1334 kcal

Kto dwa razy traci, ten trzy razy prawie traci

Środa, 16 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 7

Jak mówi starorzymskie przysłowie.

No bo ja na ten przykład dziś dwa razy traciłam powietrze. W łoponkach. Raz rano, raz po pracy. Co mocno dla mnie niecharakterystyczne, ani razu nie rzuciłam na tę okazję soczystą kurwą z mięsistą macią. No, może rano troszeńkę się zirytowałam, że mi taki fakaposzit zepsuł kompensację (dętkie zmieniałam w drugiej strefie – zapomniałam wyspowiadać się z tego Wojciowi), ale jedyne, czym wyraziłam swoje emocje było – tym razem – starojamajskie określenie, brzmiące:

DŻA DŻEBIE.

Ale se założyłam wylajtowanO DENTKIE do 15-kilogramowego Centuriona, bo taką miałam ze sobą.

I dotarłam do pracy.

Po której namówiłam się z Niewe, że zajadę na Złą Wilydż, testując po trasie (w sumie niekrótkiej) swoją umiejętność jechania MIMO WSZYSTKO (mimo samochodów sznurka na Arkuszowej, mimo kilku PROłsów na rowerach, liczących na rywalizację z Erbajkówką, a potem wkurwiennie cmokających, że Erbajkówka się ślamazarzy, mimo chęci jechania znacznie szybciej i sensowniej) w strefie nakazanej.

Na Bielanach przyuważył mnię sam Niewe, pomykający czterema kółkami do Domu Złego i nawet wydzwonił, proponując podwózkę.
A ja twardo, że nie, że se dojadę.

Tym bardziej, że rower po wczorajszej mokrej jeździe miałam – obrazowo sprawę ujmując – upierdolony jak stół w studio Faktów TVN.

I se jadę. Assejadęęę! I tak młócę szkitkami. I turlam się. Przez Laski, przez Izabelin, przez (I’m horny, horny, horny, horny) Hornówek, w którym to – TADAAAAAAM – łapię drugiego dziś kapciocha.

A że bardzo przytomnie zostawiłam w pracy łatki i łyżki, licząc na to, że przydział pecha na dziś wykorzystałam, ocknęłam się niniejszym w mocno ciemnej dupie.

Miałam za to przy sobie bardzo przydatną pompkę. W zestawieniu z brakiem nowej dętki czy też łatek, jej istnienie w moim plecaku miało na pewno jakiś głęboko ukryty sens.

I co? No gówno.

Memory fajf i jednak przepraszam się z transportem drogowym wyrażonym w samochodzie Niewe.

Ów przybywa, ja rozparcelowuję BRUDNEGO Centka i niniejszym…

ZOSTAWIAM W PIACHU PRZY DRODZE Garmina, który wziął i się wypiął w układzie „Centek odwróconego do góry kołami”.

Żeby było śmieszniej, przedstawiam – już w samochodzie – obawę, że nie zastopowałam Garniaka i że mi zliczy prędkość oraz dystans samochodowy, na co Niewe proponuje zatrzymanie się i uczynienie tego.

A ja co?
Nieeeee, dobra, trudno, pociąg ze Skierniewic też mi naliczył, nie pierwszyzna.


Gdy kilometr pod Domem Zła Niewe robi pitstop, by uzupełnić zapasy płynów, jedynych słusznych, ja wyskakuję z fury, żeby wypiąć tego Garmęna i całkiem bez sensu teraz zaCZymać mu licznik.
A że – jak już uprzedziłam fakty – Garmęna zostawiłam w piachu, uczynić tego nie mogłam.
No bo jak zastopować sprzęt, który leży 10 kilo dalej?
DE-BIL-KA.

Wrócilim na miejsce pozostawienia. Garmę łkał w piachu, dzięki czemu udało się go namierzyć. Strasznie głośno (nie wiem, czy to nie jakaś wada fabryczna). Wydawało mi się, że chlipał coś w rodzaju „ty durna dziwko, zostawiłaś mnie”, ale oczywiście wyparłam to, jak każdą krytykę, która – wszak! – w odniesieniu do mojej osoby jest zawsze nieuzasadniona.
Bo ja wiem, że nołbadi is perfekt, ale to właśnie ja jestem NOŁBADI.

A potem już spędziłam na podjeździe u Niewe radosne dwie godziny na jebaniu się z przebitym kołem. Com założyła zaklejoną dętkę, to powietrze z niej złaziło. Zużyłam 3 łatki Topeaka, udostępnione dzięki uprzejmości Niewe, które – przysięgam uroczyście oraz wobec – odkupię.

Bardzo przytomnie zużyłam te trzy łatki na jednej – jak się po tychże dwóch godzinach jebania się – rozoranej dętce.

Po kolei żużywałam. Za każdym razem orientując się, że jednak powietrze ULATA i że może jest więcej niż jedna HOŁL.

Jeśli chcecie mi gratulować, śmiało możecie to czynić. Zaraz powołam do tego specjalną komisję, przed którą możecie bić pochwalne pokłony, a ta specjalna komisja mi to wszystko przekaże.

Na koniec to Niewe został bohaterem na swoim podjeździe. Do tego, aby łoponka i kółeczko ponownie zaczęły służyć, użył wiertarki i nie pytajcie do czego. To będzie nasza tajemnica.

Idę uspokajać Garniaka, który chyba ma traumę. Strasznie charczy z tego żalu.


Dane wyjazdu:
83.31 km 3.31 km teren
03:35 h 23.25 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:11.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:324 m
Kalorie: 2620 kcal

Test charakteru, że fest

Wtorek, 15 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 10

Dobrze, żem nie niskociśnieniowa, bo dziś to by mnie ten cham METEO rozdżebał. A i tak pełzałam se jak taka flanelowa szmata. Przepełzłam tak dzień cały, zaliczając po drodze konferencję organizacyjną Ursynaliów, w które zamierzam się wyskakać, wydrzeć japę i ogólnie takie takie na koncercie.

Liczę na fotę w rodzaju „ja z Fredem Durstem w Centrum Wodnym”.

Fred też by dzisiaj pełzł, gdyby tu był. Michał Jelonek, który reprezentował wszystkich artystów najwyraźniej nie pełzł, o czym mogła świadczyć oficjalna deklaracja i chętnej współpracy wszystkich muzyków z głównym partnerem imprezy, browarem Lech.
W sumie chłopa polubiłam;).

I tego, że pełzł, kapinkę mu zazdrościłam.

Meteo dziś naprawdę łaskawe dla mua nie było, z pracy wróciłam do domu zmoknięta jak kurzy kuper i to niestety nie było na dziś ostatnie słowo. W butach chlupotało, ale co? Na trening trzeba było pojechać. Uściślając, wolałam nadal obrzydliwie moknąć, niż odkopać zakitrany posttraumatycznie trenażer.

I na mocy tego, zanim dojechałam na Dewajtis, gdzie CZASKAM podjazdy, w butach miałam Parsętę, w rękawiczkach Ren, a w spodenkach Niagarę. Niniejszym jedynym wyjściem było robić górki na największej koorvie, żeby do mnie nie dotarło, jak jest mi zimno.

Bardzo zacnie do tego nadaje się takaż nuta:

&feature=relmfu

Koncertowe granie to jest jednak dokładnie TO.

Po powrocie do chaty nie wiedziałam, czy istnieje taki magiel, który byłby w stanie WYŻĄĆ moje trykoty.


Dane wyjazdu:
35.44 km 5.40 km teren
01:38 h 21.70 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max:137 ( 69%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: 1147 kcal

Jak jest zimno (na sali), to przynajmniej nie ma robali

Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 13

Się wychłodziwszy i w sumie fajnie jest. Trzy dichy mię zaraz stukną, to już ledwo GORONC wytrzymuję. Wolę jednak wiosenne temperaturki.


I jak jest chłodniej (w sensie zimno, bo 12 stopni to żadne tam hop siup, ani hip hop, ani tym bardziej hula hop), to na terenowej ście nie ma robali. I się Che nimi nie nażera (w miarę możliwości), jak jedzie i wydaje dźwięki paszczą poprzez sapanie na przykład.


A Wojtek jest najfajowszy, bo normalnie czyta ze mnię jak z elementarza jakiego. I wie, kiedy nic innego nie zrobię poza leniwym toczeniem się w strefie (taksówkowej też) pierwszej. Prorok kurna, czy co?

A poza tym, kto by pamiętał, co jechał tydzień temu?


Dane wyjazdu:
59.12 km 0.00 km teren
02:30 h 23.65 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:21.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy:234 m
Kalorie: 1845 kcal

Oto jest dzień, w którym Dżanek się zastanawia

Piątek, 11 maja 2012 · dodano: 17.05.2012 | Komentarze 10

Na którą to ja jadę do pracy:D

A zastanawia się ów Dżanek, bo mnie przyuważa na rondzie z palemką, jak czekam na zmianę świateł, o godzinie takiej, w której niektórzy już są prawie REDI STEDI GOŁ do WYJŚCIA z fabry.

Se jadę tak, jak se ustalę, gdyż
JA
JESTEM
WŁADZĄĄĄ!

:D

W ogóle to był dzień przylukiwania Che, bo wieczorem na Bielanach, jakem zasuwała na Dewajtis podjazdy, przyuważył mnię Zygfryd, niestety niezbajkstatsiony, więc nawet podlinkować Wam go nie mogę, ale mogę jednakowoż zdradzić, że całkiem niedawno wziął i zasilił szeregi APS w dystrykcie Giga po tym jak jedna Brutuska (czyli mua) je transferem osłabiła;)

Ponoć cuś do mnie zakrzyknął, ale kto przebije Lipę, którego słucham teraz dużo dużo yes yes na rowerze...

No i jednak nie nadgonię z wpisami przed weekendem.

Szanowna brać bikestatsowa będąca w sobotę na maratonie w Wałbrzychu proszona jest o nieuciekanie do domów, jak skończą wyścig, tylko o poczekanie na Che, aż po dziewięciu godzinach walki z giga zjedzie na metę, by wylizać gary po makaronie:D

Zaś cieszy mnie, że ujrzę wytęsknioną facjatę Faścika - to wiem na pewno:)


Dane wyjazdu:
64.42 km 9.80 km teren
03:00 h 21.47 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:21.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:264 m
Kalorie: 1963 kcal

Wyczymię, czy nie wyczymię??

Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 17

Tyle tej WYCZYMAŁOŚCI?

Dobrze, że mi Wojtek przypomniał, że się widzimy wieczorem w Jabło, na spotkaniu, które SAMA ja wymyśliłam.
Czy to jest dziwne zatem, że sama ja o nim zapomniałam??

No a kto miał zapomnieć? Se zaproponowałam, to i se ZAPOMŁAM!

Chodziło mi o to, żeby w miarę na gorąco spotkać się i wynotować, gdzieśmy zawalili, robiąc sobotni wyścig. Ja tam swoją listę zrobiłam, już w sobotę wieczorem, próbując robić coś w czasie, który powinnam przespać przed maratonem;).


Podczas tegoż spotkania dowiedziałam się, iż:
1) Wojtek – jak już zakończył rozwożenie wszystkich swoich popieprzonych zawodników w niedzielę po maratonie – zajechał do domu, gdzie jeszcze dooobrych parę chwil męczyła go głupawa i rechotał sam do siebie.

Samo wyobrażenie sobie tego sprawia, że rechoczę i ja.

2) Przyszłosobotni maraton Golonki jadę i owszem – ale nie jak był pierwotny plan – sama, samiuśka z teamu, ale jedzie go ze mną i Wojtek, i Mati.

FOOOOK JEEEEEEE! ;)

Przy czym to ja z naszej trójki będę glebić efektowną ilość razy:D


Chciałam też donieść, że na Metallice w tym roku działały jednak wszystkie telebimy, a nie jak dwa lata temu tylko jeden, który to ponadto imitował sobą stosunek przerywany, w związku z czym obraz pojawiał się i znikał. To dla mnie, czyli dla osoby o wzroście nikczemym i ze szczęściem wyrażającym się w faktach, iż zawsze – czy to w kinie, czy na koncercie, czy gdziekuźwakolwiek – stanie/usiądzie przede mną dwunastoosobowy team BEJZBOLISTÓW.

Którym naturalnie sięgam może do połowy łydki.

A nawet jeśli dysponuję drabiną, to panowie mają na głowach afro, co nadal trochę zakłóca odbiór dalszego planu.

Tak jak w tym roku.

Ale ja już chyba za stara jestem na takie spędy.

Nie. Inaczej.

Ja jestem jednak za stara na widok ludzi, którzy przychodzą na zaorane pole w szesnastocentymetrowych szpilach i w kieckach z brokatem. Po to, żeby cyknąć se zdjęcie z ręki i wrzucić je do netu z podpisem w rodzaju: ,,ja z Metallicą w Białobrzegach”.

Chyba powinnam ćpać, żeby tego wszystkiego nie dostrzegać.

To może Wam coś zagram.

&feature=fvst

Zagram, zagram! [/b]

Dane wyjazdu:
75.04 km 3.90 km teren
03:09 h 23.82 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:24.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:278 m
Kalorie: 2207 kcal

I tu zasadniczo mam niepamięci oznaki

Środa, 9 maja 2012 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 3

Z Garmina wynika trening całkiem fajny, szkoda tylko, że nie ma w tym spryciarzu funkcji dyktafonu, bo ja czasami na rowerze do siebie gadam, zwłaszcza jak zaobserwuję coś godnego odnotowania tu.

I tak to by się zarejestrowało.

Aśśśśieniezarejestrowauo.

Chyba taka lokalna ekstrawagancja.

Gonię z wpisami, bo troszeńkę prędkość taśmy w robocie mi spadła i mogę na chwilę oderwać się od niewolniczej pracy przy tokarce. Gonię, bo najbliższy weekend golonkuję i będę mocno off, co jak zwykle spowoduje zaległości (acz mogę mieć większe, już nie raz tego dowodziłam), z których jasne, prędzej czy później wylezę i to jak najbardziej OGROMNĄ RENTĄ (czy obronną ręką, nie wiem, jakl to było w oryginale, którego staro-sitodruk spoczywa obok Jana Kazimierza na Wawelu), ale zanim to uczynię, będziecie mi zawracać dupę o wpisy:D

A i no! Ja naprawdę nie wiem, o co wszystkim chodzi z tym kokokokoeurospoko. Mnie to bawi, a na pewno bawi zdecydowanie bardziej niż niektóre programy, z założenia ponoć rozrywkowe, w których prowadzący przez kwadrans opowiada różne wice, a następnie przez kolejne trzydzieści minut dowodził, że w ogóle to były żarty.

Poza tym już raz jeden WYJEC, ponoć wielka artystka, hymn nam śpiewała. Także wolę spoko (pełnym zdaniem;)) EURO KOKO.

No bo Limp Bizkit nam nie pomogą, a mogliby:



;)



Dane wyjazdu:
60.71 km 6.50 km teren
02:40 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:24.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy:310 m
Kalorie: 1922 kcal

A w poniedziałeeek, w poniedziałek ja nie mogę, bo…

Poniedziałek, 7 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 3

… bo mam kompensację!

Acz w zasadzie taką raczej wymuszoną, bo na nic innego nie umiałam się zdobyć po wczoraj . W sensie i po maratonie i po kolejnej sponiewieranej nocy. Na przykład wczoraj w ramach leczenia bezsenności wychlałam wieczorem małą Łomżę, która nie pomogła, w związku z czym dalsze leczenie wyglądało tak, że polazłam do sklepu nocnego, kilometr od chaty.

No bo jak nie mogę spać, to się choć z dzielnią wejdę w interakcję. Szczęśliwie na obitej gębie się nie skończyło, choć mogło, bo jestem skąpa i dwóch złociszy udostępnić nie chciałam.

Druga mała Łomża nie pomogła, więc se nadrabiam zaległości filmowe. I tak mogę śmiało polecić „Nietykalnych”.

W każdym razie.

Na siłowni ewidentna akcja „KURWA, jeszcze tylko miesiąc do ‘napnij sześciopak, idą dupy’”, w związku z tym powiedzieć o tym zasobie ludzkim, który tam się przewija „dzikie tłumy” to jak porównać kanarka do pterodaktyla. Tam są jakieś specjalnie wypuszczone z komór KGB miliardy istnień.

Które poza większym zamieszaniem wokół siebie nie robią na tej siłowni raczej nic specjalnego.

Moja spalenizna trzeciomajowa zaczyna bąblować i rozpoczynam okres wylinki.
Jednocześnie sezon na „wszędzie pani jest taka opalona?” uważam za niestety kurwa otwarty.

Na sam koniec maluśkie przepro – dżenereli nie latam ostatnio po blogaskach i nie komentuję, bo mam jakiś tydzień roboczy w plecy, czasojednostki mi się skończyli. Ale wszystkich Was lowciam, serio!

No... może poza tymi, którym wiecznie nie chce się iść na trening i nie omieszkują o tym świat poinformować.

Bardzo, bardzo fajnie mi się słucha ostatnio tego:



Na przykład.


Dane wyjazdu:
53.47 km 8.11 km teren
02:16 h 23.59 km/h:
Maks. pr.:41.24 km/h
Temperatura:24.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 1639 kcal

Kto jest twoim ideałem i dlaczego jest to Che?

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 08.05.2012 | Komentarze 13

Nawet ta sama Che, która nie pamięta, co jechała onegdaj w tenże poniedziałek. O ile zwykle szczelałam se na – teraz użyję słowa, którego nienawidzę – KARTELUSZKACH jakieś tam skróty myślowe (w rodzaju ,,zajebać całą lamowatą populację rowerową” – i już MNIEJ WIĘCEJ wiedziałam, o czym zrobić wpis), tak teraz jęłam polegać na tym, co se narysował pan Garmę (Garmin), który to chwilę potem pożarł przecier Kotlę (Kotlin).

I tak PACZE w tę mapę i nie wiem, co ja PACZE.

Zaś bez paczania wiem, że jestem we wpisowej dupie ciemnej jak pumpernikiel taty dwa tysiące (nie pytajcie;)).

To se na takie dictum zaśpiewam.

&ob=av2n

Stare, ale niemożebnie zajebcze to:)