Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
62.84 km 0.00 km teren
03:12 h 19.64 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:125 ( 65%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1044 kcal

To będzie piękny bjutiful łikęt!

Piątek, 16 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 14

I wiedziałam już to na pewno, na czas, na zawsze, na sto procent, na amen, gdym dostała na taczfona sesesmana od Faścika mojego najulubieńszego, najzacniejszego! A ten mię napisał, że jedzie ku mnię!

Aż żem się cała spociła.

Aż żem potrzebowała siedmiu głębokich wdechów przy profesjonalnym użyciu przepony, aby się uspokoić.

Faścik. Mój najzacniejszy. JEDZIE DO MNIEEEEEEEEEEE!:)

No to po pracy popędziłam kupić to, co należało profesjonalnie schłodzić. TAKIEGO gościa podjąć należy siłom i godnościom osobistom.

Tym bardziej, że zjechać ma do Łorsoł supermegaekspresowym pociągiem z Gdyni JUŻ po ośmiu godzinach szaleńczej jazdy?

Poświęcenie jest.
Cosik mię mówi, że Faścik naprawdę musi mię OCIUPINEŃKĘ lubić...

Dane wyjazdu:
76.50 km 0.00 km teren
03:23 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1402 kcal

I złupili mnie, banda polskich decydentów

Czwartek, 15 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 26

I do tego w mundurach. Jak ziemniaki. Jak nieosolone ziemniaki, dodan bo tak nieprzyjemne potrafią być wlaśnie nieosolone ziemniaki.

Dostałam mandacik.

Za przejazd po przejściu dla pieszych.

Tadaaaaaaaaaaaaaaaaaaammmm:)

A ja się sromałam, że wyszłam za wcześnie z pracy i posiedzę u dentystki w poczekalni i się naczekam, a nie lubię. No to mi panowie te 15 minut, podczas których rozpłaszczałabym sobie zadek w poczekalni, ZAGOSPODAROWALI.

Jak pięknie.

Oczywiście ja, w naiwności swojej i wielkiej otwartości dla świata, do końca nie wierzyłam, że zatrzymują mnie z TAKIEGO POWODU. Se pomyślałam, że może znowu jakiemuś Indonezyjczykowi zaiwanili rower i teraz wszyscy jesteśmy podejrzani, przynajmniej o posiadanie.

A tu jestem nie tyle podejrzana, a już oskarżona. Stówa. O tyle będę bardziej zdrowa i trzeźwa:D

Nie lubię się płaszczyć i prosić. Toteż wyrzekłam: Pisz pan ten mandat. Oby rychło.

I było rychło. Zdążyłam nawet wyjść na późnonocny rower.

Dane wyjazdu:
58.64 km 0.00 km teren
02:53 h 20.34 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1057 kcal

Mało. Mauo

Środa, 14 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

Takie dni właśnie lubię. Choć mało związany był z rowerem, to jednak zawodowo cymes – stał pod znakiem Glacy i jego nowego projektu MyRiot. Płyta zajebista, klipy jeszcze lepsze, a sam Glaca… ja pierdolę. Wypas. I tylko szkoda, że grafik mieliśmy tak napięty, że nie byłam w stanie nigdzie dojechać rowerem.
Szkoda, bo bym spaliła to, co opierdoliliśmy na ciepło w Samirze.


Centurion jeździ, jeździ, przemieszcza się, ale… mogłoby być lepiej.

W ogóle dajcie mi kogoś, kogo będę mogła rozjebać poprzez rozerwanie na drobne paski.

Dane wyjazdu:
64.55 km 0.00 km teren
02:57 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1066 kcal

Badko świedta, nie wytrzybab!

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 9

Ponoć prawdziwy twardziel DIGDY DIE BIEWA KATARU.

To ja jestem miękką fujarą.

Mam katar.

&feature=player_embedded

Ja! J-A. Jestem. Przeziębiona. I nie. Wcale nie dla odmiany od stanu zwanego ciągłym głodem. Jestem przeziębiona wespół z głodna.

Nie wytrzybab.

Dane wyjazdu:
80.65 km 0.00 km teren
03:16 h 24.69 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:24.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 1554 kcal

Sama nie wiem

Piątek, 9 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 6

Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, no gdyby nie ja i moje poranne nakurwianie do kabackiego AB po adaptery do piast znów dla Takiego Jednego, to Niewe do dupy by w niedzielę se mógł pojechać, a nie na maraton.

Co ja kurwa ostatnio taka uczynna jestem?



:D

Dane wyjazdu:
70.80 km 0.00 km teren
02:50 h 24.99 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1210 kcal

I co, i co, i co?

Czwartek, 8 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 18

No i co, no i co? Ocielił się jakiś choć jeden lodowiec? Zmniejszyła się liczba plam na księżycu? Zaprzestano wreszcie używać spulchniaczy do produkcji pieczywa? No nie wiem, zadziało się coś, cokolwiek, aby uczcić wejście w dorosłość Takiego Jednego Niewe?

Jakbyście coś zauważyli, dajcie znać.

Bo ja na przykład zauważyłam tylko to, że wieczorami to jakby trochę po klinie na rajstropach wieje. Ale to chyba niezwiązane jakby z tematem przewodnim.

Zauważyłam też, że cyklistów jakby mniej. To mnie nawet cieszy. Szkoda tylko, że nie idzie to w parze z polepszającą się pogodą. Nienawidzę jesieni i zimy też nie.
Lubienie zimy i jesieni jest ciotowate - mors, dopisz to sobie do listy:P

Dupa zmokła mi pod samym kuźwa domem.

Dane wyjazdu:
66.40 km 0.00 km teren
02:34 h 25.87 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 41 m
Kalorie: 1064 kcal

Urodziny Niewe dziś posiada, więc życzenia mu składać!

Środa, 7 września 2011 · dodano: 08.09.2011 | Komentarze 10

Dziś, czyli w dniu opublikowania wpisu, a nie wczoraj, którego to wczoraj wpis dotyczy! Czyli dnia ósmego września. Zapamiętać!
Jeśli dobrze liczę, to Niewe kończy dziś osiemnaś..., NIE! Dziewiętnaście lat, więc może już pić, palić, oglądać sprośne pisemka i czytać NA LEGALU CheEvarowy blog!:)

A ponieważ Niewe jest zajebisty, datę jego zajebistych urodzin ogłaszam tu, na zajebistym blogasku!:)

Sto lat i więcej jazdy!
:D
Bo wczoraj w wigilię urodzin Niewe tośmy się nie najeździli. Staje się to nową świecką tradycją. Niby ustawiają się na rower, stówka miała pęknąć, a tu pękło. 10 piw. Kuźwa!

No bo tak. Ja se po pracy poszłam do kina. Niewe wyrywał w tym czasie Izkę i tak wyrywał, że 10 minut po tym, jak umówił się z Dżankiem, zapomniał o tym, że umówił się z Dżankiem. Tym samym, nie innym!

Wszystko jednak skończyło się dobrze, bo mnie film się podobał, potem znalazłam Niewe, jak bajerował Izkę na Moczydle (czy też na innych moczarach), tam zapadła gremialna, komisyjno-kolektywna decyzja o tym, że idziemy pić, bo może padać, no i tam JAKIMŚ CUDEM znalazł nas Dżanek. Dżanek, który był niezwykle rozkoszny w swym uradowaniu i napawaniem się wolnością i możliwością pojeżdżenia na rowerze.

Tak pojeździł, że mieszkając na Bemowie, przybył na Moczydło, i potem – gdy wszystkich (poza mną) dopadła pijacka gastrofaza – przemieścił się do Maka na skrzyżowanie Górczewskiej z Lazurową. Myślę, że z 10 kilometrów trzasnął;).

Szaleństwo.

Z mojej czwartej w tym tygodniu stówki wyszła cała kupa.

Ale strasznie brakowało mi Gora, który zawsze przy okazji takich ustawek, kiedy żremy/pijemy zamiast jeździć, narzeka, że znowu żremy/pijemy zamiast jeździć i narzeka na to dokładnie w tym samym momencie, kiedy żre/pije zamiast jeździć. Tęsknię za Tobą, Goro!:)

Dane wyjazdu:
79.54 km 0.00 km teren
04:08 h 19.24 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy:186 m
Kalorie: 1657 kcal

Takiego czaju na kaca potrzebywam ja:D

Sobota, 3 września 2011 · dodano: 05.09.2011 | Komentarze 16

Sobota rano, wychodzę od kumpli. Mecz oglądałam i to pewnie dlatego głowa mnie tak napiertyndalała. Logiczne, nie?

Chciałam umrzeć. Poprzez odrąbanie sobie głowy. Lub też poprzez obicie jej sobie o jakiś słup zwany filarem, tudzież podporą (Niewe, pomóż, czym jeszcze zwany?:D). Na szczęście jak tylko opuściłam blok, znalazłam sklep.

- Dzień dobry, ma pani małą Łomżę?
- Tak, tu, o widać, stoi.
- To pani mi poda.

I podała. Wyrwałam jej tego bączka z rąk, zrobiłam GŁUL, GŁUL, GŁUL, po tym zrobiłam Aaaaaaaaaaaaaa, stłumiłam beknięcie, rzekłam (tłumiąc beknięcie):

- ZIĘKUJĘ BARSO.

Zapłaciłam i ZDROWIUŚKA wyszłam.

Carlsberg to zło!

Krwa, wypiję i jedenaście Kasztelańskich niepasteryzowanych i na drugi dzień jestem królową baunsu i promyczkiem fitnessu.
Carlsbergów wypiłam 6 i chciałam umrzeć. Poprzez odrąbanie sobie głowy. Zresztą, jak wyżej.

Sobotę spędziłam JAK NIE JA.
W domu wypiłam jesazcze jedno piwo (to akurat bardzo jak ja:D), aby podtrzymać reanimacyjne właściwości małej Łomży, włączyłam telepatrzydło (jak nie ja), żeby Majkę obaczyć (ja i telewizja. JA. I TELEWIZJA!!), jak złapała gume, zaklęłam siarczyście (akurat bardzo jak ja) i pojechałam do mojej rzeźniczki dentystki. Wróciłam, tam Majka na pudle, czyli jest jakby okazja do trzeciego piwa...

ALE NIEEEEEEEE!~

Nie wypiłam. Zostawiłam se na-po-rowerze.
A na rower se pojechałam w stałe miejsca. Nawet znalazłam się w Powsinie i nie wiem, co ze mną się zadziało, że nie chciałam tam WYJĄTKOWO nikogo zabić.

No i koła ciągle do centrancji. Nie chce być kuźwa inaczej :D

I pod to konto, aby ta centracja się udała, wypiłam to na-po-rowerowe piwo.
Kategoria >50 km, trening


Dane wyjazdu:
85.00 km 65.00 km teren
03:53 h 21.89 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:1380 m
Kalorie: 2101 kcal

Mazovia w Skarżysku, czyli kurzył Jerzy na urwisku lub też użył Jerzy na kur… niku!:)

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 30.08.2011 | Komentarze 53

Ależ to był dla mnie maraton, uhuhuhuhuhu!
Ależ mi noga kręciła, ależ mi łyda ciągnęła. Ja pierdaczam!

Zajebiście zadowolonam. Wielce.

Skąd ta forma, to sama nie wiem. Nie zmienia to faktu, że jestem mocniutko zadowolona.

Ale ale. Wiem, że wszyscy lubicie tu wleźć, doznać rozkoszy intelektualnych, czytając zajebisty wpis, więc napiszę, jak to było od początku.

Dziewiątego sierpnia roku pańskiego 1982 na świat przysz… eeeeee… na świat wyjechała na rowerze Wasza ukochana Che. 29 lat później przyszło jej do głowy przejechać se maraton w Skarżysku. Co się będzie w domu kisić – pomyślała se. I pojechała. Dzieki wsparciu pana Gora, który tego dnia robił za drajwera, w towarzystwie pijaniusieńkiego (naprawdę, chłopak od piątku dawałł z siebie wszystko;)) Niewe i Radka, który zawstydził wszystkich swoim czyściusienieńkim Garym Fisherkiem.
Czystszy był tylko mój Szpecyk.

No i tak. Tenże wesoły skład czterech przekrzykujących się zrytych umysłów zaowocował kopalnią tekstów, których kuźwa nie pamiętam. Ale było epicko i sprośnie. Tak jak lubię;).

W Skarżysku byliśmy niemal na styk, tym razem odpuszczając rozgrzewkę. Z dwóch powodów – z braku czasu. I z braku czasu. No i może jeszcze dlatego, że zabrakło nam czasu. Jak łatwo policzyć, z dwóch powodów zrobiły się 2,5.

Właściwie to czasu wystarczyło nam tylko na wejście do sektorów. Ja i Radziu wtuptaliśmy do trzeciego, a Goro i Niewe gdzieś dalej. Wymieniliśmy się z Radkiem strategiami – moja była taka, że mówię mojemu trzeciosektorowemu pociągowi: masz ten start, masz te fundusze, masz te rozgrzewki, ja cię serdecznie pierdolę. I nie gonię za tymi harpaganami, bo w Supraślu goniłam, w Ełku goniłam i to całe gonienie skończyło się zawałem, trachykardią, dolomitem i bondziornem. Jak łatwo można się domyślić – nie skończyło się to najlepiej.

Radek plan na start miał dokładnie ten sam, choć jak ruszyliśmy, próbował mnie urwać. Taki kolega! Taki michałek! Nie chowałam jednak urazy. Jechałam sobie zatem spokojniuśko, jechałam sobie swoje, ale tak jakoś miałam wrażenie, że nawet dwóch trzecich mojej dostępnej na wtryskarce mocy nie wykorzystuję. To depnęłam. I dogoniłam Radzia, który wyrzekł JEDYNIE na mój widok:
- Ooooooooooo
Na takie dictum mogłam tylko rzucić się do przodu.
I tak na lajcie sobie wyprzedzałam wszystkich.

Z małym wyjątkiem zwanym Olgą Niewiarowską, która już zgodnie z tradycją, acz tym razem wcześniej niż zwykle wzięła i mnie pognębiła swoim turbodoładowaniem z nóg.

Jestem już z tym pogodzona, nawet szczerze mówiąc, wyczekuję tego momentu. Nawet lubię to;).

Nie wiem, czyje koło złapałam, ale SIĘ NIE PUSZCZAM:) © CheEvara



Wyrwała dziewczyna do przodu, ja próbowałam złapać jej koło, które po chwili urwałam, ratując mojego Naftokorowego ulubieńca, Pana Gąsienicę, czyli Maćka Zielonkę, którego los doświadczył kapciochem.

Obcy, dętka, którą dostałam od Ciebie jest teraz w Sopocie, w kole gwiazdy Naftokoru. Czyli też w dobrym miejscu.

To był mój pierwszy pitstop. Drugi zaliczyłam przed genialnym, długim szuterkowym podjazdem, bo luzowała mi się śruba zacisku sztycy, zjeżdżało mi siodełko i coraz bardziej obcierałam sobie kolanami brodę. I po drodze suty (informacja dla Gora, który jak ta woda, drążąca poprzez wieki skały, ostatnio dociekał, czy obtarłam sobie kiedyś suty, czy też – jak mawia jeden z moich ulubionych mechaników – NYPLE). Nie tylko nie chciałam zajechać sobie tych sutów, co żal mi było kolan, zatrzymałam się. Szybkozamykacz jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem na takie okazje. Bo zanim trafiłam imbusem we śrubę, objechali mnie ci, których tak pieczołowicie wyprzedziłam. Oraz dojechali ci, którzy pieczołowicie gonili, na przykład taki theli. No i Elka Molenda z Plannji, która w Ełku była wiadomo która.

Ooooooooooooooo, nie, nie dzisiaj, kochana – wyszemrałam wściekle i pierdolnęłam w pedały. I na tymże długim, zajebistym szuterkowym podjeździe wyprzedziłam Elkę, theli’ego, a nawet Bogdana z Gerappy.

Hahahaha, uciekłam theli'emu, emu, emu, emu:) © CheEvara




Wyobraźcie sobie zatem, jaką miałam nogę.

Już? Macie to?

To teraz wyobraźcie sobie, jak mnie to podjarało i jakiej nogi dostałam jeszcze dzięki temu.

Teraz sobie myślę, że gdybym kilka razy wyprzedzała bezwzględnie niektórych leniwców, którzy wlekli się przede mną, a nie grzecznie czekała na miejsce, to bym dojechała Agę Zych, która na metę wjechała trzy minuty przede mną. Bo zapierniczałam jak dzikus nawet w tych błotnych sekcjach.

Myślę se też, że i Olga była do dojechania.

To był mój dzień. Tyle, że ja podeszłam do tematu nieco bezjajowo. Bo z difolta założyłam, że Aga to mi jak zwykle zwiała na pińcet minut. I uznałam, że zapierniczam swoje, bo jej to na pewno nie dogonię. Trochę złam za to na siebie.

Ale teraz najlepsze. Niejakiemu Goro włożyłam ponad trzydzieści minut.

Lubię to.

Wiem, że zmagał się z dętką, ale nawet jeśli. Odliczając to, to i tak jest bite pół godziny:).

Radkowi, który tym razem pojechał dystans dla twardzieli włożyłam nieco mniej, ale jak na mnie i na Radosława, który w którymś z pośladów na pewno ma silnik, to i tak sporo.

A NieweNiewe pijany pojechał mega. I tak szacun, bo niektórzy pojechali fita;).

Lubię te kilka powyższych akapitów.

No i o. Giemba cieszy mi się do teraz. Naprawdę. Bo i trasa była świetna, może nie na szóstkę pod względem trudności, technicznych odcinków było mało, ale była interwałowa i dała możliwość wbicia na liczniku prędkości 60 km/h na jednym z asfaltowych zjazdów. Wszystkie podjazdy zaliczyłam z siodełka – wszystkie oprócz tego, który przypominał szlaki rowerowe w okolicach Dżałorek. Te szlaki, którymi było wleczone drzewo po wycince. Wyprzedzałam na podjazdach. Spieprzałam na zjazdach.

Gdzie ja mam się udać, aby taką formę utrzymać do końca sezonu?

Na mecie czekał na mnie z aparatem Niewe:

Tu przyczajony Niewe, ukryty smok robi mi fotę na mecię:) © CheEvara


Tu zaś dokumentuje mnie ekipa muchozola:) © CheEvara


dojechał Michał z Kristoferem i w tym składzie poczekaliśmy najpierw na Radka, potem na Pana Dyrektora i w końcu na Gora. Na tego ostatniego szczególnie długo.

Tak się jeździ, robaczki.

Potem ceremonia wyglądała już standardowo – piwko:

Goro w stroju Ti-Mołbajla, który obciera suty © CheEvara


drugie piwko:

Niewe jest wreszcie wśród żywych, a Goro ciągle z obtartymi sutami;) © CheEvara



śmiechy, plotki z… Olgą, którą zaczepiłam pod tablicą z wynikami, zapoznałam przesympatyczną panią małżonkę szcygana, podtrzymałam swoje radosne stosunki towarzystkie z bikerami zapoznanymi w Mławie, no… po prostu rozkosznie byłam sobą.

Dalej to już wiadomo, dekoracja:

A ja jak zwykle się chacham:) © CheEvara


ah, wrzucę se jeszcze jedno:):

Llllubię to:) © CheEvara



miliard szpilek wbitych chłopakom, których objechałam bez litości i rozejście się. I znowu miliard szpilek wbitych chłopakom. Na parkingu cwaniacko wykpiłam się od roboty i pod pretekstem zagadania z muchozolem, któremu stuknęło OCZKO wymigałam się od pakowania mojego Szpecyka z obdartymi nędznicko chwytami. Się wygrywa, się ma ludzi do pakowania;).

A jak składam życzenia, a nie wyglądam:

Chyba bardziej czegoś żądam niż życzę:D © CheEvara



Czy muszę mówić, jak wyglądała podróż? Już w Pruszkowie, gdzie odstawialiśmy Radzia, ja byłam wstępnie najebana. Sportowiec, co? O paszy w postaci hot doga nie pisnę słowem. Musieliśmy rewelacyjnie wyglądać na tym przystatojlowymparkingu – czwórka rowerzystów, troje w trykotach, troje z piwem i fastfudami. Rewelka.

Tak naprawdę zajebiście to lubię.


Dane wyjazdu:
66.00 km 0.00 km teren
03:11 h 20.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Po parę rzeczy:D

Sobota, 27 sierpnia 2011 · dodano: 18.10.2011 | Komentarze 2

Dłuuuuuugo nie robiłam wpisu z tytułem wyjaśniającym cel mojej wyprawy.
No to. Pojechałam sobie do mojej nowej sympatii w Centrum Biegowym Ergo i w celach towarzyskich, i indoktrynacyjnych. Sympatia jest zażywną babeczką, która namawia mnie do biegania, zapewnia, że mimo wszystko MOGĘ biegać, mimo moich zrypanych kolan, że sprowadzi mi takie buty, które po bieganiu i zdjęciu ich z nóg, jeszcze przyniosą mi Monte z lodówki i pobiegną do sklepu (po miękkim, bo ja mogie tylko po miękkim) po piwo ze szlachcicem i szabelką na buteleczce.

No to jak tak, to tak! A jak!

Tak pokrzepiona i już mentalnie przygotowana na spory butowo-biegowy wydatek, pomknęłam po dawkę kontrastowo innych doznań. Czyli na Dereniową, nasłuchać się trzystu trzynastu złośliwości.
To lubię. Ale raz na kwartał.