Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
64.69 km 10.00 km teren
02:45 h 23.52 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:154 m
Kalorie: 1994 kcal

Chciałam porządnego deszczu, to i se go mam

Środa, 3 października 2012 · dodano: 25.10.2012 | Komentarze 0

Jesień jednak dopada cziełowieka, bo i czemuż by miała nie?

Odwieczne prawa natury tak się prezentują, że czasem musi coś za kołnierz skapnąć i nie mówię tu o marnowaniu alkoholu.

Ja dostałam w czoło kopa od trzystu siedmiu kropel deszczu, jęłam rozmyślać, po com w ogóle z domu wychylała nos.

Po to, żeby wzmóc rozwój zalążka rodzącego się gila? Chyba tylko po to.

Jak jest taka pogoda, to ja zawsze się czuje, jakbym studnię targała na barkach. Ciężko mi podówczas.

Linka, którą zerwałam na Izerskiej Wyrypie, a którą wymieniono potem przy okazji małego serwisowania roweru, znów doznała rozpięciorzenia swej jaźni. Robić z sympatii MMS-a i miło zapytać, co jest kurwa, czy od razu przybyć, by ową linką dusić i batożyć?

Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
69.12 km 9.00 km teren
02:55 h 23.70 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy:116 m
Kalorie: 2082 kcal

Na ploty, na obiad

Wtorek, 2 października 2012 · dodano: 25.10.2012 | Komentarze 2

Pani Matki ujrzeć twarz.

Pojechałam. Wersją trasy najdłuższą. Skoro mam czas. Skoro ładna pogoda. Arkuszowa nie jest w stanie mnie wtedy wkurwić. Arkuszowa w znaczeniu jej pierdolniętych użytkowników, ścinających zakręty, wyprzedzających po to, żeby skręcić przed samym moim ryjem i robiących inne niedozwolone jak dzielenie przez zero rzeczy.

Żeby tak do końca życia chuj wam na buty PACZY Ł!

Mam życzenie takie.

Jakem swoją misję wykonała, napełniłam lodówkę Pani Matce, uwarzyłam jej strawę i obgadałam kwestii ważkich parę, udałam się w drogę powrotną, bardziej śródmiejską, bardziej bemowską bardziej klaudyńską, nabywając po drodze wino. Do kolejnego grzańca.

Nie zmieściło mię się do plecaka, to upchałam w kieszeń bardzo kolarskiej koszulki.

To jest pro, a nie jakieś tak skary i oksy.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
62.92 km 7.00 km teren
02:42 h 23.30 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:17.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:128 m
Kalorie: 1845 kcal

Dlaczegóż lekki deszcz

Poniedziałek, 1 października 2012 · dodano: 25.10.2012 | Komentarze 7

jest lekkim, jak się na niego spoziera zza szyby, siedząc w pracy?

A dlaczegóż jest sporo mniej lekki, jak człowiek chce wybyć do domu? I wybywa, w której to chwili na łeb mu spada statystycznej wielkości wiadro wody?

Tak fizjologicznie pytam, bo z filozofii nigdy dobra nie byłam, a jak zdawałam na studiach egzamin, to mnie prof. Mikołejko o seks tantryczny wypytywał.

Udało mię się z pracy wybyć przyjemnie wcześniej, na tyle wcześnie, żeby zrobienie i wychlanie grzanego wina miało swój głęboki i rozpustny urok.


Dane wyjazdu:
77.65 km 45.00 km teren
05:41 h 13.66 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:158 ( 80%)
Podjazdy:2367 m
Kalorie: 3472 kcal

Nic nie pamiętam już niestety. Z Istebnej kurna

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 23.10.2012 | Komentarze 22

Od czego jednak pomocna framuga, w którą można łbem przydzwonić i takim sposobem hipokamp odświeżyć;).

Nie powiem, żebym miała szczególnie waleczny nastrój startowy tegoż poranka. Jakoś od sierpnia już wiem, że z formą jestem na biegunie południowym, spierdaczenie jej nie zajęło mi zbyt dużo czasu, czego nie można będzie powiedzieć o przywróceniu jej;).

Osiemset i pół raza się zastanowię przy najbliższej okazji, zanim pozwolę komu innemu niż Wojciu wyznaczyć sobie zakresy.

Pojechalim sobie na kołach z Misiaczkami na start. Trochę wcześniej, bo ja już tradycyjnie – jak w tym roku – liczyłam na obecność serwisu na miejscu (umiem, naprawdę mam habilitację w dziedzinie psucia hamulców). Do tego zamierzaliśmy wygrać Speca, a żeby do tego doszło, trzeba było swoje odstać w kolejce po świstki. Tenże Spec chyba sprawił, że do Istebnej zjechały iste... tfu! IstNe tłumy. Jeśli na giga startuje 200 osób, to wiedzcie, że coś się dzieje.


Żeby tak po kroku nie pykać, co się jechało, na którym kilometrze, jak i po czym, naskrybię tytułem podsumowania, że pedaliło mi się nawet dobrze. Nie było zdychania jak w Ustroniu, acz i teraz Bartek mi zwiał już na początku (cham, no mówię Wam;)). Szału z prędkością jednakowoż też nie było, dzięki czemu dopiero na 35 chyba kilometrze dogoniła mnie Ola ze Zdrofitu. Dopiero, bo w Ustroniu dopadła mnie na pierwszym podjeździe, co w sumie wolałabym wyprzeć z twarzoczaszki;).

Baaaaaardzo fajniutkim krokiem okazało się też naklejenie na kierę nalepki z profilem trasy. Dzięki temu z magią przestaje graniczyć celowanie w podjazd i wypatrywanie ulgi związanej ze zjazdem.

Około czterdziestego kilometra przestały mnie te wszystkie pagóry bawić. Dolałam se do bukłaka za dużo cieczy, co siadło mi na plecy, kręgosłup, barki i oczy. Te ostatnie zaciskałam z przemożnej boleści. Przestałam myśleć o ściganiu się, zaczęłam planować rozsądne rozciąganie swojego plecowego jestestwa. Mimo to Ochodzitę zrobiłam tak, jak to sobie wymyśliłam, czyli – krótko mówiąc – zawzięcie. Nie powiem, żeby dojazd do niej, główną drogą w Koniakowie, wespół z trąbiącymi samochodami, był wybitnie fajnym pomysłem, zwłaszcza, że niektórzy robili takie manewry jak wyprzedzanie rowerzysty po to, żeby zaraz przed nim skręcić w prawo. TŁUKŁABYM.

Ale rozumiem, że jakoś trzeba było tych ścigantów tam doprowadzić.


Reasumując:
- wyrąbałam się tylko raz, acz dotkliwie, bo zbiłam se lewe kolano i łeb. Nietrudno się domyślić, że zrobiłam to, jadąc 6 km/h.
- ostatnią korzenistą sekcję darowałam sobie z uwagi na swoją głupotę. Zjeżdżać nie umiem, tym bardziej jeśli podpuszczają mnie fotograficzne hieny;)
- chyba jednak bardziej podobał mi się Karpacz, ewidentnie dałam się podpuścić istebniańskiej legendzie;)

Bartek czekał na mnię, tuż przy mecie, razem poleźliśmy po całkiem niestety średni makaron, ustaliliśmy, że mkniemy na chatę przebrać się za ludzi i jak wrócimy, to może akurat zjedzie na metę Misiaczek.

I akurat wtedy (no, niemal) wjechał na metę Misiaczek. Dalej była już tylko dekoracja (kwaśną minę mam nie bez kozery), Misiaczek też była piata, co ewidentnie ją waliło, bo wiedziała, że w generalce jest trzecia. Szkoda tylko, że – i tu nie umiem nie wspomnieć organizacyjnego fakapu – nie została przy dekoracji uwzględniona. Wyczytali tylko pierwsze i drugie miejsce w jej kategorii. Z jakiegoś zdziczałego powodu. Słabizną mi to powiało, sandałem wręcz. Tym bardziej, że jeździ u tego Golony już trochę sezonów. Nie uczmy się od pewnych mazowieckich orgów, co?;)

Fynf Perzonen an dejm podiuym;) © CheEvara



Speca nie wygraliśmy, jak można się domyślić. Ale nie po to jestem piękna, zajebista i bogata, żeby spawać się wygraniem byle roweru;).

Zintegrowaliśmy się po wszystkim z JPbike'm, z Drogbasem – przy pizzy, na którą czekaliśmy 40 minut – a potem poczłapaliśmy w ulewie do Zagronia na imprezę zakończeniową. Trochę inaczej ją sobie wyobrażałam. Posadzenie ludzi w ławkach biesiadnych zawsze będzie implikować tym, że bawić się będą w swoim gronie.

Lany sik pokroju Okocimia z kolei sprawi, że niektórzy zmyją się z bibki odrobinę przed zamianą karocy w szczura;).

I tak fajnie było.
Kategoria >50 km, zawody


Dane wyjazdu:
82.43 km 6.00 km teren
35:03 h 2.35 km/h:
Maks. pr.:49.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (166%)
HR avg: (127%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 2371 kcal

Mała ta Warszawa!

Czwartek, 27 września 2012 · dodano: 12.10.2012 | Komentarze 2

Garmin oznajmia, że jeździłam, a więc jeździłam. Mówi też, że w obie strony tak samo. Nie mówi jedynie, że powinnam przez to rzygnąć lub też, że przez to rzygnęłam.

Ale Garmin ma też mapkie, z której czytam se, że byłam na Dereniowej. I teraz mi się odświeża hipokamp. Byłam z Niewe tamój tamże! Są bowiem zakusy na nowy rower, ale dzięki polityce Speca (Epic na 2013 r. tylko w wersji 29 cali) są też wątpliwości, czy go brzydko nie pozdrowić, olawszy tym samym.

DWAJŚCIA dziewięć - srajścia srewięć!

A ja jutro nawiedzam (jak święta Elżbieta) Istebniańskie okolice. Mlaskałabym!


Dane wyjazdu:
59.91 km 12.00 km teren
02:39 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:55.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy:181 m
Kalorie: 1774 kcal

Tym razem mnie

Poniedziałek, 24 września 2012 · dodano: 10.10.2012 | Komentarze 9

Rzężą pedałże.

Prawda jest taka, że jak trzy miesiące temu kupiłam nowe bloki, tak dwa miesiące i 29 dni temu rzuciłam je gdzieś i nie wiem gdzie i to tak naprawdę one rzężą. Z tęsknoty i z poczucia porzucenia.

Jak niechciany przeszczep jakiś.

Bardzo mnie rajcuje niespotykanie po drodze do pracy nikogo. Gdy podążam opcją klaudyńsko-radiową pod względem rowerowym dzieje się absolutne nic. Fajne to.

Identycznie rajcuje mnie spotkanie po pracy Niewe, z którym zupełnie spontanicznie umówiliśmy się, że zakupimy jakiś bardzo pożądany urodzinowy prezent Pani Matce Niewe. I w tymże celu udaliśmy się na Wolę, gdzieśmy z sukcesem rzecz nabyli, a także gdzie ja chwilę później zaliczyłam widowiskowe jebnięcie orła przy zjeżdżaniu z krawężnika (na mocy tego doszło do zwarcia mojego mostka z miednicą – też moją – oraz w oczodoły zajrzały mi jelita. Tak mnie zgięło). Po tym resecie zrobiliśmy jeszcze przystanek gerapa, gdzie Niewe wciągnął obiad, zawitaliśmy z prezentem u Jubilatki i ciemną nocą – a miało być jeszcze za tak zwanego dnia – wybyliśmy ku Domu Złemu.

Pożarówko.


A tak sobie zamuzyczę:



:)



Dane wyjazdu:
76.74 km 50.00 km teren
03:32 h 21.72 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:183 ( 93%)
HR avg:161 ( 82%)
Podjazdy:691 m
Kalorie: 2523 kcal

Ja to chyba jednak naprawdę muszę

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 10.10.2012 | Komentarze 12

Muszę. Posiadać przynajmniej dwutygodniowe zaległości we wpisach. Jak się polepszy, to się zaraz popieprzy. Co nadgonię, to robi mi się mały zawał i albo dopada mnie twórcza impotencja albo znów gdzieś jadę i długo nie wracam. Albo te dwie rzeczy naraz.

A najgorzej to jak wyjdę na rower. Wtedy to niemal nie wracam jak ten mąż, co to polazł po fajki i zaginął. Żeby udowodnić, że jaranie szkodzi.

Podejmuję nowe wyzwanie, acz ja już wiem, że gówienko z tego nadganiania z wpisami wyjdzie.

Ponieważ mamy wrzesień, dokładnie przedostatnią niedzielę miesiąca, jedziem na Mazovię do Rawy. Mazowieckiej. Bez entuzjazmu zbytniego (przynajmniej ja, bo mój startowy sezon wygląda jak kupa) i bez szału na punkcie trasy. Jakem se przeczytała wpis z ubiegłorocznego maratonu tamże – a zrobiłam to w sobotę przed startem, wiedziałam, że tyłka mi z zachwytu (ani nawet denka od tego tyłka, też z zachwytu) nie urwie.

I nie urwało.

Dużo asfaltu nie jest tym, co rajcuje Che. Ani kostka. Ani muldy w trawie rozpieprzające system rytmu pedalenia.

Ponieważ nie spodziewałam się szału, nie byłam zanadto wpierniczona. Ani spierniczała. Przejechałam i tyle.

Czekałam na trasie na Niewe (bo lubię czekać na Niewe), który znów spożył ogniowdupne sushi (co oznaczało, że startując z piątego sektora – ja z czwartego – szybko mnie dogoni), ale onże, na skutek różnych perturbacji (jak udostępnienie Dżerremu skuwacza lub też zbieranie ze stanu niemal trupnego Erbajkowego Grześka) przyjechał na metę chwilutkę po mnie.


O tyle jestem fizdą, że przegrałam trzecie miejsce o pół minuty. Jak się staje w sektorze na jego końcu jak ostatni fajans to tak to już po prostu jest.


Napisałabym samobiczująco, że to ewidentna droga przez mękę, ale sobie daruję :) © CheEvara



No ale. Jak śpiewa jedna z naszych piosenkarek:
cie szmy się
z małych rze
czybo suma
szczę ściawnich
zapisa naje est.



Dane wyjazdu:
66.96 km 9.00 km teren
03:12 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:23.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:125 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1993 kcal

Samopomoc karolińska taka

Piątek, 21 września 2012 · dodano: 27.09.2012 | Komentarze 9

Dlaczego ja jestem takim durnym, usłużnym piździelcem, to niestety jeszcze nie ustaliłam.
Nie wiem też, dlaczego zawsze zgodzam się pomóc komuś, choć wiem, że wykracza to poza moje – może nie chęci, ale niejako możliwości.

W ramach tego wzięłam i w piątek ogarnęłam takiej jednej Pindzie złożenie jej pracy magisterskiej. Czyli nakursowałam się pomiędzy moją pracą, jej domem, dwoma punktami druku na Lwowskiej i finalnie uczelnią na Pawiej.

I niby wszystko względnie gładko, ale po taniości to nie będzie. Drrroooogo to wszystko Karolajnę, te moje całe usługi kuriersko-drukarskie kosztować będą. Już oliwię zamek w sejfie;).


Dane wyjazdu:
76.44 km 11.00 km teren
03:09 h 24.27 km/h:
Maks. pr.:43.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:269 m
Kalorie: 2298 kcal

Nowemi opłotkemi

Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 27.09.2012 | Komentarze 7

Aaaaaasepopodeżdzaam! Na Dewajtis, na prawie maksa, tak jak zjarać żyły sobie lubię. Nawet mi to to ładnie wyszło, łasam była na te sukcesy. Po tych wspinaczkach, w ramach dotrzymania drugiej strefy, pobieżyłam na Bródno, a potem – po zsynchronizowaniu podjazdów z Niewe, znalazłam się na Włochach, gdzieśmy doznali makaronowego poczęstunku.

Wracalim w trybie asfaltowym a także głośnym. Niewemu (lub też temu Niewu) pedałże nowy niemal WYLATAŁ, więc nie cisnęliśmy.

A ja zapoznałam niniejszy kolejną opcję zawitania do domu. Asfaltową, co prawda, ale po ciemaku całkiem przyjemną.



Dane wyjazdu:
73.75 km 13.00 km teren
03:28 h 21.27 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy:191 m
Kalorie: 2403 kcal

Tak se o. Jak zwykleż w sumie

Wtorek, 18 września 2012 · dodano: 27.09.2012 | Komentarze 0

Dziś jako i wczoraj trasą taką samą jadę se. Dzięki klaudyńskiej próbie uporządkowania lokalnej gospodarki wod-kan, taszczę rower dwa razy nad świeżo wykopanym rowem (gdybym była nadźgana, byłby on wielce prospoczynkowo kuszący). Ku uciesze robolskiego umysłu objawionej bezzębnym rechotem.

A z roboty pocisnęłamże poprzez Siekierki, gdzie na tamtejszych DDR-ach panuje zaiste łowełowa Marszałkowska. I wyścigi platformowców z spdziarzami. Na całe dwieście metrów, bo potem zawsze ktoś mięknie i puchnie.

Uprzejmie donoszę, że nad Wisłą całe mnóstwo wozów telewizyjnych, a mnie coś mówi, że od tych relacyj i od tego paczania wody nie przybędzie.

No i o. Trening sprintów nawet się zrobił, ale wytrzymałość po nim (chyba z głodu) już mi nie wyszła. W sklepie w Lipkowie obeszłam się smakiem po prawie już kupionym bananie, gdyż okazało się, że porfello-bum bum albom zgubiła albo zostawiła w pracy.

No to, miałeś chamie... żółty róg.