Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
37.00 km 30.00 km teren
01:53 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 819 kcal

No to mamy rozjazd. Taki jak należy, a nie w wersji CheEvary i jej trzystu pomaratonowych kilometrów:D

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 25

Wieczór pierwszy w Dębkach zaliczyliśmy zadżebiście, jak już napisałam: kupiliśmy trzysta piw dla mnie i trzysta dla Niewe, Radek spożywał wino (metoda na hejnał):
Hej nał, heeej nał!:D © CheEvara


i zaiste był bohaterem, ale przykozaczył NAPRAWDĘ wtedy, gdy po winie sięgnął po Jagermeistera. Jakiż to był epicki widok. Jak ja mu zazdrościłam zdrowia!
No ale wcześniej nałykaliśmy się jodu na ciemnej dębczańskiej plaży, to może stąd te możliwości i stąd ta kondycja.

Przydała się, bo przede mną było oczjeń mnogo wyzwań:
Mam wszystko, czego mi trzeba;) © CheEvara


Która to nagle skończyła się Radziowi, gdy już po wspomnianym jegermajsterze poszedł zmienić muzę w samochodzie. Zmienił. I tak już w tym samochodzie został.
A ja i Niewe utknęliśmy przy ognisku, które najpierw Radek na harcerza rozpalił (metr od paleniska właściwego), a po jakiejś pół godzinie żywotności tego ogniska PROFESJONALNIE udeptał girą i zagasił.
No ja spłakałam się ze śmiechu:).

Zagasił i polazł spać. Dokładnie wtedy, jak nasza ekipa miała się powiększyć o Adama, którego ja zapoznałam w Kampinosie. Zostało mu przedstawione przez telefon, że czeka na niego ognisko, jest kiełbasa i są chlory. Czyli jest tak jak lubi:).
I przyjechał. I było wszystko to, co mu zapowiedziano, że na niego czeka, tylko że odwrotnie.
I zastał. Mnie i Niewe żłopiących piwo przy CIEMNYM ognisku, Radzia śpiącego w samochodzie. No wypas imprezka. Sam sobie więc rozpalił ognisko, usiłował położyć Radzia do wyra, no co innego powiedzieć – taki jest los tego, kto jest trzeźwy:).

Dalej może już nie będę pisać o tym, jak w Radka wstąpiło nowe życie, jak tylko zetknął się z łóżkiem? Jakby kuźwa wszedł na nowy lewel. Szataniątko, po prostu szataniątko.

Po tak udanym wieczorze mogło być tylko lepiej.

Rano Adam zrobił nam i zakupy i zajebistą jajecznicę – zupełnie, jakbyśmy byli nieziemsko grzeczni i jakbyśmy dotrzymali pewnej umowy. Potem zatargał nas na plażę, gdzie słońce dawało po zaworach i do której drogę, jaką przemierzyliśmy po przybyciu do Dębek poprzedniego wieczora zupełnie inaczej zapamiętałam. No ale teraz, w dzień szłam trzeźwa, a poprzedniego wieczora miałam w organizmie jakieś dziewięćset piw. I dziewięćset miał Niewe.

Trzy dęby w Dębkach © CheEvara


Skąd przyjechali Litwini? © CheEvara


Zalegliśmy na tej plaży, ja oczywiście na starcie wbiegłam do wody, której to teoretycznie nie lubię, nie umiem pływać, zwykle do morza wchodzę średnio sześć godzin, a tu o, ODJEBYWAŁO mi szeroko. Jak to TEMU LABRADORU.

Idę komuś wysprzęglić;) © CheEvara


Czyż to nie jest piękny widok, krajobraz, wręcz landszaft?;)

A nie, niosłam po prostu piwko;) © CheEvara


Głowa, ramiona, kolana, pięty, kolana, pięty... :D © CheEvara


Przeto nasza koncepcja rowerowania rozjechała się na tej plaży. Radek wyczuł, co się święci i po kwadransie pieczenia na słońcu ulotnił się z zaplanowaną w głowie trasą na rower. Niewe przysnął, Adam też, ja gapiłam się na morze.

Z pewnej perspektywy. © CheEvara



I to nie ja, ani nie Niewe zaordynowaliśmy poderwanie leniwych dup, żeby w końcu na rower wyleźć.
Adam nas zmusił;).

I wiecie co?
Słusznie, choć...
Dawno nie zaliczyłam W DZIEŃ WOLNY OD PRACY TAKIEGO CIOTOWATEGO DYSTANSU.

Acz traska była fajna, Radziu się spisał (wyspał się w samochodzie, to i siłę miał;)) Było i błoto, i wspinanie się oraz wersja demo zjazdu enduro. Jak w tej reklamie Orange, że wszystko co zbyt szybko się kończy, traci sens.
Bo zobaczyliśmy z głównej ściechy, gdyśmy szukali szlaku, fajny wąwozik, który wydał się dobry do zapierdalania po nierównościach w dół. I pogięliśmy nim. Zapierdalaliśmy po nierównościach całe 15 metrów. Uhuhuhu! To było coś:D A raczej JEDNA SZEJSETNA czegoś.

Ale szlak znaleźliśmy właśnie w tym wąwozie;).

Było super.

Tym razem Radek był kierownikiem i prezydentem i Jah Jah naszej wycieczki;) © CheEvara


Tu pokazuję i podziwiam landszaft, który sfocił Niewe i nie będę mu robić przykrości, sam se umieści jego własne foto;) © CheEvara


W słonecznym cieniu, na miękkim kamieniu, siedzieli stojąc trzeźwio rowerzyści:D © CheEvara


Na koniec wylądowaliśmy nad jeziorem. Jeziorem marzeń. © CheEvara


Jezioro bez głąbów wygląda tak :) © CheEvara


Po wszystkim pojechaliśmy na obiad, piwo, potem na melinę na ognisko i na dużo piw.

A dystans wyszedł nam marnieńki. 37 km. Żal;).


Ale było zajebiście i tak.

Dane wyjazdu:
48.60 km 0.00 km teren
02:11 h 22.26 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 877 kcal

Dzień bez Samochodu, co? :D

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 25

Eh, ludzie, ludzie.

Jak ja lubię patrzeć, jak „stoją te chuje w korkach”. W ten dzień, kiedy każdy tępak pomyślał „A, reszta przesiądzie się do ZetTeeMu, to ja se pojadę furą, bo będzie luźno”.

Rzeczywiście, było luźno. W ich mózgach.

Z jaką ja radością przemieszczałam się do pracy, szczerząc zęby do zapuszkowanych w te swoje blachy superważnych gości, SPIESZĄCYCH SIĘ do pracy, którzy utknęli kolejno na: Odrowąża, potem na Wisłostradzie, potem na Czerniakowskiej, na Sikorskiego w końcu na całej Domaniewskiej.

Nie mniejszą radość miałam pomykając z pracy Puławską. I przemykając z hapą ze zdziwienia rozdziawioną, jakie te ludzie gupie som. Stójcie i klnijcie, barany.

No i zajeżdżajcie mi drogę, bo was wkurw szarpie, że ktoś nie jest takim kołkiem jak wy.

Ja rozumiem ludzi, którzy potrzebują przetransportować swój drobiazg ze szkół, przedszkoli, galerii handlowych.

Ale nawet gdybym miała pińcet rąk, to i tak palców by mi nie wystarczyło na zliczenie tych, którzy wożą wyłącznie własne dupy, wyłącznie dla własnej wygody.

- Karola, dawaj na rower, pokażę ci, jak Dzień bez fury wygląda! - zadzwoniłam do Karolajny. I potem już razem z Karolajną jechałyśmy i szczerzyłyśmy zęby do tych, którzy stali kolejno na Marszałkowskiej, potem na Tamce, znów na Wisłostradzie i na Starzyńskiego.


Stali i co drugi strzelał miny z grupy „Panie Dżezu uratuj mnie od tego korka, a będę chodził codziennie do kościoła”.

Módl się i stój. I hui.


Dane wyjazdu:
57.85 km 0.00 km teren
02:35 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1052 kcal

Ludzie, coście tacy smutni? Jedziecie do pracy:)

Środa, 21 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 23

:D
Chciałoby się powiedzieć, zapytać, wyrzec i zagaić do tych wszystkich smutasów. Chciałabym, żebym mogła to napisać tylko pod adresem tych, którzy stoją jak te chuje na weselu, tyle że tu stoją na przystankach i czekają na szacowną komunikację miejską.

Ale smutni i superpoważni są ci wszyscy emtebowcy. Oboże (czytaj z angielska: ABASZE), jaką oni mają misję na tych swoich rowerach. Jakby transportowali nitroglicerynę przez całe miasto.

A weź rusz na światłach szybciej niż oni. Zbliżą się tętnem do zawału, ale wyprzedzą cię.
I zdechną na następnych światłach. Ale wyprzedzą. Bo być wolniejszym od jakiejś tam dupy to naczural tradżedi.

Ale najbardziej rozczulają mnie (aczkolwiek pozytywnie) ci, którzy dopiero wstępują do sekty mtb. Czyli już jakiś tam obcisk założony jest, ale buty ciągle typu adidas, pedały ciągle platformowe. Tyle, że oni naprawdę NAKURWIAJĄ. Jak ich widzę, myślę sobie, że jestem jak Dżołana Krupa i widzę, że dej haw a sacz potenszal.

I że zamierzam dać mu kurczaka:
&feature=player_detailpage#t=8s



I w związku z tematem napotykania różnych cyklistów mam pytanie, z kim wymieniłam wczoraj radosne szczerzenie siekaczy nad Wisłą, przy knajpie Cudem zwaną?:) Pan we w koszulce Mazovia DWAJŚCIA SZTERY HA, zielonej, dodam?:)


Tym uśmiechem zostałam wprowadzona w taki szok, że nawet po heblach (a konkretnie po jednym, bo tylko ten ostał się w Centurionie) nie dałam;). Pan wybaczy :)




O. A w ogóle to se myślę, że Faścik się do mnie wprowadza, bo do ręcznika i szczoteczki do zębów, które ostatnio u mnie zdeponował, dołączył tym razem bidon:). Mam nadzieję, że obśliniony i z dużą zawartością DNA. Sklonuję Cię, zobaczysz:).


Dane wyjazdu:
23.50 km 0.00 km teren
00:58 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 372 kcal

Je*ł mnię znak drogowy

Środa, 21 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 14

Ten oznaczający CIĄG pieszo-rowerowy.

Prawiem se wyłamała z sylwetki mojej prawą obręcz barkowo-obojczykową. Znaczy się, czy PRAWIEM, to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić. Ale nic mi nie zwisa bezwładnie (będę miała 6 dych, to inaczej będę gadać:D), kierę Centuriona utrzymuję, znakiem tego tylko się poobijałam.

Aczkolwiek czy TYLKO to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić.

Bo rozumicie.

Jak se wychodzę na nocny rower, to zawsze słyszę od Pani Mamy: a jak ktoś cię dorwie i obtłucze i rower zabierze?

Chciała, nie chciała, wykrakała. Z tym obtłuczeniem, rzecz jasna.

Miałam se tłuc podjazdy, dołożyć troszkę kilosków do statystyk, a tu chuj. Przez chuja. Na CIĄGU pieszo-rowerowym. Po części rowerowej.

Napieprzam pod górkie ze trzy dichi na godzinę, akurat na Marymonckiej się da. I widzę jak cwancisz meter przede mną tupta się kolo w kapturze. Tupta, postępując. Łeb mu lata, więc pewnie ma słuchafony. Krok ma na wysokości kostek, więc pewnie ma sraczkę. I guzy na oczach oraz na mózgu. I włazi mi, bujając się przy tym jak pierdolony rezus. Przed koło. A ja mam trzydzieści już trzy dichi.

No to jadę w decybele, APELUJĄC do niego: Spierrrrrdalajjjjjjjjjjjjjjjjjj!

Co też uczynił. Bardziej w rowerową, czyli moją stronę CIĄGU. I to nie dlatego, że mnie słyszał, ale dlatego, że go bit chyba rzucił.
I żeby go nie jebnąć (nie wiem, skąd to moje miłosierdzie), odbiłam w lewo, na sterczący dumnie, prężnie i jurnie na pasie zieleni znak drogowy. Co oznaczający, napisałam powyżej.

Jebnęłam prawym barkiem, który mi obwisł. Niewiele myśląc, naprawdę NIEWIELE, w szoku i adrenalinie jebnęłam, ale SIĘ nieruszoną kończyną górną weń na zasadzie przeciwwagi. Żeby wskoczył na swoje miejsce.

- Aaaaaaaaa, kurrrrrwa!! - zawyłam, jak wskoczył. I oprzytomniałam. Koleś stał i patrzył na mnie przerażony.

- Na co się gapisz, spierrrrdalaj stąd, bo ci nakopię tępy, ślepy debilu!

Zastosował się do polecenia i się oddalił. W tempie porannej tempówki.

A ja aż se usiadłam na tymże pasie zieleni obok tegoż znaku. We w szoku. No bo nie rozpieprzyć się na żadnym z maratonów, a rozwalić/złamać se/urwać coś podczas wieczornego treningu? Ja dziękuję, kuźwa.

I z podjazdów wyszło gówno całe. Żeby choć takie, z którego nowobogackie, snobistyczne cioty piją kawę, bo to trendi jest.
Zwykłe gówno.

A teraz trza jeszcze w Moheruniu walczyć o drugie miejsce dżeneralki.


Dane wyjazdu:
56.40 km 0.00 km teren
02:19 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: kcal

Chyba wprowadzę na Che_bikestats cotygodniowy raport kapusia:)

Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 38

Dlaczego?
Bo tak.


Uhahaha, dziś wiatr w ryj. Co może w przypadku lekkiego Rockhoppera nie jest takie uciążliwe, ale ja dziś na Centim. A na nim… Uhuhu. Słomki w kiosku Ruchu.
Tak ciężko.

A dlaczego na Centim? Bo na Specu dziś siedziało o:

Pesendżer Stanislaw Paluch... tfu! Pająk;) © CheEvara


Zlękłam się, darowałam mu życie, niech se siedzi. Co się będzie w takiej pajęczynie kisił.

A w ogóle graty ze Speca już mam, teraz już „tylko” czeka mnię przekładka.

Słyszycie to, jak Centi z radości strzyże rogami?

Ja słyszę. Słyszę też, że dzięcioły zalęgły się pod okapem.


--

Z moimi obydwoma poobdzieranymi kolanami wyglądam jak upadła na KOLANA Madonna. Van Klompfa. Tego, który maluje klomby.


Dane wyjazdu:
64.55 km 0.00 km teren
02:57 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1066 kcal

Badko świedta, nie wytrzybab!

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 9

Ponoć prawdziwy twardziel DIGDY DIE BIEWA KATARU.

To ja jestem miękką fujarą.

Mam katar.

&feature=player_embedded

Ja! J-A. Jestem. Przeziębiona. I nie. Wcale nie dla odmiany od stanu zwanego ciągłym głodem. Jestem przeziębiona wespół z głodna.

Nie wytrzybab.

Dane wyjazdu:
21.70 km 0.00 km teren
00:47 h 27.70 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:24.0
HR max:155 ( 80%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 327 kcal

Sprawdzić czy nie ksionc

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

A raczej, czy trzeszczy (czeszczy), czy nie trzeszczy (nie czeszczy)? Zamiast go, tego rowera, Rockhoppera umyć niedzielnym wieczorem, to się wolałam nawarzyć [jak zawsze, huehuehue]. I takim to sposobem na ufajdanym rowerze musiałam sprawdzić, czy ten ufajdany rower robi, czy nie-e. Robił. Ale nie do końca tak, jak ja chcę i jaką mam wizję. A ja strasznie nie lubię, jak ktoś robi cokolwiek nie po mojej myśli.

A pewnie by robił, gdybym go umyła, nasmarowała i polizała tu i tam.
Ale nie robił.

Nie miałam na to jednak czasu. Bo wolałam się nawarzyć.
A rano zamiast zrobić poranną tempówkę, inaczej zwaną rozjazdem, to jeszcze podjechałam na siekierzastą kawę do kumpla. Nie pomogła w ogóle. Ja już chyba zawsze będę tak rozpierniczona po maratonie.

Dane wyjazdu:
44.27 km 0.00 km teren
02:12 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:159 ( 82%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 886 kcal

Proponuję kolumbijski krawat z jajec

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 2

Smutne jest to składanie się letnich ogródków. Tyle Wam powiem.

Ale o.
Oczywiście standardowo po wyścigu w NDM zamiast opiertyndolić jakąś paszę, to opierniczyłam mnóstwo piwa, skutkiem tego teraz przez cały następny tydzień będę głooooodna.

Zawsze tak jest. Zawsze se obiecuję pełną fachową regenerację po maratonie. A potem jest jak zwykle. Czyli zawsze jest niepełna amatorska nieregeneracja po maratonie.

Być może jest też tak, że jak jeżdżę na fullu, to jestem ciągle głodna. Ale już rano, na Rockhopperze też byłam głodna. Muszę znaleźć inny klucz do tej zagadki. Mam nadzieję, że będzie na przykład z chałki. To go opierdolę!!

Niekoniecznie na ciepło.

Dane wyjazdu:
66.40 km 0.00 km teren
02:34 h 25.87 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 41 m
Kalorie: 1064 kcal

Urodziny Niewe dziś posiada, więc życzenia mu składać!

Środa, 7 września 2011 · dodano: 08.09.2011 | Komentarze 10

Dziś, czyli w dniu opublikowania wpisu, a nie wczoraj, którego to wczoraj wpis dotyczy! Czyli dnia ósmego września. Zapamiętać!
Jeśli dobrze liczę, to Niewe kończy dziś osiemnaś..., NIE! Dziewiętnaście lat, więc może już pić, palić, oglądać sprośne pisemka i czytać NA LEGALU CheEvarowy blog!:)

A ponieważ Niewe jest zajebisty, datę jego zajebistych urodzin ogłaszam tu, na zajebistym blogasku!:)

Sto lat i więcej jazdy!
:D
Bo wczoraj w wigilię urodzin Niewe tośmy się nie najeździli. Staje się to nową świecką tradycją. Niby ustawiają się na rower, stówka miała pęknąć, a tu pękło. 10 piw. Kuźwa!

No bo tak. Ja se po pracy poszłam do kina. Niewe wyrywał w tym czasie Izkę i tak wyrywał, że 10 minut po tym, jak umówił się z Dżankiem, zapomniał o tym, że umówił się z Dżankiem. Tym samym, nie innym!

Wszystko jednak skończyło się dobrze, bo mnie film się podobał, potem znalazłam Niewe, jak bajerował Izkę na Moczydle (czy też na innych moczarach), tam zapadła gremialna, komisyjno-kolektywna decyzja o tym, że idziemy pić, bo może padać, no i tam JAKIMŚ CUDEM znalazł nas Dżanek. Dżanek, który był niezwykle rozkoszny w swym uradowaniu i napawaniem się wolnością i możliwością pojeżdżenia na rowerze.

Tak pojeździł, że mieszkając na Bemowie, przybył na Moczydło, i potem – gdy wszystkich (poza mną) dopadła pijacka gastrofaza – przemieścił się do Maka na skrzyżowanie Górczewskiej z Lazurową. Myślę, że z 10 kilometrów trzasnął;).

Szaleństwo.

Z mojej czwartej w tym tygodniu stówki wyszła cała kupa.

Ale strasznie brakowało mi Gora, który zawsze przy okazji takich ustawek, kiedy żremy/pijemy zamiast jeździć, narzeka, że znowu żremy/pijemy zamiast jeździć i narzeka na to dokładnie w tym samym momencie, kiedy żre/pije zamiast jeździć. Tęsknię za Tobą, Goro!:)

Dane wyjazdu:
45.61 km 0.00 km teren
02:07 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: kcal

Bożesztymój, czaju naparzę może?

Piątek, 2 września 2011 · dodano: 05.09.2011 | Komentarze 11

Takiego na uspokojenie rozedrganych NERW (jak to mówią na Gocławiu we Warszawie – NERWÓW, kurwa, NERWÓW!!).

Wysyłka w pracy to największa kurwa jest, wiecie?

Czy nie wiecie?

Tytułem tegoż uznałam, że nie mam siły na nocny rower (jak JA to piszę, to se wyobraźcie, JAK byłam zjebana serdecznie i JAK bardzo chciałam się napić/nayebać) i pojechałam na mecz do kumpla. Czyli się nayebać.

A Carlsberg to zło najgorsze. Prawie jak wysyłka w pracy.