Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
34.50 km 23.00 km teren
02:58 h 11.63 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:28.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy:923 m
Kalorie: 1444 kcal

A dnia CZECIEGO Śnieżnik chcielim ugryźć

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 1

Wyjście z bazy łatwe nie było. Sikaliśmy i sikaliśmy. Znaczy się – ja i Bartek, bo oboje należymy do piewców zajebistości arbuza, który kupiliśmy w ilości sztuka ważąca 5 kg i który to spożyliśmy wieczorem pomaratonnym NA PÓŁ.

Ze skorupy wprost jak wojownicy, a nie cioty jakieś... z talerza kwadraciki czy inne kulki.

Ponadto kiedy ja dosypiałam rano, Misiaczki ogarnęły mi rower, co wdzięcznością mą do zgonu okupione zostanie.

Niniejszym chciałam wyrzec, że nie zerwaliśmy się o świcie na rowery:).

Krótka narada pod tytułem CO MY DZIŚ JADZIEM dała wniosek, że A SIĘ ZOBACZY i asięzobaczyliśmy, że suniemy sobie dostojnie i godnie na Śnieżnik.
W KOMPENSANCJI:).

Zdjęć decyduję się nie zamieszczać, bo jakość ich jest jeszcze bardziej dramatyczna niż na tych z czwartku. Zaparowany, utytłany obiektyw skutkuje fotami jeszcze chujowieńszymi niż te robione nakrętką od weka.

Dosyć mi napisać, że upał nas gniótł, noga sobie w sumie kręciła, a moja zajebistość wielką i światową jest. Co zeznał Toomp, który ze Śnieżnika wówczas zjeżdżał i mnie go podjeżdżającą rozpoznał. Ucięliśmy parę zdań i każdy pojechał tam, gdzie miał.

Ostateczne ZBUTNE zdobywanie szczytu olaliśmy. Bo o ile jeszcze kawałek od schroniska w górę jeszcze się jechało, to potem rower już się tylko wlekło za sobą lub się nim podpierało. A że doba noclegowa nas ograniczała, nie mieliśmy czasu CZASKAĆ tych „z-buto-metrów”.

A potem co. Zasadniczo niemal już tylko zjazd do bazy, pakowanie i powrót do stolicy przez Czechy. Niewe miał dostać ode mnie Radegastów parę, zajechać trzeba mi było:).

No. Góry, góry i po górach. Itakto.


Dane wyjazdu:
34.91 km 25.00 km teren
03:15 h 10.74 km/h:
Maks. pr.:56.80 km/h
Temperatura:26.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:1174 m
Kalorie: 1827 kcal

Ten język jest manichejską kłodą kapitalizmu!

Czwartek, 5 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 16


ŁO I ŁO.

Teoretycznie takiej zaległościowej dupy, jaka mi urosła, ogarnąć się nie da.

No bo jak, bo kiedy, bo, szkurwa, HAŁ?? HAŁ żyć?

Ale nie jesteśmy małymi fiutkami i się nie poddajemy. Będą wpisy i mam nadzieję, że nie puste. Na pewno będą zaś lakoniczne, bo...


bo chuja tam pamiętam, co ja jeździłam i gdzie i kiedy i po KE.

A odczyty z Garmina – po francusku GARMĘNA – całe hovno mi przypominają.

Postaram się coś z tym zrobić, acz priorytety mam na razie inne i one na przykład mi mówią, że nadganianie z wpisami będzie CHĘDOGO trudne, po angielsku DIFIKALT.



Ale ten dzień pamiętam, bo wespół z Airbike'owymi Misiaczkami zrobiliśmy se tripik w okolicach Stronia Śląskiego, do którego tośmy się o brzasku-dnieniu-świcie wybrali.

I mam nawet zdjęcia, a to już jest poważka.

A że zdjęcia są jakości marnej, jakbym je widłami robiła, a nie komórą, to wpis ów ma jedynie wartość symboliczną.

A do Stronia przybylim na maraton, żeby nie było, że to taka czysto wycieczkowa fanaberia. I kaprys guwernantki jakiś.

W Stroniu zaś było tak [celowo nie przeKRANcam!]:

Ten język jest językiem tytułowym i on ma otworzyć oczy niedowiarkom! © CheEvara




Na dwa dni przed maratonem właściwym wybyliśmy z Misiaczkami z kwatery, żeby i zaznać trochę upału, i pojeździć, i zeksplorować trasę wyścigu, i o.

I to na przykład był kawałek owej trasy – uwaga, zdjęcie za mgłą celowe, w oddali słychać samolot i strzały!

W Stroniu było GÓRZYŹDZIE:) © CheEvara



Ponieważ nie pamiętam, gdzie to, oprócz tego, że w górach, napiszę, że... JEDZIEMY SE! © CheEvara



O, nawet było BŁODNIŹDZIE! © CheEvara


Taki jeden Bartek nawigował i znaleźliśmy się, może nie w dupie, ale w patykach i chaszczach:) © CheEvara


Coś mi mówi, że zanim to wymalowano, mogło być całkiem przaśnie;) © CheEvara



Potem był pit stop w Międzygórzu, gdzieśmy biesiadowali, czego efekty widać, prawda:) © CheEvara



Gdy ja i Misiaczek oglądałyśmy wodospad, Bartka doglądała prężąca się sierść:) © CheEvara



Na koniec jeszcze tylko szybkie odwiedziny tamy i okolic i wracamy do bazy;) © CheEvara



A w bazie czeka na nas... Tygrys!;) © CheEvara



Sorry Boys, ale muszę być oszczędna w zeznaniach. I tak cieszta się, że wpisy będą:)

A widokowo to Stronie Śl., Międzygórze i okolice urywają dekielka od dupy. No i wszędzie dużo kotów. Lubię koty:).

Wpisy też lubię. Lubienie też lubię. I też lubię też:)



Dane wyjazdu:
42.08 km 7.90 km teren
02:05 h 20.20 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1256 kcal

I tak to się właśnie kończy

Wtorek, 3 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 8

Jak ja mam zaległości. A mam je takie, że gówno pamiętam, co ja pedaliłam. Z kilometrażu oraz trasy wynika, że ino do robo i NAZAD, co by się nawet zgadzało, wziąwszy pod uwagę to, że od czwartku fajrant w pracy, więc wstecz to ja mogę tylko w niej zap…yyy… kiblować.

Na terenowej ścieżynie mokro. I pusto. Czyli jak się wydłuża, bo idzie burza, to wszyscy siedzą na dupach.

A i ja pomykam do chaty, żeby zrobić sobie chłodnik. W cholerę dużo chłodnika. Tyle, że do czwartku nie zdążę go zeżreć. Bo będę miała też w cholerę dużo arbuza, a ten całkiem udanie konkuruje z różową zupą:).

Dystans zaś ciotowaty.

A ja chcę jeszcze raz z Niewe na Mazury!


Dane wyjazdu:
19.71 km 0.00 km teren
00:56 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:28.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:133 ( 67%)
HR avg:113 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 433 kcal

A co jeśli rower to rower, ale nie jedzie, ino płynie?

Poniedziałek, 2 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 29

Bo ja nie wiem, czy wpisywać kilometry, czy może wręcz mile?

W temacie planów zesrania się, o czym nadmieniłam na końcu wpisu poprzedniego, mogę jedynie zapowiedzieć, że niezbyt pamiętam, ile tychże planów było.

Chyba jednakowoż dużo.

Mieliśmy – tak mi się kojarzy – wyjechać względnie rano, żebym ja jeszcze mogła zajrzeć do roboty. Bo nie, żebym nie ufała, ale sprawdzić wolę.

Inny plan mówił, że wyjeżdżamy później, bo chcemy jeszcze pojeździć. I kichać na robotę, jutro sprawdzę.

Jeszcze inny mówił, że a skoro to względnie blisko Wawy, to posiedźmy jeszcze dziś, a jutro rano pojedziemy prosto do roboty. Żeby sprawdzić.

Skończyło się na tym:

Dalej nie wiem, wpisywać kaemy z tego roweru wodnego??;) © CheEvara


Czyli na wodnej kompensacji.

Znaczy się nie wiem, czy to była kompensacja, bo Garmina nie wzięłam (a ciekawam, jakby wyglądał ślad tejże wycieczki wszelako ROWEROWEJ), a poza tym trochę ze mnie kapało. Czyli zaś wysiłek jakiś popełniłam.

Ale było fajnie, nawet może pokuszę się o stwierdzenie – i tu dla Was ciekawostka – że zajebiście.

Obserwowaliśmy z Niewe taflę jeziora, przeganialiśmy z niej kaczki wodne, napotykaliśmy aligatory, chwytaliśmy za RŁAMPL i nim sterowaliśmy (ja oczywiście odwrotnie skręcałam, ale jestem tylko dziewczyną, więc mi wolno!), pedałowaliśmy w rytmie reggae oraz w tempie pociągu do Ostrołęki (tutu tu tu, tutu tu tu – tak na oko w takim) – robiliśmy wszystkie możliwe nawodne rowerowo czynności, żeby tylko nie dopuścić do siebie myśl, że naprawdę trzeba wracać.

Może niekoniecznie już do roboty, ale ja na przykład na siłownię.

Na którą to pojechałam ŁOWEŁEM lądowym, stąd kilometraż.
Żeby mi się tu żadna kutwa nie pieniła, że se kilometry z wody wpisałam:D



Dane wyjazdu:
32.28 km 0.00 km teren
01:43 h 18.80 km/h:
Maks. pr.:32.90 km/h
Temperatura:27.0
HR max:143 ( 72%)
HR avg:113 ( 57%)
Podjazdy: m
Kalorie: 955 kcal

Opowiem Wam o tym, jak się jedzie na Mazury

Piątek, 29 czerwca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 14

Ale zanim Wam opowiem, przetrzymam Was w niepewności i nie powiem, co jest takiego oto spektakularnego w jechaniu na Mazury.

Na ROWEROWY weekend.

Poprzez moje zawodnicze życie i karierę sportową zaniedbuję osobiste własne towarzyskie ŻYZNI. Kto nie zdzierżył mojego olewania, ten nie zdzierżył, a ten kto się ostał, pojechał ze mua na weekend:D

W każdym razie.

Se miałam dziś lajtowo pokompensić. Uznałam, że połączę to z wykupieniem absolutnie wszystkich arbuzów w stolicy i każdej – bez wyjątku – kiści burakowo-naciowej.

W taki upał odmawiam jedzenia czegokolwiek innego niż chłodnik i arbuz.

To se człapnęłam na roweiro, żeby otrzeć się symbolicznie o pracę – pracy w taką saunę też odmawiam – po czym objuczona wszystkimi arbuzami i botwinami świata wrócić do chaty spakować MANDŻUR i być bardzo wielce gotową na pobranie mnie z domu przez samego Niewe.

A to już nie byle co.

No bo ustaliliśmy, że niemal wszędzie w tym roku zasialiśmy zepsucie, a jakoś Mazury nam umknęły. A te są w miarę blisko, co oznacza, że jest szansa na moje przeżycie w samochodzie (po wyprawie do Karpacza i z powrotem mam zdecydowanie po nakrętkę jazdy furą), a jednocześnie wyrwanie się z nagrzanej betonowo Warszawy.

Uhm.

Spakowana jak dziewczyna w wielką torbę, a nie w plecak jak Che na wszystkie wyjazdy, kiedy to muszę gdzieś podjechać na rowerze, żeby ktoś mnie wtłoczył w samochód i mam w tym plecaku absolutne minimum, zlazłam do Niewe, który zadzwonił, że już podjechał.
Uhm.

Przebiliśmy się przez korek w Markach, kiedy jedynej myślącej jasno i logicznie i generalnie mądrej osobie (uprasza się o czytanie tych przydawek z najbardziej możliwie nacechowanym sarkazmem i ironią oraz pogardą OBRZYDZENIEM) przyszła do głowy myśl:

CZY JA ZABRAŁAM BUTY CZY NIE ZABRAŁAM BUTÓW??

Szybki myślowy skan po rzeczach, a następnie fizyczny, przeprowadzony już dotykowo dał wniosek brzmiący TY GŁUPIA DEBILNA CIPO.

No byłam jak ta Janda bez pieska oraz Górniak, co tu już śpiewała.

Niewe zachował spokój godny otoczenia go przez wariatów. Próbowaliśmy jeszcze ratować sytuację poprzez kupienie butów po drodze, ale kontakt z mocno przyjebanym sprzedawcą w BDC w Markach, który moje pytanie o buty damskie mtb zarejestrował po czterdziestu sekundach, sprawił, że ODECHCIAŁO MI SIĘ TYCH JEBANYCH STRUSI i szukania w Markach, Legionowie itede innego sklepu rowerowego.

Niewe – onieśmielająco i przerażająco spokojny – zawrócił furę do mojej chaty.

Na szczęście, jakeśmy już znaleźli się wieczorem nad jeziorem w Ubliku z piwkiem w rękach, żadne z nas nie pamiętało, że musieliśmy dzięki mojemu nadzwyczajnemu debilizmowi ODSTAĆ KOREK W MARKACH DRUGI RAZ, jak już pozyskałam z domu zapomniane buty.

Gratulacje przyjmuję każdą drogą:D


Dane wyjazdu:
39.14 km 0.00 km teren
01:58 h 19.90 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:122 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1182 kcal

Gnam z wpisami, bo znów wyjeżdżam, a mam wpisów z tydzień w dupie

Środa, 27 czerwca 2012 · dodano: 04.07.2012 | Komentarze 0

W sensie zaległości.
Narozrabiałam w przedkarpaczowy piątek, to teraz się szanuję, oszczędzam i staram się zrehabilitować w oczach Wojtka. No po co ma się denerwować?;)

Bartek, na ten przykład, nie pokazuje mu się na oczy:).
Wszak wiadomo, że obadanie trasy giga NIE MOGŁO być pomysłem takiego niewiniątka jak ja. Do obadania trasy giga takie niewiniątko jak ja zostało zmuszone, wyciągnięte SIŁOM.

Tak więc póki co jeżdżę sobie spokojniutko, pląsam gira za girą. I tak kurna świat się jakoś układa, że jakbym nie nadkładała rano trasy, czy też tejże trasy z roboty, wychodzi mi około 40 km i nie chce być więcej.

Jak nic, Wojtek zagiął mię był czasoprzestrzeń.

A Centurion stał się krzyżówką słonia i czołgu. Ciężko na nim.
I WEŹ TU KURWA KOMPENSUJ.



Dane wyjazdu:
39.46 km 6.55 km teren
01:46 h 22.34 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1094 kcal

Ponieważ na weekend plany niecne miewam

Wtorek, 26 czerwca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 5

Takoż więc kibluję w arbajtmachtfrajcie i patomu szto nie mam nawet kiedy więcej sobie popedalić. Ponadto wracam moczona opadem i mi z tej wilgoci wszystko opada, proszę sobie do woli wnikać, co konkretnie i w jakiej kolejności.

A i wieje mi centralnie między brewki.

No i miesiąc już dokładnie czekam na jebany ekspres do kawy z netu. Oświadczam, że pojadę kurwa do tego Szczecina i nauczę cię adresować paczki, ty koczkodanie nieudany i dziadu!

Wszystko kurna nie po trasie.
A na terenowej ścieżynie nawet pozwalane z tych WIATRÓW drzewa.
Idźcież w chuj ze WSZYSKIEM!


Dane wyjazdu:
40.05 km 0.00 km teren
02:02 h 19.70 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:24.0
HR max:147 ( 75%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1229 kcal

Zjawiska atmosferyczne naprzeciw moim popędom wychodzą

Poniedziałek, 25 czerwca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 0

No nie pojeździsz człowieniu, jak masz nad KABEZĄ takie cuda i kolory:

Strach zostawić to za plecami, ale spindalam!:D © CheEvara


A w sumie mnie ciągnie do śmigania mimo wszystko. Mimo tych pokarpaczowych BULI. Egzystencjonalnych takoż. Z takim przebiegiem to ja ubiegłorocznych GINESÓW osobistych nie pobiję.

Tak więc powstała kwestia, czy to się w ogóle godzi.


Dane wyjazdu:
45.36 km 35.00 km teren
04:24 h 10.31 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:24.0
HR max:150 ( 76%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy:1315 m
Kalorie: 2138 kcal

Przybędą nocą, pedałami w drzwi załomocą... W Podgórzynie pod Karpaczem

Piątek, 22 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 21

Tylko siedem godzin! – łącznie z postojem na ,,największą pizzę w Błaszkach” (przy czym odwiedzona przez nas pizzeria była jedyną w Błaszkach, nie jest chyba wielkim wyczynem jej rozmiar) trwał nasz dojazd w okolice Karpacza.

Ponieważ nie wtrANcałam się w ustalenia noclegowe, na miejscu, dokładnie w Podgórzynie mogłam wziąć i poddać się niebotycznemu zaskoczeniu, wielce na plus. Bartek zresztą też, bo choć on miejsce załatwiał, to był – jako i ja – tam pierwszy raz, gdyż metę nagrał nam inny teamoowy kolega.

Nawiasem mówiąc, do końca myślałam, że Krzysiek jedzie z nami, a on wybrał pociąg.

Ewidentnie woli DŁUŻEJ.


Zdjęcia fociłam komórką, nauczona doświadczeniem z Hiszpanii, by na rowerowe wyjazdy w tereny górzyste nie zabierać lustrzanki. WYLATA Z RĄK. Zwłaszcza jak się zdjęcia cyka, jadąc na rowerze.


No to mieszkaliśmy w tak pięknych okolicznościach flory oraz na pewno fauny:

Żeby nam się lepiej spało, widok mielim taki z okien © CheEvara



Nasze role jakoś samoistnie się przydzieliły. I ponieważ komórka jest moja, a samochód Bartka, to Bartek wypakowuje rano rowery, a ja robię dokumentaNcję. Zresztą to ja piszę blogaska, którego Bartek – jak sam zeznał – też czyta, a nie odwrotnie:)


Uznalim, że pojedziem obadać teren © CheEvara



Podczas, gdy my szykowaliśmy się do rekonesansu po pętli Giga z jutra (za co nie tylko dostanę opierdol od Wojtka na bieżąco, czyli w trakcie, co po powrocie do Warszawy:)), do Podgórzyna dotarł Krzysiek. Więc ilość rowerów uległa zmianie:).

W tak zwanym międzyczasie przybył Krzychu © CheEvara



Ponieważ Krzysiek chyba lubi długo (czyli koleją, 12 godzin), olał propozycję spędzenia z nami dnia i wydał dekret o tym, że decyduje się pospać trochę (przez pół doby nie wyspał się w pociągu?? Dziwne. Albo... on słucha się Wojtka i gdy ten pisze w rozpisce, że WOLNE, to Krzysiek bierze od roweru WOLNE. A nie jak ja. Ale nie wracajmy już w tym akapicie do tego:)).

Ja tylko bym chciała apelować o zrozumienie:). Jechałam tu 7 godzin i zabiłabym Bartka, Krzyśka, pana gospodarza, wszystkich! gdybym miała usiąść na dupie, BĘDĄC W GÓRACH i czekać na maraton. Tylko czekać.

Zatem świadoma swojej przewiny, swojej karygodnej niesubordynacji jadę. Z Bartkiem nieświadomych moich wcześniej wymienionych. I jest pięknie.

Chyba o ten drewniany balkonik mi się rozchodziło. Ładny:) © CheEvara



I się wspinamy, za co Wojtek na pewno NAJPIERW WYHODUJE MI JAJKA, A POTEM MI JE OBETNIE. A tymczasem Bartek się lansuje.

Bart chwali się, jak widać. Bartowi zaś się chwali;) © CheEvara





Foty z RENCY muszą zaistnieć:


Profesjonalny dobór kadr... tfu! KADRU!:D © CheEvara




O, tu też mi o coś chodziło, pewnikiem o architekturę;) © CheEvara




Tu muszę zrobić wtręt – znów na moje usprawiedliwienie – NAPRAWDĘ wszystko staraliśmy się jechać w kompensacji!:) Nawet podzieliliśmy się rolami i Bartek pilnował trasy, a ja tętna. NAPRAWDĘ, Wojciu (kuoooocham Cje!;))

Tu miała być podkładka:

To miał być dokument dla Wojcia, że jadę w strefie jeden © CheEvara


Ale jebany Garmin TEŻ jest przeciwko mnie! Nic nie widać!

Więc! Jedziemy se w tym pierwszym zakresie, ja sobie focę na prawo i lewo, co jest dowodem na to, że ani nie jechaliśmy mocno ani szybko.

To jasne, komu ten domek kibicuje na Euro;) © CheEvara


Wszystko mi się tu podobało. Lubię, lubię, lubię!

Dom puszcza mi okno, tfu! oko! © CheEvara



Takie traski też me like it bardzo very very yes yes, jakby rzekł artysta Młynarski.

Dróżka udaje, że się nie wije pod górę. Nieudanie udaje;) © CheEvara


Rowerowe pozdrowienia były tam normą. Nawet rowerowo międzygatunkowe!

Z góry zjeżdżają se SOSZONY;) © CheEvara


W końcu wjechaliśmy w teren właściwy. Obecność chłopaków z ekipy Golonki na trasie oraz strzałki na drzewach nie pozostawiały wątpliwości. Będziem to jutro jechać. Dziś jednak mogliśmy sobie pozwolić na emocje inne niż rywalizacja. Więc rozglądamy się dużo. I słusznie:

Zachwycił nas dwukolorowy SZTRÓMYK;) © CheEvara



Jutro pewnie nawet tego potocku nie zauważymy:D © CheEvara



Póki co cieszę ryja, jutro na to siły nie będę mieć;) © CheEvara




Ten potok był naprawdę z wodąąąąąąąąąąąąąąąą biało-zielooooną!

O, uchwyciłam ten CÓT de nejczer;) © CheEvara



Gdzieś tutaj właśnie, albo chwilę dalej, jak drepcimy z buta mocno kamienisty zjazd, dzwoni do mnie właśnie Wojtek, który na pewno – gdy skończyliśmy gadać – nie tylko załkał nad moją głupotą, co prawdopodobnie uczynił mocno zaawansowaną ekwilibrystycznie akrobację nazywaną pluciem sobie w brodę (zawsze mnie to zastanawiało, jak to się robi;)) i próbował sobie przypomnieć, co go podkusiło, pobierając taki BETON TRENINGOWY jak ja do teamu.

Od tej chwili tętna pilnuję jak nigdy wcześniej:). Tylko... Ja to robić, gdy mamy tak delikatnie i uporczywie w górę?

Wspinamy się zatem niespiesznie i z mozołem.

Jakoś zapamiętam se na jutro, że za tym zielonym będzie w dół © CheEvara



Naprawdę mocno niesłusznie zapamiętam tę zieloną budę na horyzoncie jako koniec podjazdu, a tam dopiero prawdziwa zabawa się zacznie. Jutro tu wpadnę w spazm.

A dopiero w sumie z tego punktu będzie w dół © CheEvara


W tym miejscu już heblowaliśmy, bo widok nas zachwycił, a cięliśmy zaś szczęśliwie w dół. Korciło, żeby się zatrzymać. I przypozować.

A niech się w tym APSie cieszą;) © CheEvara


Jedni chcą fot, inni nie, jak tu się nie pogubić!:)

Żadnych zdjęć, noł fotos, keine Foto! © CheEvara


Obraziłam się na minutę w takim razie i poszłam odreagować to w roślinność.

To jak nie chcesz foty, to idę szczać:D © CheEvara



A propos szczania, to SZCZałki już są;) © CheEvara


Na koniec zaliczamy ostatnią sekcję w pięknym lesie z obrosłymi zieloniutkim mchem wielkimi kamulcami (we wpisie maratonowym zaprezentuję stamtąd foty), skąd czeka na nas już tylko zjazd zapowiadanymi agrafkami oraz łąką, która to podstępnie kończyć się będzie karkołomną hopą, o czym przekona się jutro JPbike.

Po wszystkim zjeżdżamy do Karpacza, Bartek zaznajamia mnie ze swoimi sekretnymi lokalami:

Uzupełniamy KARBRO © CheEvara


I wracamy te 12 kilometrów do Podgórzyna, już w zasadzie asfaltami, niemal w stylu mazurskim i od razu przypomniał mi się ubiegłoroczny Ełk z Niewe, gdzieśmy właśnie takie dróżynki eksplorowali.


Od razu landszafty piękniejsze © CheEvara



Wróciliśmy do bazy, zadrażnieni jedynie makaronem, który wtrząchnęliśmy do piwka i napotykamy Krzyśka, który nawiązuje kontakt ze swoim Achillesem:

Zastajemy Krzycha w sytuacji ekscentrycznej;) © CheEvara


Postanawiamy, że rowery oporządzimy potem i jedziemy w miacho szukać kolejnego makaronu – można się domyślać, że celując w ptaszarnię, chybimy z tymi kluchami jak nic:)

A potem jedziemy szukać makaronu. Nie udaje się, jak widać;) © CheEvara


Wszędzie tylko drób! © CheEvara


Kluchi w końcu znaleźliśmy, możemy się doktoryzować z mnogości wariacji na temat sposobów podania makaronu:).

I o.

Nie napisałam w treści, że już na początku tej wycieczki klamka reanimowanego wczoraj hamulca zapadła mi się i mój jutrzejszy start stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Ja to się wuj na tarczach znam, ale wg Bartka mogłam a) mieć uszkodzone tłoczki, b) za mało płynu hamulcowego c) lekko zużyte klocki (na nówkach może Giga zrobię, na tych, co mam, Mega to absolutny max).

Co się nagimnastykowaliśmy, żebym jednak nie na darmo tu przyjechała! Raz że Bartek napisał esa do Formickiego (jego sklep rowerowy jest nieopodal w Jeleniej Górze), ale o 20-tej to mogliśmy i tak się w zadki cmoknąć, dwa, że ja wydzwoniłam Faścika, który też miał jutro startować, z zapytaniem, czy jakimś może cudem on albo jego ekipa ma nowe klocuchy przy sobie (zaryzykowałam nawet pytanie o strzykawkę do Avidów oraz płyn hamulcowy;)), ale i tu nie miałam za wiele szczęścia, acz Faścik obiecał, że jak rano zdobędę jakimś cudem gdzieś klocki, mam go poinformować, a on postara się przy użyciu płynu samochodowego oraz aptecznej strzykawki start mi jednak umożliwić. Improwizowawszy, znaczy się.

O tyle to wszystko było fajne, że zamiast zwykłego stracha przedstartowego czułam obawę o wystartowanie w ogóle. Chuj tam z tą stówką za wyścig, ja już widziałam Wojtka w laboratorium, jak hoduje dla mnie cztery rzędy jąder, żeby mi je przyszyć, a potem z maniakalnym szałem UJEBAĆ piłą motorową. Po samej dupie.

Tylko ja mogę być tak przygotowana na maraton w ponoć najtrudniejszym miejscu w sezonie.


Dane wyjazdu:
24.93 km 0.00 km teren
01:06 h 22.66 km/h:
Maks. pr.:33.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max:131 ( 66%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 707 kcal

To ja może dziś ostatecznie zniszczę serwery BS!

Czwartek, 21 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 2

I dodam jeszcze jeden-dwa wpisy.
Z tego samego dnia, ale na dwóch rowerach, bo taka była POCZEBA w ów czwartek.

W niedzielę po moim – można by rzec – chujowieńkim wykonie w Lublinie dostałam za karę (nieśmiało w to zaczynam wierzyć;)) od Wojcia PRIKAZ wystąpienia w Karpaczu u Golonki.

Zorganizowałam sobie zatem transporcik, co wyglądało tak, że zadzwoniłam do teamowego PAŁEREJDOWEGO wyjadacza (przerwałam mu tym samym regenerację po MTB Trophy), wmówiłam mu, że CHCE jechać ze mną do Karpacza, nie przyjęłam do wiadomości ewentualności, że nie chce i czekałam na znak sygnał.

Na takie dictum Bartek pozostał bezbronny:). I musiał tylko wyjazd potwierdzić.

Ja zaś miałam – według jego wskazówek zabrać fulla i stawić się popołudniem pod jego pracą.

Ale żebym się mogła zabrać, musiałam najpierw się skompensować, w związku z czym o poranku (umownie rzecz ujmując) czmychnęłam se sztywniakiem-ścigaczem do Niewe, a połączyłam to z koniecznością odbioru plecaka, który przetrzymywał dla okupu.

Odzyskanie trochę mnie kosztowało, ale finalnie dobiliśmy targu, znaczy się NEGOŁSZIJEJSZEN się powiodły. Znaczy się, ja plecak mam, co ma Niewe (oprócz władzy), to nie ustaliłam.

Może Niewe ma po prostu leżeć i pić?;)

Nie mogłam zanadto się rozwarszawiać, bo musiałam jeszcze gnać do domu oporządzić fulla, wymienić dętkie, bo cuś nie sztymowała (czemu ja zawsze wszystko na ostatni MOMĘT??) i to – myly PAŃSTWO - rozpocznie piękniutką hecę, która przeciągnie się do soboty z maratonem w Karpaczu włącznie.

Zatem STAY TUNED.