Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
44.96 km 6.88 km teren
02:09 h 20.91 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:166 m
Kalorie: 1303 kcal

O tym jak zza winkla zaatakowała mnie rowerzystka

Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 9

A pizgła we mnie! Aż mię się plomby wszystkie poluzowały i te... no... WOLEJBOLE w oczach poodklejały.

Wszystko przez Karolinę, bo miała ze mną kompensowaća, ale nie, musiała AKURAT W TEN DZIEŃ, kiedy ja nie mam treningu pójść i utknąć w banku.

Kupiła se tego Szpeca i co? I nie chce już z Centkiem jeździć.

Tom się kontrolnie obraziła i w ramach pielęgnowania tegoż wróciłam sobie terenem do domu – po betonach, baumach i asfaltach przewijały się zbyt wkurwiające tłumy. No i ta babeczka, co to mnię CZASŁA. Przelała mojego czarka z gorczycą, czy jakoś tak.

Będziesz musiała się z tego spowiadać u samego księdza biskupa, ty plombobójczyni, ty!


Staram się gonić z wpisami, bo już aż sama nie mogę doczekać się noty z Karpacza oraz zawartego w niej mojego autoironicznego ekshibicjonizmu. No ale do Karpacza jeszcze kapkę.

Ale się sama dopinguję, do czegpo nowe The Hives bardzo się nadają!

&feature=related



Dane wyjazdu:
64.02 km 9.30 km teren
02:58 h 21.58 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:232 m
Kalorie: 2039 kcal
Rower:

Nie zrobiła notatek, to i nie wie, co jeździła

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 0

Na pewno jeździła kompensaNcję, bo tak mędrzec pewien zapowiedział.

Na delikatnym wkurwieniu po wczoraj. W moim przypadku pozycja obowiązkowa, bo ja lubię się wkurwiać. Tak w sumie, po wyliczeniu pochodnych i amplitud.

Ze ścigacza dobywają mnię się jakieś stuki, ale ja wiem? Wczoraj on się mną nie interesował, to i dziś ja go ignoruję. Masz, dziadu!:)

Straszne poruszenie w kontaktach po moim lublinowym/lublińskim/lubelskim WYCOFIE. Wszyscy pytają. Znaczy wszyscy zainteresowani, bo ci co nie, to... no raczej nie.

Pffffff, kto bogatemu zabroni się wycofać?

Tak czy owak.

Wieczorem siłowienka i znów BORowy rentgenik.

A ja se dziś – pomiędzy wkurwikiem – taki ZEN zaprowadzam:




Łaaaaadne to.


Dane wyjazdu:
54.14 km 48.00 km teren
02:32 h 21.37 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:27.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:155 ( 79%)
Podjazdy:431 m
Kalorie: 1546 kcal

Lublin-srublin! Mazovia tam, TAMÓJ!

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 16

No dobra, gawiedź se życzy, to ja piszę.
Niechaj i tak się dzieje.

Acz mazoviowy Lublin wali mnie we wszystkie dostępne otwory (z naciskiem na nosowe), a teraz, kiedym zaliczyła Karpacz u GG, wali mnie w dwójnasób. Również w trójząb.

Mógłby to być fajny wpis, bo dzień zaczął się od skaczącego po mnie małego szkodnika – tak na maraton jeszcze nie wstawałam;) – a mowa o owocu żywota Niewego (nie wiem, czy Jezus, czy też je ZUS).

Równie fajna była trasa TAM, acz dotarliśmy na styk, czego nie lubię, a parę rzeczy jeszcze zostało do odhaczenia przed startem.

Mogłoby to wszystko wyglądać inaczej, gdyby nie chuj w oko i kawałek szkła. A ja myślałam, że najbardziej przesrane ma na przykład ptak z lękiem wysokości. No ewentualnie ryba, która boi się wody.

Ale nie, tego dnia padło na mnię.

I tak se teraz patrzam na nagle dwie fotki z tego maratonu i chyba patrzam na nie jak wół na masarza. Tak jakoś nieprzychylnie.

Co zaliczam na plus to akcenty towarzyskie, bom i zapoznała osobiście marcina0604 – ja bym pewnie nie rozpoznała, ale o rzecz w drugą stronę martwić się nie musiałam;), pogadałam z całe wieki niewidzianym greqiem (z którym startowaliśmy z jednego sektorka-tralalorka) – ściganie ściganiem, ale ja mimo całej swojej aspołeczności (mniej lub bardziej uaktywnionej) lubię w tych spędach właśnie to.

No to lu:
A ponoć nieważne, jak się zaczyna:D © CheEvara


Start miałam niezły, wreszcie usiadłam tym szybszym na koło, a jak odpadłam, to znaleźli się następni wybawiciele – jak greq czy Możaniuńciu, z którym wymieniliśmy się jeszcze przed startem oczywiście workiem szpil, podszytych oczywiście miłością i sentymentem. Michał ładnie mnie przeprowadził przez pierwszy dość błotnisty teren, ale chyba kosztowało mnie to za dużo, bo poczułam wypłukanie z żył wszystkiego, co mogłoby dać moc ( oraz… awgatapała!). Troszeńkę osłabłam jak koń w rzeźnym transporcie.

Zignorowałam owo lekutko gorsze samopoczucie, wciągnęłam batonsa i pognałam dalej. Po to, żeby na jakimś – nie wiem – chyba trzydziestym kilometrze poczuć miękkość pod dupą.

Oszkurwa! Tego, snejka znaczy, to na maratonie chyba jeszcze nie przerabiałam.
Zabulgotałam gniewnie jak ksiądz Skarga na obrazie Matejki i ze słońcem napierdalającym mi w kask wzięłam się za robotę. Skierowanko na dętkowanko.

Jak na mnie, POJSZŁO mi całkiem sprawnie. Skorzystałam z okazji tegoż pitlejna, wciągnęłam jeszcze żela i wystartowałam znowu.

Po czym jak mną nie wstrząśnie dorodny womit! Zjechałam w poziomki – wstyd by był, gdyby okoliczności były bardziej miłosne, jak na przykład chruśniak może – i niestety zrzygałam się jak dziecko po kursie na karuzeli.

Nagrzany żel go w dupę mać.

Troszeńkę wyjałowiona ruszyłam dalej, ale w sumie tylko po to, żeby się dowiedzieć, że oto nastał dla mnie dzień maratonu ladnszafto-znawczego.

Bez paliwa i Lambórdżini, tamagoczi, czy inna syrenka Bosto nie pozapierdala.

Niniejszym wyprzedziła mnie cała damska reprezentacja giga.

Wzniosłam się na imponujące – nawet jak na mnie – wyżyny wkurwienia i postanowiłam MIMO WSZYSTKO nieco przycisnąć. Ale powietrze mi z koła ULATAŁO i jedyne, co mogłam zrobić, to gloryfikować swoją zarzyganą zajebistość. Też mimo wszystko.

Bo nie wiem, czy to przez ten żel, czy przez co, może polipy na dupie Kim Dzong Konga Ila, telepało mną jak kiedyś, gdym jako gówniara definitywnie przedawkowała słońce. Gile w nosie prawie mi zamarzały.
Było słabo.

A potem się snuję, wkarviona i zła i w ogóle © CheEvara


Ci, którzy mnie wyprzedzali i pytali, co tak kiepsko, niech się cieszą, że nie miałam zbyt wielkiej koncentracji ku temu, by ich zjebać, albo choć przynajmniej oświadczyć, że doradzam oddalenie się, a jak nie, to szykujcie szyję, oberżnę łby tępym kozikiem i wszystko to zaleję spirytem!
Nie pomagasz, to się nie odzywaj. Tama mała moja kapryśna prośba.

Mnie pozostało jedynie kontrolować sekcję ptaszaną, konkretnie pawie (udar, kurwa, czy co??), dodymać ŁOPONKĘ i jakoś doturlać się do rozjazdu mega/giga, po czym wyjątkowo skorzystać z tego pierwszego.

PRZYNAJMNIEJ TO NIE BYŁ FIT.

Potem już snułam się do celu, rozważając skrupulatnie, jak żyć, jak rzyć, jak rzygać.
Panie premierze i suko Sabo.

Adam, który mi towarzyszył jakiś odcinek – też mu chyba coś dolegało – miał okazję jechać z zieloną na ryju Che i dostąpić zaszczytu usłyszenia, że zmierzam w krzaki, na pit stop na rzyganko.
Może i nieelegancko, ale co miałam powiedzieć, że zaraz będzie soundtrack z filmu Godzilla kontra Hedora?

Tak czy inaczej. Zjechałam na metę, poczłapałam do biura zawodów wycofać start i poszłam umrzeć z zimna do stanowiska teamowego.

Jakąś szokującą chwilę później przybył pod Airbike GIGOWY Niewe, który nieźle nawywijał w świecie ścigantów, przynajmniej do momentu naprostowania wyników:).
Ale co się niektórzy zapienili z zazdrości, to ich (i mój z tego ubaw).

Teamowo w sumie wyszło ciulowo, tylko dwa pudła (Aśka chora, Danielo potrącony przez jakieś kurestwo w blachosmrodzie, ja w dupie), ale jednak jakoś to logo zaistniało tu i tam.

Jak se przypomnę, to w ubiegłym roku w Szczytnie miałam coś podobnego, tyle że wtedy jeszcze dałam radę stanąć na pudle na mega.

Taki chuj teraz.

No i? Warto było upominać się o tę smutną jak pizda notkę?:P




Dane wyjazdu:
43.34 km 6.20 km teren
02:07 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1293 kcal

Dziś zasłużona

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 2

LA KOMPENSASJĄ.
Nawet gdybym nie miała jej w planie i tak bym ją zrobiła, bo mnie troszeńkę giry pobolewają po wczoraj.

Zrobiłam ją nawet POMIMO deszczu, który rano mi wsiąkał w dupę, w zęby, potówkę i DŻIULERY rowerowe.

Ale czymże to jest przy osobie mojego ulubionego ochroniarza w pracy, który od drzwi zaatakował mnie nowym Aktivistem, w którym znalazł tekst o rowerach.

DOBRZE, ŻE NIE PYTA MNIE O FORMĘ, bo musiałabym mu dać w ryj.

I o.


Muszę odszczekać moje na-Eurowe psioczenie, bo wieszczyłam, że pozamykają wszystko, co się da, łącznie z niektórymi DDR-ami, a póki co jest całkiem znośnie. A zmiany, które są wrzucam do segregatorka z plusem. Bo na przykład (szkoda jednakowoż, że potrzebna do tego była tak wielka impreza) na bulwarach wiślanych po trzech latach (trzech, bo trzy lata temu przeciągałam tamtędy Panią Matkę moją, z którą żarłyśmy jakąś paszę i chciałyśmy nie po chamowatemu wywalić śmieci do kosza. Bardzo to było niemożliwe na odcinku od mostu Gdańskiego do Świętokrzyskiego) pojawiły się kosze na śmieci. Co prawda ewidentnie prowizoryczne i ohydne, ale lepsze takie, niż fruwające plastiki.

Nie mam trochę czasu na zoczenie czegokolwiek innego związanego z OJRO, ale na ten przykład podobają mię się piłkarskie syrenki rozlokowane przeróżnie i podoba mi się też cotygodniowa kontrola BORu w Centrum Olimpijskim, dokąd zmierzam pielęgnować swoją tężyznę fizyczną.

Czepią plecaki, znaczy prześwietlają.

Celebryty jeżdżą na rowerach. Ja na przykład doznałam dziś Kuby Wojewódzkiego usiłującego skitrać się pod czapką z daszkiem jak restauracyjna markiza.

Bardziej jednak podoba mi się Hanka Bakuła w sukience i na amsterdamie;).


A jeszcze w temacie piłkarskim, to ja mam uczucia ambiwalentne. Nasi grają fajnie (i w sumie trzymię te moje poorane kciuksy za wejście do ćwierćfinału) i to mnię cieszy, ale to, co się stało z Oranje sprawia, że kuuuuurna! Spalę to Euro, jak nie wyjdą z grupy.

Żeby nie było, mam też rzyga w stronę ME, ale o tym kiedyś tam, dziś mam skierowanko na pozytywanko;)


Bardzo, ale to bardzo jęłam poważać tę grupę. Jeśli Vavamuffin nie nagra żadnej płyty, tracą u mnie pierwszą lokatę.





Dane wyjazdu:
26.28 km 17.06 km teren
02:01 h 13.03 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy:851 m
Kalorie: 1153 kcal

Kelce, Kelce, w której RENCE?

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 11.06.2012 | Komentarze 7

Śmy pojechaly! Ośmioosobową ekipą Lotosową Airbike'ową. I wcale nie po to, żeby dostać w ryj od scyzoryków, ani nie po to, żeby dla odmiany im wysprzęglić w ryj (swoją drogą, w teamie bardzo podoba się moja opowieść z użyciem tejże frazy na którymś z maratonów, kiedyś już chyba o tym pisałam. Na tyle się podoba, że wszyscy nawzajem grozimy sobie wysprzęgleniem).

Pojechalim se popodjeżdżać.

I się sprawdzić. Na trasie MP w XC. Ja pewnie nie wystartuję, bo jestem ciotą i poza tym nie mam licencji, ale co mi szkodziło pojechać i dowiedzieć się, że jestem ciotą i że nie ma sensu wyrabiać mi licencji?
Tak jak nie ma sensu szczać do kredensu.

Miałam możliwość, to pojechałam to se ustalić, a raczej dookreślić:).



Tym razem nie pojechaliśmy Erbasem, a wypożyczonym z gminy Dżabłonna busem, do którego zapakowanie rowerów naprawdę stanowiło wyzwanie. Dzięki temu mój Specuch jechał z nami w środku, acz mogłam w ogóle nie pojechać po tym, jak PÓŁ godziny, piękne pół godziny czekałam na ekipę. Po którym to czekaniu (PÓŁ GODZINY, które mogłam smacznie przespać!) wysmarowałam sms-a, że jeszcze chwila, a będą mnie odbierać spod domu, bo zamierzam wrócić się z Modlińskiej na chatę.

Jestem Che-gorączka i strasznie kurrrrwa nie lubię czekać.

3 minuty po moim smsie (po pięciu miałam ruszać do domu) zajechano po mnię. Ma się tę moc, ten przekaz, tę siłę wyrazu słowa.


Dróżka jak to dróżka – wesoło, tańczone było (przynajmniej na tyle, na ile pozwala rower w nogach), śpiewane było. Jak zwykle. Po drodze jeszcze zażyliśmy ohydnych rzygowin jako kawy (mam to miejsce otagowane, żeby nam nie przylazło do głowy kiedykolwiek jeszcze tam się zatrzymać):

Z wujeczkiem Wojteczkiem sączymy kaweczkie © CheEvara


Mieliśmy skierowanko na wygłupianko, czego nie można było zmarnować;)

Kurka przymierza się do Propero i sama nie wie, czy chce © CheEvara



Nie zabrakło też teamowych hiciorów:

Ba ba ba ba ba ba, nie nie nie nie nie nie, tututututututut, pa pa papa pa pa;) © CheEvara


Jakeśmy już dojechali, żarty się skończyły. Wojciu oznajmił, co mamy w planie – najpierw wspólny luźny objazd trasy, potem po kolei tniemy czasówki (żeby sprawdzić, jak wielką Che jest ciotą i ta licencja, wiadomo:D).

Zaraz pojedziem zatem, ale...
A teraz weź i znajdź swoje koła:

Miał być graniastosłup z kół, prawie wyszło koło graniaste © CheEvara


Jak już metodą wykluczeniową, każdy z nas osiodłał swoje łoweły, pojechalim się zapoznać z trasą. Techniki wiele tam nie trza. Za to siły trza w cholerę, jeszcze trochę i ciut. Tej siły. Acz sztywnych podjazdów też nie ma. Są za to one długie w pipę.

Zdjęć nie ma, bo każdy wolał se zakodowywać we łbie, co gdzie leży, gdzie zwolnić, gdzie zmielić, co objechać z lewej, a na co lepiej nie najeżdżać z prawej. Zakodowywać niż focić.

I po tym rekonesansie, w oparciu o mojego Garniaka (żeby każdy miał wykresy i takie tam), jęliśmy naginać czasówki.

Najpierw pocięła Dżołana, przeziębiona i – jak sama uznała – nienadająca się. W tym czasie pozostali robili kolejny objazd i katowali te elementy, które im nie wychodziły.

Potem szybkie przekazanie Garniaka Danielowi i ten pociął trasę jak wściekły. No to my znowu w krzaczory. I znowu tłuczenie tego, co nie zostało zmielone za pierwszym podejściem.

Potem przyszła kolej na mua i bym z chęcią ominęła opis tego. A ponieważ to ja i to mój blog i moja chęć, omijam opis tego.

Tym bardziej, że pojebały mi się dwa zakręty i trasę skróciłam. To potrafię tylko ja. Senkju za uwagie zatem, tak?

Po mnie wystartował Kristobal i na końcu Michał, który został obsłużony po przyjeździe z rozjazdu profeskowo:

Michał ma całkiem niezłą aleję serwisową:D © CheEvara



Jest z tego pit-lejna filmik, jak będziecie grzeczni, zamieszczę;)

W każdym takim razie. Takim, że o.

Po wszystkim, mniej lub bardziej wkurwieni na siebie, zapakowaliśmy na nowo rowery i Wojteczek zabrał nas do przekapitalnej miejscówki w Baszowicach, gdzie dostaliśmy żreć na wypasie, mogliśmy się nawtranżalać truskawek zerwanych specjalnie dla nas z krzaczków i gdzie – zanim poleźliśmy spać – obczailiśmy filmiki z dzisiejszych indywidualnych wyścigów. Mój był najkrótszy. Można powiedzieć, że wyświadczyłam teamowi przysługę. Mogli krócej siedzieć przed kompem i szybciej poleźć spać;)

W gospodarstwie zaś roiło się od sierściuchów. Ten się dopiero rozkręcał i jutro zapozuje znacznie lepiej:

A na koniec bajka o psie, który łasił się w Baszowicach © CheEvara


Ale były też inne, dużo bardziej pocieszne sztuki. O tym tum oroł (jak mawia angielski farmer).

Dystans marny, ale jutro se to odbiję;).


Dane wyjazdu:
44.80 km 6.30 km teren
02:03 h 21.85 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:118 ( 60%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 993 kcal

A se dodam, żeby tak w weekend wniknąć

Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 08.06.2012 | Komentarze 8

BEZ ZALEGŁOŚCI, czyli jak nie ja.

Zasadniczo to się nie najeździłam, a to dlatego, że te kibicowskie hordy po prostu to uniemożliwiają – wielkim kombinowaniem było dla mnie dotarcie do centrum do pracy i niezajebanie przy tym nikogo.

Podobnie wyglądała próba dobicia się do domu.

A teraz pod oknem mam festiwal wuwuzelski i darcie kibolskich ryjów - mamy se dwudziestą drugą, prawda. I nie, nie mieszkam przy strefach kibica.

Ołkiej. Na mecz PACZAŁAM i jedyne, co mi się wydaje na pewno, to fakt, iż wreszcie ktoś drukował dla Polski:D. No bo ta pierwsza czerwień była kapkę na wyrost.

Tak samo na wyrost jak ta galeria (Jezuśku, naprawdę??:D)


I jak teraz zerkam na drugie meczinio, to mi się wydaje, że otwarciowy był taki… czwartoligowy. Wpierdolą nam niestety i Rosjanie, i Czesi. Nie przyjechali tu na spacerek.

A żeby nie było nie rowerowo, to oglądam też galerię z ME MTB w Moskwie i nie dowierzam. Czy to nie wygląda jak XC w wersji C. Zamany? Były tam jakieś przewyższenia?;)

Śniło mi się, że wykopywałam groby. Wiele ich, w tym jeden dla Dżastiny Bieber. Zaraz idę spać, bo niektórych nie skończyłam.


Dane wyjazdu:
56.88 km 0.00 km teren
02:44 h 20.81 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:15.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy:151 m
Kalorie: 1764 kcal

Początek czerwca, a ja w bluzie, heloooou!

Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 12

Gdzie to się pisze, żeby ktoś coś z tym zrobił?

Może w sumie władny byłby ten (pełen miłości, sympatyczny bardzo) gość, który rano próbował mnie straszyć jakąś blachą – z długości czasu, w którym mi ją prezentował wnioskuję, że mogła to być odznaka ZBOWIDu lub plakietka od dentysty, wydana (ZUPEŁNIE SŁUSZNIE) w ramach programu „Szkorbut naszym przyjacielem”.

Bo gdyby naprawdę była jakimś atrybutem władzy, to miałabym pewnie czas przyjrzeć się jej, a nawet z nazwy tejże władzy dokonać wielu anagramów.

A straszył mnie, bo ruszyłam ze świateł na wczesnym zielonym, czyli sekundę przed zapaleniem się światła zielonego (odcień trawa Amazonii). Zobaczywszy to, uznał za konieczne dogonić mnie, prawie wgnieść w krawężnik, zatrzymać samochód na dwóch pasach ruchu (z użyciem awaryjnych, to w sumie chwalebne) i pouczyć mnie o tym, JAK WIELKIE WYKROCZENIE POPEŁNIŁAM i że teraz to mam problem.

Machając mi tym blaszakiem przed oczami i śmierdząc z paszczy, oraz tykając, czego w takich sytuacjach nie trawię infernalnie (śmierdzenia z ryja też, ale walenie per 'ty' szczególnie mnie podkurwia), próbował ustalić, co ze mną jest nie tak.

A że ze mną jest wszystko tak, wyszczerzyłam ryj w fałszywym, szerokim uśmiechu i zaprosiłam gościa do konwersacyjnego walca, w którym to raz, że zapytałam, czy wyjmie też Paszport Polsatu i harcerski proporczyk, co mogłoby bardziej mnie odstraszyć niż odznaka Strażaka Sama (czy cholera co tam miał w łapach, migał nią tak zaciekle, że prawie dostałam herzklekotu), dwa to wymusiłam ustalenie tego, czy się znamy, skoro sobie nie jedziemy po godności, po trzecie poprosiłam, żeby swoje teksty w stylu „młoda, ładna, a takie rzeczy robi” zostawił dla koleżanek w pracy, w tym całym odznaczonym ZBOWIDzie, bo tam może to jeszcze zadziałać, dla mnie to ociera się o seksizm. I z tym na przykład mogę mieć wielki problem, nie śmiem nawet zaprzeczyć.


Po tym moim monologu troszkę chyba odstaliśmy od siebie poziomami, a na pewno mogliśmy to stwierdzić oboje, bo wąsaty pan (z żarciem na tychże wąsach), zniechęcił się do dalszego edukowania mnie w zakresie tego, jak karygodne było to moje ruszenie ze świateł i to edukowania w ryku klaksonów tych, których przyblokował swoim zatrzymaniem się na dwóch pasach ruchu.


Lubię tę naszą polską moralność, gdy karci mnie ktoś, kto chwilę później na pełnej kurwie i PÓŹNYM żółtym przecina Waryńskiego.

Czuję się naprawdę pouczona.

I widzicie, zapomniałam go poprosić o tę pogodę. Machając tą odznaką w ICMie, mógłby zdziałać cuda.

Na czas Euro wejście do Zdrofitu w Centrum Olimpijskim przypomina przeprawę na lotnisku. Co prawda nie obmacują, ale skierowanko na z dowodu spisywanko i prześwietlanko wydają.

Dlaczego ja coraz bardziej „kocham” tę imprezę:).


P.S. A raczej wielkie proszalne P.S.:) Potrzebywam na weekend pożyczyć kamerkie na kierę roweru/kask. Mój dotąd niezawodny kontakt operacyjny w tej materii wziął i się wysypał, w sensie wyjeżdża świnia z tą kamerką i wyjątku dla Che zrobić nie chce:)

Uratuje ktoś? Jakoś?

W zamian mogę, nie wiem, ZNIŻKĘ W AIRBIKE ZAŁATWIĆ :D:D:D





Dane wyjazdu:
51.12 km 0.00 km teren
02:48 h 18.26 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:155 ( 79%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:110 m
Kalorie: 1428 kcal

Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 04.06.2012 | Komentarze 15

Ale mam nadzieję, że Wojtek wie i że jutro skończymy te ciotowate moje występy. Albo najpóźniej jutro wieczorem. Byle w ogóle.

Po tym jak wczoraj uchetałam się pod wiatr przez caluśką traskie, dziś zostałam nagrodzona za owo bohaterstwo swe i przyznano mi wysokie noty, które przeliczono na dzisiejszy wiatr w plecy. Chyba że to przez błotniki, którem wiozła JEDNEJ TAKIEJ, co to była w potrzebie, od Pana Niewe, który pomaga czasami w tejże.

Te błotniki wiozłam na plecaku, bo ja swoich rowerów nie kalam takimi ustrojstwami (tak, wiem, i dzięki temu zawsze gderam o mokrej dupie), co implikowało konieczność uważania, żeby mnię nic nie zdjęło z siedzenia (kiedyś zdjął mnie z Centka wieziony widelec, z którego to wydarzenia najbardziej zapamiętałam, że bardzo daleko potrafi tak rozjuczony rower odjechać człowiekowi spod dupy).

Na Bemowie potrzebująca błotniki zabrała, coś tam mówiła, dużo mówiła, a co mówiła, nie pamiętam, ja zarejestrowałam jedynie jedno słowo: PIWO jako formę odwdzięczenia się za serce me przysłużne wielce, po czym wydzwoniona przez znajomych pognałam do Samiry na Pole Mokotowskie, gdzie głód swój też zaspokoiłam – na oko – czterdziestoma litrami humusu.

Nie, czterdzieści litrów humusu to wchłonęłam przez pierwsze pięć minut w Samirze. Potem musiałam czekać, aż sprowadzą całoroczne zapasy ciecierzycy i udostępnią mi ją w żądanej formie w ilości „jak nie wystarczy, to wam wypowiem wojnę, dziady!”.

We stolicy odbywały się jakieś zagęszczone ruchy cyklistyczne, co oznaczało tłumy, co z kolei oznaczało dramatyczne ilości chaotycznie przemieszczających się osób.
A że nie umiem funkcjonować w takiej RIJALITI, uciekłam do domu, z nadzieją, że wyjdę na łowy ciemną nocą, gdy te wszystkie cyklisty se pójdą w… niwecz.

Albo to przez tydzień jazdy jak pizda, albo przez plamy na słońcu lub bekanie mrówkojadów w Nowej Zelandii mam załączony wysoki wskaźnik krytycyzmu. Na mocy tego – gdybym prowadziła bloga kulturalnego (czyli takiego o kulturze, a nie niezawierającego kurew różnej świetności) – zjechałabym równiusieńko czwarty sezon Californication, kilka odcinków drugiego sezonu UWIELBIANEGO przeze mua sitcomu Modern Family i za kilka uproszczeń poddusiłabym żyłką wędkarską scenarzystę „Nietykalnych”, choć film ogólnie ZNAJDUJĘ jako przekapitalny. Niech ja już skończę tę trzydziestkę, będę wiedziała DLACZEGO KURWAŻ TYLE RZECZY MNIE WKIERWIA.

Oprócz tego, że wiele mnie bawi. Jak reklama Łaciatego z krowami w wielu nie krowich pozycjach


Dane wyjazdu:
50.07 km 9.00 km teren
02:25 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max:148 ( 75%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 1458 kcal

Czerwiec zaczynam od jęczenia

Sobota, 2 czerwca 2012 · dodano: 04.06.2012 | Komentarze 12

I to raczej nie w sensie amorów:D

Ostatnio nawyzłośliwiałam się na temat tego, że wszyscy czegoś ode mnie chcą. To jak już jestem na fali wkurwu, to poruszę (i na tym zamierzam poprzestać w tym półroczu, co raczej łatwe będzie, bo się owo zaraz zakończy) temat ZAPRASZANIA MNIE TU DO GRONA SWOICH ZNAJOMYCH.

I to po – jak dobrze pójdzie – już jednym zamieszczonym u mnie komentarzu.

Jeszcze rozumiem, jeśli nawiązała się między mną a ZAPRASZACZEM żarliwa wielodniowa dyskusja, podczas której mógł ustalić, że jestem nieuprzejmym suczyskiem. Na przykład. Nie każdy jest godzien tej wiedzy zaznać.

Też rozumiem, jeśliśmy konferowali na priwie i ja konwersowałam, sącząc przy tym piwko – wtedy to już mi się zupełnie zaciera granica i nie pamiętam jakby, czy znam, czy nie znam. Zaś kojarzy mi się to sympatycznie i w sumie wali mnie, czy znam, czy nie, się po prostu napawam tym, że znam, choćby i sztucznie. Bo doznałam pozytywnych emocji za sprawą interlokutora.

Ale wpadają mi tu czasem ludziska, nie aktywując się w ogóle wcześniej i z zaskoczenia mnię doklikują.

Takich zaproszeń mam 27 (od samych nigdy wcześniej niezaktywowanych).

I nie, nie robię z siebie gwiazdy, ja tylko ostatnio mam fazę na wyjaśnienia i – skoro już wyjaśniłam parę rzeczy – uściślam, dlaczego te zaproszenia wiszą.

No.

Po tym, jak dowiedziałam się, że wczoraj Kult zagrał w Opolu, rzygałam z obrzydzenia całe przedpołudnie.

Dobrze, że byłam wtedy na innym występie artystycznym, innym niż podejrzewał k4r3l;)

Jednak WSZYSCY artyści to prostytutki, co nie, panie Staszewski?

Rowerowo to mam zalecenia takie, że ma mi śmierdzieć malizną. I wali mi nią na milę.


Dane wyjazdu:
45.07 km 8.00 km teren
02:10 h 20.80 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:11.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:120 ( 61%)
Podjazdy:127 m
Kalorie: 1457 kcal

Zawsze dla piątków ciężko mi się wymyśla tytuły

Piątek, 1 czerwca 2012 · dodano: 02.06.2012 | Komentarze 13

Aby mi się w niektórych częściach mojego przeboskiego ciała nie poprzewracało z nadmiaru SZCZASTWA, zmokła mi ta wspomniana niektóra część anatomiczna oraz pozostałe też.

Mam też tę część obtłuczoną, inne – jak np. nadgarstek –zresztą takoż. Wiem, że to niemądre, ale chyba czekam momentu, gdy ten widelec złamie mi się podczas jazdy. Tłucze bez litości.

Taka jestem trochę szalona ryzykantka, niemal jak Kasia Dowbor.

Se myślę tak z beczki reasumującej, że zły to znak, jak Che ma uprane buty. Zawsze jak mam uprane buty, to pada. Oraz jak mam umyty rower, a w niem nasmarowany łańcuch. W przypadku Centuriona już nie szaleję, nie ryzykuję, teraz już tylko smaruję łańcuch.

Czyli zestaw uprane buty + nasmarowany łańcuch zawsze będzie oznaczał, że coś się popierdoli z pogodą.

Ja naprawdę nie lekceważę siąpienia, lekkiej mżawki, mam dla niej respekt, ale nie po to go mam, żeby spotkało mnie takie deszczobicie, jakem z pracy wracała, w niedoschniętych po porannej jeździe butach, spodenkach, skarpetkach i gąbkach w kasku.

Dostaję dziś ofertę Citeamu nabycia w promocyjnej cenie naczyń z powłoką, ja oczywiście czytam, o naczyniach Z WYWŁOKĄ.

Kliknęłam po więcej i jakie rozczarowanie. Żadnych sprośnych fresków na emalii.
Bez fantazji totalnie. Zupełnie nie jak ojciec mojego kumpla, który dostał przykazanie od małżonki nabycia koca dla swoich mocno młodocianych owoców żywota swego.
Kupił.
Wielce z siebie zadowolony i nie wiem, czy z tej okazji też nie CZAŚNIĘTY przyniósł DZIECIOM koc. ‘
Z GOŁĄ BABĄ.

No co? Od maleńkości synów trzeba z krągłościami oswajać.

Tu poszerzają ten chodnik z tego powodu, z którego ja myślę, że poszerzają?
Tu na winklu zawsze można było ustrzelić pieszego albo inny rower © CheEvara


Jeszcze nie wiem, czy mnie to cieszy.