Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

całe goowno, a nie dystans;)

Dystans całkowity:10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%)
Czas w ruchu:496:27
Średnia prędkość:20.84 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:22998 m
Maks. tętno maksymalne:189 (166 %)
Maks. tętno średnie:162 (138 %)
Suma kalorii:236662 kcal
Liczba aktywności:250
Średnio na aktywność:41.50 km i 1h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
28.22 km 0.00 km teren
01:20 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:21.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy: m
Kalorie: 855 kcal

Ponieważ jeździłam krótko, będę pisała długo

Środa, 30 maja 2012 · dodano: 01.06.2012 | Komentarze 15

I pouczająco.

Będzie to lekcja poglądowa SZANUJ CHE, BO JAK NIE, TO W RYJ

Polecam przeczytać ten wpis z uwagą, przyswoić, nauczyć się go na pamięć, po czym przeczytać jeszcze raz i kurwa jeszcze raz.

Otóż wydaję oświadczenie, bo mnie strzela już chuj, ulało mi się, moja osobista masa krytyczna jebła i mam dosyć.

Czytajcie naprawdę uważnie, bo nie będę powtarzać. I mam nadzieję, że się zrozumiemy.

Po pierwsze.
NIE JESTEM menadżerem Wojtka, mojego trenera. Jestem jego ZAWODNIKIEM.
W związku z czym, NIE WIEM KURWA, czy jest teraz, czy będzie jutro, a może czy był w ubiegły piątek nabór do teamu.

Nie jestem też jego sekretarką, czyli nie będę występować w Waszym interesie i pytać go o to, czy znajdzie czas i chęć, żeby Was trenować.

Na stronie teamu jest jego numer telefonu, proszę użyć mózgu i własnej paszczy i zadzwonić.

Pytań w kwestii powyższej dostałam w samym, właśnie kończącym się tygodniu 14. CZTERNAŚCIE, kurwa.
W ubiegłym 19.
Tak, DZIEWIĘTNAŚCIE, kurwa.

Po drugie.
Co trzeba mieć w głowie, żeby myśleć, że ja sprzęt rowerowy mam za darmo, lub też za pół darmo? I że niemal uczestniczę w giełdzie i wymianie części pomiędzy innymi zawodnikami?

Czytać uważnie: NIE JESTEM GWIAZDĄ KADRY NARODOWEJ i za wszystkie części PŁACĘ, kurwa. I nie mogę ZAŁATWIĆ hamulców, napędu, kół. Meblościanki, uszczelniacza do okien i rolet rzymskich TEŻ WAM KURWA NIE ZAŁATWIĘ.

Po trzecie (to mnie już wybitnie kurwa przerosło):
NIE JESTEM w zespole obsługującym sklepy Airbike, w związku z czym, nie mam pojęcia, czy mają taki mostek, czy takie opony i za ile, a także nie orientuję się DO KURWY NĘDZY, czy mają niebieskie nyple.

Jeśli wydaje Wam się, że jesteście jedyną osobą, która mnie o takie rzeczy prosi, spieszę ze sprostowaniem. Należycie do gromady BEZCZELNYCH znajomych, którzy tę znajomość traktują INTERESOWNIE.


Po czwarte coś w podobnym klimacie:

NIE. NIE MOGĘ WAM ZAŁATWIĆ KARTY RABATOWEJ AIRBIKE.

Nie mogę też Wam czegoś kupić na siebie, używając mojej zniżki.

Włączcie kurwa swoje makówki, wysilcie te ciężko kapujące mózgownice i niech do Was dotrze, że nie jesteście wyjątkowi – KAŻDY MNIE KURWA O COŚ PROSI.

Polecam dwanaście razy się zastanowić, zanim zapytacie/poprosicie mnie o coś, czy na pewno jakieś trzysta osób wcześniej nie pitoliło mi o to samo.

Piszę to wszystko tu, dla Waszego dobra, bo od teraz każda prośba skierowana do mnie, a związana z pogadaniem z Wojtkiem, „skołowaniem czegoś taniej”, czy z użyciem mojej zniżki skończy się tym, że zjebię Was bez względu na to, czy Was lubię, piłam z Wami piwo i byłam zajebiście sympatyczna, czy też złożyłam właśnie ślub czystości, na mocy których obiecałam nie kląć.


Nie zmierzajmy do tego, że będę patrzeć na Was z obrzydzeniem.

Nie bądźcie bezczelni i domyślcie się, że sklepy Airbike to nie jest mój biznes. Nie ja go prowadzę, nie ja przyznaję rabaty, nie ja robię stronę www i nie ja znam ceny, do kurtyzany biedy, czy też do innej kurwy nędzy.
Dziękuję za uwagę.

Skończyłam i idę wydrzeć ryj na koncercie.


Dane wyjazdu:
39.22 km 9.10 km teren
01:47 h 21.99 km/h:
Maks. pr.:34.24 km/h
Temperatura:16.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:122 ( 62%)
Podjazdy:201 m
Kalorie: 1022 kcal

Wtryskarki, peryferia, taśmociągi, roboty

Wtorek, 29 maja 2012 · dodano: 01.06.2012 | Komentarze 12

I żal.pl. Bo przemokły mi majty, buty i zawilgły suty. Me nie lubić deszcz, jak on raining – jak mawiał u mnie na studiach jeden lektor.

Choć widoczki w taką pogodę są zacne. Tęczę można ustrzelić.

I oczom ich ukazała się łuna. Nie! To tęcza! Tęczę widać nad miastem Ziemowice! © CheEvara


No i jakoś tak perwersyjnie mi się chce jeździć w taki ŁEDER. Nie jak niektórym, że w ogóle i zawsze się nie chce.


Mię się chce, nawet pomimo iż zaraz będzie APOKALYPSA, KYRIE elejson!

Świetne chmursko, co? © CheEvara



Z tych chmur czytam, że zbliżające się Euro przejebiemy, acz doceniam, że jednym (z dwóch) stałych fragmentów gry, jakie mamy opanowane do perfekcji, jest schodzenie na przerwę. Co do drugiego muszę pomyśleć i wybrać, czy jest to podawanie ręki rywalowi, czy może kłótnia z sędzią:D



Dane wyjazdu:
53.91 km 10.28 km teren
02:13 h 24.32 km/h:
Maks. pr.:43.54 km/h
Temperatura:21.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:128 ( 65%)
Podjazdy:213 m
Kalorie: 1592 kcal

Jeszcze mi nie przeszło, ale wooi z tym

Poniedziałek, 28 maja 2012 · dodano: 31.05.2012 | Komentarze 20

Są tacy, którzy zimą robią wpisy trenażerowe i opatrują je fotami z realnych wypadów sprzed jakiegoś tam czasu. To i ja se uderzę w takiego paździerza.

Tym bardziej, że obiecywałam fotencje z plaży. A że edytować tamtych postów już mi się nie chce, to odwalę manianę teraz. I se podgonię ze wpisikami.

KULARSTWO to jednak fajne jest nie tylko z powodu samego pedałowania. Rzeczy okołorowerowe też są czadzik:)


Trochęśmy się nawydurniali na tej plaży: (to będzie kiedyś fajna fota w tle fejsbukowej osi-srosi:D)


Musimy popracować nad alfabetem:D © CheEvara



Robiliśmy piramidy, wskoki, pająki i coś mi mówi, że więcej by nam się udawało, gdybyśmy się nie chichrali:D

Oprócz piramid, robiliśmy też pająka, czekam na filmik od Wojtka:D © CheEvara



Czasem opanowywaliśmy się. NA KRÓTKO:

A do tego wszystkiego grali z telefonu Buraka Som Sistema;) © CheEvara



Ale żebym tak się nie rozpływała w tym zachwycie, tak se tylko przypomnę, jak było wczoraj:

Na koniec jeszcze jedna fota z burzy piaskowej w Toruniu_baj Wojciu © CheEvara




Policyi we stolicy jak w mrowisku igieł sosnowych. MobilizaNcja jak się masz. Co z tego, skoro dziś był chyba światowy dzień tłumoka skręcającego w prawo, a PACZĄCEGO wyłącznie w lewo. Dzień ów obchodziło dokładnie ośmiu fiutów. Na trasie 14-kilometrowej o jakichś siedmiu za dużo. Byłoby ich pewnie więcej, gdybym nie uciekła po robocie w teren.


Dane wyjazdu:
32.14 km 5.19 km teren
01:46 h 18.19 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:27.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy:466 m
Kalorie: 977 kcal

To może ja się wczorajszym dniem ośmieszać nie będę...

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 29.05.2012 | Komentarze 12

Bo szkurwa mać, zawsze tak jest. Se zaplanowałam, że wstanę rano, 5:30 (latem to już widno). Wstałam. O 9:30. OK, ma się to genialnie względem myśli regeneracyjnej przedstartowo, ale NI CHU IA nie konweniuje z planem napiętym mniej więcej tak jak obciski na dupie osadzonej na wylajtowanej sztycy.

W cholerę rzeczy miałam wczoraj do zrobienia. Na przykład półtorej godziny jazdy jak ciota. Myślałam, że se to wplotę w wyprawę po łyżki do opon, bo jak już nadmieniłam, jedna to za mało, (drugą wszak złamałam), ale tyle ugrałam, że we Wkręconych na Targówku mieli Topeaki, które mają właściwości antypodważalne (przynajmniej w przypadku ciasno osadzonego Mezcala), tak samo w Giancie na Bródnie.

Tylem pojeździła.

Pani Mama widząc mojego wkurwa, delikatnie zasugerowała użycie łyżki zwykłej, bo tak robił jej pan tata, a mój pan dziadek, ale ja jeszcze walczyłam.

Chciało mi się jeno zanucić: GDZIE SĄ ŁYŻKI Z TAMTYCH DNIIII?

Im większy mam amok jednakowoż, tym mniej pamiętam, jak udało mi się zdjąć tę dziwkę mezcalową z obręczy.

I w ten sposób najłatwiejsze – jak się okazało – miałam za sobą. Zdjęcie opony, a ponowne jej założenie miało się tak do siebie jak bankowiec stażysta do wkurwionego zawodnika MMA. A obaj są w zamkniętej klatce.

Gdy zamiast się regenerować, ja wylewałam już godzinę ponad siódme poty na kombinowaniu JAK to kurwa założyć (mniej więcej wyglądało to tak jakbym trapez do trójkątnego lotworu chciała wetknąć), zbastowałam. Wykonałam szybki błagalno-proszalny telefon do Wojtka, żeby jednak zgarnął mnie Airbike-transporterem spod domu, bo ja się poddaję.

Uznaję zatem przejechanie nędznych 8 kilometrów za niebyłe. A na pewno za niegodne poświęcania im wpisu.

No. Wojtek z Michałem przybyli po mnie i razem pojechaliśmy do Jabłonny zebrać ekipę, z którą przeturlać mieliśmy się nad morze. Nazajutrz mieliśmy startować w XC w Ostrzycach, a w niedzielę na Mazie w Toruniu. Ale żeby ten wyjazd uatrakcyjnić (jakby sam w sobie nie brzmiał zajebiście), Wojtek wymyślił, że śpimy nad morzem.

Tom wynalazła miejscówkę na Wyspie Sobieszewskiej i tam tegoż wieczora, po podróży pełnej statycznego tańczenia (ja i Kurka) w Erbasie oraz śpiewania (cały bus) ulokowaliśmy swe sportowe dupy.

Jak tylko dostanę fotki z hasania po plaży, zamięszczę. Nie może ten wpis być zajebisty bez nich.

Ale mogę dodać, że oficjalnym songiem tego wyjazdu jest taki, o kawałek:



;)

Wojtek za wejście do morza, NABIJANIE nóg (czyli używanie ich niezgodnie z kolarskim przeznaczeniem) rozdawał karne pompki w ilościach SETKI SZTUK. Nie wiem, ile ich mam, będzie tego ponad tysiąc.

Jakby tego było mało, mua swoje wieczorne łapanie fal (czyli zwykłe wskakiwanie na nie) okupię potem dwudniowo zakwaszonymi łydkami – to tak uprzedzając z lekka fakty.

Jednakowoż było pięknie:




Ale! Przedostaliśmy się rano pod Kartuzy, do wspomnianych Ostrzyc, gdzie Erbajki miały sobie nałapać punktów na XC podczas tegodniowego Pucharu Solema. Che wystartować nie mogła, bo nie posiada DE LAJSENS.





Acz traskę z teamem objechałam i tak se myślę – do tej pory zachodzę w głowę – co jest kurwa fajnego w jeździe w kółko... Może jak się jedzie w trupa, a tak jest na xc, to się na to nie zważa, ale mnię jako obserwatora trawi ta refleksja do teraz.

Parę zjazdów było fajnych, choć ten akurat najmniej:





Zachwycona terenami, singlami ukrytymi między drzewami, podjazdami, kórymi zdobywało się polany (na jednej psychodelicznie wyskakiwały z trawy zające), niechętnie wróciłam do bazy na obiad, a serwowano:



A przyjechał, bo wiedział, że będę oraz dlatego, że ścigał dziś się jego teamowy ziomal, Maciek, znany skądinąd jako Pan Gąsienica. Tośmy zasiedli do pogaduch, przerywanych moim niepokojem o Erbajków (Danielowi na starcie łańcuch wypadł z wózka, co mogłoby go skazać na przegranie tego w cuglach, ale chłopak się nie dał, spiął spinkę na nowo i pojechał. Ale jak! Mówił, że na 110% i to naprawdę było widać. Aśce z kolei nawalały przełożenia i dała sobie siana, a Michał na trasie się skich... zrzygał. I tak o.).

No i ło. Wkrótce potem Faścik się oddalił, grożąc, że we wtorek melduje się we stolycy, a ja poszłam szczelać fotki dekorowanemu Danielowi.

Pudło choć szerokie, to jednak ciągle pudło! I kaska przytulona:) © CheEvara



Tam też mały burdel organizacyjny spowodował, że wyczytano do dekoracji Aśkę. Teraz przedstawię scenkę chyba najbardziej żenującą ze wszystkich mi znanych.


Wojtek poszedł przypomnieć sędziom, że Kurka się wycofała, ja polazłam za nim. Po trasie napotkałam przyglądającego się dekoracji Błażeja, trenera WKK. I on do mnie:

- Idź za Aśkę!
- Aśka się wycofała – mówię na to.
- No i?
- No i to, że nie ukończyła wyścigu, to po co mam tam leźć?
- PO KASĘ – usłyszałam i poczułam, jak mi suty kwaśnieją.
Wybałuszyłam tylko oczy, zapytałam, raczej już retorycznie: „SERIO?” i oddaliłam się.

Gratu-kurwa-luję tego armaggedonu polskiej myśli szkoleniowej. I o więcej komentarza się nie pokuszę.


A cośmy robili wieczorem, opiszę potem. Bo do tego potrzebne mi są zdjęcia;)


Dane wyjazdu:
58.42 km 18.70 km teren
03:03 h 19.15 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:211 m
Kalorie: 1871 kcal

Nadganiam, bom zasadzie w zadzie

Poniedziałek, 21 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 12

Nawet pomimo że wczoraj nie jeździłam, tylko bufeciłam (czyli jeden wpis mi odpada). Bo po Golonie pojechalim do Wrocka zmierzyć się z trasą XC na Psim Polu. Miałam niby dziś zrobić kompensację, ale że uczyniono mnię BUFETOWĄ, udostępniłam swoje koła startującym w XC Erbajkowcom, więc nie było w sumie na czym strzelić treningu. Trasa wyścigu ponoć rzeźnicka, czego nie zaznałam.
Ale towarzysko było super:

Dziadek za rzepkę i ogólnie takie takie we Wro;) © CheEvara



A dziś się opierdalałam na rowerze. W czym trochę nie pomógł przejazd lasem z Niewe. Strefa pierwaja poszła się dymać i tańczyć, nie wiem, z sowami. Ale singielek w Sierakowie był tego wart. Zanim jednak pogonilim z Niewe, to się ustawiliśmy nad Wisłą, w jednej takiej podłej knajpie nieopodal Rury, ale odstraszył nam stamtąd ogólnie pojęty klimat, który mieści się w zbiorze znaczeń hasła PUCZJOHENTSAP.

Esencja dresiarstwa i to niestety nie w pociesznym wydaniu.

Tośmy się przez to i przeto stamtąd rychło wymiksowali. W nieco bardziej kultowe miejsce, bo na Kępę do Araba. Niewe nawet asystował mi w kompensacji, jechałam, paczałam i niedowierzałam temu. U Araba ugościliśmy się jak trzeba, na co dowody ma Niewe u siebie we wpisie.

Gdyśmy poczuli należne nawodnienie organizmu, wymiksowaliśmy się na singielek, a potem na pełną wspomnień pożarówkę. W dzień nie taka ona straszna;).

Centka nie chciało mi się łatać. Podnoszę hejt w stronę złapanych gum.


Dane wyjazdu:
38.06 km 0.00 km teren
01:30 h 25.37 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1019 kcal

Robim wPROwadzanko se, ehe!

Piątek, 18 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 5

I to z rańca, do czego na ogół ciężko mnie zmusić. Ale pane trenere zarządzili zbiórkę o 11 na Mokotowie, skąd mieliśmy – wpakowani do Erbasa – uderzyć na Wałbrzych i cza było wyrobić się z treningiem teraz zaraz.

A ja tak naprawdę serio serio to zasnęłam, jak mi budzik pobudkie obwieścił. Dopiero wtedy.

Plusem tegoż poświęcenia mojego było to, że patelnia nie zdążyła jeszcze zaistnieć i nie jechałam w pełnym upale. Co średnio ostatnio sprawia mi radochę, o robiącej się w imponującym tempie odwróconej pandzie pod oczami od okularów nie wspominam.

Podobno to jest pro, ale ja takie pro to pier.... TAKIE PRO TO JA IGNORUJĘ.

Z przyspieszeń swoich zadowolonam. Jak tak se przemyślę, to jest tylko jeden rodzaj treningu, kóry lubię, ale NAJMNIEJ (nie przyznam się oficjalnie, że go nienawidzę:D), ale wprowadzenie nim nie jest. Wprowadzonko Che lubiwać.

Jakem już strzeliła ostatnią minutę zapierdalanka, znalazłam se towarzystwo. Znaczy się to ono znalazło mnie. Nadjechało zza pleców, dokładnie wtedy, gdym ja w tanecznym układzie choreograficznym (na rowerze) wyrażała swoje zadowolenie z przepalanka. No gibałam ręcyma w chorełce „cegła cegła, szpachla szpachla” oraz „wkręcamy żaróweczki” i „dłubiemy w ucholcu” oraz takie tam.

Mam niejasne wrażenie, że już kiedyś z tym kolesiem zapindalałam w towarzystwie, przynajmniej rower kojarzę. Triathlonista – jako rzekł o sobie. Ucięliśmy se całkiem sympatyczną pogawędkę, ten obiecał mi kciuki za jutro, czyli za debiut na Golonie i tak mi se fajnie upłynęła połowa zadanej wytrzymałości, bo rozjechaliśmy się przy Gdańskim.

I bardzo bardzo PLASIAM Słavcia z Dereniowej, bośmy ino się minęli, ale już nie miałam czasu na postoje. Cza było dymać pod Oszo na Modlińskiej, gdzie mieli mnie przechwycić chłopaki Lotosiaki.

Opisać, jak nam odpierdalało razem tugeda w Erbasie, czy jednak Wam oszczędzić?

Oszczędzę Wam, zapodam Wam tylko krzyżówkę, którą tośmy ROZWIĄZALI:


Można powiedzieć, że to NOWATORSKIE ROZWIĄZANIE:D © CheEvara


Hasło jest złotą myślą ugandyjskiego inicjatora Międzynarodowergo Dnia Agugaga. Nie pytajcie:D


Dane wyjazdu:
53.18 km 4.50 km teren
02:52 h 18.55 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:22.0
HR max:159 ( 81%)
HR avg:120 ( 61%)
Podjazdy:218 m
Kalorie: 1767 kcal

Takie tam po mieście

Czwartek, 17 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 6

A uściślając – to OGÓLNIE takie takie.

Ja ciągle na rowerze się opierdalam, czyli kiszę kompensaNcję. Muszę NIEOFICJALNIE przyznać, że z fajną muzyką na uszach to całkiem znośne jest,

Ale to nieoficjalnie i proszę mi tu tego nie wywlekać przy okazji mojego na pierwszostrefną jazdę narzekania.

Niewe mnie zaskakuje kapinkę. Nie od dziś wiadomo, że wszelkie tematy i kwestie mające coś wspólnego z treningiem, czyli czymś w miarę regularnym wykpiwa (mogłabym ująć to bardziej obrazowo, ale bardzo lubię takie kontrasty. Jak Che i delikatność – według takiego Zetinho (będę Ci pamiętać to aż po grobową płytę, Ty Belzebubu zły!) i nie poważa oraz nie uczestniczy.

No i ponieważ Niewe to WYKPIWA i na ogół trzyma się od tego z dala, spodziewałam się, że powie mi, żebym się z tą swoją pedalską kompensacją bujała i sama se jeździła jak... (tu Niewe wstawi nicki sobie znanych rowerzystów:D).

Ale nieeeee!

Ale nieeeee!

Być może jest jakieś globalne wścieknięcie żył, które to operuje na cały wszechświat i na mocy tegoż Niewe MI DZIŚ TOWARZYSZYŁ.

Bo.

Jechał po PLACKI (jak to nazywa Goro) do Samiry, a że tę mam niemal pod pracą, tośmy się dogadali, że ja tam wciągnę jakieś KARBOHYDRATESY. Wliczając w to, że piweczko strzelę;).
Oszamalim (ja parząc sobie ryj) i wybilim w stronę Centrum Biegowego ERGO, gdziem chciała uzupełnić zapasy żelowe. Tam se ucięlim pogawędkie z bikergonią i po wszystkich niezbędnych operacjach wybyliśmy ponaginać dalej (żeby zaspokoić pragnienie).

I tak se myślę, że wszędzie kuźwa jest najciemniej pod tą latarnią.

I se przypominam wtedy takie miasto europejskie jak Walencja, gdzie hiszpańskie młokosy siedzą se na GŁÓWNYM rynku i sączą se piwko na legalu, mimo że nie stacjonują w restauracyjnych ogródkach. Które mogłyby na nich zarabiać, owszem, ale nie muszą. I nikt się o to nie pruje. Nikt też nie pruje się, że tych pijących se piwko na legalu jest sporo. Ale dzięki temu to miasto żyje do do trzeciej nad ranem. I nie polega to na tym, że wszyscy siedzą po knajpach.

Nikt tych ludzi też nie goni, żaden mundur nie PACZY na nich jak na potencjalnych bandziorów.

Tak jak u nas PACZĄ.

I ja już widzę to nasze obsrane Euro. Wszyscy będą potencjalnymi bandytami.


Aaaaa! Pamiętacie składzik DŻWI do pralek oraz górnopłuków? Nieopodal pojawił się gruz.

TADAAAAAAAM:

"Pewnie, kerowniku, WYWIOZŁECH jak kerownik kazał!" © CheEvara


Czekam na składzik wanien, szaf, plastikowych butelek i tak dalej.

Ludzie to kurwy.



Dane wyjazdu:
35.44 km 5.40 km teren
01:38 h 21.70 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max:137 ( 69%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: 1147 kcal

Jak jest zimno (na sali), to przynajmniej nie ma robali

Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 13

Się wychłodziwszy i w sumie fajnie jest. Trzy dichy mię zaraz stukną, to już ledwo GORONC wytrzymuję. Wolę jednak wiosenne temperaturki.


I jak jest chłodniej (w sensie zimno, bo 12 stopni to żadne tam hop siup, ani hip hop, ani tym bardziej hula hop), to na terenowej ście nie ma robali. I się Che nimi nie nażera (w miarę możliwości), jak jedzie i wydaje dźwięki paszczą poprzez sapanie na przykład.


A Wojtek jest najfajowszy, bo normalnie czyta ze mnię jak z elementarza jakiego. I wie, kiedy nic innego nie zrobię poza leniwym toczeniem się w strefie (taksówkowej też) pierwszej. Prorok kurna, czy co?

A poza tym, kto by pamiętał, co jechał tydzień temu?


Dane wyjazdu:
47.16 km 9.54 km teren
01:41 h 28.02 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:144 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1164 kcal

Dżabłonna Race, czyli jakeśmy zrobili nasz pierwszy wyścig, któren to zajebistym się okazał był

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 12

No dobra, wieczorem, jak już zakotwiczyłam w domu i se tak strasznie ciągle jeszcze podjarana przemyśliwałam, jak było, to parę błędów znalazłam i se je wypisałam, żeby mi nie UMKLI, i żeby poddać je pod naradę tak zwanego komitetu organizacyjnego. Ale myślę, że jak na pierwszy raz było wielce poprawnie i zaprawdę powiadam Wam, wiele stresów i nerwów mnie ten dzień kosztował.

W sensie pozytywnym AFKROS.

Straszelnie chciałam, żeby wszystko wyszło, żeby nie było fakapów i żebym nie musiała walić łbem o framugę, że czegoś nie dopilnowałam. Na razie nieskromnie myślę, że nie muszę.

NIE MUSZĘ WALIĆ JAKOŚ STRASZNIE MOCNO;)

Do Dżabłonny zerwałam się o świcie, robiąc po trasie wprowadzenie przed nazajutrznym maratonem. Wiozłam ze sobą i laptoka (żeby na bieżąco wyniki wrzucać do netu) i zrobione dyplomy & stosik numerów startowych. Wszystko to trochę mi ważyło na plecach, nie wspominam już o gargantuicznej boleści z okolic SPALONYCH SŁOŃCEM ramion. Zajechałam na rundę, którą Mati z Wojtkiem oznaczali po raz entylionowy, zrzuciłam plecak do wozu i pojechałam wprowadzenie dokończyć.

Start jako taki imprezy zaplanowany był na 10 i nie mówię tu o puszczeniu zawodników na trasę, a o rozpoczęciu rejestracji, ogarnięciu sędziów i take take.

To, ilu zawodników się zjechało, trochę mnie zaskoczyło. Przecie była majówka, przecie było całe mnóstwo zawodów rozsianych po Polsce, a tu siedemdziesiąt osób zawitało.
Tym większe wyzwanie;).

Moja rola była taka, że ogarniam wyniki. Czyli terroryzuję sędziów, żeby mi je jak najszybciej udostępniali, na gorąco robimy listę i bez zbędnych opóźnień dekorujemy kategorie.
Jak to się stało, że zostałam spikerem, trochę nie pamiętam;).

Tu na wstępie próbujemy z Matim ogarnąć sędziów:

Sędziów trzeba było zapoznać z trasą i z Che-zasadami;) © CheEvara


Chłopaki wyznaczyli dwie trasy: jedną, w miarę łatwą dla najmłodszych, drugą dla starszych, która skopała tyłki tym, którzy spodziewali się typowego dla Mazowsza płaskiego XC.

A zgarnąć można było m.in. takie STATUŁETY:

Trofea wybraliśmy z Matim KOLARSKIE;) © CheEvara


Nie za bardzo mogłam lecieć na trasę i POPACZEĆ, jak sobie dają radę przyjezdni, bo albo musiałam odpierać ataki niektórych rodziców z przerostem gruczołu ambicji, albo korygować wyniki, albo w ogóle być wszędzie (tylko nie na trasie).

A tam było tak:

Jedni dzwonili o zabezpieczone maty, inni wprost o glebę © CheEvara


Swoją drogą ujęcie piękne;)

NASI byli górą (przynajmniej w kategorii juniorów):

A Danielo odstawił wszystkich jak należy;) © CheEvara


Sporo trofeów trafiło do zawodników WKK i UKK BDC Huragan Wołomin.

Z Airbike mój ulubieniec, Karolek złamał sobie rękę (nie tu tylko wcześniej na piłce, ale tu wywalił się i dowiedział się de facto, że ręka nie ten tego) i odpadł z gry. Szkoda, bo lata po tej pętli, jakby na niej się urodził (zresztą mnóstwo zakrętów i hopek jest jego pomysłem). I ja liczyłam na niego.

W każdym razie.

Jakeśmy już wszystkich uhonorowali, imprezę skończyli, trzeba było rundę z tych kilometrów taśm posprzątać. Zawodnicy se pojechali, a ja wreszcie mogłam poczuć, że dopada mnie obrzydliwie wielkie zmęczenie. Inna sprawa, że moim ostatnim dość niechcianym nabytkiem jest jebana bezsenność, dzięki której śpię nagle 3-4 godziny, reszta to wkurwogenne próby zaśnięcia. I tak czułam se, że jakbym tak usiadła, to trzeba by mnie pługiem stąd wyciągać.

Acz tu jeszcze tego nie widać (gdyby nie ci wszyscy ludzie, byłaby dupa, a nie Puchar Mazowsza w Dżabłonnie!):

Co mi ten Trener tam za mojemi PLECMI, kurka wodna, ten tego? © CheEvara


A potem sprzątanie. Lotosiaki poleźli w krzaki taśmę zwijać, my sprzątaliśmy stanowisko, gdzie rozstawiliśmy tak zwane biuro zawodów.

Mieli zwinąć taśmę, tak żeby była na następny raz:D © CheEvara


Prosto z uprzątania trasy TRÓJKAMI jechali kolarze z Erbajklatte:D © CheEvara


Dogadaliśmy z Wojtkiem szczegóły nazajutrznego wyjazdu AirBusem;) do Olsztyna i pojechałam przeraźliwie głodna do domu. Stres – ten taki przyjemny, ale jednak stres – opadł ze mnie i zrobił miejsce na stres przedstartowy. Koło się przecież musi zamknąć;).

Podobno z okna hacjendy swej WYPACZYŁ mnie quartez, podobno też darł do mnie japę, ale ja miałam amok. Amok głodowy i amok zmęczeniowy. Oraz Bass Medium Trininty w słuchafonach. Że nic nie słyszałam, dziwnym nie jest.

Amok głodowy pięknie wpisywał się w krajobraz rozjebania koncepcji ładowania węglowodanami przed maratonem:).
Ale.
Byłabym na to zła, gdyby ta impreza się nie udała. A się udała i se myślę, że trafiłam tam, gdzie powinnam być;).
A Wojtka lofciam za to, że potrafi mnie zanimować i sprawić, że realnie mi się coś chce i samo to chcenie mnie jara. Nabiegaliśmy się przy zorganizowaniu tej imprezy, ale jak człowiek usłyszy od moooże 12-letniej dziewczynki: ,,proszę paniiii. A napisze mi pani na kartce, kiedy jeszcze będzie taki wyścig?” to o robieniu tego wszystkiego (pisaniu pism, robieniu plakatów, numerów, dyplomów, list startowych i takich tam NIBY drobiazgach) poza normalną pracą, treningami, życiem myśli się… no kurwa, zwyczajnie myśli się o tym zapierdolu CIEPŁO.


Dane wyjazdu:
48.24 km 0.00 km teren
02:37 h 18.44 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:146 ( 74%)
HR avg:116 ( 59%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1122 kcal

Nie będę więcej planować, bo to tylko prowokuje siłę wyższą:D

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 5

No bo wczorajszy WYCHOD powietrza w koła w Cencie spowodowan był sytuacją otakąo:

Mam wielki, uroczy talent do łowienia w gumy takich drutów;) © CheEvara


A ja se wczoraj wieczorem myślę: gówno, pojadę Specem, a jak wrócę do domu, to załatam temu Centku. Najważniejsze, to wypełznąć z chaty raniuśko, bo trochę rzeczy do załatwienia przed wyścigiem jeszcze jest.

Tyle, że PACZE JA, szeroko PACZE, a w Specu też mam kapciocha i to w tym jedynym, ostałym zamleczkowanym kole. Jakiż mnie chuj strzelił! Rozprułam gumę, wylałam ten biały sziuwaks, założyłam dętkę i uznałam, że pierdolę tę najnowszą technologię. Rzutem na taśmę skleiłam też temu Centku i dokładnie dwie godziny później niż planowałam, wylazłam z domu.

A na Specuchu, bo w Chorzelach kwiczał z okolic suportu, nieznośnie kwiczał. A że na maraton z muzą nie jeżdżę (choć na pustej giga pętli doskiera mi własna myśląca głowa, niekoniecznie mądrze), zachciałam przed Olsztynem coś z tym uczynić. Rękami Sławka z Dereniowej:D

Jak ja go lubię, kuźwa! Zawsze się ulituje nad tą żałosną fizdą w żółto-czarnych trykotach, która ZA KAŻDYM RAZEM przybywa z czymś w ostatniej chwili.

Tym razem ZNÓW sam zakasał swoje rękawy (szemrząc coś pod nosem, że Erbajki to w poniedziałki, wtorki, środy i takie takie) i sam mię ten suport wyglancował. Na miejscu, na czas, na pewno.

A ja już byłam przygotowana na to, że ten Specuch tu zostaje, zrobi się do jutra, a ja coś wymyślę, żeby go odebrać. Zawsze to jakiś tam, może i niejasno określony, ledwie majaczący, ale JEDNAK plan!

Oczywiście rano wymiotowałam na samą myśl o WSIĄŚCIU do zbiorkomu, ale zjadłam na uspokojenie garść kminku zmięszaną ze szklanką (potłuczoną w drobny mak, a nie ze szklanką jako miarą czegoś, na przykład szklanką kolendry-zaleskiej) i wyjszłam z domu.

Aśsienazałatwiałaaaaam! Wszystko, co do kropeczki. I to wszystko w – ja jebię – kompensacji:D