Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

nocna jazda też;)

Dystans całkowity:7982.37 km (w terenie 510.93 km; 6.40%)
Czas w ruchu:368:44
Średnia prędkość:21.65 km/h
Maksymalna prędkość:53.40 km/h
Suma podjazdów:9548 m
Maks. tętno maksymalne:190 (98 %)
Maks. tętno średnie:165 (85 %)
Suma kalorii:176167 kcal
Liczba aktywności:119
Średnio na aktywność:67.08 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
59.70 km 4.80 km teren
02:47 h 21.45 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1370 kcal

Walka z systemem

Czwartek, 24 listopada 2011 · dodano: 25.11.2011 | Komentarze 23

Dziś rano usłyszałam w radio grupę ŁEM i ich „Lest Krysmes” i pobiegłam do łazienki, by zszargać dorodnym womitem dobre imię porcelitu z Koła. Zaczyna się to „dżingobelowe” gówno. Znowu miliardy ulicznych Mikołajów będzie starało się wymusić na mnie, żebym bez efektu krwawiącego serca wysupłała z mego pugilaresu jakiś grosz na cudownie pomalowaną przez niejaką Annę Popek bombkę choinkową. Znowu ulicami przejdą hordy zamyślonych, a raczej niemyślących ludzkich yeti, goniących za okazjami i uniwersalnymi prezentami z półki zwanej „na odpierdol”, czyli gotowymi zestawami kosmetyków.

No i znowu dowiem się, kto gdzie mnie ma, ponieważ nic tak nie deklaruje „Acałychuj mnie obchodzisz” jak świąteczna e-kartka.

Tak mię to wszystko dziś przyszło do głowy, bo Starówka, Nowy Świat i Ujazdowskie już radośnie obwieszone lampiczkamki. Nie, żeby nie miało to klimatu, ale ja temu komercyjnemu procederowi, mówię stanowcze i zdecydowane RACZEJ NIE.

No, jestem skłonna zmienić zdanie, jeśli ktoś z Was zechce zapoznać się z moją listą potrzebnych mi prezentów. Prezentów dla mua, oczywiście. Świeczek zapachowych na niej nie ma.

Jestem na jachcie.


Dane wyjazdu:
67.80 km 4.60 km teren
03:09 h 21.52 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1610 kcal

Się kurna bryknęłam Czarnego Stumpem

Środa, 23 listopada 2011 · dodano: 25.11.2011 | Komentarze 10

I go nienawidzę przeserdelecznie. I Czarnego, i jego Stumpa:). Pewnie znienawidziłabym bardziej (i Czarnego, i jego Stumpa), gdyby ten drugi był napompowany pode mnie. A na szczęście był nabity pod Marcina, więc na tej trasce od AirBike po wczesny Mokotów – że też Marcin zdzierżył, że tyyyyyle jadę na jego rowerze! – czułam się jak na regularnym hardtailu.

Tak se myślę, że jak już se sprawię szoskę, kolejną treningówkę, przełajkę, to zanabędę sobie takiego fulla. Jeszcze nie wymyśliłam, jak na to wszystko zarobię, ale nie bądźmy przyziemni, w marzeniach nie chodzi o to, aby się zamartwiać.

Kurna, chciałam jeszcze zjazdówkę jakąś.

No ale na razie se marzę i to bardzo konkretnie. A POTEM SIĘ ZOBACZY, po co to komplikować już teraz, nie?

Chce mi się w jakieś góry, choćby na dni cztery. Mogę nawet i z Centurionem tam poginać. Byle w góry.

O, i stukło mię DWAJŚCIA JEDEN tysięcy kaemów. Znaczy się, po prawdzie stukło już dawno, bo mam dwa niewrzucone wpisy, ale licznik przekręcił się dziś, zatem trzymam się tego, że STUKŁO dziś. Wpisujcie miasta.

Siedząc na koniu, rzecz jasna.


Dane wyjazdu:
55.30 km 6.00 km teren
02:34 h 21.55 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:-1.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1314 kcal

Plamy na słońcu

Wtorek, 22 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 7

Przy minus jeden marzną paluchi. Marzli mi już na Ochocie, przez którą miałam kaprys wracać dziś do chaty, ale se pomyślałam „A, odbiję jeszcze na Bemowo, a potem się zobaczy”. I się zobaczyło.

A paluchi marzli dalej.

A ja zobaczyłam, że może jeszcze o Bielany zahaczę. Paluchi marzli.

No cóż, wrócę może już, rozpocznę ten proces. Paluchi swoje.

Na Żoliborzu dostałam też kryzysu w drugim garniturze paluchów.
Iti goł hooooołm! – skandowałam se pod nosem, piszcząc jak zziębniety labrador oczywiście.
Dobrze, że zadzwonił do mnie tomski, to na chwilę zapomniałam, że zgrzytam zębami.

Nowy KNŻcik:



a to tylko namiasteczka tego, co jest na płycie:)


Dane wyjazdu:
52.20 km 4.50 km teren
02:27 h 21.31 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1144 kcal

Apel do wujka z Arabii Saudyjskiej:D

Poniedziałek, 21 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 7

Bym coś tu na forum ogłosiła, ale w sumie poczekam, aż odbiorę insygnia. Będzie podkładka, będzie ogłoszenie;).

Póki co ogłaszam, że mój fantazyjnie działający Centurionowy Recon chowa się tak, że goluśkie golenie pozostawia, mili moi, na milimetrów 38. Zmierzyłam.

Jestem w tak zwanej kropce, bo przed zimą to nie mam chęci przekładać mu Rockhopperowej Reby, a z kolei zdobyty za Mazoviową dżeneralkę widelec waży tyle, co 1/5 Centka. Co oznacza, że jak nic zajebię się na tej mojej pseudotreningówce. Będzie idealna na siłownię, siłę se zrobię, bajceps, bez koksu, a nawet bez dabyl blasta.

Wy też widzicie, że wszelkie znaki na nieboskłonie (sklepieniu niebieskim, czy też remanen… zaraz, zaraz, wrrrrróć, FIRMAMENCIE!) mówią, że koniecznie muszę mieć jeszcze jeden rower? Najlepiej zupełnego sztywniaka?

Wujkuuuuuuuuuuuuuuuuuu (jak jest wołacz od wujek w języku arabskim?), sprzedaj no tę hektobaryłkę ropy i wyślij mię te diengi, nie bądź małym fiutkiem, noooooooooo! Przecież tego nie przepijęm, rower se kupię, dziadygo ty!


Joł fanki, joł stanki!





Dane wyjazdu:
48.50 km 0.00 km teren
02:24 h 20.21 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:128 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1311 kcal

Niedziela będzie...

Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 23.11.2011 | Komentarze 14

No byłaby właściwie dla mnie, dla nas, dla wszystkich, dla diabła, dla ogarka, ogórka, patisona i kumkwatu, gdyby nie dwa czynniki. Niby miałam nigdzie nie wychodzić, bo Pani Mama zachorzała – dokładnie na ten sam sziteks, co Che w środę – i raczej wolałam jej doglądać i nawet właściwie ZNOWU odmówiłam tomskiemu wspólnego rajdowania po MPK (z tego, co czytam u niego, znowu wybrał Zalesie), gdy słońce tak mi wlazło do chaty przez okno (jakoś się przebiło przez te, no… szyby), że aż zaniemówiłam.

- Wyskoczę na trzy godzinki, cooo??? - oznajmiłam bardziej niż zapytałam, piszcząc przy tym jak mały labrador, pozostawiając przy Pani Mamie baterię leków osłonowych, nieosłonowych, słoniowych, zasłoniętych, słonych, wszystkiego, co się kurna da na to kurestwo zastosować, wdziałam obciski i dałam dzidę na to słońce, na to 13 stopni.

Nastąpiła zaraz synchronizacja zegarków z Niewe i Goro, którzy nacierali na stolicę z Wiktorowa, mielim się – co wyjszło w drodze negocjacji – spotkać w legendarnym Bemolu. Dojechałam do nich i do towarzyszącej im Bikergonii, Goro miał wdziane na siebie swoje madżentowe trykoty (kłuuuuoooocham go w nich:D, kuoooocham jak biskupa;)), Niewe oczywiście powitał mnię ze szklenicą piwa, którą prawiem do dna osuszyła.

Prawie, bo mię szuja nie pozwoliła wychłeptać reszty. Wszyscy jednakowoż widzieli, w jakim jestem kryzysie, zgodniem zatem uchwalili, że wbijamy do środka legendarnego Bemola i robimy to, co potrafimy najlepiej: integrujemy się.
Było oczywiście wesoło, szkoda, że Goro z Gonią tak szybko się zmyli (wyszli razem, ja bym to przeanalizowała!), uznaliśmy z Niewe, że musimy trzymać poziom, dzierżyć honor nasz wszystkich, Bikestatsowych Alkoholików.

I zdzierżyliśmy go naprawdę godnie. Cieszyłam się, że nie mam do chaty tak przez lasy jak Niewe.

Ja nie wiem, jakim cudem znalazłam się jeszcze na koncercie My Riot w Stodole. Mam w kieszeni tajemniczy wydruk z kasy fiskalnej taksówki. Może to być tak zwana poszlaka.


Dane wyjazdu:
81.60 km 35.00 km teren
04:22 h 18.69 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy:179 m
Kalorie: 1920 kcal

Miałam ci Jabłonnę/Jabłonną;)

Sobota, 19 listopada 2011 · dodano: 22.11.2011 | Komentarze 9

Choć weekend w Warszawie, było zajebiście. Znów trening w Jabłonnie pod okiem Wojtka, kilkakrotne przejechanie rundy (parę razy zaliczyłam zawał:D), moje parę wywrotek, dziwnym trafem, no kurna PRZYPADKIEM tuż przed Wojtkiem, który na kierze miał zamocowaną kamerę.

- Mamy to, przeanalizujemy, co tu się stało – zaśmiał się na to.

Nic się nie stało, po prostu jechała przed Tobą wołowa dupa, Wojciu;).

Zawsze mi się wydawało, że jak nie będę mojemu rowerowi przeszkadzała, to sam wybrnie z najgorszego szitu. Oczywiście upraszczam i nabijam się, ale te treningi tylko mi pokazują, ile czasu tracę na maratonach przez brak techniki i że technika to wcale nie jest lipa:). Mój dziadek zawsze mówił – i pewnie by, patrząc na mnie na tych treningach, tak powiedział – że albo psu dupy nie umiesz zawiązać, albo, że:
Tak to NIEUMIEJĘTNIE robisz…
No robię. Wiem to:).


Na trening pojechałam rzecz jasna na kołach, na kołach wróciłam, upierdalając sobie rower i dopiero co uprane buty w jakiejś rozlanej wzdłuż Modlińskiej zaprawie gipsowej. No łańcuch to mi tak nie zgrzytał od czasów pamiętnego Prezeso-Faścikowego maratonu w Mławie, gdzieśmy sprzęty załatwili już na etapie rozgrzewki.

Dostałam w pracy do testów bieliznę termoaktywną Iguany (czadowe opakowanie jak puszka) i jestem na tak. A nawet trzy razy na tak. Jestem nawet na yes, yes, yes. Koszulka pozostała suchutka, niestety wszystko co na niej, już nie. Będzie to jednakowoż miało ręce, nogi i ptaka po uzupełnieniu garderoby w inne profi-warstwy.
Tak czy siak, na koszulce zero śladu skatowania na rundzie.


Żeby ten dzień jakoś godnie zakończyć, wymknęłam się wieczorem na nocny krótki bajking, chyba po to, żeby przekonać się, że jest naprawdę ślisko – dwa razy rzuciło mi dupę na zakręcie, raz dość niebezpiecznie i… prawie odechciało mi się tych jebanych strusi. Nie wiem, jak ci kolesie popierniczają na szosówkach po czymś takim. Może kluczem jest to, że nie popierniczają, a zwyczajnie jadą.


Aaaaaaaa, nagranie filmiku z rundy, do którego Wojtek robił aż trzy podejścia NARESZCIE zakończone sukcesem. W czwartek wejdę w posiadanie kompromitującego mnie materiału;).
Kompromitującego mnie między innymi dlatego, że nie siedzę tam na koniu.


Dane wyjazdu:
57.60 km 4.50 km teren
02:53 h 19.98 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:5.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1487 kcal

No bo tak to kurna jest

Piątek, 18 listopada 2011 · dodano: 22.11.2011 | Komentarze 14

Powiem ja Wam coś na temat pewnego sortu ludzkiego.
Palacze.
Najwięksi syfiarze i pieprzeni egoiści. Najbardziej aroganccy chuje.
Nie wiem, dlaczego akurat teraz jestem tak na jebany dym przewrażliwiona, pewnie prawo kumulacji.
Staję na światłach, obok mnie paniusia. Z fają. I napierdala mi tym dymem.
Jadę se dedeerem, przede mną lezie matoł. I jara. Dostaję tym śmierdzącym gównem w twarz, próbując gnoja wyminąć.
Wchodzę do knajpy, przed knajpą szpaler zadżumionych. Nie mogą kurwa jarać trzy metry dalej w bok. Ja po przejściu muszę za to koniecznie cuchnąć. Bo są tępymi chujami.
Siedzę w robocie, z palenia wracają dwie laski. Śmierdzą kurwa mać z daleka. Aż mnie zatyka.
Czekam na kumpla na Polu Mokotowskim, w parku siedzi parka i napierdala jednego za drugim, przy czym żadne nie trudzi się, żeby wstać do kosza. Nakurwiają pod ławkę.

Zróbmy kopię zapasową tego świata i zacznijmy od nowa, bez tych uzależnionych, egoistycznych ciot, można prosić?
Albo powróćmy do tematu gett – skupmy tych śmierdzieli w jednym miejscu, niech sobie emitują tym gównem nawzajem.


Dane wyjazdu:
63.80 km 6.00 km teren
03:01 h 21.15 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1493 kcal

Tytuł wpisu

Wtorek, 15 listopada 2011 · dodano: 21.11.2011 | Komentarze 4

Jakoś mnię w tych górach mniej stopy marzli. A patentów używam tych samych, czyli żadnych, ciągle jeszcze walczę, śmigając bez ochraniaczy.

Odpoczęłam w tych górach se ja, zregenerowałam się ja, ale żebym była tryskająca – oczywiście za przeproszeniem, dzieci zasłonić uszy, łby pospuszczać – szczęściem, to nie powiem, potrzebowałabym tam spędzić jeszcze z 52 tygodnie i myślę, że by mnię to ukontentowało. A przynajmniej powinno.

Póki co przeżywam rzeźnię na Centurionie, rzeźnię jego ciężkości, która jakby dramatyczniejszą jest po tym całym weekendzie na Rockhopperze. A jak śmiesznie mi amortyzator pracuje. W stanie tak zwanego – za przeproszeniem, dzieci zasłonić oczy, łby pospuszczać – spoczynku ma skoku 120 ememów, a w stanie – za przeproszeniem, rzecz jasna, dzieci wiedzą, co mają robić, łby też wiedzą, co robić – użycia ma skoku milimeNtrów może góra 6. Słownie SZEŚĆ.
Widział kto takie cuda?
A echo na to: uda, uda, uda...

Nie wiem, jak to się robi, że się teraz KULARZE odchudzają, na litość Boga mnie to się żreć ciągle chce (zwłaszcza, jak se o moskolach zakopiańskich przypomnę). Dla mnie jedyna szansa na schudnięcie to kurna chyba przespanie tego dowiosennego czasu.

To ja może posiedzę na koniu.
SIEDZĘ NA KONIU.


Dane wyjazdu:
64.19 km 0.00 km teren
03:02 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 42 m
Kalorie: kcal

Dziś jeszcze przeżyję, wszystko po to, by jutro, aby jutro, juuuutro...

Czwartek, 10 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 7

Aby jutro umrzeć ze szczęścia, aaaaa, aaaa. I nie, nie dlatego, że dotrą do mnie hipertajne fotografie marszałka Piłsudskiego obracającego w atłasach moją prababkę (za pradziadka też bym się nie obraziła;)), co od razu uczyni mnie wyjątkową (oczywiście, wyjątkową BARDZIEJ), znaną, glamór i wintydż.

Nie oświadczy mi się też książę Monako, ale to w sumie dobrze, bo bycie żoną takiego wiązałoby się z żarciem ferrerorosze, chodzeniem w sukienkach z DEKOLDEM i w ogóle chodzeniem na OBCZASACH i to na takich, gdzie się już nie da zainstalować bloków do spdów. I w ogóle musiałam latać na jakieś party, gale, rauty, co samo w sobie najgorsze nie jest, ale na takich nadętych spędach nie podają piwa, a ja jestem niewódkowa, wino piję dwa razy w roku, chyba że osiem razy, to osiem.

I nie, nie zadzwoni do mnie książę Monako, żeby oświadczyć mi, że zapłaci mi SZEJSET tysia OJRO (tygodniowo) tylko za to, że oleję jego zaloty i odmówię chodzenia z nim na rauty z tym dekoldem i w tych obczasach.

Wszystko to ssie pałę perspektywie wyjazdu w góry i tam myśleniu o tym, jak bardzo okażę się NIEPODLEGŁA tatrzańskim wszędobylskim zakazom dla ROWERZYZDÓW;)

A tymczasem…

Tymczasem stwierdzam, że poranki są w zajebisty sposób rześkie. Oraz że nowy pulsometr, który sprezentował mi Niewe, pewnie (JAK NIC) zamiast trzystu parunastu Kasztelańskich lub podobnej ilości Monte - i to sprezentował mię chiba w ramach zagwarantowania sobie, że już nigdy nie będę dręczyć jego podjazdu, jego tuj ogrodowych, dalii, makolągwy i wieńczukrzewu - ten ów pulsometr nie tylko gra i tańczy, ale też czochra mnie za uchem, robi rano kanapki do pracy, przypomina o urodzinach Adama Mickiewicza i apeluje o pokój na świecie.
Troszkę tego sprzęta nie ogarniam, ale i tak jest supcio. I strasznie mnie peszy, onieśmiela i naprawdę chyba dam spokój tym Niewowym daliom.

Do domu wróciłam póóóóóźno, po supertajnym zgromadzeniu w męskim gronie. Lubię tak;). Lubię późne zgromadzenia;).
Późno wracać też lubię.

I siedzę na koniu.


Dane wyjazdu:
26.66 km 0.00 km teren
01:14 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Chodź tu Centi, chodź do pańci:)

Wtorek, 8 listopada 2011 · dodano: 09.11.2011 | Komentarze 3

Mam mojego treningacza, mam go z powrotem! Trochę dziwnie jeździ się na Centim z hamulcami (zaprowadziłam go do ajerbajka w wersji bez, bo jak mówi El Mozan, tu jest Mazowsze, tu się nie hamuje), w serwisie chłopaki zrobili tak, żeby było po bożemu.
I tak se jechałam z Czarnym i się dziwowałam, że o, naciskam i (piszcząc) prawie się zatrzymuję. Rajuśku.

To to jednak można tak??


Mało jednak brakowało, a byśmy do domu z Centim – po odprowadzeniu Marcina – już nie wrócili, przez jakąś spieszącą się kurwę, która chciała oszukać moje przeznaczenie i zajebać mnie swym samochodem na przejeździe rowerowym, gdziem (może niesłusznie, najwidoczniej się nie znam) wjechała na zielonym, by przedostać się na drugą stronę. I nie, wcale nie ciemną mocy, bo paliły się już latarnie.

W takich chwilach strasznie żałuję, że jednak nie przemieszczam się motocyklem, bo bym dogoniła wspomnianą kurwę, wyjęła przez ledwie uchylone okno i wytarzałabym w guanie, którym pokryte są przy-ulico-belwederskie trawniki, a potem wdeptałabym tę kurwę w ziemię i na koniec na gładko przykryłabym to kupą. Pyty w rękę i do gęsiów, a nie w kierowcę się bawisz.

No zabiłby mnie i bym nie doznała wieczorem koncertu o tej kapely, o

&feature=related


I umarłabym taka niedojedzona pokarmem zwanym Monte!