Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

NA trening

Dystans całkowity:4583.25 km (w terenie 420.25 km; 9.17%)
Czas w ruchu:210:04
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maksymalna prędkość:51.60 km/h
Suma podjazdów:11127 m
Maks. tętno maksymalne:182 (99 %)
Maks. tętno średnie:174 (88 %)
Suma kalorii:123846 kcal
Liczba aktywności:69
Średnio na aktywność:66.42 km i 3h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
94.75 km 16.32 km teren
04:02 h 23.49 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy:372 m
Kalorie: 2744 kcal

Krótko, bo długo

Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 21.04.2012 | Komentarze 14

Cuś nie mogę dojść.
Do stówki.
Zboczuchy.

Po raz trzeci w tym tygodniu zabrakło mię symboliczne parę kilo.

Wkurwiłam się na mój system bezdętkowy, zgodziłam się z moimi opadniętymi ręcami i zamiast wieźć koło ponownie do serwisu, rzuciłam w domu siarczystym bluzgiem i przesiadłam się na DENTKIE. Nie trzyma to tubelessowe chujostwo, to ja się prosić nie będę.

Trening strzeliłam na Centurionie, potem do Wojtka pojechałam TEŻ na Centurionie i BEZ koła na plecach, a na koniec, wieczorem zostałam se bohaterem w swoim serwisie i jebiąc się okrutnie, zmieniłam system z tubeless na z-tubą.

Plan jest taki, żeby się nie wydurniać i zamiast lajtować rower poprzez bezdętki, najpierw odchudzę własną dupę.

A w AirBike spotkałam mtbxc w cywilu, ale po wyścigu (na PolandBike’u), na którym to nawet cuś powalczył na tym swoim dziewczyńskim dystansie;)

No i pomimo tego, że mi dupę zmoczyło dziś przy okazji bezgłośnej burzy (tylko z błyskotkami), napiszę, że WRESZCIE POGODA BYŁA MISTRZOWSKA!

A teraz idę se wtłoczyć dożylnie paliwo rakietowe. Na czymś te Chorzele przejechać trza!


Dane wyjazdu:
101.70 km 13.67 km teren
04:47 h 21.26 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h
Temperatura:11.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:487 m
Kalorie: 2999 kcal

A tym razem rozorałam se łydę:D

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 14

Jestem zwyczajnym chodzącym (a raczej jeżdżącym) zbitkiem chędożonych nieszczęść. Jak nie pizgnę o beton, to złapię gumę, jak nie złapię gumy, to rozwalę amor, jak nie to, to...

No właśnie.

Zaraz do tego przejdę, ale zanim do brzegu, to se troszkie popiszę i popitolę, ku uciesze Waszej niecnej.

Dzień ładnie się zaczął, choć ja rozważam opcję apelowania do Niewe, aby jednak NIE jeździł do pracy rowerem. W poniedział jechaliśmy tugeda i zmoczyło mię/nam dupę/dupy.

Teraz tak samo. Wczoraj sucho – bez Niewe, dziś z Niewe – mokro.
I nie chodzi mi o to, co pomyśleliście na pewno, zboczuchy.

Ponieważ gdyż wiedziałam, że z roboty urwać się wcześniej muszę, bo się treningujemy z Lotosem Airbike'owym oraz trenerem Piątkiem i Paulą na rundzie w Jabłonnie, zrobiłam rano tylko przystanek w chacie na zmianę trykotów na mniej zapiaszczone i bardziej suche i skonstatowawszy, że nowo zalane koło na NOWEJ oponie w Specu NIE TRZYMA POWIETRZA, strzelił mnię chuj i zmusił do pomyślenia, że nie wiem, JAK ja przejadę rundę na Centurionie z moim sławetnym dziurawym amortyzatorem, ale nie zmienił tego, że cały dalszy dzień musiałam spędzić nie na ścigaczu.

Droga do roboty dana mi była już sucha. W sensie, że bryzgało spod kół, ale już na mnię nie padawszy to mokre gówno.

No i tak ŁO.

Wracam se ja zaś z pracy, w sensie, że zmierzam na Jabłonna Town. No i tu mamy ten brzeg, do którego ja, prawda, zmierzać miałam, prawda. Se naginam, przyznam. I przemierzam ulice, morza i oceany.

I kurwa ląduję na PIESZEJ babie, przyczajonej na rowerowym przejeździe, czyli nie tam, gdzie miejsce i przeznaczenie jej.

Miałam wybory trzy: albo w nią edukacyjnie przykurwić (jak zaboli, to potem pomyśli, zanim wlezie), albo dać na czołówkę z innym, wcale nie wolniej poruszającym się rowerzystą, albo ebnąć w słup sygnalizacji świetlnej. W słup już kiedyś pizgnęłam, która to opowieść strasznie Was cieszyła. Doświadczenie owo moje życiowe wykazało, że już raczej nie chcę tego powtarzać. W napiertalającego z przeciwka rowerzystę też wolałam nie wydzwonić (to też już kiedyś przerabiałam), bo co chłopak winien. Wybór był jasny.

Jak jebnęłam o podłoże ja, to aż gruchnęło. Huknęło zaś, jak o podłoże jebnęła baba. Zaczęłam się bać, że się nie podniesie i zamiast do Jabłonny trafię na komendę, gdzie żmudnie – jednym palcem znudzonego dyżurnego zostaną spisane moje zeznania. Kobitka jęczała wcale nie sprośnie, a całkiem boleśnie.

Zalewając się krwią z nogi (jaką miałam dramatyczną strużkę krwi spod kolana do skarpetek! Jak prawdziwy BOHATYR!) pomogłam jej wstać, pozbierać wszystko to, co jej wypadło z portfela (a wypadło jej dokładnie wszystko), zjebałam ją w kilku żołnierskich słowach, mimo wszystko ją przeprosiłam i pouczyłam na przyszłość pytaniem retorycznym, dość niecenzuralnym, dlatego nie zacytuję.

Finał tego taki, że pod sinym kolanem (z poprzedniego tygodnia) mam siniora na łydzie plus małe rozoranko, jak sądzę po spdzie, bo na pedale ślady krwi zostali.

Łokieć też poprawiłam.

Niezrażona zupełnie tym (można powiedzieć, że może nie dzień jak co dzień, ale tydzień jak co tydzień) kontynuowałam podróż do Jabłonny. Przebiłam się na terenową ściechę rowerową i kurcgalopkiem pocięłam w stronę Niewe. TAK, Niewe. Gdyż miał mi na trasie towarzyszyć. Znaczy się, w drodze do Jabłonna Town, bo jak wyznał, sama runda go jebie.

Zjechaliśmy się przy moście Grota i mijając debili na duktach rowerowych wzdłuż Modlińskiej dotarliśmy do celu.

W oczekiwaniu na ERBAJKÓW i Piątka oraz Gorycką , wypiliśmy z Niewuńciem na rundzie piweczko na spółeczkę. Gdym zdecydowała, że kurna stygnę i ja jebię, ile czekać można, zawinęliśmy się w stronę GCKiS, gdzie formowała się grupka właściwa. No bo lepiej jechać, niż stać i nie jechać. Oczywiście w połowie drogi najechali z przeciwka ERBAJKI i ja do nich dołączyłam, a Niewe, którego to ta runda jebie, pojechał na zupę, cokolwiek miał, mówiąc to, na myśli.

A na rundzie.

Okazało się to, com ja wiedziała. Centurion ze swoimi slickami nie nadaje się tam w ogóle. Centurion ze swym amorem nie nadaje się tam tym bardziej. Zwłaszcza, że cwaniaczki ERBAJKOWE z jednego zjazdu zrobili schodo-zjazd i ja wiedziałam, że nie mam tam czego szukać z tym moim sitkiem zamiast widelca.

Zjechać zjazd zjechawszy, ale na cudzym rowerze.

A mój UKUOCHANY Trener to jest naprawdę ROZBRAJAJĄCY.

Opiernicza mnie, że się wywalam, że nie uważam, że nie odpoczywam, że to źle, tamto nie tak, ale jak mu mówię, że na Centku nie chcę zjechać, bo chcę mieć jeszcze czynną klawiaturę i że takie niepołamane ręce też by mi się w tym sezonie przydały, to mi mówi, CO?

DAWAJ, EWCIA, DASZ RADĘ! NO CO TY, ZJEDZIESZ PRZECIEŻ!

Ja wiem, mówił jak prawdziwy trener. Motywacja i w ogóle. Ale jak ja potem będę jeść? To miękkie z chleba mam se ze środka WYCIAMKIWAĆ?

Chyba, że potem już tylko dieta Monte-piwna. To chętnie, ale chcę mieć to na piśmie.

Wystarczy, że raz już, całkiem niedawno, w papę w autobusie dostałam i na tej fali uzębienie mi się zubożyło. Resztę bym chciała ocalić. Tak jakby.

Anyway.

Paula na rundzie zapierdalała. Dodam, że na obciążonym siedmiokilogramowym ciężarkiem rowerze, Andrzejowi Piątkowi runda się spodobała, zapodał kilka wskazówek, gdzie podkopać i co wydobyć, żeby było jeszcze fajniej, no i tak o.

A ja jestem jak zwykle fizda, bo jak włączę stop w Garminie, to już nie pamiętam, żeby wcisnąć start, tak?

Do domu wróciłam nocą ciemną, kawałek z Wojciem, który trening nakazał mię już odpuścić. I tak trochę dziś przemierzyłam – rzekł był.

Na koniec jest i Paula, i łydka:

To Paula. Nie mylić z moją łydką. © CheEvara



Fota z telefonu, tak więc średnia, nieprawdaż. Albo Paula za szybko zjeżdżała...

A to łydka. I moim oczom ukazuje się SINIOR:) © CheEvara



Co by nie mówić, wywaliłam się przez kogoś, ok, ale i tak jestem ciotą:D


Dane wyjazdu:
96.05 km 6.44 km teren
03:58 h 24.21 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: 3063 kcal

Mam pewne treningowo-matrymonialne plany

Środa, 18 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 24

Znaczy się, ja mam treningowe, a matrymonialne ma zapewne Tomcio, ale z oficjalnym oświadczeniem poczekajmy, aż przybędzie tu sam on, sam Tomcio, by złożyć swoje oficjalne oświadczenie (celowe powtórzenie, nie myślcie se). Złożyć konkretnie na siedem, bo tyle razy maksymalnie można ponoć zgiąć kartkie papiren. Z zapisanym oświadczeniem i w ogóle kartkę.

Mój plan dotyczy tego, że Tomcio będzie mi już zawsze towarzyszył w moich – wszak to nie tajemnica – UKOCHANYCH sprintach. A wybieram sobie go do tej roli, gdyż owe przyspieszenia wyszły mi miodnie. Trening ukończyłam kontenta wielce (jak nigdy ja po TEGO rodzaju pedałowaniu)

Na plan mojego nowego towarzysza w sprincie poczekajmy:D

Uzbierawszy się mię tych kaemów dzisiaj. Ale po tym, jak wczoraj zlało mi dupsko o poranku, należał mi się dzień pogodowo prikrasnyj. I go należycie wykorzystałam. I na treningi, i na romanse. Oraz na ballady, co jest oczywiście nadinterpretacją, ale bardzo na miejscu, gdyż tak się właśnie tworzy literacką fikcję.

A na koniec i zorganizowałam wsjo tak, żeby Goro jednak mógł w sobotę skatować się na Harpie. Tajemniczą przesyłkie przekazałam samemu GORU w rączki w domu samego NIEWU. Tak, w TYM domu. W domu złym. Do któregom zajechała z prawie stówką na szafie.

To teraz siadam w kąciku, szlocham, obgryzam pazury do krwi i czekam, co ten Tomcio na mój nowy plan na życie.


Dane wyjazdu:
79.97 km 3.40 km teren
03:30 h 22.85 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:343 m
Kalorie: 2395 kcal

Jestem głupia. Garminowo. Apdejt tegoż, iż jestem tłumokiem

Wtorek, 17 kwietnia 2012 · dodano: 18.04.2012 | Komentarze 10

Suunto mnie rozbisurmaniło opcją resetowania totalnie licznika i jechania wszystkiego od nowa, a nie w kolejnym okrążeniu. Moje domniemanie o własnej głupocie okołogarminowej bierze się z serwisu myconnect i tego, że ten ajm nat ogarning. Bo dajmy na to, że trening mi się zarejestrował w OBKRĄŻENIU piątym, ale wykresy widzę łączone, czyli dla całego dnia.

Aaaaaarggndfbgrumbl!

Nie rozumieć, nie rozumieć.
Jakby ktoś był miły i mię objaśnił, jak to rozparcelować, bym wielce zobowiązana piwko dziękczynne odstawiła.

W każdem bądź.

Bez muzyki jeździ się dziwnie. Trening bez muzyki też robi się dziwnie. O ile zwykle za motywację wystarczały mi ryki Rage Against The Machine, tak teraz musiałam sama się w myślach lżyć.

Na Bielanach, gdziem se podjeżdżała, spotkałam w sprinterskim przelocie Bogdana z Gerappy, który zapierdalał iście w jakimś tam towarzystwie. Wzbudziłam swym jestestwem ich radość (poznałam po okrzykach), ale na postój czasu nie miałam.

A po treningu pozwoliłam se na odwiedziny u Karolajny, zasadniczo przybyłam do niej po to, żeby się nawyzłośliwiać, JAK to w ogóle jest możliwe – kupić se rower i ANI razu jeszcze nim nie jeździć. Nie nagadałam się zbytnio. Karolajna zamknęła mi ryj fachowo . Zwiezionym od pepików piwkiem.

Zna mnie kurna trochę.

Plaga rowerowych Batmanów powróciła.

Ale największego kretyna spotkałam na Marszałkowskiej. Nie zniósł, że go wyprzedziłam i musiał, MUSIAŁ, bo by najpewniej inaczej się zesrał, wbić się autobusowi przed czoło ze środkowego pasa na prawy (po to, żeby za chwilę ten autobus i tak musiał go wyprzedzić), a chwilę później wjebać się na czerwonym między ludzi, którzy przy Świętokrzyskiej przełazili na pasach na swoim zielonym.

Suty więdną i opadają.



Pe.eS. Aaaaaaa! Zapomniałam byłam, a miałam pamiętać, żeby spytać. Ma ktuś z Was luźną, w sensie na zbyciu, sprawną, do sprzedania dosłownie JEDNĄ, BO PRAWĄ klamkomanetkę Shimano 105 na 9 przełożeń?

Bym chętnie odkupiła dodawszy do tego uścisk dłoni Che oraz piwo ode Che. Poratujta, jak możeta.



Dane wyjazdu:
74.95 km 3.60 km teren
03:08 h 23.92 km/h:
Maks. pr.:40.77 km/h
Temperatura:12.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1305 kcal

Na czym tu trenować, oto jest pytanie

Czwartek, 12 kwietnia 2012 · dodano: 14.04.2012 | Komentarze 7

Wczoraj udowodniłam, że można Centurionem, to i dziś pojechałam trenować Centurionem. Tym bardziej, że ciągle nie ZNAJSZŁAM czasu na to, żeby zawieźć koło Specowe do ponownego zalania tym białym sziuwaksem.
A na fullu trenować nie umiem.

No to pojechałam tym Centim z ROZPYNKNIĘTYM amorem, raz że do pracy, dwa, że po pracy na trening i trzy, że potem na wiochy;).

Trening udał mi się tak, jak zwykle udaje mi się zgarnąć kumulację w lotto, czyli chujowo. Zasadniczo to jestem wkurwiona, zdemotywowana tymi wszystkimi ostatnimi fakapami i idzie mi jak brzydkiej dziwce w ładny słoneczny dzień, stojącej w towarzystwie ładniejszych nieco koleżanek.

Czyli nie idzie mi.
Zawzięłam się niejako okrutnie i uczyniłam, co zostało mi zadane. Wiem jednakowoż, że moje szkity nie są do takich zapierdalanek stworzone. Może trza im nowego softa wgrać, ALBOCO.


Po tych moich szalonych pętlach na Bielanach, pojechałam doczynić WYCZYMAŁOŚĆ, a w tym celu dobrze nadaje się szlak na Wiktorów. Sunie się tymi osadami statecznie, w tętnie w miarę stałym. A jak jeszcze wyjeżdża takiej zdrożonej Che na spotkanie Niewe, który dosiadł stęsknion roweru, to już w ogóle cymes.


Dane wyjazdu:
45.61 km 0.00 km teren
01:56 h 23.59 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 957 kcal

Dlaczegóż, ja się pytam?

Wtorek, 10 kwietnia 2012 · dodano: 10.04.2012 | Komentarze 11

Czy dlatego, że dnia świętego nie święcę?

Czy może dlatego, iż dziś BLUŹNIŁAM na temat katastrofy smoleńskiej?

Czy zaś dlatego, że to wszystko odbywa się drogą dyfuzji i po prostu ten pech teraz przenika mnie, jutro przeniknie kogoś innego, na przykład Zygmunta Chajzera?

Czy może dlatego, że lżyłam publicznie kolegę z pracy (ale on to lubi i cieszy się)?

Kara boska?

Przypomnę, że urocza i upierdliwa seria rozpoczęła się od centkowej sztycy. Owa pielęgnuje własne biodra i obraca się po osi lewa-prawa. Drągal sztycy swoje, a część siodełkowa swoje. Da się przeżyć, pod warunkiem, że się dużo przeklina – w ramach katharsis doraźnego. Póki co.

Potem była guma i śmierć amortyzatora. W Centku. Posłałam Marcinowi dwie foty, jak ów widelec teraz wygląda, Marcin przyznał, że jest ze mnie dumny, pogratulował i zapewnił, że pierwsze miejsce w rankingu NISZCZYCIELI ciągle okupuję ja.

Następnie były (tego samego dnia, co guma i amor) klocki w Specu, a potem guma w Specu. Niewinna, bo mleczko uszczelniło.

Dziś DZIURY PO GWOŹDZIU mleczko nie dało rady uszczelnić. Zmierzałam se na siłownię i na nią nie dotarłam.

Może to był znak, że nie wiem, istniało realne zagrożenie, iż przygniecie mnie sztanga, spadnę z bieżni, alboco?

Teraz się z tego podśmiechuwkuję, chyba tylko dlatego, aby ukryć prawdziwe wkurwienie. Nowiuśka opona. Dopiero co zalany TJUBLES. Ledwiem jeden maraton zdążyła przejechać, no ja jebię, no!

Gdyby nie to, że jestem już za stara na \ zmianę pierdolca, rzuciłabym w chuj to pedałowanie po takim ciągu. Biorę urlop, siedzę w domu i wreszcie będę szczęśliwa. Będę żreć, grać w gry, oglądać Przepis na gwiazdy mast bi de kuchenne rewolucje, ale zanim to nastąpi, spalę te komponenty, które odważyły się odmówić mi posługi.


Dane wyjazdu:
97.97 km 12.30 km teren
04:14 h 23.14 km/h:
Maks. pr.:43.12 km/h
Temperatura:11.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1901 kcal

O tym, że zamiera tradycja, która w sumie była ekstra

Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · dodano: 11.04.2012 | Komentarze 25

No normalnie nikt nie chlustał dziś wodą, a przynajmniej ja tego nie zoczyłam. Spodziewałam się, że już na własnym podwórku dostanę z wiadra. A tu nic. Jechałam na trening i też nic. Wróciłam z treningu i nadal ciągle posucha... Może ja już jestem za stara i po prostu tym emanuję, a przeto jestem mało atrakcyjna?

Jak żyć z tym, JAK?
Poczekam na oficjalną odpowiedź premiera.

Enyłej. Choć pizgało i wiało wybyłam na Wał Miedzeszyński, bo potrzebowałam spokoju. Czyli noł światła, noł fury. Opcji NOŁ WIATRWRYJ nie mogłam zaznaczyć, jakoś się nie zaklikiwała (niezły kombinat słowny). Dlatego też duło. Strasznie.

Ponieważ mam wielkiego rzyga na ludzkość, zwłaszcza tą rozlaną na duktach rowerowych, pocięłam se prawonadwiślańską terenówką. Tłumów może nie było, ale żarłoki przystołowe wylęgły i nawet tę ściechę okupowały. Wiem, wiem, po lewej stronie Wisły na pewno było gorzej, wiem.

Ale czy nie mogliby wylęgać kiedy indziej??

W każdym razie bądź.

Jadę se ja jadę i najsamwpierw spotykam Kostka z Airbike'a. Rozpoznajemy się po żółtych trykotach już z daleka, na mocy czego Kostek macha do mnie ręcyma z odległości pięćdziesięciu metrów. Przystanęlim, pogadalim i w sumie chłopak natchnął mnie do tego, że resztę treningu mogę strzelić w Lesie Bielańskim. Bo on tam śmigał. Pożegnaliśmy się zatem serdelecznie i każde z nas pojechało świecić żółcią teamową gdzie indziej.

Mykam dalej i na węźle dedeerowym przy moście Siekierkowskim spotykam AJEDNAKWOGÓLEJEŻDŻĄCEGO obcego17;). To był cios w moją teorię o tym, że tenże obcy nie jeździ, ino ściemnia, że jeździ. Teraz jechał, muszę potwierdzić, a jechał, a jechał tym swoim Trekiem, co to oponki cienieńkie posiadywa. No tośmy uderzyli w ploty. Bo skoro na/po maratonie okazji nie ma... To trzaby tu.

Stygnięcie jednak mało jest przyjemne, zwłaszcza gdy po lędźwiach duje, a człowiek tylko gada, a nie jedzie. Na mocy tego pożegnalim się, obcy17 z ewidentnym żalem (a jak nie, to mu wmówię, że tak i niech kurna tylko fiknie!;)) i pojechaliśmy tam, gdzie każde z nas miało jechać.

Ja tam, gdzie miałam swoje zrobić.

I to swoje zrobiłam, łatwe to nie było, bo wiało w sposób „i tak źle i tak niedobrze”, i jak już skończyłam, pojechałam tak, jak se zaplanowałam – do Bielańskiego, jadąc tą samą trasą, czego normalnie nie robię, ale tym razem nie chciałam ładować się tam, gdzie na spacerach będą wszyscy. Znowu spotkałam Kostka, który wracał.

A w Bielańskim zajebiście, lubię tam pohulać, choć w porównaniu do rundy w Jabłonnie to podjazdy i zakrętasy żadne. Niemniej jednak dokończyłam swoje ZAŁOŻENIA TRENINGOWE i wróciłam do domu na przepaking rzeczy oraz na znak-sygnał od Niewe, który miał wespół z Gorem i kim się w ogóle da, kręcić po Kampinosie.

Aha.
Jak kręcił, opowie on sam. Podobnie Goro. Chyba, że nie opowie, a na pewno nie na BS, bo rowerów to oni tego dnia raczej nie dotknęli;).

Przynajmniej rootera Burzy Sekend Syn będzie się miał w zdrowiu przez wszystkie swoje możliwe i dostępne wcielenia;).

Na mnie w Łajktoroł czekał jedynie zdrożony Niewe, a po chłopakach zostały tylko – ale przyznam, że epickie – legendy.

Pogrążam się w BULU I NADZIEJI, że mnie przy tym wszystkim nie było:D


Dane wyjazdu:
72.27 km 4.50 km teren
03:09 h 22.94 km/h:
Maks. pr.:45.55 km/h
Temperatura:6.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy:351 m
Kalorie: 1159 kcal

NARESZCIE coś robię

Środa, 4 kwietnia 2012 · dodano: 05.04.2012 | Komentarze 5

Oki. Jazda dla samej jazdy jest supcio i serio, serio ja to kuoooocham, ale jak słyszę hasełko, że DZIŚ PODJAZDY, to zaczynam w robocie spychać migiem wszystko, żeby tylko wyjść i żeby te nogi już mnie paliły.

Nie oznacza to oczywiście, że udaje mi się wyjść jeszcze za tak zwanego dnia (dlaczego mówi się ZA DNIA, ale już nocą, a nie ZA NOCY???)

Było już w zasadzie szaro i mżąco. A że oprócz podjazdów (znów ramka 5-7 sztuk ich do zrobienia) miałam cyknąć WYCZYMAŁOŚCI trochę, uderzyłam zatem z pracy na Wilanów, żeby tę WYCZYMAŁOŚĆ uczynić.

Decyzja dobrą się okazała, bo po drodze, przy krzyżówce Sobieskiego/Idzikowskiego spotkałam Arka z Cozmo Bike’a i mogliśmy na spokojnie obgadać, co mu się w Otwocku przydarzyło. A wydarzyło się to, że na pierwszym kilometrze zerwał łańcuch i choć potem próbował gonić (i gonił – minął mnie kurna nawet na trasie z sympatycznym ‘cześć, Ewcia” – minął, choć z łańcuchem uporał się na tyle, by móc wystartować po dzieciakach z Hobby, czyli z dobrą niemal półgodzinną obsuwą), to już nie udało mu się wskoczyć tam, gdzie planował.

Ciekawe, czy to jest dla niego jasne, że ja go mam za robocopa:D

W każdym razie.
Przemieściłam się na drugą stronę Wisły dlatego, że – jak jadę TAMTĘDYK – żadne światła mnie tam nie zatrzymują i mam niecałe 10 kilosów spokojnej (w sensie, że niezakłóconej) jazdy i se tętno trzymam. Dla mnie ono jest mało znaczące, ważne, żeby jechać, ale Wojtek chce, niech Wojtek ma;)

W końcu wylądowałam na Dewajtis, gdzie przy czwartym podjeździe powiedziałam sobie „Kurna, robię piąty i spiertalam, mam DOOOOSYĆ”.

Bardzo jestem wobec siebie słowna, bo zrobiłam ten piąty-ostatni i spiertoliłam. A konkretnie nawróciłam, żeby zrobić szósty. Zrobiłam i szósty, po którym zjechałam znów w dół, żeby zrobić siódmy. Czyli tak jak chciałam.

Trochę bym siebie nie szanowała, gdybym zrobiła mniej, zamiast więcej. Wiem, że ramka ramką, ale pięć nie równa się siedem.

No bo to jak mieć siedem Monte, a zjeść pięć. Tak samo działa porównanie z Kasztelańskim.

No i przy tych podjazdach nawet jakoś strasznie bujana sztyca mi nie przeszkadzała. TROCHĘ sfokusowałam się na czym innym.

A w ogóle decyzja ucieczki z miasta na szutrową ściechę została wymuszona ludzkim zdebileniem. Naprawdę zainwestuję w airzounda. Oraz zainstaluję sobie widły na kierownicy.
I te tłumoki mają prawo głosowania. Ja jebię.


Dane wyjazdu:
45.19 km 0.00 km teren
02:05 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:48.87 km/h
Temperatura:6.0
HR max:157 ( 80%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1198 kcal

Sztyca mi mówi, że mam za dużą dupę

Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · dodano: 04.04.2012 | Komentarze 15

No najwyraźniej, kuźwa, gdyż wzięła i się zaczęła obracać. A jest to gówniana sztyca Accenta – zacznę tu, na w sumie dość popularnym blogasku pisać recenzje sprzętowe, to się panowie producenci, obsracie. Że se tak megalomańsko do tematu podejdę.

W każdym razie sztyca została nabyta rok temu, nie jest monoblokiem, ino składa się z części podsiodłowej (i archetypowej jednośrubowej konstrukcji) oraz DRĄGA właściwego. Oba te komponenty stały się bytami od siebie niezależnymi i żyją se teraz własnym życiem, co podczas jazdy jest deczko mało komfortowe. No buja mi się to siodło na prawo i lewo pod dupą, karwa mać.

Może komuś, kto jeździ tylko co niedzielę, taka sztyca ACCENTA wystarcza na długie lata, ale przy przerobie kilkunastu tysięcy kilometrów dziennie jest zwykłym szajsem, popierdółką, bym rzekła.

Nerw mnie rozpiera, bo nie ma miesiąca, żebym nie musiała pienięsy na cuś rowerowego wydać. I żebyśmy się źle nie zrozumieli – na rowery & gadżety lubię wydawać, ale tylko wtedy, gdy chcę. Jak MUSZĘ, zaczynam się wpieniać. Może się kuźwa na wrotki przerzucę?

Pięknym gradem dostałam w ryj w drodze do pracy. To chyba symulacja poślubnego rzucania ryżem w twarz – takie ostrzeżenie, w razie gdyby mi odjebało i miałabym wpaść na taki pomysł.
I gdy mi tak duło prosto w japę, se pomyślałam, że jest w tym coś upokarzającego. Można – z perspektywy ogrzewanego, wypasionego samochodu (na przykład radnego) pomyśleć, że straszna biedota ci cykliści i mogłoby przyjść do głowy skojarzenie, że pewnie ten ubogi jedzie do sklepu, jak to na wsi. Na samochód go nie stać, a to przecież żal peel.

Upokarzające, wiem.

Coś jest na rzeczy, że takie tłumy na siłowni? Zawsze przybywałam specjalnie na 21, bo już pustoszało, a tu tym razem tłok jak w kolejce po majonez na święta.


Dane wyjazdu:
41.10 km 12.00 km teren
02:00 h 20.55 km/h:
Maks. pr.:39.04 km/h
Temperatura:6.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy:312 m
Kalorie: 892 kcal

To ja se jeszcze obejrzę Dextera i mówię bajo, sajo, nara

Sobota, 31 marca 2012 · dodano: 31.03.2012 | Komentarze 8

I oddalam się w świat morderstw, mając poczucie samozadowolenia, iż jestem na bieżąco ze wszystkimi wpisami. Po miesiącu bycia w bajkstatsowej dupie jest to niebywale ważne. Prawda.

A dystansik niezbyt miażdżący, choć uważam, że dziś to se go powinnam potroić, bo jak wczoraj śnieżyca mnie ominęła, tak dziś jej doznałam w ramach przypomnienia sobie, że taki opad w ogóle u nas występuje. Nie narzekam, akcentuję ino, że emocje były.

Ale szczęśliwie treningunio zrobiłam w lesie, jeszcze w piknym słońcu i zasadniczo to TO mam plan zapamiętać z ostatniego dnia marca, a nie jakąś tam pogodową apokalipsę.
Na którą mój były lektor hiszpańskiego zareagował wysłaniem mi dziś smsa (po hiszpańsku mensaje): IHO DE MIERDA, WRACAM NA KUBĘ!

Nawet, gdyby czekały tam na mnie represje, też bym się chyba nie zastanawiała.

No.

Ale zanim obejrzę tego Deksia, podejmę ostatnią próbę odkręcęnia kasety z zimowego koła. Ostatnią z szesnastu, jak słowo daję. Albo ja nie mam lewej strony, czyli tej odwrotnej do ruchu wskazówek zegara, albo ktoś na serwisie w AirBike’u ma wyjątkowo ciężką i równie rzadko spotykaną ZŁOŚLIWĄ rękę. Będą kurna wyciągane konsekwencje!

Dobrze, że maraton dopiero jutro, przez noc kaseta sama się na pewno odkręci. Na wszelki wypadek zostawiam na niej bacik i klucz kontrujący, po co ma szukać po nocy i jeszcze mi się tłuc po metrażu.

To na koniec jeszcze song, który – gdybym prowadziła zumbę – byłby tapetowany na każdych zajęciach:



Ogień to tu jest!