Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
25.34 km 0.00 km teren
01:16 h 20.01 km/h:
Maks. pr.:27.42 km/h
Temperatura:12.0
HR max:136 ( 69%)
HR avg:115 ( 58%)
Podjazdy: m
Kalorie: 163 kcal

A kto z naaaami nie kompensuje, niech go...

Środa, 28 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 6

piołun czaśnie!
[wełsja dla niewymawiających ły]

Ja już wiem, co jest sensem życia, a raczej co w życiu jest w sensie trudne. Nie maratony, nie Istebne, nie zjazdy karkołomne. Nie – za przeproszeniem – tempówki. Nie, nie, nie! Nie to jest najtrudniejsze. I wręcz niewykonalne.

Jazda w pierwyjej strefie.
To jest właśnie niemożliwa niemożliwość. A ja właśnie takie zadanie miałam na dziś.

Dobrze, że zadanie owo otrzymałam dzień wcześniej, bo tylko dzień chodziłam struta i zatroskana tym, JAK ja to zrobię? Gdybym o tym wiedziała (aczkolwiek przeczuwałam, że ten dej kiedyś kom) od dwóch tygodni, byłyby to dla mnie naprawdę spierdaczone 14 dni.

Tym razem posłuchałam się Wojtka. W sumie trochę z własnej woli. Po tym, jak ostatnie badania wydolnościowe zjebałam udawaną kompensacją dzień wcześniej i potem jeszcze w dzień badań dokonałam hardkorowego dojazdu na rzeczony test, zdecydowałam, że teraz zrobię tak, jak to mądrzy ludzie zalecają.

Gdybym wiedziała, że to będzie taka nuda, bym se książkę na rower wzięła. Albo tablet pożyczyła, strzeliłabym jakąś zaległą e-lekturę w trakcie tego plumkania na rowerze w tej cholernej pierwszej strefie. Pod względem natężenia emocji taki trip jest nijaki i żaden, acz w tej swojej nijakości i żadności jest jednakowoż najtrudniejszy w świecie.

Po pracy miałam sprawdzić stan namalowanych przez mua zwierząt (kot bez ogona przy dupie, ale za to z ogonem na głowie, oraz pies z głową kota i nogami słonia) na podjeździe przy domu złym i z trwogą myślałam, JAK ja tam w takim posranym tempie dojadę i ile jednostek ludzkich pozbawię przy tym życia, denerwując się, że jadę jak ostatnia lama na holendrze w Powsinie niedzielnym przedpołudniem.

Nie mogłabym tak żyć, panie premierze.


Dane wyjazdu:
61.73 km 0.00 km teren
02:47 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:35.65 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1292 kcal

Cycki, cycki, cycki, cycki

Wtorek, 27 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 44

Serio. CYCKI. No bo.
Indeksowanie indeksowaniem, a pozycjonowanie w pinglach pozycjonowaniem. Cycki sprawdzają się zawsze. Wejść (nomen omen) będę miała co niemiara, co w przypadku rzężącego z braku wpisów blogaska znaczenie ratunkowe ma ogromne.

Cycków jednak nie będzie, jak to zawsze bywa przy okazji obietnic okołocyckowych.

Ale statystyka jest statystyka.

Wszelako wpis będzie o biologii również, acz ja wiem, czy to fajnie?

I będzie nudny, ale dzięki odpowiedniej rozbiegówce wejść będę miała tyle, ile bym miała, gdyby był ciekawy i był o cyckach. A zaczyna się on - już bez cycków - tak:


Eksperymentuj, kretynko.

Taaa, do ciebie mówię, TEMPA pało.*
Do ciebie-siebie.

Zanabyłam se ja na siłowni (gdzie od dawna konserwuję tężyznę fizyczną) płynny napój (a może być niepłynny napój? Dociekam tylko;)) l-carnitynę. Bo wody chwilowo nie wystawili, a izotoników to nie ma sensu wciągać, jak się WYCZYMAŁOŚCI nie strzela. A ja wtedy nie szczelałam. W smaku se to średnie, ale pić trzeba, a piwo w domu (amatorszczyzna).

W składzie – jak się później okazało – też srednie.

No i na wieczornym treningu doznałam klasycznych, nadniemeńskich mdłości. Emilia Korczyńska nazwałaby to pragnieniem womitowania, mnie po cheevarowsku chciało się rzygać.

Z CZYNASTU przyspieszeń zrobiłam całe osiem i wkurwiona wróciłam do domu. Przynajmniej ZE wiatrem.

Emilia Korczyńska wróciłaby do domu ZDROŻONA i POIRYTOWANA.

Ja wróciłam – jak już nadmieniłam – wkurwiona i z poczuciem zjebania misji jak leszcz.

Bywa i tak.

A teraz idę rozstrzyngnąć dylemat pod tytułem: zrobić se kawę czy nadzieję?

* swoją szosą, dlaczego niezaostrzony ołówek nazywa się tępym przez ę, ale przyrząd do ostrzenia tegoż ołówka zwie się temperówką przez em??

Dylematy, dylematy...


Dane wyjazdu:
60.74 km 0.00 km teren
02:49 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1293 kcal

Jaki to człowiek jest se mocny

Poniedziałek, 26 marca 2012 · dodano: 27.03.2012 | Komentarze 10

Jak ma wiatr w zad:)
Tak miałam w drodze do pracy, co mnie doprowadziło do myślenia o tym, jaka jestem zadżebiazda.

Heh.


Ogólna zadżebiazdość nastąpiła też w pracy, gdzie – gdym parkowała rower – znalazłam moją czujkę do lycznika. A już lękałam się, że ją posiałam gdzieś PO TRASIE, jakeśmy z Gorem jechali do AirBike. Nie o to mi chodzi, że jestem przywiązana do tego czujnika, bo ta bezprzewodowa – nie bójmy się tego powiedzieć – kurwa raz działa, raz nie, z ogromnym naciskiem na nie. Najadę na jakieś dziursko – przestaje stykać. Najadę na inne – zaczyna.

Perdole take lyczenie.

W każdym razie czujkie znalazłam, co wielce mi się podoba, że nikt tego nie podpierniczył se.

Swoją drogą myślałam, że to w AirBike Bartek, który uwielbia robić mi różne MECYJE, zapożyczył dla wicu na chwilę. Ale tym razem ograniczył się tylko do wrzucenia mi do kierownicy kulki łożyskowej. To i tak mało, jak na niego, kiedyś chciało mu się założyć mi dwa magnesy na szprychy, żeby sobie licznik poświrował:).

Tak czy owak. Jakem już po pracy po rower schodziła, to zbiegł za mną jakiś koleś, żeby mi powiedzieć, że znalazł taki czujnik i że to pewnie mój.

Starałam się nie rozdziawiać jakoś maksymalnie chapy ze zdziwienia.
Ale rozumiecie, u nas, w naszym złodziejskim kraju takie dziwy??

W ogóle klimat u mnie na tej MAKATAŁSKA STRIT lekuśko mnie rozpiernicza – ochroniarze nie burczą, nie fukają, a wręcz żywo się interesują tym rowerowaniem. I parkowaniem.

A wieczorasem się spinningowałam, choć wytworzył się na miejscu burdel, bo okazało się, że ja mam zastępstwo i jeszcze jakaś laska ma zastępstwo. O tej samej godzinie. Chyba się panu menaGIEru cuś pomaklasiło i, nie pamiętając, ustawił nas obie. Wyjście z sytuacji było jedno: KOLEKTYWNAJA RABOTA DAJE ŁUTSZE REZULTATY.

Poprowadziłyśmy zatem zajęcia obie i było ge-nial-nie. A mnie urzeka, jak ludzie naprawdę chcą współpracować i jak na przykład drę ryja, że mają jechać teraz na maxa, to naprawdę jadą na maxa. A jak zapuszczam kawałek o ten, o:

&ob=av2n

to oni nawet śpiewają to całe 'JA JA JA, ło ło ło!':)

Super.

Aaaaaaa, strajkujący związkowcy przy kancelarii premiera, wespół z policją i strażą miejską, w przepięknie debilny sposób blokują DDR na Ujazdowskich. Jeszcze pół kurna biedy, jak jadę w stronę Centrum, se zeskoczę z DDRa na ulicę. Ale co mam zrobić, jak jadę na Mokotów? Mam wejść w cudowny sposób w nieważkość? Czy może jechać na czołówkę pod prąd? Bym chciała ustalić i się dowiedzieć.



Dane wyjazdu:
122.32 km 6.50 km teren
05:28 h 22.38 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2834 kcal

A wszystko po to, żeby zeżreć grill

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 26.03.2012 | Komentarze 39

:D
To taki skrót myślowo-słowny. Jak „jeść wigilię”. Albo „wypić tylko lampkę”.

W każdym razie. Che w sobotę zrobiła ponad stówkę, włączając w to trening, żeby ze spokojnym sumieniem, podpiętym dla niepoznaki poprzez USB, nazajutrz wtranżolić w dobrym towarzystwie inaugurująco-nowy-sezon GRILL. Bo w Polsce nie jemy żarcia z grilla, tylko żremy grill.
Ja na przykład najbardziej lubię tę osmaloną kratkę.

Ale.

Wiadomo, co dzieje się w stolicy w weekend. Wylęga się lud korporacyjny i lezie na spacer/na gibanie się na megaciężkich holendrach pomalowanych w jakieś maki i chabry.

Ja jestem na takie współdzielenie dróg za MIĘTKA, toteż o dnienio-brzasko-świcie wylazłam na trening, żeby go we względnie świętym spokoju zrobić (spokój był, szkieł też było pod dostatkiem). Poza dziadkami na rowerach obwieszonych balonami rozdawanymi przy okazji otwarcia Mostu Północnego nie wkierwiał mnie prawie nikt (poza szkłami – wiadomo). I jak tylko skończyłam te swoje zapierdalacje szkitkami, uderzyłam z Bielan w stronę domu.

Niby miałam zmienić rower na Speca, ale wrodzone lenistwo oraz niechęć (organiczna) do procesu zmiany opon (ciągle Spec ma kolczaste „buty”) i jakieś straszne parcie na niespędzanie za wielu minut w domu, podczas gdy na zewnątrz takie SOŃCE, sprawiły, że koła maratonowe umieściłam se na plecaku i przymocowałam TRYTYTAMI w rozmiarze zwanym „krową” i na Centku pojechałam do AirBike na KEN, budząc po drodze niesamowitą sensację.

No bo jak facet wiezie ramę/amortyzator/koła/drugi rower na plecach, jadąc rowerem, to zdziwka nie ma. Ale babeczkę to się wytyka palcami jak tego misia na miarę naszych możliwości. Czułam się mniej więcej tak, jakbym jechała do cyrku, gdzie moje miejsce.

Na miejscu czekała na mnie Karolajna z Pioterem, ta pierwsza miała przymierzyć się do jakiegoś Specucha w jej rozmiarze, Pioter jej towarzyszył. Powiedzmy, że przymierzenie się udało, bo decyzja ostateczna nie zapadła. Zmilczę;).

Jednakowoż koła udało mi się zdesantować w serwisie, trafiły w ręce mojego ulubieńca Radzia, który wyznał mi kiedyś na swoją zgubę, że strasznie „lubi” zalewać tubelessy mleczkiem. Jakże zatem mogłam mu odmówić. Prawda.

Pogadałam jeszcze z Wojciem – niestety nieznośnie krótko, bo był WERY BIZI przy bidżi:) – i wybyłam z miasta w stronę Domu Złego. No bo kilosy do stówki same się nie dokręcą.

A pod konto nazajutrznego gryla, który opisał Goro:

&feature=related

Niezły gryl-song, który mam ambicję zrobić hymnem lata:D

Aaaaaaaaaa, wreszcie odkryłam kopytka, czyli kolana!:)


Dane wyjazdu:
91.30 km 0.00 km teren
04:24 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:52.60 km/h
Temperatura:12.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1795 kcal

Zanim pójdę na rower, sieknę wpisa, bo wiadomo

Piątek, 23 marca 2012 · dodano: 24.03.2012 | Komentarze 9

Jak mi się podoba to, że ani razu nie napisałam tu w tym roku „wiosno, napierdalaj”, a ona se przylazła i jest. Chyba ją w tamtym roku wytresowałam i teraz rozumiemy się bez słów (miałam napisać: ‘bez zbędnych wulgaryzmów’, ale doświadczenie uczy, że nie ma takiego wulgaryzmu, którego użycie nie ma uzasadnienia).

W ramach tej zacieszki słońcem, śmigam se do pracy drogą OBKRĘŻNĄ. Z pracy wychodzę (ostatnio codziennie) zagadywana na tematy rowerowe przez panów OCHRANIACZY i dziś jeden – jak na OCHRANIACZA cholernie miły i wesoły – łapie mnie, jak wytaszczam rower z piwnicy firmowej i mówi:

- A wie pani co? Za ten uśmiech to ja życzę pani, żeby pani o całe koło wyprzedziła o tę dziewuchę! – mówi rezolutnie i podaje mi gazetę ze zdjęciem Majki W. z Pucharu Świata w RPA.

- Zrobi się, proszę pana! – odpaliłam i szczerząc zęby jak kretyn, polazłam wykorzystać słońce. I wybyłam z Centrum na Stegny, stamtąd na Wilanów, z Wilanowa na Trasę Siekierkowską, gdzie o mały włos nie straciłam nóg pod kołami NIEOZNAKOWANEGO radiowozu, który zastawił przejazd rowerowy całym swoim jestestwem, czekając w kolejce na wyjazd z podporządkowanej. No kurwa ledwiem uskoczyła, jak panowie postanowili zrobić manewr wyruchania tego przed nimi.
Jaki wkurw mnie strzelił! Rzuciłam rower, szarpnęłam drzwi i jeszcze nie wiedząc, że to z władzą mam do czynienia (amok przesłonił mi widzenie), zagaiłam wiedziona ciekawością:
- Czy was do reszty POSRAŁO? Po co wam te oczy??

Jaki efekt wywołałam? Lekkie rozbawienie łamane na zdziwienie, że czemuś się rzucam. Jeden z nich spojrzał na mnie, potem na swoją kurtkę z małym nadrukiem POLICJA na klatce, następnie na kumpla i jeszcze raz na mnie, dając mi do zrozumienia, że oni są uprzywilejowani i ich jak najbardziej posrać moglo. Nie dowierzam jednak temu i pytam ponownie:

- No właśnie TOTEŻ pytam – czy WAS do reszty posrało??

Do konfrontacji werbalnej nie doszło, chłopaki nie powiedzieli ani słowa, unieśli tylko ręce w ramach przeprosin.

Jak wy, kurwa nie patrzycie, to kto ma patrzeć??
Tętno z tego stresu skoczyło mi do 183.

Żeby było śmieszniej, kilkanaście sekund przede mną, przejechał im przed maską inny rowerzysta. Rozumiem zatem, że moje pojawienie się tam, mogło być dla nich wielkim zaskoczeniem. Nie ma co klasyfikować. Człowiek (nieważne: policjant, piekarz, malarka) za kółkiem to bezrozumna małpa i to nie jego obowiązkiem jest mieć oczy w dupie. To na niego trzeba uważać.

Potem już było tylko fajnie, choć brewka mi z nerwów latała jeszcze minut siedemnaście.

A że zastał mnie zachód słońca, pomknęłam na dom, żeby pozbyć się plecaka i bez balastu zrobić podjazdy. Jak ktoś (Wooojciu;)) pisze w instrukcji ‘5-7 podjazdów’, to myśli, że ja zrobię 5 czy 7? Jakby napisał 6-30, to zrobiłabym ILE?;)
Chodź tu, Wojciu i powiedz;).

Myślałam, że wrócę bardziej skatowana, a mnie po tej serii cała reszta treningu wydawała się bułką z masłem zagryzaną kaszką z mlekiem. I to w tym wszystkim jest de mołst super.


Dane wyjazdu:
57.08 km 0.00 km teren
02:51 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 977 kcal

Znajomości są jak pomidorówka

Czwartek, 22 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Są dobre. Bo pomidorówka też jest dobra. Fajnie je mieć i równie miło jest móc je je wykorzystać.

Tak się właśnie chyba świat kręci, że ja tobie, ty mi, oni nam… my im NIE i tak dalej. No różnie jest:).

Goro był w potrzebie, ja znam ludzi, którzy bywają pozytywnie nastawieni w kwestii pomagania, więc jedziemy. Ustawiliśmy się przy Jeffsie na Polu Mokotowskim, skąd ja ustalam trasę na Dereniową. Śmigamy do AirBike, w zasadzie tylko po diagnozę. W Gorowym ścigaczu walnięty został tylny zacisk hamulca i trochę wymuszał trening siłowy.

W sklepie Słavciu spogląda fachowym okiem, mamrocząc coś tam, coś tam, pod nosem, że on od ręki to nie robi. Rzadko się zdarza, że robi. W sumie niemal w ogóle. To się właśnie nazywa działanie ambiwalentne – gdera, że nie, ale gdera, że nie, kręcąc imbusami przy zacisku i usiłuje znaleźć przyczynę. I to stwierdzanie, co jest krzywe: zacisk, śruba w środku, czy tarcza, zajmuje trochę, ale Słavciu, jak to Słavciu – staje na wysokości zadania.

Znalazł, wyprostował. I od ręki. Me like it.

Usterkę naprawiono, za usługę zapłacono (pozwólcie, że to Goro opisze, czym między innymi zapłacono i po jakich kurwa mać manewrach;)), ja nieodmiennie napawałam się sarkazmem serwisowego Bartka i już w ciemnościach wybyliśmy z Gorem w stronę domów.

Powrót uprzyjemniliśmy sobie spożytym nad Wisełką piwkiem, w czym zastaje nas jakiś chłopak na Meridzie i prosi o zdiagnozowanie stuków z okolic korby.
Pisząca ta słowa wstała, odstawiła piwko, wsiadła na Meridę, znalazła przyczynę i wróciła z poradą, że na usyfiony suport i wywołane tym stuki TYLKO JAZDA Z MUZYKĄ w uszach, ewentualnie przepalenie się w błotnym maratonie;).

No i tak o. Chłopak pojechał, my dokończyliśmy nektary i w okolicach mostu Gdańskiego (gdzie zresztą ja się zapominam i towarzyszę Gorowi, choć miałam wjechać na most) rozstajemy się.

Spotykam jeszcze quarteza i jego świtę, co zostało opisane tu i wpadam do domu.


Tym wpisem wracam se na dziewczyński top Bikestatsa, gdzie moje miejsce jest;). Zaległości, powiedzmy, że w jakimś stopniu nadgonione, choć kosztem – przyznam – niemałym.


Dane wyjazdu:
50.43 km 0.00 km teren
02:00 h 25.21 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1080 kcal

W wigilię pierwszego dnia wiosny pogoda ma mnie za marzannę

Środa, 21 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

I ewidentnie chce mnie utopić w tej smętnej porannej mżawce. Nie zraziło mnie to na tyle, żebym pojechała najprostszą i najkrótszą drogą do pracy. Troszeńkę pokrążyłam, tak, żeby do tych dwudziestu kilometrów dobić.

A potem w nagrodę WYJSZŁO słońce, więc zakończyłam działalność zawodową nieco wcześniej, podjechałam do Goruńcia Tralaluńcia do pracy na ploty i niecnoty [:D], a potem sprzymierzyć się z nakyrwiającym w twarz wiatrem podczas treningu siłowego.

To chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy przyznam, że wiatr się przydał.

A z Goruńciem (który dziś wystąpił W CYWILUŃCIU) namówiliśmy się na jutro i na śmiganie do AirBike’a na małe prostowanko tego, co PRZEZ GAPIENIE SIĘ NA CUDZE BABY w Mrozach wziął i wygiął;).

A ja se pojechałam do Niewe, który obiecał mi kino. Zapomniałam tylko zrobić sobie kanapki z jajkiem i salcesonem. Popcorn jest taki przereklamowany.


Dane wyjazdu:
92.12 km 0.00 km teren
04:31 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:158 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1645 kcal

Prezydent chodzi z buta do pracy

Wtorek, 20 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 5

Przynajmniej tak wynika z tego, co rano puścili w tefauenie dwatcat cztery. Zrobili z tego spektakularny materiał - z tego, jak Brygida Grysiak zapierdala z mikrofonem za Bronkiem, sapią oboje, do czego dochodzą jeszcze dyszenie kamerzysty i ciężkie podbiegi „borowików”.
No naprawdę, jest to temat.

Bliski jest dzień, kiedy dla telewizji pan prezydent strzeli kupę z rana.

Patrzyłam na to, i raz po raz opluwałam się jedzonym śniadaniem. Naprawdę? Naprawdę ludzie uwierzą, że niby PRZYPADKIEM dziś el presidente dyma z buta, właśnie wtedy, gdy PRZYPADKOWO jest tam kamera telewizyjna? I to tej jednej, jedynej stacji?

Se pomyślałam: rzuć, Che, to żarcie i dawaj, może złapiesz PO TRASIE Bronka, skoro tak idzie i tak idąc, jest prezydentem wszystkich Polaków, strzela dowcipem do Brygidy, zbiega w dół kurcgalopkiem, leci ten piąty kilometr, w całej swojej prezydenckości.

I nie zdążyłam. Pewnie dlatego, że miałam pod wiatr, to mnię WSZCZYMAŁO.
Po pracy też na pana prezydenta się nie natknęłam. Zawiedziona pojechałam do domu, żeby zostawić plecak i już bez domku na plecach pojechałam na Bielany zajebać się na treningu.

Ostatnio sporo osób drze za mną na ulicy japę. Tym razem to był Janek, który miał ewidentnie tego wieczora misję sprawienia, by z zazdrości zbielało mi oko. Szpanuje i lansi się tym swoim poniżejdziesięciokilowym góralem.

Myślę jednakowoż, że na pewno robi to dlatego, że chce mi ten rower podarować. A sam będzie biegał z panem prezydentem na nóżkach (tralaluszkach w Koluszkach!).


Dane wyjazdu:
85.30 km 0.00 km teren
03:52 h 22.06 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1390 kcal

Jak to się łatwo można nabrać

Poniedziałek, 19 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Niemalże jak zupa łyżką.

Pocinam rano i se myślę OŁ JES, forma jes(t)!
Dupajasiu, pierdzistasiu.

Nie żadna tam moc, tylko wspomaganie wiatrem w plecy.

O czym dowiaduję się w drodze do pracy, gdy dostaję weryfikacyjnego wmordęwinda.

Bo na poranną siłownię to miałam w zad.

Ale wyżyłam się wieczorem na spinningu, którego prowadzonko mi wpadło. W planie była siła (ta z wczoraj:D), była też doooobra muzyka, dużo cieszenia się (nawet mimo tego, że w klubie na Stegnach mikrofon nie działa, udało się ludziom sprzedać głupawkę) i sprawdzone przeczucie, że ja się w tym instruktorowaniu odnajdę.

Paradoksalnie ludziom najbardziej spodobało się hasło: RUUUUURAAAAAA zwiastujące interwałowe przyspieszenia:)

Była moc.

A wspomniana RUUUUUURA była przy tym:



No kurna, była moc. Moi APSowi przyjaciele, kórzy przybyli na trening, powinni potwierdzić;).

Żeby jeszcze tylko można było parkować normalnie rower w tym budynku, a nie kurwa musieć robić z siebie dziada proszalnego.


Dane wyjazdu:
49.16 km 0.00 km teren
01:58 h 25.00 km/h:
Maks. pr.:46.30 km/h
Temperatura:8.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 836 kcal

Gil nie da zrobić treningu

Niedziela, 18 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 0

Nic mi kurwa nie wyszło. Miała być siła, a nie wyCZYmałość (co ja PACZE, WYCZYMAŁOŚĆ!). Miało być w dzień, a nie nocą.

Miałam też wygrać w totka. I co?;)

Co prawda tak: wybiegałam się z Hanną Tralalanną (i uznaję to za doooobry trening) oraz wyskakałam na trampolinie (to także powaliło mnię kondycyjnie:D)i poprzez to wszystko niedzielę uznaję za megaprzezajebiaszczą, ale wieczorny treningobajking odkładam na najniższą półkę w mieszkaniu (zwaną też podłogą) i skazuję na zapomnienie.

Czy ja znowu będę chorować tygodni sześć?