Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

trening

Dystans całkowity:14785.24 km (w terenie 2792.50 km; 18.89%)
Czas w ruchu:678:23
Średnia prędkość:21.79 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:43280 m
Maks. tętno maksymalne:197 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:330949 kcal
Liczba aktywności:216
Średnio na aktywność:68.45 km i 3h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
60.21 km 9.67 km teren
02:37 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 987 kcal

Bark mnie zmusił do rzeczy, przed którymi normalnie wzbraniam się

Środa, 15 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 8

Czyli pojechałam do tego lekarza. Doświadczeń medycznych mam na ten tydzień dzięki temu TŁUKOWI dosyć.

Bo ponieważ.

Celowo umówiłam się na wizytę u LEKARZA MEDYCYNY SPORTOWEJ, bo z ortopedią walczyłam przy okazji łatania kolan i newah egejn. Umówienie się na konkretną godzinę poskutkowało tym, że do gabinetu weszłam pół godziny później. „Awaria systemu” - usłyszałam. Jasne, najprościej zwalić na system. I to pewnie jeszcze Windows?

Koleś, PAN DOKTOR (na oko w moim wieku, czyli już wiem, że będę mieć do czynienia z wiedzą wyniesioną z książek, nie z doświadczenia, a zatem będzie śmiesznie) od mojego wejścia zrobił cudownie mądrą minę i się zaczęło. Na wdechu wyliczyłam gościowi, co jest grane, od kiedy boli, gdzie boli, jak boli, przy okazji czego boli („od dwóch tygodni boli przy okazji mojego życia, proszę pana” - powiedziałam). Na co on zasromał się wielce.

- Hm... - dobyło się z jego paszczy [smyr smyr – dobyło się z jego brody smyranej w ramach zakłopotania paluchami]
- Hmm... - dobyło się z paszczy znów.
- Myśli pan, że dolega mi „hm”? Nie słyszałam o takim urazie – wyraziłam powątpiewanie swe, podlane już lekkim wkurwieniem, bo nic nie wskazywało na to, żebym dowiedziała się tu czegokolwiek ponadto, co już wiem.
- Wie pani, to dziwne. Bo nic pani tu nie wystaje, nic się nie WYBULIŁO, widzę tylko lekkie opuchnięcie. Może panią gdzieś przewiało? Klimatyzację ma pani w pracy?
- Nie – odparłam, żeby mu nie ułatwiać. No kurwa, mam i co z tego, debilu prosty??
- Hmmm, to dziwne. [smyr, smyr – znowu paluchy na brodzie].
- Wie pan, to może ja do „Archiwum X” się udam? - zaproponowałam.
- Nie, nie, nie... [dryp, dryp po brodzie].
- Proszę pana, może – skoro pan nie wie i żaden objaw NIC panu nie mówi – wypisze mi pan fachowe skierowanie na coś, co mogłoby pana NAPROWADZIĆ na jakiś konkretny ślad?
- Co? A skierowanie. Tak. Skierowanie. Na co by pani chciała? [moje oczy jak talerz obiadowy z serii ślubnej Rosenthal]
- Na serię darmowego przytulania? - zadrwiłam. Kurwa twoja mać, nieuku!! Niech zgadnę, tatuś jest dyrektorem tej placówki?? - Może zacznijmy od starej dobrej szkoły i niech mnie rentgen SZCZELI? - zaproponowałam, jednocześnie zastanawiając się, kto tu do kogo przybył z wizytą.
- Dobra. Nie ma sprawy [dryp, dryp, długopisem po świstku]. A tu ma pani receptę na...

JAK, KRWA, MYŚLICIE, NA CO?????

- ... ketonal. Bo do czasu zrobienia zdjęcia i jego opisu, może panią ciągle boleć.

Spojrzałam na niego, jakby to było moje dziecko, kóre oświadcza, że jego wybór drogi życiowej to kolekcjonowanie bawołów.
Po czym pierdolnąwszy się z plaskacza w uda, wstałam i WYSZŁAM.

Ciągle wydaje mi się, że to zwyczajnie był któryś z odcinków „Mamy cię”.

Na razie mam dosyć. Niech mnie nakurwia. W tym tygodniu już do żadnego tępaka nie pójdę.

Chyba, że to będzie AMBITNY tępak:



to wtedy tak.

Dane wyjazdu:
86.47 km 12.54 km teren
03:30 h 24.71 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:190 ( 98%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1393 kcal

Wyleczyłam się z choroby motocyklowej

Wtorek, 14 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 9

Wpis produkuję w czwartek, do którego zaprowadziły mnie cztery dni trafiania na wypadek motoru. We wtorek załatwiony koleś na Żytniej przez babę, która wymusiła pierwszeństwo, w środę na Puławskiej dzwon w starciu samochód vs. motor, w czwartek motocyklista nie dał rady nie trafić pieszego, który wbiegł mu na ulicę. Dziękuję bardzo. Chyba spalę swoje prawko, żeby mnie nie korciło wydać kasę na motor. A korci.

Inna sprawa, że na rowerze czuję się kurważ równie bezpiecznie.


Rano pomykam se do pracy Górczewską i kto mnie dogania? Osakwiony Goro! No to dojechaliśmy TUGEDA do Ronda Zesr... Tfu! Zesłańców Syberyjskich, gdzie rozjechaliśmy się w strony swe, a wcześniej wymieniwszy się wrażeniami z Rawy. Ja jeszcze przed pracą zajechałam do Czarnego po klucz do kasety, jednakowoż Czarny obsłużył mnie na miejscu i sam uciszył tłukącą się sukę. Być może to dlatego, że jak poprzednim razem pożyczyłam klucz, to dzierżyłam go przy sobie z półtora miesiąca.

Iwningiem zaś cięłam po robocie wzdłuż Wału, żeby wskoczyć se na ścieżkę im. Obcego17. I kto wówczas do mnie zadzwonił? Obcy17, przemieszczający się (ZDRAJCA!!:D) blachosmrodem. On ma chyba to w mitochondrium, że zawsze będzie ględził coś o dziecięcym rowerku, ma jednakowoż takie szczęście, że posiadam słuch selektywny i słyszę tylko to, co chcę słyszeć. Co zatem tam sobie pultałeś pod nosem, Marcinku?:D

Lubię o to:
&feature=related

no:)

Dane wyjazdu:
71.58 km 0.00 km teren
03:08 h 22.84 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: 996 kcal

Rozjazd:D

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 9

Oesu, zawsze, ZAWSZE chciałam dać taki tytuł na notkę pomaratonową:D Jest to takie specjalistyczne i fachowe. Nie ma żadnego znaczenia, że – ponieważ wywodzę się z rodziny kolejarzy – rozjazd kojarzy mi się z zwyczajnie lub krzyżowo. I ze zwrotnicą kolejową, która wszelako jest częścią rozjazdu.

Ale dużo BS-owiczów tak wpisuje, więc MAMBĘ OWOCOWĄ MAM I JA! :D

Zgodnie z logiką, jaką wykazuje się nienauczalny typ, czyli mua, pomaratonowy poniedziałek przejechałam na pełny zycher, za nic mając konieczność regenu (kolejne fachowe słówko;)). I jedyne, co zakłócało moją radochę oraz mój spokój oraz rowerowy mir (czyli tak naprawdę po prostu spokój), to tłukąca się jak Żyd po pustym sklepie, luzująca się kaseta. Dobrze, że Rejdżów załadowałam se do taczfołna, to mało co słyszałam. Ale jednak.

Z pracy wyprułam jak z procy (piękne zdanie, prawda?), co zauważył bajker wskoczony mi na koło. I zagaił, wprawiając tym samym w osłupienie:
Nieźle jedziesz, nie bolą cię nogi po wczoraj?
Jakem już pozbierała szczękę spod blatu i powstrzymała się od mojego słowo-kluczowego odzagajnika („Kim ty qrva jesteś??” ewentualnie: „A ty CHTO?”) weszliśmy w całkiem uprzejmą gadkę, wskutek której okazało się, że kolega cyklista mnię z kimś POMYLYŁ, gdyż maratony jeździ dziewuszka całkiem podobna do mnie.

Spieszę ze sprostowaniem, że na pewno nie jest tak ZAJEBISTA jak ja.

Ale. Myślę, że nie ma to znaczenia tak jak spodnie dla Hugh Hefnera.

Dane wyjazdu:
77.28 km 67.64 km teren
03:08 h 24.66 km/h:
Maks. pr.:57.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:188 ( 97%)
HR avg:167 ( 86%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1839 kcal

To nie był kurna mój dzień, czyli Mazovia w Rawie

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 65

Ja to jednak jestem leszcz bagienny. Wystarczy, że się nie wyśpię i już mi nic nie idzie, ledwie trzymam się koła mojego dyrka sportowego, płuca wplątują mi się w szpryszki (z czerwonymi nyplami, a nawet nyplyma) i jeszcze przed rozjazdem fitowców mam chęć skosić najbliższe drzewo i wrócić na noszach na metę. A raczej w tym przypadku na start.

Pretensje mogę mieć wyłącznie do siebie, bo sama to ciasto wymyśliłam:D Sama też uparcie chichrałam się z ekipą trójmiejską, zamiast profesjonalnie zamknąć ócz, paszcz i spać.

Na dodatek rano, zamiast zeżreć również profesjonalne śniadanie, nawtranżalałam się tego ciasta i całą moją formę szczelił uj i to trzy razy. Z półobrotu z podwójnym tulupem.

Totalna amatorka.

Gdybym Wam napisała, jak zachowuje się rano człowiek, który staje na podium obok Radka Rękawka, to byście obsmarkali się ze śmiechu. Maciek Zielonka, gwiazda Naftokoru, wyczołguje się ze śpiwora metodą wylęgu gąsienicowego, przechadza się po mieszkaniu odziany w tenże śpiwór, przy czym wygląda jak Buka, postrach Muminków oraz w tymże śpiworze robi przewrót w tył, czyli tak zwany FIKOŁEK. Zabrakło mi jeszcze wymyku i odmyku na drążku, ale myślę, że wszystko w swoim czasie. Ja rano – mimo ścisku żołądka, czyli klasycznego przedstartowego meganerwa – obśmiałam się jak głupek przy stoisku z serami w Ołszą. Nagrałam filmik, ale uznałam, że skompromituję Maćka dopiero wtedy, jak mi się narazi.

Obawiam się, że nigdy tego filmiku nie zobaczycie;).

Tak rodzą się gwiazdy Naftokoru. Przez wyklucie;) © CheEvara



Człowiek Buka © CheEvara



Do Rawy pojechaliśmy furami dwiema, ja z moim teamem, czyli Michałem i Krzyśkiem, Trójcity tym składem, którym przybyło z północy Polszy na warszawskie Bródno.

Zaparkowaliśmy we w Rawie i zabraliśmy się za ogarnianie rowerów. Przy tejże okazji napatoczyli się parkujący Paweł mtbxc i złośliwy Marcin vel Obcy17, który coś tam pod nosem mamrotał o moim dziecięcym rowerku, zapewne chcąc być śmiesznym. Dziecięcy, czy nie, podium było (jak słusznie zauważył Michał), a Ty, Obcy możesz mi co najwyżej piwo otwierać:P

No i o. Dojechali na miejsce Trójsitjanie, z Faścikiem pojechaliśmy ulżyć pęcherzom, potem zjechaliśmy się ze szcyganem i Zetinho i pomknęliśmy rozgrzać się. Przy tej okazji spotkaliśmy rozkulbaczających się Goro i Niewe, ten pierwszy publicznie obnażył swoje aktywa, drugi fachowo i profesjonalnie oporządził swój rower – jak to przed startem. Wszak nasmarować łańcuch w cztery sekundy potrafi tylko zawodowiec:D

Chłopaki dołączyli do Che-Zetinhowej rozgrzewki, nawet udali się na grupen siken, po czym próbowali mnie zgubić. Nie ma takich mocnych, Dziubaski. Dogoniłam.

Zjechalim w końcu do sektorów, Niewe do piątego, mua, Zetinho i Goro do czwartego, w którym już przebywał szcygan i greq, dołączył do nas mój Dyro, który publicznie zagroził, że jak będę gadać na trasie, to mi koła poprzebija;)

Chyba nie wiedział, że Faścik wywalił dętki i w środku chlupocze se Łaciate czy inne Łowickie.

Zostałam przykukana;) © CheEvara



No i w końcu ruszylim.

Na starcie to ja zawsze taka podkurwiona jestem;) © CheEvara



Goro nie przepuścił okazji do zaakcentowania własnej supremacji i wyprzedzając mnie JESZCZE SIĘ KURNA ZE MNĄ POŻEGNAŁ!:D Nie dałam rady wieźć się od samego początku na kole Arka, mojego Dyra, bo kurna na płaskim to mi nawet ślimak winniczek zwieje. Już mówiłam, żem leszcz bagienny. Na szczęście kawałek podholował mnie greq, który nawet na mnie czekał i który oznajmił mi, że załatwił mi masaż w punkcie reha na mecie, bo jest obeznany w temacie mojego nakurwiającego barku.

W końcu wskoczyliśmy w teren, gdzie mogłam zacząć robić swoje i dogonić Arka. I dogoniłabym, gdyby nie piękny, wręcz encyklopedyczny wyjebing nad kierownicą, gdy jakiś koleś przede mną postanowił nagle zahamować. Ścisnęłam heble tak, że mrugnęłam okiem i już leżałam przed rowerem, lądując oczywiście na czym?? NA NAKURWIAJĄCYM BARKU. Pozbierałam się, ujrzawszy wszystkie nieznane dotąd konstelacje gwiazd, wysyczałam z bólu i od nowa zaczęłam doganiać Prezesa. Gdym mu wreszcie wsiadła na plecy, świstnęło, gruchnęło i oto Niewiarowsko Olgo zmiotła moje ego, a przynajmniej stłoczyła je jak w imadle. Może nie jesteśmy swoimi fankami, a już na pewno nie idolkami, ale nie mogę nie przyznać, że dziewczyna zapierdala jak pocisk, nawet na tych posranych błotnych muldach, po których człowiek najszybciej by się może przeczołgał. A ona? Przepłynęła po tym. Technika się liczy, TECHNIKA. Kimże ja kurna jestem.


A teraz o tym, dlaczego twierdzę, że nie był to mój dzień. O ile normalnie jestem w stanie długo jechać szybko, tak w Rawie ni chooia. Nie wiem, jakim cudem utrzymywałam tempo Arka. Nie wiem, tajemnicą dla mnie jest, dlaczego nie padłam jak długa, bo przynajmniej sześć razy miałam ochotę stworzyć sobie okazję do najgłupszej, nieuzasadnionej wyjebki. Nie udawało mi się kompletnie nic. Tętno miałam jakieś z dupy, skaczące od sasa do lasa, co chwilę chciało mi się jeść, picie mi nie smakowało, no kurka wodna czułam się tak, jakbym miała pierwszorzędnego kaca. To raz. Dwa: trasa z gatunku płaszczaków niszczyła mi psychikę, doprawdy nie wiem, kto kręcił moimi giczołami, bo ja dziś nie przypominam sobie mojej woli walki.

Gdzieś na 50-tym kilometrze uciekłam Dyrkowi Arkowi, znaczy się on twierdzi, że uciekłam i dałam do pieca, moja wersja zaś jest taka, że on celowo zwolnił, żebym poczuła, że mam parę w nogach i że mam siłę na dokonanie pierdolnięcia. To coś, co kręciło moimi nogami do momentu zgubienia Dyra, na szczęście nie zostało w tyle, a nawet pozwoliło zacząć doganiać. We wpisie u ppawła przeczytałam, że ponoć utworzyłam pociąg, któremu nadawałam tempo. Co mnie kapkę dziwi. Bo ja nie tyle, że jechałam po podium, ale zwyczajnie chciałam już dojechać na metę, wjechać z rowerem do punktu reha, żeby amputowali mi ten pieprzony bark. Ostatnie 7 kilometrów, w tym to radosne kilka kilo po ścieżce rowerowej z ukochanej kostki bauma (no na tym odcinku to przegięli, mogli ją choć powybrzuszać tu i tam, żeby to choć w jednej ósmej przypominało mtb;)) jechałam z przygryzioną z bólu warą, łzami w oczodołach i z towarzyszem na kole, który korzystał z mojego tunelu. Razem wjechaliśmy na metę, mam nawet wrażenie, że on trochę zwolnił, ale w wyniki mówią co innego. Że był szybszy o calutką minutę.

Finisz koło w koło z Voyagerem © CheEvara



Ahaaaaaaaaaaaaaaaaaa, wot technika!

A – jak mi zeznał – startował z piątego sektora.
Tym głupsza jestem i nie ogarniam tego. Najwidoczniej są na świecie takie rzeczy, które się zoofilom nie śniły.


Na mecie, na którą wjechało się o tak o:
Nie wiem, NIE WIEM, jakim cudem ja się tu uśmiecham:D © CheEvara


czekali na mnie teamowi Michał z Krzyśkiem, dojechał Marek:
Mój towarzysz z maratonów w Chorzelach i Sierpcu;) © CheEvara


przybył Faścik, który skończył wyścig przed czasem, bo ratował APS-owego Darka Laskowskiego, którego z trasy musiała ściągać karetka. Wyglądało na złamanie obojczyka i ogólną rozpierduchę, ale dostaliśmy info od jego córy, że ma „tylko” przestawiony bark. Fascik był zatem niepocieszony, czemu w ogóle się nie dziwię, zapierniczać pół Polski po to, żeby skończyć wyścig na dwudziestym którymś (??) kilometrze i z wyrwaną tylną przerzutą. Za sportowe zachowanie dostał jednakowoż nagrodę fair play.

Faścik wielkim jest;) © CheEvara


Poczekaliśmy na mecie z APSami na Dyra, podczas czego przyuważylim wjeżdżającą na metę... Niewiarowsko Olgo. Opuszczone szelki jej spodenek mówiły same za siebie. Wygrałam o sześć minut z naturą i fizjologią. Prorok jaki ze mnie czy co? Wszak pisałam ostatnio, że moja kupa, a jej kupa to ciągle jednak kupa...
No i kupa.

Obwrzeszczałam jeszcze wjazd na metę Goro i zlukałam w swoim taczfołnie wyniki onlajn.
- DRUGA! - podzieliłam się radosną nowiną z towarzystwem. Tadaaaaam:). Poszliśmy zatem tam, gdzie mogli polewać piwo. Tam spotkałam Niewe (TRADYCJA, i to taka extra;)), któremu udało się zgubić trasę i finalnie – choć dorwał gdzieś w trakcie Gora – przyjechał po nim.

Tu, na terenie miasteczka Mazoviowego w ogóle zaczęłam zjadać swój towarzyski ogon, bo chciałam obskoczyć wszystkich i tak lawirowałam. A to poszłam po piwko (jakież to jest niemożebne skurwysyństwo, że piwa z kija NIE MA już dla tych, co wracają z giga, a jest puszkowe i to CIEPŁE, no ludzie słodcy, tak się kurwa naprawdę nie robi. Niewe puścił nieogarniętym kolesiom zza polewaka moralitet, ale nie zmieniło to faktu, że musieliśmy zadowolić się ciepłym bronkiem), a to próbowałam dorwać gdzieś Candulę (drugie miejsce na Fit), a to szukałam Faścika, podczas czego udało mi się namierzyć Maćka i Andżeja, znalazłam też Kantele z jej Małżowinem oraz z Azaghalem, w którym to towarzystwie zostałam uratowana ZIMNYM, profesjonalnie zimnym piwem (Marta, Królowo Złota!! Dzięki!) i zaraz poszłam podzielić się nim z Niewe, który przecież ma zapalenie oskrzeli i potrzebuje takim lodowiskiem podleczyć układ oddechowy:D.

Dżenereli, żałuję, że nie mogłam się co najmniej rozsiedmić.
Jeśli kogoś zaniedbałam, PLASIAM.


Było podium:

Teraz to ja już nie mam wątpliwości, że ten bidon jest dla Olgi cenniejszy niż złoto;) © CheEvara




Naprawdę COŚ jest na rzeczy z tym bidonem:) © CheEvara



były też gratulacje w zakładach pracy, moja radocha, a teraz na forum Mazovii jest megakwas. Eh, ludzie, ludzie.



Mam nadzieję, że etap płaskich maratonów skończył się w Rawie. Bo naprawdę nie lubię to.

Po powrocie do domu chciałam jeszcze pojeździć, ale przyjęłam do organizmu dwa ketonale, które mnie otępiły, na autopilocie oporządziłam ODCHUDZONY przez Faścika rakieto-rower i umarłam na podłodze, przyjąwszy teorię, że może ten bark mi mówi, że powinnam wziąć rozwód z łóżkiem?

A w ogóle jak przez kilka maratonów garowałam w szóstym sektorze, tak teraz skaczę z maratonu na maraton o jeden wyżej. W szczytnie tniemy (szcygan i Zetinho także) z trójeczki.

Dane wyjazdu:
72.57 km 0.00 km teren
02:53 h 25.17 km/h:
Maks. pr.:55.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:187 ( 97%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1152 kcal

Pół planu wykonane

Piątek, 10 czerwca 2011 · dodano: 13.06.2011 | Komentarze 10

Bo 10 tysi stukło i pukło wreszcie. Wygląda na to, że sięgnięcie w tym roku po dwadzieścia tysiaczków kilometrów jest jak najbardziej możliwe. A nawet mnie nużna.

A owa połóweczka, to 10 tysięcy pękło raczej bez echa, bo już rano, w drodze do pracy, a raczej w WYDŁUŻONEJ drodze do pracy. Nie było oklasków, dywanu czerwonego, dzieci nie sypały mi kwiatków, nie wybito mi monety okolicznościowej, dupa i zwarzone mleko z kożuchem. Prdlę TAKE ROBOTE. A gdzie wizyty w zakładach pracy? Wywiady? Goździki i wuzetka? Drinki i pawie pióra w de?

Proszę się postarać przy dwudziestaku, bo dubla nie będzie;)

Dane wyjazdu:
73.66 km 5.67 km teren
03:02 h 24.28 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max:183 ( 95%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1205 kcal

O matko i po co mi to było

Czwartek, 9 czerwca 2011 · dodano: 10.06.2011 | Komentarze 19

Wszystko mogę zwalić tradycyjnie na tę sukę pogodę, bo gdyby nie pizgało jak w dwunastu województwach typu kieleckie i do tego nie padała siekająca po twarzy mżawka (od której można dostać blizn porównywalnych do tych, które nabywają ludzie biorący w swoim życiu około miliarda ślubów i dostający za każdym razem tym ryżem po gębie), to bym jeździła i jeździła na tym rowerze. Do północy chociażby.
Ale nieeeeeeeeeeeee.
Zadzwonili znajomi Hiszpanie, abym poznała ich znajomych, a moich jeszcze nieznajomych. I pojechałam poznawać. Finał jest taki, że:
a) będę się smażyć w piekle, ale nie na teflonowych patelniach, neeeeee, ne nenenene. Na takich ze zdartą powłoką, do której będę przywierać. Ogienek będzie se wolno pyrkał, ja będę równie wolno przywierać;
b) powróciłam do domu dziś rano (czyli w piątek) o 5:30, zjadłam Monte i położyłam się spać, przy czym zgodnie z logiką zmęczenia nie mogłam zasnąć do siódmej, a o tej zawsze podrywam zwłoki z poziomu i stawiam je do pionu, ekstra;
c) NIGDY więcej nie napiję się tequili, bo po niej ZAWSZE mi odpierdala, wypiję dwie i choć jestem obrzydliwie trzeźwa, to takie posrane pomysły przychodzą mi do głowy, że nawet w annałach nie powinno się tego zapisywać, aby nie powielać głupoty, której i tak już za dużo na świecie;
d) nie wiem, czy nie wolałabym mieć teraz po prostu kaca – zamiast tego poczucia niewyspania;
e) nareszcie rozumiem, o co chodzi z tym pieprzonym subjuntivo. Najwidoczniej potrzebuję alkoholu, żeby uczyć się języków.

No.

A zanim do tego wszystkiego doszło, to trochę zmarzłam, wracając do domu. Miałam niby spotkać się z tomskim, żeby przewieźć tyłek na jego 29-erze, ale zaproponował w komentarzach dziwną godzinę – jak dla mnie o 120 minut za wcześnie. Tak więc (słowo „Tak” jest tu tylko dlatego, że nie zaczyna się zdania od WIĘC) spotkaliśmy się oczywiście, bo jednak wyszłam około tej godziny, którą Tomek zaproponował, ale oczywiście spotkaliśmy się przypadkowo, bo skoro miałam nie dać rady na 18-tą, to tomski porwał swojego podstawowego bicykla i wybierał się do Powsina pograć w kosza. A spotkaliśmy się gdyż poniewóż i dlategóż, że ja jechałam na Ursynów po klucz do kasety, która permanentnie w Centurionie się luzuje. No i tamże Tomek zlukał mnie na światłach. Dogonił i w efekcie pojechałam z nim do tego Powsina. Chłopaków do gry było parzyście, więc nie proponowałam swojego uczestnictwa, tym bardziej, że też kiedyś byłam Murzynem i ograłabym ich jak przedszkolaków jakichś i to tych w SZUGAR KOŁMA po zeżarciu słodkiej kaszki i chwilę przed leżakowaniem.

Zostawiłam zatem Tomka i jęłam wracać do domu. Tym razem spotkałam ppawla, na drodze powsińskiej, i razem podjęliśmy trud stawiania oporu napierniczającemu wiatrowi. Wiatru też, bo wiał i jeden i drugi.

Wracając Czerniakowską na wysokości stadionu Legii wdałam się w równie sensowną dyskusję ze Strażą Miejską, co ten koleś tu z tym gliniarzem:

&feature=player_embedded

Swoją drogą suma głupoty na świecie jest jednak stała, ewentualnie wzrasta.

Dane wyjazdu:
81.33 km 11.54 km teren
03:33 h 22.91 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:181 ( 94%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 65 m
Kalorie: 1371 kcal

Czy to jest normalne?

Środa, 8 czerwca 2011 · dodano: 10.06.2011 | Komentarze 33

A mianowicie to, że od niedzielnej wyjebki tuż u wrót stadniny Pa-ta-taj, bark nawala mnie tak, że zużyłam dwa Altacety i całą tubkę Ketonalu i oczywiście mi nie przeszło?

Nie odsyłać mnie do lekarza, bo takie durne pomysły mam sama z siebie, a że są durne, dlatego nie biorę ich pod uwagę. Poza tym napisałam już do Bravo, które wie lepiej i czekam na odpowiedź.

Przy czym boli mnie jak sam skurwysyn.


Fajna dyskusja rozpętała się o tu:


Swoją drogą, sama nie jestem święta. Ale trzymam się zasady: nie dać się zabić i nie wpakować nikogo do pudła za nieumyślne spowodowanie mojego zejścia z łez padołu. Tylko coś mi mówi, że niektórzy (WIĘKSZOŚĆ) chcieliby pójść do paki za zabójstwo ze szczególną premedytacją.


Hmmmm, upał jakby zelżał.
Chyba pojadę na Monciak zjeść Monte.

Bo skoro już uprawiam MONTE bajking...
To może jeszcze założę team rowerowy MONTE Kristo?
Albo lepiej... MONTE Kristo MONTE bajking Team.

Fooooooooooook Yeah!;)



Nom.

Dane wyjazdu:
65.27 km 8.24 km teren
02:36 h 25.10 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1021 kcal

Dzisiaj będę cały dzień guglać!

Wtorek, 7 czerwca 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 84

Wpis produkuję dziś, we czwartek, choć traktować będzie o wtorku. I w ten to czwartek, czyli dziś, czyli dwa dni po wtorku, Google mają tak zajebcze logo, że se siedzę i se plumkam. Do wieczora pewnie ogarnę wszystkie legendarne riffy Kirka Hammetta.

Śniły mi się dziś (czyli z poniedziałku na wtorek) sardynki, cały box sardynek, których nienawidzę, bo nienawidzę małych ości (wiem, że są one w sardynkach zjadalne i gówno mnie to obchodzi), nienawidzę też operacji ukręcania łebka tej sardynce, oraz spluwania płetwą, którą rybka w swej budowie finiszuje (oczywiście, zależnie od osobowości rybki i jej chcenia finiszowania przodem bądź tyłem). I najdziwniejsze w tym śnie było to, że (jak już nadmieniłam) nienawidzę sardynek, ale stałam po te jebane sardynki w 32-osobowej kolejce (wnioskuję z tego, że miałam numerek 33, jak ten Mesjasz, Zbawiciel). Po sardynki, których – żeby była jasność – nienawidzę.

Pocieszające jest, że w każdej sytuacji mózg dąży do względnej równowagi, czego znakiem w moim śnie było Monte. Które nabyłam razem z tymi sardynkami, których – to jest ważne dla zrozumienia tego wpisu – nienawidzę.

Jest to całkiem zajebiście tematyczna notka – idealna do wrzucenia na blog ROWEROWY. Ani słowa o pedałach (no dobra, dwóch minęłam dziś na praskiej ścieżce nadwiślańskiej, prawie jechali obok siebie, trzymając się za ręce), ani o kadencji , ani o chwytach... A nie, o chwytach było – na samym początku.

:D

Dane wyjazdu:
57.82 km 7.47 km teren
02:21 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 910 kcal

Będzie z jadem, bo lubię z jadem

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · dodano: 08.06.2011 | Komentarze 63

Dostałam szereg informacji, które mnie usprawiedliwią, a nawet obligują do tego, aby w temacie pracy mieć na wszystko totalnie wyjebane. Co też czynić będę od najbliższej środy.

Mam nadzieję, że do tego czasu zewrą się płyty, dojdzie do wybuchów na słońcu, jebnie jakiś reaktor, bo w przeciwnym razie wyjdę na Marszałkowską z siekierą i zajebię kilka zupełnie niewinnych istnień.

A zwłaszcza te zrowerowane upasione lochy, z wywalonymi bebzunami ponad supermodny top, o jakieś siedemnaście razy za mały, ale kurwa z heloł kiti na nadruku.
Żryj więcej i żyj nadzieją, że jazda na rowerze odchudzi twój okolczykowany pampuch.

RZYYYYYYYYYYYYYYYYYYG.

Spotkam taką jedną rano, której galareta trzęsie się nad szortami od Zary i muszę potem przez cztery godziny oglądać zdjęcia seksownych Kolumbijek, żeby jako takie poczucie estetyki mi wróciło.


Nie zapomnę, doprawdy nie zapomnę, jak koleś z mojego roku, Gruzin z pochodzenia, zupełnie NIEŁAMANĄ POLSZCZYZNĄ skomentował wywalony na boki rozlany bebech jakiejś lampucery:
JAKBYM MIAŁ TAKI WALON, TO BYM GO KITRAŁ.

O co się uprasza tu, na tym blogasku.


Uprasza się również trzeszczący Centurionowy suport i to najkurwabardziej o niedrażnienie mnie. Stał se w wieczornym burzo-deszczu taki biedny rower i dostał słonej wody. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby kwiczeć, nie?

Dane wyjazdu:
64.78 km 0.00 km teren
02:37 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 899 kcal

Odwrócone murzyń... tfu! afroamerykańskie rączki:D

Piątek, 3 czerwca 2011 · dodano: 06.06.2011 | Komentarze 26

Tak wyglądają moje dłonie – jakbym trzymała się ich wierzchem drążka. Opalone mam palce, dłoń już nie, przedramię tak. No a stopy… Weź teraz i załóż do pracy kieckę, a do tego jakieś szpile. Jak kurwa mam wyraźnie odcięte „na jaśniej” syry.

Nie wiem, czy nie bardziej jednak kretyńsko od tego wszystkiego wygląda moja odwrócona panda pod oczami. Jeszcze sobie zafunduję jakieś znamię w kształcie odwróconego okręgu i będzie pikabelo. Cała se będę taka odwrócona, a nawet odwrotna.

Zapierdol w pracy skutkuje tym, że jak już z niej wychodzę, to napierniczam jak w amoku jakimś.

A poza tym błędem jest wierzyć, że każdy poważny problem można rozwiązać za pomocą kartofli.



Lubię to:D