Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
39.18 km 0.00 km teren
02:11 h 17.95 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 867 kcal

No sorry, ale się kurna nie rozosiemnastnię

Wtorek, 24 stycznia 2012 · dodano: 27.01.2012 | Komentarze 11

Nie mam czasu, choć raczej mogłabym napisać, że czas nie ma mnie. Mam za to w związku z tym wkurwa, a wkurw ma mnie. Myślałam, że jak już wrócę do roboty, to się lepiej zorganizuję, ale teraz okazuje się, że nie mam na to czasu.

Na pewno organizacja czasu to wymysł tych najbrzydszych feministek.

Wiem przeto i zaprawdę, że Wasze życie bez moich wpisów jest smutne jak chory chomik (lub też chomy chorik), no ale sorry, nie zbawię całego świata. Tym bardziej, że wkurwił mnie premier i w ogóle nie najlepiej dzieje się w Nowej Zelandii, żółwiom nie smakują ekskluzywne glony. Nie mogę się przez to skupić.

Odliczam dni do mrozów, jedynej słusznej wersji zimy.

A no i w sumie cofnęłabym to, co napisałabym o panach odśnieżaczach, a wszystko to przez jednego wyjątkowego – se tak szurałam rowerem na siłownię, gdy panowie SZAFLINGOWALI. A jak już mnię dojrzeli, jeden wstrzymał roboty, pokazał mi wielkopańskim gestem odśnieżony dukcik, wyrzekł:

MADMŁAZEL

i dał znać, że mogę śmiało sobie tędy śmignąć.
Mojżesz, który zobaczył rozstępujące się przed sobą Morze Czerwone wyglądałby wówczas przy mnie jak york przy hienie. Co najmniej.
Cieszę się, że służby wiedzą, KTO TAKI będzie po tym odśnieżonym stąpał. W Jeleniej… yyy… w Jasnej. W Jasnej Warszawie.

O, właśnie blukonekt zapalił mię się na zielono, a to oznacza, że ten wpis wrzucę pewnie za lat około 36. Raczej wyślę osłem do Blase’a. Szybciej dotrze niż mię się z powrotem zamruga na TURKUSOWO. Zamruga ta blukonektowa kurwa.

Dziś wieczorem realizowałam się wychowawczo, wykonując usługę doglądania Szimołna, synowca moich sąsiaduńciów. Jeśli wszystkie dzieci tak bezproblemowo chodzą spać, to ja se machnę ze czwórkę takich. To dziecko samo se znalazło kangurka, z którym ma zamiar dziś zasnąć, samo se tego kangurka wrzuciło do wyra, samo se do tego wyra wejszlo i bez mojego nieszczerego pitolenia i lulania, zasnęło se.

Zapomniałam zapytać, czy mogę se skopiować tego dziedzica, bo poza aktem spania też jest śmieszny. A zapomniałam spytać, bo za usługę wieczornego doglądania Szimołna dostałam całą torbę Monte i raczej skoncentrowałam się na opanowaniu chorobliwego ślinotoku.

Czy jest ktoś, komu nie zryłam jeszcze czaszki moimi Monte-wpisami? Bo wydawało mi się, że moi sąsiedzi są bezpiecznie odizolowani od mojego wirtualnego bytu. A tu proszę, stąd czerpią wiedzę o Che.


Dane wyjazdu:
33.54 km 30.54 km teren
01:50 h 18.29 km/h:
Maks. pr.:36.42 km/h
Temperatura:-3.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 889 kcal

Tour de Kampinos. Dobra. MAŁY tour de Kampinos

Niedziela, 15 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

Kampinos zimą dewastuje, masakruje i niszczy (zwroty zaczerpnięte z filmików na YT, w których człowiek-mucha, a zatem Janusz Korwin Mikke zawsze kogoś dewastuje, masakruje oraz niszczy)

Swoją fajnością to robi. Kampinos, oczywiście.

Niszczy zwłaszcza tych – nie wiem,co na to Janusz KM – którzy posiadają semislicki. Może dla JKM semislick jest odpowiednikiem pedała, więc pewnie by go zgromił. Nieważne. Nieważne, bo Niewe END mua pojechaliśmy na rundeczkę, niewinną, niewielką, bo a to SZUGAR KOMA pośniadaniowa, a to ogólny leń, który też gromił i niszczył, a to późne popołudnie.

Próbowaliśmy nawet zgarnąć rootera po tak zwanej (to z kolei ulubiony zwrot semislicka JACYKOWA) trasie, ale ten wybrał jakieś tłuste smażonki i schaboszczaki gdzieś tam, zupełnie z dala od Kampinosu.

Wjechalim w krzaczory. Niewe lżył mnie publicznie za moje opony, a sam jechał na łysaku (z tyłu). Jego łysak i moje semi tańczyły sobie na ukrytych pod śniegiem śliskich korzeniach, na zjazdach podskakiwały, robiły stłumione BDGIĄGGG i próbowały zagłuszyć CZYJEŚ jęczące tarcze.

Oczywiście KTOŚ jest w posiadaniu kompromitujących zdjęć, jak wchodzę. Jak wchodzę, proszę ja Was, z rowerem na maleńkie, fikuśne wzniesionko, a wchodzę chwilę po tym, jak zadrwiłam z KOGOŚ, zmuszonego przez śliskie, ukryte pod białym gównem korzenie do odczepienia zadka z siodełka. A zadrwiłam temi, o słowy:

- HEHE, CO TO ZA FIGURA??

Ledwie zadrwiłam, a po chwili zrobiłam dokładnie to samo, i Niewe – dobywając aparatu – odpowiedział mi, że teraz już wiem, co to za figura.

Dojechalim do Palmir, gdzie ja na totalnie oblodzonym, pysznie błyszczącym szklaneczką PONOĆ ASFALCIE miałam według KOGOŚ tłuc mój trening. Samozwańczo zamiast tego zaczęłam tłuc ślizganie się na butach, co bezczelnie zostało obfocone też (to, że ja ciągle o tym nadmieniam, o tych fotach, oznacza, że się o te foty upominam:D) oraz jęłam obrzucać jedyną znajdującą się w mojej okolicy osobę gałami. Zrazu zachciało mi się a to pójść na łyżwy, co byłoby tym fajniejsze, że kompletnie na nich nie umiem jeździć (to jak z bilardem, nie zapomnę, jak poleźliśmy kiedyś z moim kumplem pograć i ten po wszystkim, oddając bile, rzekł do obsługi, że FAJNY TEN PINGPONG), a to powozić dupę z jakiejś górki na jabłuszku (albo zwyczajnie, po mojemu, na worze foliowym). Jak już ma być ta suka zima, niech mam z niej jakiś fan, nie?

Powoli zmierzchało (początek zdania jak u Ilony Łepkowskiej). To obralim kurs na Łajktoroł, czyli Wiktorów (nie brzmi to tak fajnie jak Ajzabliyn, czyli Izabelin, ale nie jest najgorzej). Przez Sieraków, przez single, lasy, korzenie (BDGIĄGGG!), przez Truskaw, gdym nieopodal domu w dyskretny, elegancki, nienarzucający się sposób PIERDOLNĘŁA na lodzie. Tak fiknęłam, że aż SIADEŁKO (jak to mówią ci, którzy mówią tez, że kupili sobie pedałka) się przesunęło (i co, cały BG Fit poszedł się ebać??:D). Rymsnęłam o ten lód jak szopeni fortepian. Niewe się ubawił, bo uczyniłam to niemal po angielsku. Cichaczem. Bez zapowiedzi.

Zgrabiałymi łapami najpierw roztarłam obity poślad, potem skorygowałam imbusem SIADEŁKO, co łatwe nie było przy użyciu klucza pojedynczego i pięciu zmarzniętych palców. I mogliśmy KONTYNUOWAĆ DALEJ, NIE COFAJĄC SIĘ DO TYŁU, naszą wycieczkę na ŁAJKTOROŁ.

I o. Strasznie nie podoba mi się, że jestem w takiej dupie, jeśli chodzi o formę. Niewe po terenie zapierdala, ja obstawiam dla bezpieczeństwa (tego będę się trzymać, taka obstawa) tyły. I nie, nie chodzi mi o to, że snuję się akurat za Niewe, ale o to, że snuję się za każdym. Tyle mam pary w nogach. Strasznie mnie to wkurwia wręcz, bo nie podobać mi się może obraz Kantora, a nie to, że nie daję rady. To, że nie daję rady – jak już rzekłam, ale się powtórzę, bo lubię przeklinać – strasznie mnie wkurwia.

Ale Kampinos w śniegu jest fajny. Nawet na pedalskim ogumieniu.


Dane wyjazdu:
31.55 km 0.00 km teren
01:22 h 23.09 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:126 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 926 kcal

Tak se zagrałam pauzą, jeśli chodzi o wpisy;)

Czwartek, 12 stycznia 2012 · dodano: 16.01.2012 | Komentarze 7

„Do policyjnego aresztu trafił 26-letni mieszkaniec Wałbrzycha. Mężczyzna podpalił sklep, ponieważ nie dostał w nim swoich ulubionych orzeszków”.

Chyba załatwię sobie u kolesia widzenie i mu przybiję piątkę oraz pożyczę zapałki od niego. Mam dokładnie tę samą ochotę zrobić to z każdym punktem z tępym sprzedawcą płci obojga za ladą, w którym nie ma nic innego poza tym małym, wkurwiającym właśnie tym, że jest małe, Monte.

I tak kuźwa chodzę od sklepu do sklepu i uporczywie edukuję tych tłumoków, że se mogą sprowadzać to małe wkurwiające swoją malizną Monte, proszę bardzo, droga wolna prawie jak Tybet, ale niech też będzie wersja dla Che do kurtyzany biedy lub też do innej kurwy nędzy.

Potem nic mi nie idzie, jak z rana nawiedzę taki nieudolnie prowadzony GESZEFT.
Nie najeździłam się. Bardziej zniszczyłam się na siłowni. Trafiłam na taką fajną godzinę, że do nikogo nie musiałam przemówić tymi usty w te słowy: weź, zrób se piknik i to wysiadywanie jaj gdzie indziej, bo mam skierowanko na obwodu działanko, a ty mi tu w ofensywie sterczysz.
Zrobiłam zatem swoje, po czym poszłam na rower, z ulgą wielką i radością, że to rower. Że to zewnętrze. Że to jakaś dynamika. Dajnamik, znaczy się. Wolę, jak jest dajnamik.


Dane wyjazdu:
37.47 km 0.00 km teren
01:44 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:40.85 km/h
Temperatura:3.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 805 kcal

Straszą tą zimą i straszą. Zima mnie może cy-my-ok-nąć

Wtorek, 10 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 12

Minus osiemnaście ma niby kiedyś tam być. Wszystkie pogodyny i pogodynki mówią to tonem takim, jakby zapowiadali przynajmniej stuprocentową podwyżkę akcyzy na alkohol, a to – umówmy się, bo ja lubię się umawiać – armaggedon jest.

Się dziś raczej skoncentrowałam na życiu zawodowym i towarzyskim, bo po „pracy” (cudzysłów jest tu wielce słuszny i zamierzony i powinien choć odrobinę oddać, jak bardzo to wszystko jest kurwa IRITEJTED) pomknęliśmy z mojem Jacuniem najulubieńszym, pracującym zwykle na tak zwanej wysuniętej placówce, bo aż z samego boskiego Buska Zdroju, najpierw na szamę, potem na anana kofana do Cafe Filtry. Tam co prawda na kawę czekaliśmy 20 minut, bo panu się o nas zapomniało, a nam się zapomniało o panu, bo tak dobrze się gadało, ale warto było, bo kawę to tam robią taką, że sam Szatan przepłynąłby Ocean Spokojny wypełniony gnojówką TYLKO po to, żeby cmoknąć w usty kogoś, kto kawę jedynie we Filtrach MIĘSZA. Warto było azaliż.

Mnie tylko zawsze wkurw szczela, że wszędzie na mieście kawę z difolta robią na tłustym mleku, ale że wieczór zapowiadał mi się jeszcze siłowniany, to przebolałam to. I nie. Nie chodzi mi DO KOŃCA o tłustość tego mleka. Dla mnie ono smakuje jak taki ciekły smalec. I jak OBRZYDLIWE SELERY.


Wróciłam do domu na przepaking plecaka i nocną wręcz porą udałam się popielęgnować moją tężyznę fizyczną. Kiedyś polubię też część siłownianą, nie tylko tę do- i odjazdową na rowerze:D

Fajne to:

http://www.cgm.pl/permalink,20613.html

jest to fajne.


Dane wyjazdu:
16.64 km 0.00 km teren
00:42 h 23.77 km/h:
Maks. pr.:33.65 km/h
Temperatura:5.0
HR max:164 ( 83%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 512 kcal

Znowu Centim, znowu na bajceps;)

Środa, 4 stycznia 2012 · dodano: 04.01.2012 | Komentarze 5

Powoli (wraz z ustępowaniem zakwasów, czyli odwrotnie proporcjonalnie) dociera do mnie, jaka to kurna harówka, taki trening uzupełniający i takie – że się tak wyrażę – zaawansowane sportostwo:D. Prawiem obrzygała najbliższą okolicę przy trzecim obwodzie. W sensie, że na siłowni.

Jak ja się cieszyłam, kiedy po wszystkiem lazłam do roweru, żeby se popedałować.
Inna mua refleksja jest taka, że teraz to se mogę trenować i fikać i w ogóle skupić się na treningu, mogę, bo do pracy nie latam. Ale poza moimi możliwościami IMAGINACYJNYMI leży fakt, jak ja se to wszystko poukładam, jak już do roboty polezę. A gdzie tu miejsce na mój niewinny alkoholizm?:D Jak żyć, panie premierze (panie trenerze:D)? JAK ŻYĆ?

Znowu jutro będą mnie boleć nie tylko włosy, ale też buty;).

Tak mi dziś plumkają słuchafony:



A teraz wskakuję na Specka, paaaaaaa!:D


Dane wyjazdu:
18.61 km 0.00 km teren
00:47 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 315 kcal

Pożądane brakujące kaemy z panem Centurionem;)

Sobota, 31 grudnia 2011 · dodano: 02.01.2012 | Komentarze 0

Mam nadzieję, że jeszcze z dwa tygodnie MAX i po wprowadzeniu biegania/siłowni PRZESTANIE wreszcie boleć mnie na oko wszystko. Z jednej strony marzę o tym, a z drugiej lezę na siłownię i se dokładam. Ostatecznie przesiadłam się na Zdrofit w Centrum Olimpijskim – z tymi cholernymi stojakami rowerowymi w jakimś wypiździewie, CZYSTA kilometrów od wejścia. Swoją drogą chciałabym zapoznać tę pałę, która to wymyśliła. Armaggedon polskiej myśli instrastruktury rowerowej.

No i tam też pojechałam w sylwajstrowy poranek (poranek to BARDZO DUŻO powiedziane). Ludziów jak mrówków! To pewnie wszyscy ci, którym nie chce się dziabać JARZYN na wieczór;).

Jak ja lubię wywalać z maszyn tych, którzy tak SE SIEDNĄ na jednej i robią całą serię, łącznie ze spędzaniem na nich przerw! Ma to pewną jakość edukacyjną, bo JUŻ za trzecim razem, jak podchodziłam, sami złazili. Uwinęłam się szybko, szczęśliwie spędziwszy w środku biały opad atmosferyczny, który jeszcze zanim zdesantował się na powierzchni ziemi, już był smutnym wspomnieniem śniegu.
No i o.

A na Centuriona wskoczyłam właśnie dlatego, że te stojaki przy PKOlu są właśnie tak z dupy. Ściganta nie odważyłabym się postawić tak o. Jasne, zapłakałabym się okrutnie, gdyby mi ktoś Centka podwędził, ale pod względem kosztów wymiernych, policzalnych, byłoby to stratą mniejszą niż utrata Rockhoppa.

Acz emocjonalnie… to aby odreagować i pomścić, chyba rozjebałabym cały Żoliborz.

Myślałam, że po trzech tygodniach przejeżdżonych na dopasowanym BgG Fitem rowerze wsiadka na Centka (który na ten przykład mostek ma dodatnio) będzie szokiem, ale źle nie było. Sama nawet, własnymi rękami (a w rowach wilki jakieś!) OBNIŻYŁAM se zydelek. Świat się kończy.
Koniec części sylwestrowej pierwszej, pipole;).


Dane wyjazdu:
33.80 km 0.00 km teren
01:25 h 23.86 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 800 kcal

Zakończę ten rok, mając DWAJŚCIA TRZY TYSIE przebiegu, czy nie uda się? Hę?

Piątek, 30 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 10

Zastanawiam się i se myślę i doprawdy nie wiem. Bo dziś to się nie najeździłam.

Wiem zaś na-ten-tomiast, jakie mam zaległości we wpisach – ciągle Wam wiszę wpis o BG Ficie (Wojtkowi też obiecałam, że skrobnę słów więcej niż to, co dotychczas). Muszę ten wpis zrobić, tym bardziej, że dotychczasowe wzmianki mogą wprowadzić w błąd, co uświadomiła mię dzisiejsza fołn-rozmowa ze stęsknionym Faścikiem. Faścik wywnioskował bowiem, że mua na BG Fit narzeka, bo mię tu i tam boli.

Zrobię ten wpis, aj promys!
Ale utrwalcie to sobie – nie narzekam).

Ponadto co. Wszyscy robią tu jakieś podsumowania sezonu, wyznaczają se cele, wpisują liczby, opisują jeszcze raz zawody, aż mnie korci zrobić podobnie, ale po co Wam moje oczywiste stwierdzenie, że przyjszłam na Bikestats i rozpieprzyłam system?;)
Bo rzecz jasna, tylko do tego bym się w ramach podsumowania ograniczyła:).

Mój plan na zakończonko sezonku jest prosty – będziecie głosować na najlepszą notę na tym oto najlepszym blogasku. Tak, idę na lajtowiznę;).

Jeszcze nie wiem, jak tu się wstawia sondę, ale jestem Che. Jestem sobą. I wszystko robię na KWILĘ ostatnią.

Dziś sobie pobiegałam, co zaowocowało przymusowymi, acz bardzo przyjemnymi, popołudniowymi odwiedzinami u Bikergonii. Moje buty ABIBASA obrobiły mi stopy tak, że 65-ta minuta biegu staje się nie do zniesienia.
Acz dziś w Lesie Bródnowskim podobało mi się bardzo, bardzo.
Przy czym podobało mi się do wspomnianej minuty. Potem już bieganie z palców mi tak nie wychodziło, waliłam zatem z pięty, a z takim stylem biegania to ja mam niezbyt miłe wspomnienia, bo chondromalacja drugiego stopnia bynajmniej nie jest bezbolesna. Jeszcze mi zęby zgrzytają na samą myśl.

Tak więc wróciłam do domu, zmieniłam KLOŁTSY z biegowych na rowerowe i wykonawszy szybki telefon do Gonii umówiłam się na natychmiastową analizę. 45 minut później już byłam na miejscu, a niecałe 40 minut JESZCZE później wychodziłam z pudełeczkiem pięknych, amortyzowanych Brooksów. Dobranych nawet do brązu moich ócz.

W Ergo, Kochani, zostaniecie obsłużeni, jakbyście byli CYSORZEM. Samym.

Zgarażowałam butki na chacie, po czym – bo na salę w Jabłonnie było już za późno – pojechałam na spinning. Po tym moim szkoleniu przestaje mi się podobać każde inne prowadzenie zajęć, które nie jest moje .

A jutro, czyli w tak zwanego Sylwestra, wiecie, co robię?
Nogi i plecy:D

Kończę ten wpis, bo strasznie mi się chce napisać, że to był zajebisty rok, z tym całym bajkstatsem, waryjatami poznanymi na żywo i tymi niezapoznanymi JESZCZE ludźmi z sieci, i z maratonami, i APSem i potem z Wojtkiem, i z AirBikiem i W OGÓLE, ale nie napiszę, bo przecież ma być tylko sonda, tak?;)
I będzie. Nie wiem tylko kiedy:D I JAK!;)

Póki co, życzę Wam piękniutkiego nowego roku!


Dane wyjazdu:
42.30 km 0.00 km teren
01:46 h 23.94 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max:171 ( 87%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 866 kcal

Sama nie wierzę w to, com usłyszała, ła ła ła ła;)

Czwartek, 29 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 6

A usłyszałam, że co jak co, ale VO2 max mam zajebisty.

Jechałam se taka zyebana tym smarkaniem na prawo i lewo, gdy zadzwonił do mnie Wojtek (któremu Marcin, czyli Czarny, czyli Folia MUSIAŁ wypaplać, że zagilanam) z pytaniem o szlachetne zdrowie i oznajmił mi luźne info o wynikach testu wydolnościowego.

Napisałabym, co mi powiedział, ale konkurencja nie śpi;). Mogę ewentualnie zainteresowanym wyspowiadać się na ucho.

Ale jak mi Wojtek TAK powiedział, to pojechałam na siłownię. Choć chęć miałam jedynie na znalezienie się pod moim kocem z zebry i dokończeniem drugiego sezonu „Siostry Jackie”. Bo gil mnie zmęczył;).

Podziwiam, bo mało kto umie zadzwonić do mnie, powiedzieć DOKŁADNIE dwa słowa, a mnie znowu, od razu się chce;). Jak nic Wojtas studiował cheevarozofię. Wie, jak mnie podejść.

No i teraz o tej siłowni. Pomknęłam TEORETYCZNIE do mojego ulubionego Zdrofitu (na Woli), ale jak usłyszałam, że rower se mam zaparczyć na zewnątrz (wersja dla Podkarpacian - NA POLU), to mnie – delikatnie sprawę nakreślając – blady chuj strzelił. Wyrzekłam, że nie mam AKURAT, PRZEZ PRZYPADEK NIESZCZĘŚLIWY zapięcia i co nam pani zrobisz.
Zaparkowałam w klubie („ale tylko dzisiaj, dobra? Bo szef się wkurza na to”).
Co to za kurwa szef klubu sportowego, któremu przeszkadza suchy i nieupierdolony rower??

No to się więcej nie zobaczymy.

Jeśli, warszawiacy, znacie jakiś klub sportowy, w którym rowery się szanuje, dajcie namiar. Bo o Centrum Olimpijskim, gdzie mieści się inny Zdrofit nie powiem więcej poza „kurwa mać, stojaki-wyrwikółka i to na jakimś wypiździewie pod ogrodzeniem i poza dostępem kamer”. Centrum Olimpijskie. Rozumiecie.

Ży-A-Ly.

Niby mam pod nosem Pure, ale ich ceny za karnet zrozumiem tylko wtedy, jeśli zrobią RATATUJA na posiłek po ćwiczeniach, który będzie można spożyć, będąc wachlowanym przez Johnny’egp Deppa. Mam też Fit&Fun;, ale stamtąd kiedyś – po zaparczeniu Centka w stojaku – wróciłam, prowadząc bicykl, bo w oponie, już w domu, znalazłam w ogóle niesubtelne nacięcie. Poza tym tam zbiera się kwiat dresiarstwa bródnowskiego i odbywa się tam coś, co mnie na siłowni najbardziej wkurwia – niepilnowanie własnej dupy, tylko lampienie się po innych, ile haczyków NAJKA mają na garderobie.

Szukam zatem klubu nadal.


Zaprawdę powtarzam Wam, KUOOOOOCHAM Wojtka, nie ma to-tamto.


Dane wyjazdu:
25.61 km 0.00 km teren
01:12 h 21.34 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:3.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy: m
Kalorie: 562 kcal

Bym se zrobiła wpis o Świętach, ale

Wtorek, 27 grudnia 2011 · dodano: 29.12.2011 | Komentarze 6

ale nie zrobię, bo chcę wstawić foty, ale nie wstawię, za co podziękujcie mojemu blukonektowi. Oj, żebyście widzieli, z jaką nienawiścią na niego patrzam. Na tego modema-srodema. Jak na adwersarza jakiego. Jak Putin na rakiety.

Na razie hoduję gila do kolan, zdycham z niewydolności płucotchawkowej, co jednakowoż nie oznacza, że na rower sie wsiadam. Wsiadam.

W zasadzie to chyba właśnie załatwiłam się podczas świątecznych ekskursyj, bo o ile u mnie, na dole, śnieg topniał, upał ZELŻYWAŁ, o tyle tam, gdziem się wspinała, mróz CZYMAŁ jak Radzieccy Kaliningrad. I Tajlandia prostytutki. Ale o tym poczytacie, Kochanieńcy, jak JAKIMŚ CUDEM rozpierdolę system.

A dzisiejsza lekcj... yyyy... tfu! notatka dotyczy tego, jak se już dnia powrotnego zaczęłam gilowo umierać zaraz po tym, jak zjechałam do stolicy i jak już wyprowadziłam się ze wszystkiemi mojemi gratami z byłej pracy. Nieocenione ku temu okazały się Karolyna i jej Landryna, w którą to zapakowałyśmy wszystko, com zachomikowała w biurze przez te OSIEM kurwa mać lat pracy.

Niestety DYSKU CEDE, na który nagrały się jakies nastolaty łaknące zrobić karierę w biznesie muzycznym, a śpiewające o tym, że są A, A, A KŁINS OF DE PARKET, EEEEEEEEEEEE, nie znalazłam. Strasznie nad tym boleję, bo zamierzałam zniszczyć Wam tym nagraniem psychę.

No i o. Wieczorkiem zjebaniusieńka, ale zgodnie z rozkładem pojechałam na siłownię. Wiosełka jakoś wyjątkowo łakomie na mnie spoglądały.

Myślałam, że w stolicy będą większe pustki. Ale ROWERZYZDY nie spotkałam ani pół.


A, A, A KŁINS OF DE PARKET, EEEEEEEEEEEE


Dane wyjazdu:
41.23 km 0.00 km teren
02:05 h 19.79 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:-2.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:201 m
Kalorie: 975 kcal

Takie świętowanie to ja rozumiem

Niedziela, 25 grudnia 2011 · dodano: 29.12.2011 | Komentarze 30

Jedyna słuszna decyzja to była. Zabrać ze sobą na Święta rower. Wczoraj, czyli w wergilię lub też w wigilię odpoczęłam, na rower nie wyjszłam, nie było tak zwanego czasu, nie podejrzewałam się, że raz, że przyznam się do tego, że będę potrzebowała odsapnąć (test wydolnościowy mnie skatował psychicznie), a dwa, że to wcielę w życie. Korciło mnie BARDZO dojechać na moją wiochę z dworca Rzeszowa rowerem, ale. Uparli się, że mnie odbiorą. No dobra.

Odpuściłam jazdę w wigilię też dlatego, że spałam może w sumie trzy godziny (pana autobusa miałam o piątej rano, a wstać na niego musiałam najpóźniej o 3:30), a wiadomo, że jak się ma konieczność wstania rano, to się człowiek wybiera spać jak najpóźniej i do tego jeszcze do ostatniej chwili nie może zasnąć. Skutek tego był taki, że… o, matko, jak ja się CHUJOWO czułam!

Pan KEROWCA autobusu zobaczywszy mój pakunek wyrzekł jedynie:
A CO TO, ŻYRAFA??
Nie, kurwa , czołg wiozę. Skompresowany w rar-ze. A to jeszcze spakowałam w ZIPie. Czyli w dużym trytycie.

Słuchejta – oficjalnie tego nie powiedziałam, ale potrzebowałam luźnego dnia, bez żadnego sportu. Zatem, uznajmy, że jestem leniwa locha i to właśnie dlatego nie ruszyłam się na rower W MOJE IMIENINY, małe fiutki.

Dziś zaś wszystko stało mi naprzeciw. W tym przychylnym naprzeciw, czyli frontem do klienta. Pogoda to raz. Leżący tu śnieg (hurrey!) zaczął topnieć (kyrwa, niestety), ale było w miarę sucho. Wiało jak sam skurwenson, ale jak wsiadłam na rower, jak już poczułam te podjazdy w nogach, to nawet na ten jebany wiatr się cieszyłam.

NIECH ŻYJE MASŁO! (niech żyje!)

Obadałam mapę w taczfonie, bo jakoś nie przyszło mi do głowy nabyć analogową, posłuchałam wuja, Dylem zwanego, gdzie i jak jest luźno, gdzie jest pod górę, gdzie się wypłaszcza, oraz o której obiad i mając w głowie zarysowany wstępny plan, żegnana rodzinnym niezrozumieniem (nie chce siedzieć przy stole. Nie chce żreć. Zimno. A ona idzie. GUPIA jakaś, albo co najmniej DZIWNA), ruszyłam se, by zza winkla zmierzyć się z pierwszym sztywnym podjazdem.

Pojechałam bowiem na Siedleczkę (cały czas jednak mówi mi się w myślach, że na Siedleczki, takie Siedleczki-Manieczki). Znak drogowy oznajmił mnię jedenaście procent nachylenia. Fok jeh.

Jeszcze w Sieteszy obfociłam staaaare, bielone wapnem chaty, które strasznie mnie jarają (może dlatego, że jara mnie słowo SIEŃ) , tu wrzucam tylko kilka zdjęć, ale telefon mam nimi zapchany. Uwielbiam te małe okienka, krzywe dachy, walące się drzwi i NA PEWNO sień ze skrzypiącą podłogą. Chętnie bym wlazła do takiego domku, dała się ugościć jakimś tłuuuustym żurem, napoić bimbrem i posłuchać, jak to DRZEWIEJ bywało.

Kurna, to się nazywa chata © CheEvara


Stara chatyna na górce © CheEvara


A ta jest nawet zamieszkana! © CheEvara


Zobaczyłam ten domek i poczułam się zaproszona na bimberek © CheEvara


Taką chałupę se właśnie kupię. I będę palić w piecu kaflowym. I zalegnę na wersalce, która będzie skrzypieć, będzie się zapadać, ale będzie okrutnie bezczelnie wygodna.

Odprowadzana niedowierzającymi spojrzeniami wracających ze-e mszy ludzi (kosmita! W kasku! W jakichś takich ubraniach dla tych… no… PEDERASTÓW!) z Siedleczki skręciłam na Kańczugę, gdziem doznała rozczarowania, bo mię się wypłaszczyło. I jakby ten wicher zaczął być bardziej wkurwiający. Powzięłam prostą decyzję. No to ziu na Łańcu

t (chciałam, żeby się zarymowało).

O tam o, fajnie białO!:) © CheEvara



Dyl mię namawiał na to, żeby podjechać Husów, bo warto, gdyż droga jednocześnie i równiutka i pusta, nikt tędy raczej do ŚFAGRA nie będzie jechał, wstępnie i uprzednio najebany u teścia lub świekry (zajebiste słowo), a podjazd długi (cętkowany nie, ale kręty i owszem). No to i tam wylądowałam. Zawróciwszy wcześniej do Sieteszy, tuż obok pozostałości zespołu pałacowo-parkowego, odrestaurowanego i należącego do tej samej matrony, która posiada centrum handlowe w Rzeszowie. Sam pałacyk jest niedostępny, bo własność prywatna, ale przed posesją pozostawiono oryginalny kawałek muru. Szkoda tylko, że aby się do niego dostać, trzeba nauczyć się latać ponad ogrodzeniem.

No to srał was pies, jak to się mawia na Podkarpaciu. Jadę na Husów. Prawdą jest, co Dyl rzekł. Jest odjazdowo PODJAZDOWO. Mijają mnie może dwa samochody i robią to tak, że o mało nie lądują w rowie po lewej stronie drogi. Nie no, chłopaki, po co tak się poświęcać, przywykłam do prób zabójstwa.

Niby niewinnie równo...;) © CheEvara


Ten się nie odważył, ale czaił się mocno © CheEvara


Po prawej mam zajebczy las, korci mnie, żeby wbić się w teren, ale raz, że nie mam mapy (klasyka), dwa, że pada mi telefon, a razem z nim giepees, trzy – kompletnie nie posiadam orientacji i tylko wjadę w krzaki, a przestanę nawet czaić, skąd w nie wjechałam, olewam więc teren i jadę w górę, korzystając z niesamowitej okazji na wysprzęglenie w ryj dwóm napierdalającym za mną szczekliwym kundlom. Moja miłość do zwierzątek kończy się po około dwóch minutach od momentu, kiedy taki mały posraniec zaczyna za mną biec, ujadając wrzaskliwie i nawiązując kontakt z moimi butami. Pierwszy strzał z spd-a ledwie zasrańca obszedł, dopiero drugi kop uruchamił jego pogmatwane zwoje.

Ale dzięki sierściuchowi nie zauważyłam, że kończę właśnie podjazd i znajduję się na tak zwanym szczycie, skąd rozciąga mię się zacny widok na ośnieżone pogórze rzeszowskie.

Trochę zimy, trochę industrialu © CheEvara


W oddali rezerwat Husówka © CheEvara


Moja fantazja w pstrykaniu fot TACZFONEM skutkuje tym, że pada mię bateryja, a wraz z nią i nagrywana mapa i w ogóle mapa, no i kontakt z moim zdalnym Wisławskim, czyli Dylem, do którego mogłabym W RAZIE CO (jak to się mówi) zadryndać.

Na czuja zatem – gdy docieram do tak zwanego rozstaju dróg (gdzie przydrożny… a nie, to będzie jutro), zjeżdżam w dół, bo skorom podjechała, to i muszę zjechać do mojej wiochy. W Markowej wbijam jeszcze na przykościelny cmentarz, wiedziona znakiem, że do grobu rodziny Ulmów to właśnie TĘDYK. Dyl mi cuś napomknął o tym, że Hitlerowcy rozstrzelali całą rodzinę (rodzice + piątka dzieci plus szóste w brzuchu) za przechowywanie Żydów. Przed cmentarzem zagajam jakąś starszą panią, czy może mnie tam, do mogiły doholować i trafiam w dziesionę. Starsza pani jest krewną tamtej zabitej rodziny, zatem opowiada mi DOSŁOWNIE wszystko. Oprowadza nawet po mogiłach innych zamordowanych Polaków, którym przyszło do głowy ryzykować życie ukrywaniem Żydów.

Na koniec jeszcze pokazuje mi grób wujka, bezpośredniego świadka egzekucji wykonanej na Ulmach, któremu Niemcy nakazali wykopać dwa groby – dla Ulmów i dla siebie. Nie bardzo zrozumiałam, jakim cudem ocalał, ale prawdopodobnie dlatego, że miał nieść wieść po wsi, że ratowanie Żydów po prostu nie kalkuluje się.

Dziękuję kobietce i spylam na Sietesz, gdzie jeszcze zajeżdżam do źródełka Św. Antoniego (tego z Padwy). „Wieść gminna niosła, że tymi polami przed setkami lat przechadzał się święty Antoni. Chciało mu się pić i usiadł na jednym z kamieni. Uderzył laską i wytrysła z niego woda” [zbicie słów ‘laska’ i ‘wytrysła’ strasznie mnie zaniepokoiło;)]. Tak mówi oficjalne info, acz mój zgryźliwy wujek stwierdził, że ów święty normalnie nigdy dupy nigdy do Europy nie ruszał, a tu nagle, proszę, bęc, se pojechał do Sieteszy…:D

Oto i i źródełko. Po Antonim ani śladu, nie wyszedł z chlebem © CheEvara


Mogę uznać, że to cud i moje nawiedzenie tego miejsca niosło za sobą skutki magiczne. Nie wiem bowiem, SKĄD Dyl wiedział, ale w drzwiach zostałam powitana piwkiem.

No jak nic cud.