Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
36.88 km 0.00 km teren
01:31 h 24.32 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 728 kcal

Zdejm swetr

Niedziela, 16 października 2011 · dodano: 21.10.2011 | Komentarze 13

Od Łomianek (czyli zakończonka sezonku w Łomiankach, lub też zakończenia sezonu w ŁOMIANACH) minęło tygodni dwa, a mój Rockhopper jak nie zaprowadzon do serwisu, tak se sterczy w domu. A tu tak: zwarzyło się mliko w oponie przedniej, manetkie mam upierniczoną – myślałam, że jak tak zostawię ten rower, to nastąpi cudowne nareperowanie, ale nieeeeee, nie nastąpiło, a zupełnie nie tego się spodziewałam. A amortyzator po pamiętnym czołowym dzwonie w znak drogowy, o tym o, wymaga należnego przeglądu, no i hamulce nie istnieją, o nie-e, nie-e, nie-ee, nie istnieją, ą, ą, ą. No i nie będą istniały (ły, ły, ły), dopóki nie ruszę dupy do serwisu (u, u, u, u, u, u). A niedziela nie jest od tego, żebym ruszyła dupę do serwisu. Bo raczej żaden normalny mechanik nie ruszy dupy do serwisu też.
Obrałam zatem inny kapeczkie kierunek, ale też słoneczny, też rowerowo.

Bajkerów w wersji pro wymiotło. Serio.
Co zresztą widać w posusze na BeeSie.


Dane wyjazdu:
47.33 km 0.00 km teren
02:15 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:18.0
HR max:161 ( 83%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 912 kcal

Wpis k(r)ótasek

Piątek, 7 października 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 29

Jazdastats: 46 km,
Montestats: 2

Muszę dodawać, że mam zapierdol w robocie?

Muzykastats:
Teledysk Glacy wyszedł zajebisty. Lubić żużel:



I stylizację Glacy w czerwieni. Czad!


Dane wyjazdu:
46.34 km 0.00 km teren
02:02 h 22.79 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 954 kcal

Co Wy na serwis Montestats?

Środa, 5 października 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 9

Bo ja już jestem w pracy dwunastą godzinę i zeżarłam przez cały godzin MONTÓW CZTERY. Jeżdzenie w taki dzień żadne, to choć się nafutruję.
Miał być dziś jakiś pogodowy armaggedon, załamanie, tradżedy ekolodżi. A tu lampa, słońce, stół, szafa, taboret i NAKASTLIK. Z tą lampą.
Eh. Jak to tak bez nakastlika?

Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km teren
02:12 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 878 kcal

Niech mnie ktoś odstrzeliiiiii

Środa, 28 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 5

Jak ciężko tak bez alkoholu! Odwyk kuźwa musi być straszny. Taki realny odwyk. Strasznie ciężki był dla mnie ten poranek. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i rześko się zrobiło. Rano wybrałam się do roboty w krótkich jeszcze gaciach i nieco mnie stelepało. Acz patrzono na mnie z podziwem. I wzdrygiwano się z lekka.
Mnie chyba jeszcze grzały resztki tych procentów, jakie na pewno wiozłam w sobie. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i przyznam, że roztrenowanie może mieć całkiem jakiś sens. Noga mi zapierdala po tych dwóch dniach lajtowego jeżdżenia i jednym dniu przerwy.
Ale ja już więcej tak nie chcę;).

Dane wyjazdu:
0.10 km 0.00 km teren
00:01 h 5.82 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jak roztrenowanie, to tylko w Dębkach;)

Poniedziałek, 26 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 12

W tych Dębkach to się śpi, kurna. Do 11:30.

Taki dzień sprzyja roztrenowaniu. Tak zaczęty dzień, w sensie. Ale tak.

Teraz se proszę zanucić „Dziewczynę bez zęba na przedzie” i zamiast frazy „Ten dzień przywitał nas ulewą” zaśpiewać „Ten dzień przywitał nas znowu JAJCÓWKĄ”.
Jajcówkę znów zrobił nam Adam, znów śmierdziała malizną. Być może dlatego, że w nocy z niedzieli na poniedziałek przyleźliśmy do niego już śpiącego, żeby mu zniszczyć sen, życie, urodę, wszystko.

Ale twardy był. Musi mieć w takim nocnym nawiedzaniu jego osoby sporą wprawę, bo bez dyskusji, z zimną krwią, spokojnym głosem pogonił nas tekstem:
Idźcie stąd, MAŁE FIUTKI.

Zapadła cisza. Co w przypadku trójki PONOWNIE narąbanych świrów jest wyczynem.
Wymiękliśmy. Nikt nas tak nie załatwił. Nigdy. To był jak cios. Piórkiem. Zalanym ołowiem.

Pokornie więc wytoczyliśmy się z Adamowej sypialni.
I pewnie właśnie za karę ta jajecznica była taka gabarytowo mizerna :).
No.

Plan na ten dzień był taki – a powstał przy mizernej jajecznicy – że najpierw idziemy na rowery, której to wyprawie znów przewodzi Radziu, a potem Adam zabiera nas na zapierdalancję skuterem wodnym. Wszystko się zmieniło, gdy ja polazłam przebrać się w trykoty. Wracam se, a tam rowery, które wcześniej zostały wytargane, zniknęły i plan zmienił się o 180 stopni. Niektórzy powiedzieliby, że o 360. OK:)

Czyli jednak najpierw lecimy na skuter, a potem na rowery.

Pojechalim nad jezioro, gdzie woda miała być kapkę cieplejsza niż w Bałtyku. Adam spakował dla całej ekipy pianki, jakimś cudem była też pianka w rozmiarze „mały labrador”. I tu się cieszę na to:

Piesek Leszek;) © CheEvara


To teraz przebieram się w piankę w rozmiarze „mały labrador”:

I bardziej zmęczyłam się przy tym niż na samym skuterze :D © CheEvara


A potem, ponieważ:
a) byłam już po solidnym pożyciu
b) nie umiem pływać,

skorzystałam z tego, że Adam zaproponował utopienie mnie, gdy ja będę siedzieć z tyłu. Jak ta matka biedaczka wożona po szosie.
I pozapieprzaliśmy. O JAK SZYBKO! O jak kuźwa mokro!
I...
O JAKIE DREDY Z WŁOSÓW ZROBIŁ MI WIATR!:D

No teraz kolej na chłopaków, a ja przejmuję aparat:D

A niby tylko cioty paradują w obciskach :D © CheEvara


No i o. Po Niewe i wersji Niewe z Che przyszła kolej znów na Radka. Znów na Adama i... skończyła się wacha. Adama to zasmuciło. I się oddalił melancholijnie.

Kto zgadnie, co Adam tu robi?;) © CheEvara


Wróciliśmy po wszystkim do Dębek, do jednynej czynnej posezonowo dębczańskiej knajpy, Adam w tym czasie odstawiał wóz do bazy i miał do nas dobić na rowerze. I na tym miała się imprezka zakończyć. Bo okazało się, że (teraz zacytuję Radzia) „jest już późno, wiele nie popedałujemy, zatem co będziemy robić taki dystans dla ciot, lepiej w ogóle nie jeździć, a dnia następnego dać se w dupę”.
Oficjalnie nikomu to nie pasowało. Bo wyjechaliśmy nad morze pojeździć na rowerze. Ujechać się, skatować i o.

I właśnie, abyśmy choć TROCHĘ pośmigali, Adam wrócił z bazy do nas na rowerze. Na wynalazku z MIMOŚRODEM.

To jadę:
A raczej hulam na tym;) © CheEvara


i walczę:
Dżizas, jakie to głupie i nie wiem, po co;) © CheEvara


A tera uwaga, SKUPTA SIĘ, bo dubla nie będzie.
Dodaję ten wpis na BLOG ROWEROWY tylko dlatego, że jednak jeździłam. Co prawda tylko 100 metrów. Ale przejechałam:D

Potem na ten rower pojechał Niewe, któremu nakręciłam filmik, ale tym razem to nie on jest jego gwiazdą. Gwiazdą bowiem był WACEK. I może kiedyś dostąpicie zaszczytu obejrzenia tego filmiku:D
Po scence z Wackiem padłam ofiarą podrywu, ale to nie przez byle kogo:

No nie mogłam się oprzeć takiemu podrywowi;) © CheEvara


Tu już mnie wkurwia - znakomite studium moich stanów i szybkich przejść © CheEvara


No i aby przebić ofertę najlepszego ciacha w mieście, Radziu pobieżył po zestaw mocno sprawdzony. Co prawda było to Tyskie, ale zawsze to nie ciulowy Carlsberg;)

A niby nie wygląa, taki grzeczny! © CheEvara


I gdyśmy już mocno poweseleli, poleźliśmy na bazę. A tam historia znów zatoczyła koło. O tym będzie następny odcinek.

Mam tylko wrażenie, że służą mi mocno miejsca, które nazywają się w liczbie mnogiej: Dżałorki, Dębki.
Toruń, czyli PIERNIKI też:)

Aha! CELOWO nie dokręciłam do stu metrów:D

UPDATE: ja nie dokręcałam, ale sam Bikestats mi zaokrąglił. Cóż:D


Dane wyjazdu:
37.00 km 30.00 km teren
01:53 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 819 kcal

No to mamy rozjazd. Taki jak należy, a nie w wersji CheEvary i jej trzystu pomaratonowych kilometrów:D

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 25

Wieczór pierwszy w Dębkach zaliczyliśmy zadżebiście, jak już napisałam: kupiliśmy trzysta piw dla mnie i trzysta dla Niewe, Radek spożywał wino (metoda na hejnał):
Hej nał, heeej nał!:D © CheEvara


i zaiste był bohaterem, ale przykozaczył NAPRAWDĘ wtedy, gdy po winie sięgnął po Jagermeistera. Jakiż to był epicki widok. Jak ja mu zazdrościłam zdrowia!
No ale wcześniej nałykaliśmy się jodu na ciemnej dębczańskiej plaży, to może stąd te możliwości i stąd ta kondycja.

Przydała się, bo przede mną było oczjeń mnogo wyzwań:
Mam wszystko, czego mi trzeba;) © CheEvara


Która to nagle skończyła się Radziowi, gdy już po wspomnianym jegermajsterze poszedł zmienić muzę w samochodzie. Zmienił. I tak już w tym samochodzie został.
A ja i Niewe utknęliśmy przy ognisku, które najpierw Radek na harcerza rozpalił (metr od paleniska właściwego), a po jakiejś pół godzinie żywotności tego ogniska PROFESJONALNIE udeptał girą i zagasił.
No ja spłakałam się ze śmiechu:).

Zagasił i polazł spać. Dokładnie wtedy, jak nasza ekipa miała się powiększyć o Adama, którego ja zapoznałam w Kampinosie. Zostało mu przedstawione przez telefon, że czeka na niego ognisko, jest kiełbasa i są chlory. Czyli jest tak jak lubi:).
I przyjechał. I było wszystko to, co mu zapowiedziano, że na niego czeka, tylko że odwrotnie.
I zastał. Mnie i Niewe żłopiących piwo przy CIEMNYM ognisku, Radzia śpiącego w samochodzie. No wypas imprezka. Sam sobie więc rozpalił ognisko, usiłował położyć Radzia do wyra, no co innego powiedzieć – taki jest los tego, kto jest trzeźwy:).

Dalej może już nie będę pisać o tym, jak w Radka wstąpiło nowe życie, jak tylko zetknął się z łóżkiem? Jakby kuźwa wszedł na nowy lewel. Szataniątko, po prostu szataniątko.

Po tak udanym wieczorze mogło być tylko lepiej.

Rano Adam zrobił nam i zakupy i zajebistą jajecznicę – zupełnie, jakbyśmy byli nieziemsko grzeczni i jakbyśmy dotrzymali pewnej umowy. Potem zatargał nas na plażę, gdzie słońce dawało po zaworach i do której drogę, jaką przemierzyliśmy po przybyciu do Dębek poprzedniego wieczora zupełnie inaczej zapamiętałam. No ale teraz, w dzień szłam trzeźwa, a poprzedniego wieczora miałam w organizmie jakieś dziewięćset piw. I dziewięćset miał Niewe.

Trzy dęby w Dębkach © CheEvara


Skąd przyjechali Litwini? © CheEvara


Zalegliśmy na tej plaży, ja oczywiście na starcie wbiegłam do wody, której to teoretycznie nie lubię, nie umiem pływać, zwykle do morza wchodzę średnio sześć godzin, a tu o, ODJEBYWAŁO mi szeroko. Jak to TEMU LABRADORU.

Idę komuś wysprzęglić;) © CheEvara


Czyż to nie jest piękny widok, krajobraz, wręcz landszaft?;)

A nie, niosłam po prostu piwko;) © CheEvara


Głowa, ramiona, kolana, pięty, kolana, pięty... :D © CheEvara


Przeto nasza koncepcja rowerowania rozjechała się na tej plaży. Radek wyczuł, co się święci i po kwadransie pieczenia na słońcu ulotnił się z zaplanowaną w głowie trasą na rower. Niewe przysnął, Adam też, ja gapiłam się na morze.

Z pewnej perspektywy. © CheEvara



I to nie ja, ani nie Niewe zaordynowaliśmy poderwanie leniwych dup, żeby w końcu na rower wyleźć.
Adam nas zmusił;).

I wiecie co?
Słusznie, choć...
Dawno nie zaliczyłam W DZIEŃ WOLNY OD PRACY TAKIEGO CIOTOWATEGO DYSTANSU.

Acz traska była fajna, Radziu się spisał (wyspał się w samochodzie, to i siłę miał;)) Było i błoto, i wspinanie się oraz wersja demo zjazdu enduro. Jak w tej reklamie Orange, że wszystko co zbyt szybko się kończy, traci sens.
Bo zobaczyliśmy z głównej ściechy, gdyśmy szukali szlaku, fajny wąwozik, który wydał się dobry do zapierdalania po nierównościach w dół. I pogięliśmy nim. Zapierdalaliśmy po nierównościach całe 15 metrów. Uhuhuhu! To było coś:D A raczej JEDNA SZEJSETNA czegoś.

Ale szlak znaleźliśmy właśnie w tym wąwozie;).

Było super.

Tym razem Radek był kierownikiem i prezydentem i Jah Jah naszej wycieczki;) © CheEvara


Tu pokazuję i podziwiam landszaft, który sfocił Niewe i nie będę mu robić przykrości, sam se umieści jego własne foto;) © CheEvara


W słonecznym cieniu, na miękkim kamieniu, siedzieli stojąc trzeźwio rowerzyści:D © CheEvara


Na koniec wylądowaliśmy nad jeziorem. Jeziorem marzeń. © CheEvara


Jezioro bez głąbów wygląda tak :) © CheEvara


Po wszystkim pojechaliśmy na obiad, piwo, potem na melinę na ognisko i na dużo piw.

A dystans wyszedł nam marnieńki. 37 km. Żal;).


Ale było zajebiście i tak.

Dane wyjazdu:
48.60 km 0.00 km teren
02:11 h 22.26 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 877 kcal

Dzień bez Samochodu, co? :D

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 25

Eh, ludzie, ludzie.

Jak ja lubię patrzeć, jak „stoją te chuje w korkach”. W ten dzień, kiedy każdy tępak pomyślał „A, reszta przesiądzie się do ZetTeeMu, to ja se pojadę furą, bo będzie luźno”.

Rzeczywiście, było luźno. W ich mózgach.

Z jaką ja radością przemieszczałam się do pracy, szczerząc zęby do zapuszkowanych w te swoje blachy superważnych gości, SPIESZĄCYCH SIĘ do pracy, którzy utknęli kolejno na: Odrowąża, potem na Wisłostradzie, potem na Czerniakowskiej, na Sikorskiego w końcu na całej Domaniewskiej.

Nie mniejszą radość miałam pomykając z pracy Puławską. I przemykając z hapą ze zdziwienia rozdziawioną, jakie te ludzie gupie som. Stójcie i klnijcie, barany.

No i zajeżdżajcie mi drogę, bo was wkurw szarpie, że ktoś nie jest takim kołkiem jak wy.

Ja rozumiem ludzi, którzy potrzebują przetransportować swój drobiazg ze szkół, przedszkoli, galerii handlowych.

Ale nawet gdybym miała pińcet rąk, to i tak palców by mi nie wystarczyło na zliczenie tych, którzy wożą wyłącznie własne dupy, wyłącznie dla własnej wygody.

- Karola, dawaj na rower, pokażę ci, jak Dzień bez fury wygląda! - zadzwoniłam do Karolajny. I potem już razem z Karolajną jechałyśmy i szczerzyłyśmy zęby do tych, którzy stali kolejno na Marszałkowskiej, potem na Tamce, znów na Wisłostradzie i na Starzyńskiego.


Stali i co drugi strzelał miny z grupy „Panie Dżezu uratuj mnie od tego korka, a będę chodził codziennie do kościoła”.

Módl się i stój. I hui.


Dane wyjazdu:
23.50 km 0.00 km teren
00:58 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 372 kcal

Je*ł mnię znak drogowy

Środa, 21 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 14

Ten oznaczający CIĄG pieszo-rowerowy.

Prawiem se wyłamała z sylwetki mojej prawą obręcz barkowo-obojczykową. Znaczy się, czy PRAWIEM, to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić. Ale nic mi nie zwisa bezwładnie (będę miała 6 dych, to inaczej będę gadać:D), kierę Centuriona utrzymuję, znakiem tego tylko się poobijałam.

Aczkolwiek czy TYLKO to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić.

Bo rozumicie.

Jak se wychodzę na nocny rower, to zawsze słyszę od Pani Mamy: a jak ktoś cię dorwie i obtłucze i rower zabierze?

Chciała, nie chciała, wykrakała. Z tym obtłuczeniem, rzecz jasna.

Miałam se tłuc podjazdy, dołożyć troszkę kilosków do statystyk, a tu chuj. Przez chuja. Na CIĄGU pieszo-rowerowym. Po części rowerowej.

Napieprzam pod górkie ze trzy dichi na godzinę, akurat na Marymonckiej się da. I widzę jak cwancisz meter przede mną tupta się kolo w kapturze. Tupta, postępując. Łeb mu lata, więc pewnie ma słuchafony. Krok ma na wysokości kostek, więc pewnie ma sraczkę. I guzy na oczach oraz na mózgu. I włazi mi, bujając się przy tym jak pierdolony rezus. Przed koło. A ja mam trzydzieści już trzy dichi.

No to jadę w decybele, APELUJĄC do niego: Spierrrrrdalajjjjjjjjjjjjjjjjjj!

Co też uczynił. Bardziej w rowerową, czyli moją stronę CIĄGU. I to nie dlatego, że mnie słyszał, ale dlatego, że go bit chyba rzucił.
I żeby go nie jebnąć (nie wiem, skąd to moje miłosierdzie), odbiłam w lewo, na sterczący dumnie, prężnie i jurnie na pasie zieleni znak drogowy. Co oznaczający, napisałam powyżej.

Jebnęłam prawym barkiem, który mi obwisł. Niewiele myśląc, naprawdę NIEWIELE, w szoku i adrenalinie jebnęłam, ale SIĘ nieruszoną kończyną górną weń na zasadzie przeciwwagi. Żeby wskoczył na swoje miejsce.

- Aaaaaaaaa, kurrrrrwa!! - zawyłam, jak wskoczył. I oprzytomniałam. Koleś stał i patrzył na mnie przerażony.

- Na co się gapisz, spierrrrdalaj stąd, bo ci nakopię tępy, ślepy debilu!

Zastosował się do polecenia i się oddalił. W tempie porannej tempówki.

A ja aż se usiadłam na tymże pasie zieleni obok tegoż znaku. We w szoku. No bo nie rozpieprzyć się na żadnym z maratonów, a rozwalić/złamać se/urwać coś podczas wieczornego treningu? Ja dziękuję, kuźwa.

I z podjazdów wyszło gówno całe. Żeby choć takie, z którego nowobogackie, snobistyczne cioty piją kawę, bo to trendi jest.
Zwykłe gówno.

A teraz trza jeszcze w Moheruniu walczyć o drugie miejsce dżeneralki.


Dane wyjazdu:
21.70 km 0.00 km teren
00:47 h 27.70 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:24.0
HR max:155 ( 80%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 327 kcal

Sprawdzić czy nie ksionc

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

A raczej, czy trzeszczy (czeszczy), czy nie trzeszczy (nie czeszczy)? Zamiast go, tego rowera, Rockhoppera umyć niedzielnym wieczorem, to się wolałam nawarzyć [jak zawsze, huehuehue]. I takim to sposobem na ufajdanym rowerze musiałam sprawdzić, czy ten ufajdany rower robi, czy nie-e. Robił. Ale nie do końca tak, jak ja chcę i jaką mam wizję. A ja strasznie nie lubię, jak ktoś robi cokolwiek nie po mojej myśli.

A pewnie by robił, gdybym go umyła, nasmarowała i polizała tu i tam.
Ale nie robił.

Nie miałam na to jednak czasu. Bo wolałam się nawarzyć.
A rano zamiast zrobić poranną tempówkę, inaczej zwaną rozjazdem, to jeszcze podjechałam na siekierzastą kawę do kumpla. Nie pomogła w ogóle. Ja już chyba zawsze będę tak rozpierniczona po maratonie.

Dane wyjazdu:
47.50 km 38.00 km teren
02:16 h 20.96 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:123 ( 64%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 849 kcal

Takie dwie soboty, a przecież jedna - część wtaraja

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 13.09.2011 | Komentarze 6

Dla odmiany rzucił mnie przedstartowy nerw, którego jakoś ostatnio długo nie miałam. Na nerw taki tylko wóda/piwo/rower. A że pierwszego nie znoszę, drugiego nie mogłam, trzecie jak najbardziej mogłam i chciałam, ustawiłam się z Masłowirem i se pojechaliśmy na fullach nad Zegrze. Wcześniej zdążyłam ochędożyć startówkę, którą wieczorem już tylko czekało pierdzenie dooponkowe i smarowanie łańcucha (nieco bardziej skomplikowaną metodą, niż czyni to Niewe) i jak tylko dostałam sesesmana od Masłowira, pojechalim se.

A że historia lubi się powtarzać, spotkaliśmy – jak przy okazji poprzedniego tripu – Janka. Było to o tyle dziwne, że tym razem nie jechaliśmy wzdłuż Kanałku, a przez Płudy i to właśnie tam, na stacji kolejowej Janek do nas dołączył. Dodam, że Janek z obdrapanym fizysem, bo zaliczył gdzieś szlifa. Dodam, że Janek z bombą zamiast nadgarstka. Po tymże szlifie.

I oważ bomba zamiast nadgarstka niby miała powstrzymać Janka przed towarzyszeniem mnię i Masłowirowi w wyprawie na barkę nadzegrzyńską. Bo jazda terenem, gdzie kierownica obtłukuje RUKĘ, ponoć średnio przyjemna.

I tak – ZUPEŁNIE NIEZGODNIE Z POWYŻSZYM – dojechaliśmy w trójkę do Nieporętu:D Tak, terenem. Tak, Janek też. Z tym jego wielkim nadgarstkiem.Tak.

No OK:)
Tam, gdzie jednak kanałek się urywa i trzeba wbijać na nieporęckie rondo, Janek nas zostawił i sobie ze Słavciem pojechaliśmy na barkę. Tam uczyniliśmy krótki popój (do niczego się nie przyznam, do niczego!:)) i zrobiliśmy powrotną nadkanałkową pęteleczkę.


Mogłam się jeszcze z 10 kilomajtrów poszlajać, by mi ogólnie stówencja dnia tegoż wyszła. Postanowiłam być jednak być ciotą i nie dokręcać:)