Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
24.29 km 0.00 km teren
01:03 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:161 ( 83%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 488 kcal

Żesz w rzyć ochwaconej regeneracji, czyli tylko DWAJŚCIA CZTERY kmy

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 13

Mówcie, co chcecie, ale słucham kolarskiego pieprzenia po raz ostatni i – jak mam ochotę w przedmaratonową sobotę NAKOORVIAĆ, ile pary w nogach – tak będę zapierniczać do upadłego.
Bo jakoś na drugi dzień, czyli w maraton, idzie mi zajebiście, jeśli ujadę się dzień przed.

Dobra, tym razem na mój skromny przebieg nałożyła się też WIZYTANCJA Pani Mamy, nie mogłam wyleźć na rower i sieknąć se stówki, a Panią Mamę zostawić na pastwę mojego domu. Nieelegancko. Tym bardziej, że nazajutrz miałam Panią Mamę pozostawić, by szczytować w Szczytnie.
Tom dała radę jeno po koks do Deca podjechać, drogą okrężną.

A jak mnie do końca dnia rzucało, że nie pojeździłam więcej! CHOLERA.

Przybiło mnię zaś, gdy Pani Mama powiedziała o Monte "nawet niezłe".
Kurwa.
Udałam radość, zagryzłam warę i poszłam załkać do łazienki i obchlipać ręcznik.

WŁASNA MATKA!!

Dane wyjazdu:
36.81 km 0.00 km teren
01:18 h 28.32 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 694 kcal

38 kretynów ijajijajoł, czyli o czwartku część wtaraja

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 17.06.2011 | Komentarze 16

Wróciłam Centkiem do domu, jakaś narada kamieniczna była w planie, czyli po prostu pyskówka, nie mogło mnie więc zabraknąć. Miałam przygotowany spicz o tym, jak mnie wkurwia wiecznie otwarta brama, stanowiąca zaproszenie dla żuli o treści: „gościu, usiądź pod mym liściem, pogrzeb w mym kontenerze, narób burdelu wokół niego, zajeb kosiarkę”, o tym, jak wpienia mnie parkowanie na podjeździe ciągle tego samego samochodu, co potem skutkuje tym, że jak przybywa ekipa trójmiejska, to trzeba dymać z tymi rowerami z i na parking, a także o tym, jak to każdy se kurwa urządza na wspólnym ogrodzie samowolkę i stawia: drewutnię, drewutnię osiemset razy większą od tej, którą ktoś postawił pierwszy… przez pół roku piłuje drewno i przez pół roku te jebane wióry leżą na całym trawniku...
Ale przyjechałam prawie dwa razy martwa i odechciało mi się. Usiadłam, położyłam laskę na całe zebranie, pomilczałam sobie, po czym, gdy gadka zaczęła dotyczyć ogrodowej infrastruktury dziecięcej, ulotniłam się rozjeździć mleczko w Rockhopperze. Zgadnijcie, na ILU rowerzystów trzydziestu ośmiu nie miało żadnego oświetlenie? TRZYDZIESTU OŚMIU?
Trzydziestu ośmiu napotkanych dekli na odcinku 36-ciu kaemów. Czyli prawie na jeden kilometr trafił się jeden matoł.

Nie przypuszczałam, że kiedyś okażę serce rowerowym lamom, ale jednej z dwóch mijanych dziuń, pomykających na mieszczuchach, spadł łańcuch. Który, jak już go założyłam wlókł się prawie po ziemi z racji swojej długości. Upieprzywszy się niemożebnie (qrvaaaaa*&^%$#&^%&*!!!), rozkułam jej ten łańcuch i skróciłam. Po czym wcisnęłam standardową ściemę o tym, że każdy szanujący się kolarz robi se bransoletkę ze skutego żelastwa (na szczęście) i w poczuciu równowagi (uczyniłam dobro, ale też wyrządziłam ściemą malutkie zuooooo) odjechałam. Se. Ja.

Ależ kurna ten Rockhopper jest szybki.

Dziunie, nie dziunie, chusteczki nawilżane miały na stanie, dzięki czemu nie wyglądam w rejonie rąk jak górnik przodowy.

Dane wyjazdu:
44.68 km 0.00 km teren
01:43 h 26.03 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 795 kcal

No to se kupiłam ubezpieczenie w pizetju, czyli o czwartku część pierwaja

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 17.06.2011 | Komentarze 26

Ja pierdolę. Jednego dnia. Jednusieńskiego. Żeby dwa razy otrzeć się o inwalidztwo? Jeden chuj wyjeżdżał z podporządkowanej i szykował się do skrętu w prawo, co oczywiście oznacza, że filował tylko w swoje lewo, czy ma wolny pas, oczywiście mając w kaczej cipie to, co po drodze rowerowej nadjeżdża z prawa, czyli mnie. Udało mi się nie wbić prostopadle w jego prawe drzwi, TYLKO dlatego, że skręciłam kierę i jedyne, co przyrysowałam to amortyzator. Nawet krwa nie miałam okazji wyzwać kutafona od chodzących uzasadnień dla legalizacji aborcji, bo nawiał. Muszę chyba nauczyć się tak padać na samochody, żeby coś przy tej okazji urwać.

A druga lampucera po to mnie wyprzedziła, żeby zaraz skręcić w prawo.
Ledwiem klamkie hebla zdążyła nacisnąć. Prawie wyrwało mnie z pedałów.

Przyjechałam do domu, kliknęłam w pizetju, zrobiłam przelew i żem ubezpieczona. Niech przynajmniej ta moja Mać ma coś z mojego zejścia.

Nie sądziłam, że to napiszę, ale czasem odechciewa mi się wsiadać na ten rower. Jebnie mnie taki na śmierć i… iiiii ile to Kasztelańskich mnie ominie! A ile Monte!

Od dziś mam też fazę na arbuzy. Arbuzy są tak zajebiste, że z wielkim trudem powstrzymuję się, żeby z rozpędu nie opierniczyć też tego zielonego. Czereśnie, maliny, a nawet NEKTARYNKI to paździerze przy dobrym arbuzie, na który właśnie otwieram sezon.

Trzeba być ciotą, żeby nie lubić arbuzów.

Dane wyjazdu:
43.65 km 0.00 km teren
01:44 h 25.18 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: 740 kcal

Gdzie ten księżyc, czyli w butach gówno widać

Środa, 15 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 6

Wróciłam se ja do domu, przesadziłam zad na wyścigowego Speca, bo i Faścik i Maciek nakazali raz dziennie zakręcić kołem, żeby mleczko się nie zwarzyło. To sem pomyślała, że po co kręcić na sucho, jak można jeszcze wyjść i pośmigać se pod gołym niebkiem, gdzie oczom ludu ponoć miało ukazać się zaćmienie księżyca.

Taaaaaaa, zasranie kuźwa. Księżyca nie widać było, a co dopiero tu mówić o zaćmieniu. A na mostach tabuny naiwniaków z lufami aparatów o długości wędki rekordzistki.
INTERNETA NIE MATA? - chciało mię się wrzasnąć;)


Rakieto-rower odchudzony przez Faścika idzie jak SZCZAŁA i w sumie tak naprawdę dotarło to do mnie przy okazji jazdy bez tej całej maratonowej napinki i po przesiadce z hiperciężkiego Centuriona.

Jak na dzień spod znaku krwiodawstwa, suma obu tudejowych kilodystansów całkiem zacna. Na kręcenie Specem nie zabrałam nic, nawet picia i kasy, tylko pragnienie chyba ściągnęło mnie do domu i nie pozwoliło zakończyć dnia z przejechaną stówką, a zabrakło niewiele.

Świetne są te dzieciaki w tym klipie:


Ryan Gosling też jest niczego sobie;)

Dane wyjazdu:
41.30 km 0.00 km teren
02:06 h 19.67 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 912 kcal

Doliczam se kolejny dzień wolny, lajlajlaj:D

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 3

Za sobotę, w którą musiałam spełnić obowiązek zawodowy. Trwał co prawda piętnaście minut, czyli kwadrans, czyli jedną czwartą godziny, czyli tajming potrzebny na wyżłopanie dwóch piw lub też wychłeptanie kawy latte z półlitrowego kubasa. Ale czy to ważne, ile trwał? Mogłam wtedy jechać sobie szlaczkiem, albo podjechać nad Wisłę, by tam na śmierdzącym jej brzegu rozłożyć se kocyk i doopalić to, co na co dzień skrywam pod rękawem koszulki kolarskiej bądź nogawką spodenek, też kolarskich:D

A musiałam zrobić dżob.

A potem przybyłam do domu. Gdyż należało WZGLĘDNIE ogarnąć bordello bum bum, aby zmieścili się w nim: SZANOWNY mój Brat Fascik, jego świta z Naftokoru i ich przepięknej maści bicykle. Obrzydliwie lekkie, dodam.

Uczyniłam też zakupsony, zupełnie obco czując się sama ze sobą, gdy obojętnie mijałam lodówki z piwem.

Zdążyłam nawet pojechać do Decathlonu po koks, czyli po żele.

Udało mi się też nawet zrobić kolację. Fascik i jego świta orzekli, że smaczną.

Posiedzielim, pogadaliśmy, OBŚMIALIŚMY SIĘ i należało pójść w kimę. Łatwe to nie było, gdyż wszyscy odczuwali towarzyski niedosyt i czuli się nienagadani.

A wszyscy oni mają tak NIEPRZYZWOICIE lekkie rowery, że, choć NIE OKAZAŁAM tego, to rękaw zmoczyłam łzą rzewną:D
Chcieli mnie zniszczyć psychicznie. Chyba.


[ALE TO SIĘ ZMIENI(A). Ten rower, ta waga, BĘDZIE MOC!;)]



No i spłakałam się:

&feature=related

choć akurat tutaj to ze śmiechu:D.

Dane wyjazdu:
44.28 km 0.00 km teren
01:33 h 28.57 km/h:
Maks. pr.:59.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:188 ( 97%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 682 kcal

Obezwładniłam się właśnie przy pomocy Monte

Środa, 4 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 21

No i staram się przeanalizować, kiedy mi ono obrzydnie. Choć... jeśli pisany mu jest los piwa, to raczej do przeżarcia się Monte nie dojdzie.
I jedno i drugie rozpiżdża mi dietę w drobnicę.
O ile jakąkolwiek dietą można nazwać unieszkodliwienie się czterema piwami po zakończeniu dystansu giga.
Ale z drugiej strony, życie jest za krótkie, żeby żreć mało Monte.

Jeśli naprawdę istniało coś takiego jak sztuka alchemii, to przez całe średniowiecze i 1/3 odrodzenia pracowano własnie nad Monte.

Pomaratonową środę spędziłam na fullu, no kurna wytelepało mnie w Sierpcu, niech w nagrodę pobuja. Wygląda na to, że po tym weekendzie oba Spece idą do konserwy, czyli na przeglądy. W fullu piszczy przedni hamulec i coś od wycieczki po Kampinosie tłucze mi damper, a w ścigancie po czterech maratonach będzie do zrobienia trzysta osiemnaście procent normalnego serwisu.

TAK, CIĄGLE SZUKAM SPONSORA.

Nie ukrywam, że lekko skacowana udałam się w środę do pracy, dojazd na eFeSeRze dodatkowo mnie upodlił, pulsometr darł ryja, że nie tyle jestem przed zawałem, co już mocno po jego drugiej stronie... Wykończy mnie to ściganie się:D

A w piątek juwenalia w Łorsoł i zagra Vava, a ja będę kisić się we furze, co by w sobotę rano zmieść maraton we Wejherowie:)



Solówka Pablo jest tu przegenialna.

Dane wyjazdu:
42.57 km 0.00 km teren
01:54 h 22.41 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 927 kcal

A poniedziałek jak piątek tyle, że ten, co już był!

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 5

O ten:
cheevarze zmokło dupsko
:D
Tak, jestem lejzi bastard i nie mam siły produkować bliźniaczego wpisu. No i wtedy i wtedy dupę mi zmoczyło, choć w poniedziałek było to o tyle dotkliwsze, że z bolącymi nerkami i schizą, że teraz to już się załatwię na amen, wracało mi się potwornie nieefektywnie.

Jakby ktoś pytał, ciągle umieram, ale jakby wolniej i z drugim garniturem atrakcji, bo już bez gorączki. Inna sprawa, że utrzymuję ciągłość farmakologiczną i jak tylko czuję kambek objawów, wciągam procha i kokodżambo i do przodu.

O, a tego to mogę słuchać na okrągło:



Głupie, nie?

P.S. Jadę wywiercać stare siodełko Centka od sztycy. Czy na odwrót:D

Dane wyjazdu:
43.33 km 0.00 km teren
01:48 h 24.07 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 879 kcal

Piątek jak poniedziałek i to ten, który dopiero nastąpi!

Piątek, 8 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 4

Rano pięknie i cymes, a wieczorem pompa, jakby wszystkiem istotom na niebiesiech wzięli i odkręcili się hydranty. O ile jeszcze rozumiem, że lało w poniedziałek, bo wzułam nowe meszty Szpeca i jakby MUSIAŁ nastąpić test (szkoda jeno, że nikt tego ze mną nie konsultował), to lanie w piątek wieczorem, po pracy, kiedy można by cuś nadrobić w kilometrach jest dla mnie równie zrozumiałe co niewymierność w mianowniku i wołaczu oraz miejscowniku.

Zmokłam jakby misją moją na dzień ów było wyglądanie jak osiurany terier.

O, dyszcz w poniedział zrozumiem jeszcze o tyle, że w naszym wielce chrześcijańskim kalendarzu mamy sobie wcale nie pogański zwyczaj lanego poniedziałku. Terminy mogły zwyczajnie się pomięszać. Ale w pjatnicę?? No ludzie kochani! To tak samo fajne jak kożuch na mleku. Barani kożuch.

A ta pani fajna jest:


Chociaż chuda i nienawidzę jej za to:D

Dane wyjazdu:
43.48 km 0.00 km teren
01:41 h 25.83 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 721 kcal

Zachlupotało w butach

Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 20

Taki jeden Niewe to ma niezłe zadatki na Herr Flicka. Ściga mnie o wpisy, tak jakby w ogóle je czytał. Ale ściga, Yberfyrer.
Choć nie czyta.
Takoż składam te literki, żeby coś tu wrzucić, choć mają takie samo znaczenie, jak scenariusz filmu porno i kierunek, w którym przybyły do domu cycatej blondyny hydraulik zakręca kolanko. To przy syfonie.

Poniedziałku to nie ma co komentować, bo dzienny dystans 43 km jest wart obsikania się z litościwego śmiechu. Wyszło tak marnieńko, bo wieczorem mokre coś z nieba poleciało. A rano nie wskazywało na to nic. Tym bardziej, że każdego poranka sprawdzam dużym palcem spod kołdry, czy rzeczywistość jest już wystarczająco gęsta, żeby wstać. I była, słońce świeciło, ptaszki kwiliły, łydka WYJSZŁA sama, SAMIUŚKA na wierzch, no kto by się spodziewał?

Na pewno ten, kto rano w radyju usłyszał i ZROZUMIAŁ, że padać wieczorem będzie.

A ja tylko usłyszałam.

Do domu wlazłam z rzeką Jangcy w butach, w spodenkach miałam naszą starą, poczciwą i mało wylewną Parsętę, a w gąbkach kasku siedemnaście dorzeczy Sekwany. Dziękuję ja bardzo za takie zróżnicowanie klimatyczne.

Dane wyjazdu:
32.37 km 0.00 km teren
01:17 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 477 kcal

Krótka historia o...

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 14

O niedzielno-wieczornym szybkim wymyku (ale nie na drążku – swoją drogą wymyk i odmyk oraz skok przez kozła były traumami moich czasów licealnych) na Centurionie na Pola Mokotowskie, gdzie rolkował mój fanklub.

Posiedzielim, pogawarilim, tatuaże se pokazalim... Mnie połapały skurcze, w ogóle wylazło chyba, że ciągle jeszcze z Rockhopperem ustawiona nie jestem, bo plecy zaczęły mnie rąbać i gdy upał jakby zelżał, zebraliśmy się do domów. Ja w swoim rozciągałam się godzinę.

A tak w ogóle, to czekam aż Wikileaks opublikuje prawdziwy skład deseru Monte. Jestem od tego niemal uzależniona. Jak nie lubię słodyczy, tak Monte żarłabym wiadrami. Czego oni tam dosypują??

Song na dziś to coverek:

&feature=BF&list=QL&index=14

IMHO, najlepszy męski rockowy głos.