Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

pierd motyla, czyli mniej niż 50

Dystans całkowity:6371.20 km (w terenie 1049.92 km; 16.48%)
Czas w ruchu:307:53
Średnia prędkość:20.58 km/h
Maksymalna prędkość:62.70 km/h
Suma podjazdów:18683 m
Maks. tętno maksymalne:188 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:151062 kcal
Liczba aktywności:180
Średnio na aktywność:35.40 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
45.36 km 35.00 km teren
04:24 h 10.31 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:24.0
HR max:150 ( 76%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy:1315 m
Kalorie: 2138 kcal

Przybędą nocą, pedałami w drzwi załomocą... W Podgórzynie pod Karpaczem

Piątek, 22 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 21

Tylko siedem godzin! – łącznie z postojem na ,,największą pizzę w Błaszkach” (przy czym odwiedzona przez nas pizzeria była jedyną w Błaszkach, nie jest chyba wielkim wyczynem jej rozmiar) trwał nasz dojazd w okolice Karpacza.

Ponieważ nie wtrANcałam się w ustalenia noclegowe, na miejscu, dokładnie w Podgórzynie mogłam wziąć i poddać się niebotycznemu zaskoczeniu, wielce na plus. Bartek zresztą też, bo choć on miejsce załatwiał, to był – jako i ja – tam pierwszy raz, gdyż metę nagrał nam inny teamoowy kolega.

Nawiasem mówiąc, do końca myślałam, że Krzysiek jedzie z nami, a on wybrał pociąg.

Ewidentnie woli DŁUŻEJ.


Zdjęcia fociłam komórką, nauczona doświadczeniem z Hiszpanii, by na rowerowe wyjazdy w tereny górzyste nie zabierać lustrzanki. WYLATA Z RĄK. Zwłaszcza jak się zdjęcia cyka, jadąc na rowerze.


No to mieszkaliśmy w tak pięknych okolicznościach flory oraz na pewno fauny:

Żeby nam się lepiej spało, widok mielim taki z okien © CheEvara



Nasze role jakoś samoistnie się przydzieliły. I ponieważ komórka jest moja, a samochód Bartka, to Bartek wypakowuje rano rowery, a ja robię dokumentaNcję. Zresztą to ja piszę blogaska, którego Bartek – jak sam zeznał – też czyta, a nie odwrotnie:)


Uznalim, że pojedziem obadać teren © CheEvara



Podczas, gdy my szykowaliśmy się do rekonesansu po pętli Giga z jutra (za co nie tylko dostanę opierdol od Wojtka na bieżąco, czyli w trakcie, co po powrocie do Warszawy:)), do Podgórzyna dotarł Krzysiek. Więc ilość rowerów uległa zmianie:).

W tak zwanym międzyczasie przybył Krzychu © CheEvara



Ponieważ Krzysiek chyba lubi długo (czyli koleją, 12 godzin), olał propozycję spędzenia z nami dnia i wydał dekret o tym, że decyduje się pospać trochę (przez pół doby nie wyspał się w pociągu?? Dziwne. Albo... on słucha się Wojtka i gdy ten pisze w rozpisce, że WOLNE, to Krzysiek bierze od roweru WOLNE. A nie jak ja. Ale nie wracajmy już w tym akapicie do tego:)).

Ja tylko bym chciała apelować o zrozumienie:). Jechałam tu 7 godzin i zabiłabym Bartka, Krzyśka, pana gospodarza, wszystkich! gdybym miała usiąść na dupie, BĘDĄC W GÓRACH i czekać na maraton. Tylko czekać.

Zatem świadoma swojej przewiny, swojej karygodnej niesubordynacji jadę. Z Bartkiem nieświadomych moich wcześniej wymienionych. I jest pięknie.

Chyba o ten drewniany balkonik mi się rozchodziło. Ładny:) © CheEvara



I się wspinamy, za co Wojtek na pewno NAJPIERW WYHODUJE MI JAJKA, A POTEM MI JE OBETNIE. A tymczasem Bartek się lansuje.

Bart chwali się, jak widać. Bartowi zaś się chwali;) © CheEvara





Foty z RENCY muszą zaistnieć:


Profesjonalny dobór kadr... tfu! KADRU!:D © CheEvara




O, tu też mi o coś chodziło, pewnikiem o architekturę;) © CheEvara




Tu muszę zrobić wtręt – znów na moje usprawiedliwienie – NAPRAWDĘ wszystko staraliśmy się jechać w kompensacji!:) Nawet podzieliliśmy się rolami i Bartek pilnował trasy, a ja tętna. NAPRAWDĘ, Wojciu (kuoooocham Cje!;))

Tu miała być podkładka:

To miał być dokument dla Wojcia, że jadę w strefie jeden © CheEvara


Ale jebany Garmin TEŻ jest przeciwko mnie! Nic nie widać!

Więc! Jedziemy se w tym pierwszym zakresie, ja sobie focę na prawo i lewo, co jest dowodem na to, że ani nie jechaliśmy mocno ani szybko.

To jasne, komu ten domek kibicuje na Euro;) © CheEvara


Wszystko mi się tu podobało. Lubię, lubię, lubię!

Dom puszcza mi okno, tfu! oko! © CheEvara



Takie traski też me like it bardzo very very yes yes, jakby rzekł artysta Młynarski.

Dróżka udaje, że się nie wije pod górę. Nieudanie udaje;) © CheEvara


Rowerowe pozdrowienia były tam normą. Nawet rowerowo międzygatunkowe!

Z góry zjeżdżają se SOSZONY;) © CheEvara


W końcu wjechaliśmy w teren właściwy. Obecność chłopaków z ekipy Golonki na trasie oraz strzałki na drzewach nie pozostawiały wątpliwości. Będziem to jutro jechać. Dziś jednak mogliśmy sobie pozwolić na emocje inne niż rywalizacja. Więc rozglądamy się dużo. I słusznie:

Zachwycił nas dwukolorowy SZTRÓMYK;) © CheEvara



Jutro pewnie nawet tego potocku nie zauważymy:D © CheEvara



Póki co cieszę ryja, jutro na to siły nie będę mieć;) © CheEvara




Ten potok był naprawdę z wodąąąąąąąąąąąąąąąą biało-zielooooną!

O, uchwyciłam ten CÓT de nejczer;) © CheEvara



Gdzieś tutaj właśnie, albo chwilę dalej, jak drepcimy z buta mocno kamienisty zjazd, dzwoni do mnie właśnie Wojtek, który na pewno – gdy skończyliśmy gadać – nie tylko załkał nad moją głupotą, co prawdopodobnie uczynił mocno zaawansowaną ekwilibrystycznie akrobację nazywaną pluciem sobie w brodę (zawsze mnie to zastanawiało, jak to się robi;)) i próbował sobie przypomnieć, co go podkusiło, pobierając taki BETON TRENINGOWY jak ja do teamu.

Od tej chwili tętna pilnuję jak nigdy wcześniej:). Tylko... Ja to robić, gdy mamy tak delikatnie i uporczywie w górę?

Wspinamy się zatem niespiesznie i z mozołem.

Jakoś zapamiętam se na jutro, że za tym zielonym będzie w dół © CheEvara



Naprawdę mocno niesłusznie zapamiętam tę zieloną budę na horyzoncie jako koniec podjazdu, a tam dopiero prawdziwa zabawa się zacznie. Jutro tu wpadnę w spazm.

A dopiero w sumie z tego punktu będzie w dół © CheEvara


W tym miejscu już heblowaliśmy, bo widok nas zachwycił, a cięliśmy zaś szczęśliwie w dół. Korciło, żeby się zatrzymać. I przypozować.

A niech się w tym APSie cieszą;) © CheEvara


Jedni chcą fot, inni nie, jak tu się nie pogubić!:)

Żadnych zdjęć, noł fotos, keine Foto! © CheEvara


Obraziłam się na minutę w takim razie i poszłam odreagować to w roślinność.

To jak nie chcesz foty, to idę szczać:D © CheEvara



A propos szczania, to SZCZałki już są;) © CheEvara


Na koniec zaliczamy ostatnią sekcję w pięknym lesie z obrosłymi zieloniutkim mchem wielkimi kamulcami (we wpisie maratonowym zaprezentuję stamtąd foty), skąd czeka na nas już tylko zjazd zapowiadanymi agrafkami oraz łąką, która to podstępnie kończyć się będzie karkołomną hopą, o czym przekona się jutro JPbike.

Po wszystkim zjeżdżamy do Karpacza, Bartek zaznajamia mnie ze swoimi sekretnymi lokalami:

Uzupełniamy KARBRO © CheEvara


I wracamy te 12 kilometrów do Podgórzyna, już w zasadzie asfaltami, niemal w stylu mazurskim i od razu przypomniał mi się ubiegłoroczny Ełk z Niewe, gdzieśmy właśnie takie dróżynki eksplorowali.


Od razu landszafty piękniejsze © CheEvara



Wróciliśmy do bazy, zadrażnieni jedynie makaronem, który wtrząchnęliśmy do piwka i napotykamy Krzyśka, który nawiązuje kontakt ze swoim Achillesem:

Zastajemy Krzycha w sytuacji ekscentrycznej;) © CheEvara


Postanawiamy, że rowery oporządzimy potem i jedziemy w miacho szukać kolejnego makaronu – można się domyślać, że celując w ptaszarnię, chybimy z tymi kluchami jak nic:)

A potem jedziemy szukać makaronu. Nie udaje się, jak widać;) © CheEvara


Wszędzie tylko drób! © CheEvara


Kluchi w końcu znaleźliśmy, możemy się doktoryzować z mnogości wariacji na temat sposobów podania makaronu:).

I o.

Nie napisałam w treści, że już na początku tej wycieczki klamka reanimowanego wczoraj hamulca zapadła mi się i mój jutrzejszy start stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Ja to się wuj na tarczach znam, ale wg Bartka mogłam a) mieć uszkodzone tłoczki, b) za mało płynu hamulcowego c) lekko zużyte klocki (na nówkach może Giga zrobię, na tych, co mam, Mega to absolutny max).

Co się nagimnastykowaliśmy, żebym jednak nie na darmo tu przyjechała! Raz że Bartek napisał esa do Formickiego (jego sklep rowerowy jest nieopodal w Jeleniej Górze), ale o 20-tej to mogliśmy i tak się w zadki cmoknąć, dwa, że ja wydzwoniłam Faścika, który też miał jutro startować, z zapytaniem, czy jakimś może cudem on albo jego ekipa ma nowe klocuchy przy sobie (zaryzykowałam nawet pytanie o strzykawkę do Avidów oraz płyn hamulcowy;)), ale i tu nie miałam za wiele szczęścia, acz Faścik obiecał, że jak rano zdobędę jakimś cudem gdzieś klocki, mam go poinformować, a on postara się przy użyciu płynu samochodowego oraz aptecznej strzykawki start mi jednak umożliwić. Improwizowawszy, znaczy się.

O tyle to wszystko było fajne, że zamiast zwykłego stracha przedstartowego czułam obawę o wystartowanie w ogóle. Chuj tam z tą stówką za wyścig, ja już widziałam Wojtka w laboratorium, jak hoduje dla mnie cztery rzędy jąder, żeby mi je przyszyć, a potem z maniakalnym szałem UJEBAĆ piłą motorową. Po samej dupie.

Tylko ja mogę być tak przygotowana na maraton w ponoć najtrudniejszym miejscu w sezonie.


Dane wyjazdu:
24.93 km 0.00 km teren
01:06 h 22.66 km/h:
Maks. pr.:33.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max:131 ( 66%)
HR avg:112 ( 57%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 707 kcal

To ja może dziś ostatecznie zniszczę serwery BS!

Czwartek, 21 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 2

I dodam jeszcze jeden-dwa wpisy.
Z tego samego dnia, ale na dwóch rowerach, bo taka była POCZEBA w ów czwartek.

W niedzielę po moim – można by rzec – chujowieńkim wykonie w Lublinie dostałam za karę (nieśmiało w to zaczynam wierzyć;)) od Wojcia PRIKAZ wystąpienia w Karpaczu u Golonki.

Zorganizowałam sobie zatem transporcik, co wyglądało tak, że zadzwoniłam do teamowego PAŁEREJDOWEGO wyjadacza (przerwałam mu tym samym regenerację po MTB Trophy), wmówiłam mu, że CHCE jechać ze mną do Karpacza, nie przyjęłam do wiadomości ewentualności, że nie chce i czekałam na znak sygnał.

Na takie dictum Bartek pozostał bezbronny:). I musiał tylko wyjazd potwierdzić.

Ja zaś miałam – według jego wskazówek zabrać fulla i stawić się popołudniem pod jego pracą.

Ale żebym się mogła zabrać, musiałam najpierw się skompensować, w związku z czym o poranku (umownie rzecz ujmując) czmychnęłam se sztywniakiem-ścigaczem do Niewe, a połączyłam to z koniecznością odbioru plecaka, który przetrzymywał dla okupu.

Odzyskanie trochę mnie kosztowało, ale finalnie dobiliśmy targu, znaczy się NEGOŁSZIJEJSZEN się powiodły. Znaczy się, ja plecak mam, co ma Niewe (oprócz władzy), to nie ustaliłam.

Może Niewe ma po prostu leżeć i pić?;)

Nie mogłam zanadto się rozwarszawiać, bo musiałam jeszcze gnać do domu oporządzić fulla, wymienić dętkie, bo cuś nie sztymowała (czemu ja zawsze wszystko na ostatni MOMĘT??) i to – myly PAŃSTWO - rozpocznie piękniutką hecę, która przeciągnie się do soboty z maratonem w Karpaczu włącznie.

Zatem STAY TUNED.


Dane wyjazdu:
44.96 km 6.88 km teren
02:09 h 20.91 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:166 m
Kalorie: 1303 kcal

O tym jak zza winkla zaatakowała mnie rowerzystka

Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 9

A pizgła we mnie! Aż mię się plomby wszystkie poluzowały i te... no... WOLEJBOLE w oczach poodklejały.

Wszystko przez Karolinę, bo miała ze mną kompensowaća, ale nie, musiała AKURAT W TEN DZIEŃ, kiedy ja nie mam treningu pójść i utknąć w banku.

Kupiła se tego Szpeca i co? I nie chce już z Centkiem jeździć.

Tom się kontrolnie obraziła i w ramach pielęgnowania tegoż wróciłam sobie terenem do domu – po betonach, baumach i asfaltach przewijały się zbyt wkurwiające tłumy. No i ta babeczka, co to mnię CZASŁA. Przelała mojego czarka z gorczycą, czy jakoś tak.

Będziesz musiała się z tego spowiadać u samego księdza biskupa, ty plombobójczyni, ty!


Staram się gonić z wpisami, bo już aż sama nie mogę doczekać się noty z Karpacza oraz zawartego w niej mojego autoironicznego ekshibicjonizmu. No ale do Karpacza jeszcze kapkę.

Ale się sama dopinguję, do czegpo nowe The Hives bardzo się nadają!

&feature=related



Dane wyjazdu:
43.34 km 6.20 km teren
02:07 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1293 kcal

Dziś zasłużona

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 2

LA KOMPENSASJĄ.
Nawet gdybym nie miała jej w planie i tak bym ją zrobiła, bo mnie troszeńkę giry pobolewają po wczoraj.

Zrobiłam ją nawet POMIMO deszczu, który rano mi wsiąkał w dupę, w zęby, potówkę i DŻIULERY rowerowe.

Ale czymże to jest przy osobie mojego ulubionego ochroniarza w pracy, który od drzwi zaatakował mnie nowym Aktivistem, w którym znalazł tekst o rowerach.

DOBRZE, ŻE NIE PYTA MNIE O FORMĘ, bo musiałabym mu dać w ryj.

I o.


Muszę odszczekać moje na-Eurowe psioczenie, bo wieszczyłam, że pozamykają wszystko, co się da, łącznie z niektórymi DDR-ami, a póki co jest całkiem znośnie. A zmiany, które są wrzucam do segregatorka z plusem. Bo na przykład (szkoda jednakowoż, że potrzebna do tego była tak wielka impreza) na bulwarach wiślanych po trzech latach (trzech, bo trzy lata temu przeciągałam tamtędy Panią Matkę moją, z którą żarłyśmy jakąś paszę i chciałyśmy nie po chamowatemu wywalić śmieci do kosza. Bardzo to było niemożliwe na odcinku od mostu Gdańskiego do Świętokrzyskiego) pojawiły się kosze na śmieci. Co prawda ewidentnie prowizoryczne i ohydne, ale lepsze takie, niż fruwające plastiki.

Nie mam trochę czasu na zoczenie czegokolwiek innego związanego z OJRO, ale na ten przykład podobają mię się piłkarskie syrenki rozlokowane przeróżnie i podoba mi się też cotygodniowa kontrola BORu w Centrum Olimpijskim, dokąd zmierzam pielęgnować swoją tężyznę fizyczną.

Czepią plecaki, znaczy prześwietlają.

Celebryty jeżdżą na rowerach. Ja na przykład doznałam dziś Kuby Wojewódzkiego usiłującego skitrać się pod czapką z daszkiem jak restauracyjna markiza.

Bardziej jednak podoba mi się Hanka Bakuła w sukience i na amsterdamie;).


A jeszcze w temacie piłkarskim, to ja mam uczucia ambiwalentne. Nasi grają fajnie (i w sumie trzymię te moje poorane kciuksy za wejście do ćwierćfinału) i to mnię cieszy, ale to, co się stało z Oranje sprawia, że kuuuuurna! Spalę to Euro, jak nie wyjdą z grupy.

Żeby nie było, mam też rzyga w stronę ME, ale o tym kiedyś tam, dziś mam skierowanko na pozytywanko;)


Bardzo, ale to bardzo jęłam poważać tę grupę. Jeśli Vavamuffin nie nagra żadnej płyty, tracą u mnie pierwszą lokatę.





Dane wyjazdu:
26.28 km 17.06 km teren
02:01 h 13.03 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:148 ( 75%)
Podjazdy:851 m
Kalorie: 1153 kcal

Kelce, Kelce, w której RENCE?

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 11.06.2012 | Komentarze 7

Śmy pojechaly! Ośmioosobową ekipą Lotosową Airbike'ową. I wcale nie po to, żeby dostać w ryj od scyzoryków, ani nie po to, żeby dla odmiany im wysprzęglić w ryj (swoją drogą, w teamie bardzo podoba się moja opowieść z użyciem tejże frazy na którymś z maratonów, kiedyś już chyba o tym pisałam. Na tyle się podoba, że wszyscy nawzajem grozimy sobie wysprzęgleniem).

Pojechalim se popodjeżdżać.

I się sprawdzić. Na trasie MP w XC. Ja pewnie nie wystartuję, bo jestem ciotą i poza tym nie mam licencji, ale co mi szkodziło pojechać i dowiedzieć się, że jestem ciotą i że nie ma sensu wyrabiać mi licencji?
Tak jak nie ma sensu szczać do kredensu.

Miałam możliwość, to pojechałam to se ustalić, a raczej dookreślić:).



Tym razem nie pojechaliśmy Erbasem, a wypożyczonym z gminy Dżabłonna busem, do którego zapakowanie rowerów naprawdę stanowiło wyzwanie. Dzięki temu mój Specuch jechał z nami w środku, acz mogłam w ogóle nie pojechać po tym, jak PÓŁ godziny, piękne pół godziny czekałam na ekipę. Po którym to czekaniu (PÓŁ GODZINY, które mogłam smacznie przespać!) wysmarowałam sms-a, że jeszcze chwila, a będą mnie odbierać spod domu, bo zamierzam wrócić się z Modlińskiej na chatę.

Jestem Che-gorączka i strasznie kurrrrwa nie lubię czekać.

3 minuty po moim smsie (po pięciu miałam ruszać do domu) zajechano po mnię. Ma się tę moc, ten przekaz, tę siłę wyrazu słowa.


Dróżka jak to dróżka – wesoło, tańczone było (przynajmniej na tyle, na ile pozwala rower w nogach), śpiewane było. Jak zwykle. Po drodze jeszcze zażyliśmy ohydnych rzygowin jako kawy (mam to miejsce otagowane, żeby nam nie przylazło do głowy kiedykolwiek jeszcze tam się zatrzymać):

Z wujeczkiem Wojteczkiem sączymy kaweczkie © CheEvara


Mieliśmy skierowanko na wygłupianko, czego nie można było zmarnować;)

Kurka przymierza się do Propero i sama nie wie, czy chce © CheEvara



Nie zabrakło też teamowych hiciorów:

Ba ba ba ba ba ba, nie nie nie nie nie nie, tututututututut, pa pa papa pa pa;) © CheEvara


Jakeśmy już dojechali, żarty się skończyły. Wojciu oznajmił, co mamy w planie – najpierw wspólny luźny objazd trasy, potem po kolei tniemy czasówki (żeby sprawdzić, jak wielką Che jest ciotą i ta licencja, wiadomo:D).

Zaraz pojedziem zatem, ale...
A teraz weź i znajdź swoje koła:

Miał być graniastosłup z kół, prawie wyszło koło graniaste © CheEvara


Jak już metodą wykluczeniową, każdy z nas osiodłał swoje łoweły, pojechalim się zapoznać z trasą. Techniki wiele tam nie trza. Za to siły trza w cholerę, jeszcze trochę i ciut. Tej siły. Acz sztywnych podjazdów też nie ma. Są za to one długie w pipę.

Zdjęć nie ma, bo każdy wolał se zakodowywać we łbie, co gdzie leży, gdzie zwolnić, gdzie zmielić, co objechać z lewej, a na co lepiej nie najeżdżać z prawej. Zakodowywać niż focić.

I po tym rekonesansie, w oparciu o mojego Garniaka (żeby każdy miał wykresy i takie tam), jęliśmy naginać czasówki.

Najpierw pocięła Dżołana, przeziębiona i – jak sama uznała – nienadająca się. W tym czasie pozostali robili kolejny objazd i katowali te elementy, które im nie wychodziły.

Potem szybkie przekazanie Garniaka Danielowi i ten pociął trasę jak wściekły. No to my znowu w krzaczory. I znowu tłuczenie tego, co nie zostało zmielone za pierwszym podejściem.

Potem przyszła kolej na mua i bym z chęcią ominęła opis tego. A ponieważ to ja i to mój blog i moja chęć, omijam opis tego.

Tym bardziej, że pojebały mi się dwa zakręty i trasę skróciłam. To potrafię tylko ja. Senkju za uwagie zatem, tak?

Po mnie wystartował Kristobal i na końcu Michał, który został obsłużony po przyjeździe z rozjazdu profeskowo:

Michał ma całkiem niezłą aleję serwisową:D © CheEvara



Jest z tego pit-lejna filmik, jak będziecie grzeczni, zamieszczę;)

W każdym takim razie. Takim, że o.

Po wszystkim, mniej lub bardziej wkurwieni na siebie, zapakowaliśmy na nowo rowery i Wojteczek zabrał nas do przekapitalnej miejscówki w Baszowicach, gdzie dostaliśmy żreć na wypasie, mogliśmy się nawtranżalać truskawek zerwanych specjalnie dla nas z krzaczków i gdzie – zanim poleźliśmy spać – obczailiśmy filmiki z dzisiejszych indywidualnych wyścigów. Mój był najkrótszy. Można powiedzieć, że wyświadczyłam teamowi przysługę. Mogli krócej siedzieć przed kompem i szybciej poleźć spać;)

W gospodarstwie zaś roiło się od sierściuchów. Ten się dopiero rozkręcał i jutro zapozuje znacznie lepiej:

A na koniec bajka o psie, który łasił się w Baszowicach © CheEvara


Ale były też inne, dużo bardziej pocieszne sztuki. O tym tum oroł (jak mawia angielski farmer).

Dystans marny, ale jutro se to odbiję;).


Dane wyjazdu:
44.80 km 6.30 km teren
02:03 h 21.85 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:151 ( 77%)
HR avg:118 ( 60%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 993 kcal

A se dodam, żeby tak w weekend wniknąć

Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 08.06.2012 | Komentarze 8

BEZ ZALEGŁOŚCI, czyli jak nie ja.

Zasadniczo to się nie najeździłam, a to dlatego, że te kibicowskie hordy po prostu to uniemożliwiają – wielkim kombinowaniem było dla mnie dotarcie do centrum do pracy i niezajebanie przy tym nikogo.

Podobnie wyglądała próba dobicia się do domu.

A teraz pod oknem mam festiwal wuwuzelski i darcie kibolskich ryjów - mamy se dwudziestą drugą, prawda. I nie, nie mieszkam przy strefach kibica.

Ołkiej. Na mecz PACZAŁAM i jedyne, co mi się wydaje na pewno, to fakt, iż wreszcie ktoś drukował dla Polski:D. No bo ta pierwsza czerwień była kapkę na wyrost.

Tak samo na wyrost jak ta galeria (Jezuśku, naprawdę??:D)


I jak teraz zerkam na drugie meczinio, to mi się wydaje, że otwarciowy był taki… czwartoligowy. Wpierdolą nam niestety i Rosjanie, i Czesi. Nie przyjechali tu na spacerek.

A żeby nie było nie rowerowo, to oglądam też galerię z ME MTB w Moskwie i nie dowierzam. Czy to nie wygląda jak XC w wersji C. Zamany? Były tam jakieś przewyższenia?;)

Śniło mi się, że wykopywałam groby. Wiele ich, w tym jeden dla Dżastiny Bieber. Zaraz idę spać, bo niektórych nie skończyłam.


Dane wyjazdu:
45.07 km 8.00 km teren
02:10 h 20.80 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:11.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:120 ( 61%)
Podjazdy:127 m
Kalorie: 1457 kcal

Zawsze dla piątków ciężko mi się wymyśla tytuły

Piątek, 1 czerwca 2012 · dodano: 02.06.2012 | Komentarze 13

Aby mi się w niektórych częściach mojego przeboskiego ciała nie poprzewracało z nadmiaru SZCZASTWA, zmokła mi ta wspomniana niektóra część anatomiczna oraz pozostałe też.

Mam też tę część obtłuczoną, inne – jak np. nadgarstek –zresztą takoż. Wiem, że to niemądre, ale chyba czekam momentu, gdy ten widelec złamie mi się podczas jazdy. Tłucze bez litości.

Taka jestem trochę szalona ryzykantka, niemal jak Kasia Dowbor.

Se myślę tak z beczki reasumującej, że zły to znak, jak Che ma uprane buty. Zawsze jak mam uprane buty, to pada. Oraz jak mam umyty rower, a w niem nasmarowany łańcuch. W przypadku Centuriona już nie szaleję, nie ryzykuję, teraz już tylko smaruję łańcuch.

Czyli zestaw uprane buty + nasmarowany łańcuch zawsze będzie oznaczał, że coś się popierdoli z pogodą.

Ja naprawdę nie lekceważę siąpienia, lekkiej mżawki, mam dla niej respekt, ale nie po to go mam, żeby spotkało mnie takie deszczobicie, jakem z pracy wracała, w niedoschniętych po porannej jeździe butach, spodenkach, skarpetkach i gąbkach w kasku.

Dostaję dziś ofertę Citeamu nabycia w promocyjnej cenie naczyń z powłoką, ja oczywiście czytam, o naczyniach Z WYWŁOKĄ.

Kliknęłam po więcej i jakie rozczarowanie. Żadnych sprośnych fresków na emalii.
Bez fantazji totalnie. Zupełnie nie jak ojciec mojego kumpla, który dostał przykazanie od małżonki nabycia koca dla swoich mocno młodocianych owoców żywota swego.
Kupił.
Wielce z siebie zadowolony i nie wiem, czy z tej okazji też nie CZAŚNIĘTY przyniósł DZIECIOM koc. ‘
Z GOŁĄ BABĄ.

No co? Od maleńkości synów trzeba z krągłościami oswajać.

Tu poszerzają ten chodnik z tego powodu, z którego ja myślę, że poszerzają?
Tu na winklu zawsze można było ustrzelić pieszego albo inny rower © CheEvara


Jeszcze nie wiem, czy mnie to cieszy.


Dane wyjazdu:
28.22 km 0.00 km teren
01:20 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:21.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy: m
Kalorie: 855 kcal

Ponieważ jeździłam krótko, będę pisała długo

Środa, 30 maja 2012 · dodano: 01.06.2012 | Komentarze 15

I pouczająco.

Będzie to lekcja poglądowa SZANUJ CHE, BO JAK NIE, TO W RYJ

Polecam przeczytać ten wpis z uwagą, przyswoić, nauczyć się go na pamięć, po czym przeczytać jeszcze raz i kurwa jeszcze raz.

Otóż wydaję oświadczenie, bo mnie strzela już chuj, ulało mi się, moja osobista masa krytyczna jebła i mam dosyć.

Czytajcie naprawdę uważnie, bo nie będę powtarzać. I mam nadzieję, że się zrozumiemy.

Po pierwsze.
NIE JESTEM menadżerem Wojtka, mojego trenera. Jestem jego ZAWODNIKIEM.
W związku z czym, NIE WIEM KURWA, czy jest teraz, czy będzie jutro, a może czy był w ubiegły piątek nabór do teamu.

Nie jestem też jego sekretarką, czyli nie będę występować w Waszym interesie i pytać go o to, czy znajdzie czas i chęć, żeby Was trenować.

Na stronie teamu jest jego numer telefonu, proszę użyć mózgu i własnej paszczy i zadzwonić.

Pytań w kwestii powyższej dostałam w samym, właśnie kończącym się tygodniu 14. CZTERNAŚCIE, kurwa.
W ubiegłym 19.
Tak, DZIEWIĘTNAŚCIE, kurwa.

Po drugie.
Co trzeba mieć w głowie, żeby myśleć, że ja sprzęt rowerowy mam za darmo, lub też za pół darmo? I że niemal uczestniczę w giełdzie i wymianie części pomiędzy innymi zawodnikami?

Czytać uważnie: NIE JESTEM GWIAZDĄ KADRY NARODOWEJ i za wszystkie części PŁACĘ, kurwa. I nie mogę ZAŁATWIĆ hamulców, napędu, kół. Meblościanki, uszczelniacza do okien i rolet rzymskich TEŻ WAM KURWA NIE ZAŁATWIĘ.

Po trzecie (to mnie już wybitnie kurwa przerosło):
NIE JESTEM w zespole obsługującym sklepy Airbike, w związku z czym, nie mam pojęcia, czy mają taki mostek, czy takie opony i za ile, a także nie orientuję się DO KURWY NĘDZY, czy mają niebieskie nyple.

Jeśli wydaje Wam się, że jesteście jedyną osobą, która mnie o takie rzeczy prosi, spieszę ze sprostowaniem. Należycie do gromady BEZCZELNYCH znajomych, którzy tę znajomość traktują INTERESOWNIE.


Po czwarte coś w podobnym klimacie:

NIE. NIE MOGĘ WAM ZAŁATWIĆ KARTY RABATOWEJ AIRBIKE.

Nie mogę też Wam czegoś kupić na siebie, używając mojej zniżki.

Włączcie kurwa swoje makówki, wysilcie te ciężko kapujące mózgownice i niech do Was dotrze, że nie jesteście wyjątkowi – KAŻDY MNIE KURWA O COŚ PROSI.

Polecam dwanaście razy się zastanowić, zanim zapytacie/poprosicie mnie o coś, czy na pewno jakieś trzysta osób wcześniej nie pitoliło mi o to samo.

Piszę to wszystko tu, dla Waszego dobra, bo od teraz każda prośba skierowana do mnie, a związana z pogadaniem z Wojtkiem, „skołowaniem czegoś taniej”, czy z użyciem mojej zniżki skończy się tym, że zjebię Was bez względu na to, czy Was lubię, piłam z Wami piwo i byłam zajebiście sympatyczna, czy też złożyłam właśnie ślub czystości, na mocy których obiecałam nie kląć.


Nie zmierzajmy do tego, że będę patrzeć na Was z obrzydzeniem.

Nie bądźcie bezczelni i domyślcie się, że sklepy Airbike to nie jest mój biznes. Nie ja go prowadzę, nie ja przyznaję rabaty, nie ja robię stronę www i nie ja znam ceny, do kurtyzany biedy, czy też do innej kurwy nędzy.
Dziękuję za uwagę.

Skończyłam i idę wydrzeć ryj na koncercie.


Dane wyjazdu:
38.06 km 0.00 km teren
01:30 h 25.37 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1019 kcal

Robim wPROwadzanko se, ehe!

Piątek, 18 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 5

I to z rańca, do czego na ogół ciężko mnie zmusić. Ale pane trenere zarządzili zbiórkę o 11 na Mokotowie, skąd mieliśmy – wpakowani do Erbasa – uderzyć na Wałbrzych i cza było wyrobić się z treningiem teraz zaraz.

A ja tak naprawdę serio serio to zasnęłam, jak mi budzik pobudkie obwieścił. Dopiero wtedy.

Plusem tegoż poświęcenia mojego było to, że patelnia nie zdążyła jeszcze zaistnieć i nie jechałam w pełnym upale. Co średnio ostatnio sprawia mi radochę, o robiącej się w imponującym tempie odwróconej pandzie pod oczami od okularów nie wspominam.

Podobno to jest pro, ale ja takie pro to pier.... TAKIE PRO TO JA IGNORUJĘ.

Z przyspieszeń swoich zadowolonam. Jak tak se przemyślę, to jest tylko jeden rodzaj treningu, kóry lubię, ale NAJMNIEJ (nie przyznam się oficjalnie, że go nienawidzę:D), ale wprowadzenie nim nie jest. Wprowadzonko Che lubiwać.

Jakem już strzeliła ostatnią minutę zapierdalanka, znalazłam se towarzystwo. Znaczy się to ono znalazło mnie. Nadjechało zza pleców, dokładnie wtedy, gdym ja w tanecznym układzie choreograficznym (na rowerze) wyrażała swoje zadowolenie z przepalanka. No gibałam ręcyma w chorełce „cegła cegła, szpachla szpachla” oraz „wkręcamy żaróweczki” i „dłubiemy w ucholcu” oraz takie tam.

Mam niejasne wrażenie, że już kiedyś z tym kolesiem zapindalałam w towarzystwie, przynajmniej rower kojarzę. Triathlonista – jako rzekł o sobie. Ucięliśmy se całkiem sympatyczną pogawędkę, ten obiecał mi kciuki za jutro, czyli za debiut na Golonie i tak mi se fajnie upłynęła połowa zadanej wytrzymałości, bo rozjechaliśmy się przy Gdańskim.

I bardzo bardzo PLASIAM Słavcia z Dereniowej, bośmy ino się minęli, ale już nie miałam czasu na postoje. Cza było dymać pod Oszo na Modlińskiej, gdzie mieli mnie przechwycić chłopaki Lotosiaki.

Opisać, jak nam odpierdalało razem tugeda w Erbasie, czy jednak Wam oszczędzić?

Oszczędzę Wam, zapodam Wam tylko krzyżówkę, którą tośmy ROZWIĄZALI:


Można powiedzieć, że to NOWATORSKIE ROZWIĄZANIE:D © CheEvara


Hasło jest złotą myślą ugandyjskiego inicjatora Międzynarodowergo Dnia Agugaga. Nie pytajcie:D


Dane wyjazdu:
40.61 km 0.00 km teren
02:00 h 20.30 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:149 ( 76%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: 1334 kcal

Kto dwa razy traci, ten trzy razy prawie traci

Środa, 16 maja 2012 · dodano: 23.05.2012 | Komentarze 7

Jak mówi starorzymskie przysłowie.

No bo ja na ten przykład dziś dwa razy traciłam powietrze. W łoponkach. Raz rano, raz po pracy. Co mocno dla mnie niecharakterystyczne, ani razu nie rzuciłam na tę okazję soczystą kurwą z mięsistą macią. No, może rano troszeńkę się zirytowałam, że mi taki fakaposzit zepsuł kompensację (dętkie zmieniałam w drugiej strefie – zapomniałam wyspowiadać się z tego Wojciowi), ale jedyne, czym wyraziłam swoje emocje było – tym razem – starojamajskie określenie, brzmiące:

DŻA DŻEBIE.

Ale se założyłam wylajtowanO DENTKIE do 15-kilogramowego Centuriona, bo taką miałam ze sobą.

I dotarłam do pracy.

Po której namówiłam się z Niewe, że zajadę na Złą Wilydż, testując po trasie (w sumie niekrótkiej) swoją umiejętność jechania MIMO WSZYSTKO (mimo samochodów sznurka na Arkuszowej, mimo kilku PROłsów na rowerach, liczących na rywalizację z Erbajkówką, a potem wkurwiennie cmokających, że Erbajkówka się ślamazarzy, mimo chęci jechania znacznie szybciej i sensowniej) w strefie nakazanej.

Na Bielanach przyuważył mnię sam Niewe, pomykający czterema kółkami do Domu Złego i nawet wydzwonił, proponując podwózkę.
A ja twardo, że nie, że se dojadę.

Tym bardziej, że rower po wczorajszej mokrej jeździe miałam – obrazowo sprawę ujmując – upierdolony jak stół w studio Faktów TVN.

I se jadę. Assejadęęę! I tak młócę szkitkami. I turlam się. Przez Laski, przez Izabelin, przez (I’m horny, horny, horny, horny) Hornówek, w którym to – TADAAAAAAM – łapię drugiego dziś kapciocha.

A że bardzo przytomnie zostawiłam w pracy łatki i łyżki, licząc na to, że przydział pecha na dziś wykorzystałam, ocknęłam się niniejszym w mocno ciemnej dupie.

Miałam za to przy sobie bardzo przydatną pompkę. W zestawieniu z brakiem nowej dętki czy też łatek, jej istnienie w moim plecaku miało na pewno jakiś głęboko ukryty sens.

I co? No gówno.

Memory fajf i jednak przepraszam się z transportem drogowym wyrażonym w samochodzie Niewe.

Ów przybywa, ja rozparcelowuję BRUDNEGO Centka i niniejszym…

ZOSTAWIAM W PIACHU PRZY DRODZE Garmina, który wziął i się wypiął w układzie „Centek odwróconego do góry kołami”.

Żeby było śmieszniej, przedstawiam – już w samochodzie – obawę, że nie zastopowałam Garniaka i że mi zliczy prędkość oraz dystans samochodowy, na co Niewe proponuje zatrzymanie się i uczynienie tego.

A ja co?
Nieeeee, dobra, trudno, pociąg ze Skierniewic też mi naliczył, nie pierwszyzna.


Gdy kilometr pod Domem Zła Niewe robi pitstop, by uzupełnić zapasy płynów, jedynych słusznych, ja wyskakuję z fury, żeby wypiąć tego Garmęna i całkiem bez sensu teraz zaCZymać mu licznik.
A że – jak już uprzedziłam fakty – Garmęna zostawiłam w piachu, uczynić tego nie mogłam.
No bo jak zastopować sprzęt, który leży 10 kilo dalej?
DE-BIL-KA.

Wrócilim na miejsce pozostawienia. Garmę łkał w piachu, dzięki czemu udało się go namierzyć. Strasznie głośno (nie wiem, czy to nie jakaś wada fabryczna). Wydawało mi się, że chlipał coś w rodzaju „ty durna dziwko, zostawiłaś mnie”, ale oczywiście wyparłam to, jak każdą krytykę, która – wszak! – w odniesieniu do mojej osoby jest zawsze nieuzasadniona.
Bo ja wiem, że nołbadi is perfekt, ale to właśnie ja jestem NOŁBADI.

A potem już spędziłam na podjeździe u Niewe radosne dwie godziny na jebaniu się z przebitym kołem. Com założyła zaklejoną dętkę, to powietrze z niej złaziło. Zużyłam 3 łatki Topeaka, udostępnione dzięki uprzejmości Niewe, które – przysięgam uroczyście oraz wobec – odkupię.

Bardzo przytomnie zużyłam te trzy łatki na jednej – jak się po tychże dwóch godzinach jebania się – rozoranej dętce.

Po kolei żużywałam. Za każdym razem orientując się, że jednak powietrze ULATA i że może jest więcej niż jedna HOŁL.

Jeśli chcecie mi gratulować, śmiało możecie to czynić. Zaraz powołam do tego specjalną komisję, przed którą możecie bić pochwalne pokłony, a ta specjalna komisja mi to wszystko przekaże.

Na koniec to Niewe został bohaterem na swoim podjeździe. Do tego, aby łoponka i kółeczko ponownie zaczęły służyć, użył wiertarki i nie pytajcie do czego. To będzie nasza tajemnica.

Idę uspokajać Garniaka, który chyba ma traumę. Strasznie charczy z tego żalu.