Info
Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Wpisy archiwalne w kategorii
całe goowno, a nie dystans;)
Dystans całkowity: | 10374.13 km (w terenie 1494.58 km; 14.41%) |
Czas w ruchu: | 496:27 |
Średnia prędkość: | 20.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.70 km/h |
Suma podjazdów: | 22998 m |
Maks. tętno maksymalne: | 189 (166 %) |
Maks. tętno średnie: | 162 (138 %) |
Suma kalorii: | 236662 kcal |
Liczba aktywności: | 250 |
Średnio na aktywność: | 41.50 km i 1h 59m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
19.69 km
2.00 km teren
00:57 h
20.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 693 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A tym razem Centurionem
Sobota, 31 stycznia 2015 · dodano: 25.02.2015 | Komentarze 6
Bo mnie okoliczności flory i fauny zmusiły.Śnieg mi zawitał do wsi. Taki popierdółkowy co prawda, bez nadziei na biegówki, na miesięczną choć zmarzlinę na bagnach kampinoskich, ale zawitał.
Był on sobie taki marny, że najechanie na niego rowerem spowodowało, że cały się na oponę nagarnął i na kostce zostało po nim tylko wspomnienie.
Inna sprawa, że nie tęsknię.
Ale do przeciwnika podeszłam z respektem, wyciągając na poły zakolcowanego Centka. Opłacało się to tylko przez pierwsze 3 km, bo potem zaczęła się zwyczajna breja. Przesolona. W napędzie zgrzytająca. Po śniegu zostały tylko wielgaśne kałuże, wdzierające się do butów, spodni i w inne intymne miejsca.
Jeżdżąc Specem, zdążyłam zapomnieć, jaki ciężki krążownik z tego Centuriona.
Ale jak ludzie jeżdżą samochodami po mokrych drogach to… Bogu niechaj będzie chwała i cześć za Amerykanów, bo byśmy w cuglach wygrali konkurs na najdurniejszy naród, deklasując konkurencję.
Dane wyjazdu:
19.69 km
2.00 km teren
00:55 h
21.48 km/h:
Maks. pr.:30.78 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 479 kcal
W pisaniu stopuje mnie cholerny Garmin
Piątek, 30 stycznia 2015 · dodano: 24.02.2015 | Komentarze 7
Bo może i mam chęć. I czas. I może coś tam jeżdżę. Ale pamięć mnię zawodzi. Puchaty mówi, że wszystkiemu winna jest beczułka. I przeto nie wiem, tępo gapiąc się w Garmina, skąd dokąd jechałam. Po kilometrażu ciężko poznać. Najłatwiej po godzinie rozpoczęcia. Bo na przykład o 7:30 mogłam napierać tylko do Pruszkowa. I na pewno byłaby to sobota. A o 12:12? Też niecałe 20 km? To mógłby być Kampinos. Ale czy jest?Cholerne tajemnice beczułki.
…
…
…
Ale odnalazłam notatki, które bywa, że czynię. Z kronikarskiego obowiązku. A poza tym cholera wie, w jakiej sprawie będę kiedyś przesłuchiwana. Lepiej znać okoliczności.
No i co się okazało.
Jechałam onegdaj do Pruszkowa. Było ślisko i kilka razy koło mi umykało. Ale okazałam się zawodowym antyumykaczem. I balansując (nie tak jak poprzednio, kiedy pierwszego orła wycięłam już pod bramą domową, którą zamknąć chciałam, drugiego orła dwa kilometry później, trzeciego kujawiaka z wślizgiem rowerowym uczyniłam w Święcicach, czwartego pod samym Pruszkowem, żeby było śmieszniej, mając w zasięgu wzroku pługosolarkę), jakoś dotarłam.
I myślałam tylko o Centurionie, któremu założyłam jedną kolcowaną oponę.
Tak, ten wpis jest zrobiony na odwal się, na kolanie, dla pieniędzy i dla blichtru.
Kto się tu zna na Garminie 705? I nie zagląda na mojego przykurzonego bloga tylko po to, żeby sobie pofapować?
Dane wyjazdu:
20.38 km
1.00 km teren
00:56 h
21.84 km/h:
Maks. pr.:29.54 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
I choć jeżdżę pedalsko mało, to już mam zaległości
Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 01.02.2015 | Komentarze 8
A było to dwa tygodnie temu. I będzie to rzecz o mych smutnych kacach. Filmowych wręcz. O takich, do których ZAWSZE prowadzi uparte „Nieeeee, nie żłopię dziś, jutro muszę wcześnie się podźwignąć”. A potem kończy się jak zawsze.Zaczęło się w Domu Pretendującego Do Bycia Złym, czyli u rutera i jego nadobnej małżonki (tak, tak, wszystkie lecące na rutera DZIERLATKI, on ma Żonę i to do tego Roszczeniową!!). I była moja litania, jak to nie mogę, jak to muszę wcześnie wstać. I mój lament nakazujący wszystkim mi współczuć.
I współczuli. Kasztelanami mi współczuli.
A potem? A co potem??
W środku nocy, czyli około siódmej, gdy jeszcze nawet nie śmiało świtać, podźwignęłam łeb, ciężki sromotnie. Podźwignęłam, jęcząc. Świat widziałam na fioletowo. Pojęłam, że potrzebuję takiej metalowej opaski na gardło, co to ją się zakłada łabędziom, żeby nie żarły TOO MUCH. Tyle, że mnie potrzebna jeszcze cieńsza. Antyalkoholowa.
Dzień zapowiadał się multiparszywie.
Jakie ja miałam po drodze halucynacje!
Począwszy, że.
Świat mnie przywitał pięknym świtem, czerwonym, jak nad morzem. Czerwonym. Czyli przynajmniej kolory zaczęłam różnicować.
I goniącym mnie uparcie kundlem mnie przywitał.
Oraz wizualizacją nadjeżdżającego z przeciwka samochodu jako nacierającego wściekłego rosomaka.Serio. Jechałam ciężko, łeb mi nad kierownicą wisiał, ócz miałam plugawy, a gdym wzrok umęczony podniosła raz znad koła, ujrzałam białego, wściekłego, zacietrzewionego ROSOMAKA.
A była to zwykła stara Toyota (po wnikliwej analizie).
Zaczęłam mieć wątpliwości, cożem wczoraj sączyła, ale jednocześnie powzięłam postanowienie, że będę to następnym razem rozcieńczać. No czułam się podle. Jak każdy z nas o siódmej rano.
A wysiłek nie pomagał.
I gdy jużech myślała, że koniec mój nadciąga, zobaczyłam (zhalucynowałam??) co następuje.
Pośrodku Płochocina pięknemu wschodowi słońca przyglądał się stojący na chodniku MENEL.
Śmiało mogę zeznać, że on tenże wschód kontemplował.
Czcił go.
Stał w wioskowej płochocińskiej szarzyźnie, pośród krajobrazu rozprutych lub też od samego początku źle ułożonych chodników. I zafascynowany patrzył.
Nie zauważył mnie, zasuwającego z naprzeciwka wyjącego tira, niczego. Widział tylko słońce.
I był w tym patrzeniu najpiękniejszym MENELEM na świecie. Był personifikacją cytatu „ujrzawszy cię pojąłem, że zachwyt jest żywiołem”. Emanował tym wyrazem zasmakowania wielkiej sztuki, jaki przybiera się wchodząc do galerii (z obrazami, nie handlowej), wiedząc, że ni chuja się tych bohomazów nie zrozumie. Ale coś w nich jest.
Piękny był w tej całej swojej styranej życiem, spirytusem, pomarszczonej krasie.
Zrobiło mi się lepiej (tylko ciut). Dalsza część trasy zleciała mi na przypominaniu sobie, który to polski malarz tak dobrze rejestrował polskie proste, wieśniacze twarze.
A jechało mi się ciężko. I jeszcze chwilę trwało, zanim dotarłam.
I już o 16-tej przypomniałam sobie, że Chełmoński.
Ten PIĘKNY MENEL był go godzien. I na odwrót.
A ja już więcej nie piję.
Dane wyjazdu:
21.44 km
0.00 km teren
00:42 h
30.63 km/h:
Maks. pr.:36.20 km/h
Temperatura:
HR max:177 ( 90%)
HR avg:161 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 721 kcal
Teraz muszę zobaczyć to na własny ócz!
Wtorek, 4 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 0
No bo wczoraj ponoć lecieliśmy i nawet cztery dyszki. Tak mi perorował Niewe. Musiałam wczoraj dać wiarę, bo Garmin z domu tęsknie popiskiwał za mną (słyszałam go w okolicach Myszczyna, tego samego, który autor opisał w średniowiecznej pieśni: Myszczynam, Zyszczynam, alleluja”).Teraz przezipowałam mocowanie nawigacjowe ze Szpeca do Szpeca i parę chwil później mogłam otworzyć oko temu niedowiarku.
Było pode wiatr. Onże wiał nam z naprzeciwka, a my pomimo! Pomimo niego (niemu??) oraliśmy po zmianach mocno i doooobrze ponad trzydzieści na godzinę.
Niewe twierdził, że po wczorajszym mocnym STANDARDZIE Z PSEM (jakby to napisał ktoś stąd:D) palą go giczoły, ale tempo trzymał i – muszę to napisać, żeby sobie ego podpompować!! – koło me zgubił INO ROZ.
I ten sam Niewe powiedział do mnie że „Ale masz kopyto”.
Niewe. Mi. My-i!!
Do MNIE tak powiedział!
Stęskniwszy się za takimż kolarskim uznaniem.
I aby nie było tak pięknie, na samiuśkim końcu naszej pętli daliśmy się zmoczyć burzy, tak że w Dom Zły wstąpiliśmy ociekający jak trzeba.
Ale średnia jest wyborna. Kręci mnie i podnieca to;)
Dane wyjazdu:
37.08 km
0.00 km teren
01:16 h
29.27 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Już tradycyjnie
Poniedziałek, 3 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 0
Ekstradycją stało się niepostrzeżenie to, że gdy kończy się miesiąc, ja zaczynam BAJKSTATSIĆ.No to lecem.
TU jest wersja Niewutka z tego dnia.
Mnie się zapamiętało (a wynika to z moich tajnych, szatańskich kajetów), że akurat trafilim po południu w okienko pogodowe, które wypadło mniej więcej po szóstej tego dnia burzy.
Ja do burzy nic nie mam, lubię, jak DRZMI (jak to mówią dzieciory).
No ale po ostatnich mniej lub bardziej przelotnych opadach w Kampinosie wody jest po PACHI, a nam – wyjątkowo – tytłać tego dnia nie chciało się.
Wykazaliśmy męstwo (ja) i determinację (Niewe) i zdecydowaliśmy się na mocny asfaltowy przelot. Skrycie, tak po cichutku było mi w to graj, bo Niewe w terenie na swoim fullu jest niedościgniony, korzenie dla niego nie istnieją, a mnie te wystające z ziemi zdziry wywalają z rytmu (a rytm – jak wiadomo – jest szalenie ważny) i tylko bluzg ciśnie się na te małe różowiutkie usteczka.
Wykonaliśmy niemal STANDARD Z PSEM, jakby to napisał pewien ktoś z BS. Wypracowaliśmy sobie bowiem taką małą ASFALCIĄ pętlę i tym razem też jechaliśmy nią.
Ale to JAK! Przejechaliśmy to TAK, że pod domem, do którego zawitaliśmy po 48-miu minutach (a po 25 kilometrach) zdecydowaliśmy się na „rozjazd”. Tu muszę złożyć wyjaśnienie, że ROZJAZD według Niewe jest wykonywany z równą mocą i w takim samym tempie jak pętla podstawowa.
I choć orało mi się zacnie, to do swobody podczas jazdy na blacie mi trochę brakuje*.
Tym bardziej, że ze Speca startowego zrobił się gruz i wszystko mi rzęzi, a przerzutkę mam z zapalnikiem czasowym. Wchodzi z piętnastosekundowym opóźnieniem.
Oraz pojechałam bez Garmęna, bo wczoraj mieliśmy plan ujeżdżania korzeni na fullach i ja mocowanie tamże pozostawiłam na fullu.
Poprzednie zepsułam. jak metalową kulkę.
Kotów spotkaliśmy na trasie dużo, w tym jednego rudego pseudopersa. W jego oczach widziałam, że ma chęć na moich kolanach porobić brzuszki.
Koty lubią robić brzuszki. Wszystkie moje koty robiły brzuszki.
;)
Jednakowoż jak zejszłam z roweru i podejszłam do niego, to mu się tych brzuszków odechciało. Wolał pobiegać.
* muszę to odszczekać. Mnię po prostu wskazania w okienkach manetek pokazują co innego, niż jest fizycznie na kasecie.
Dane wyjazdu:
37.11 km
0.00 km teren
01:38 h
22.72 km/h:
Maks. pr.:33.59 km/h
Temperatura:
HR max:178 ( 90%)
HR avg:160 ( 81%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1017 kcal
Nie wiedziałam, że godzina szósta W NOCY…
Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 12.06.2013 | Komentarze 4
… Istnieje naprawdę.Nie wiedziałam też, że egzystuje w ogóle godzina piąta z czymś. Z dużym czymś. Czyli tuż przed szóstą. Która – dotąd w moim mniemaniu – nie istniała.
A w Dzień Dziecka (!!) zły los sprawił, że musiałam je na moje oczy zobaczyć. Na kaprawe i niewyspane oczy, DODAM.
Bo wyścig organizowalim, tak jak w tamtym roku.
Najfajniejszy wyścig XC na Mazowszu, śmiem uważać. Bo i z najlepszą trasą, i z żarciem na miejscu i z NAGRODAMI. Co w pozostałych edycjach REJCZEL się nie zdarza.
Ani najfajniejsza trasa, ani żarcie na miejscu, ani nagrody. Się nie zdarzają, nie zdarzają się.
Daruję sobie personalne wycieczki, acz zwyczajnie mam chęć obić pewnemu jegomościowi ryj.
Nieważne.
Wystartowałam z Domu Złego z plecakiem załadowanym laptopem, mobilnym netem, sekretariatem, kancelarią (długopisy, ołówki, linijki, druczki-sruczki) o tej szóstej w nocy, żeby na ósmą PRZED ŚWITEM dotrzeć do Jabłonny, na naszą rundę, gdzie chłopaki w szale od wczoraj otaśmowywali trasę wyścigu. Czyli tam, gdzie miało się wszystko wydarzyć.
Orałam mokrymi asfaltami, pod wiatr tyrałam, we wrażeniu, że nigdy nie dotrę, przenigdy do tej Dżabłonny. A poleciałam najkrótszym możliwym wariantem, przez Bielany, Most Północny i dalej wzdłuż Modlińskiej. Wstydliwie długo jechałam na miejsce.
Na szczęście – jak już wspomniałam – jechałam W NOCY, więc nikt tego mojego blamażu nie widział.
A jechałam, gdyż rola ogarniającej wręczanie nagród mi przypadła.
Nikt tak nie dekoruje jak ja. Jestę Dekorę© CheEvara
Aczkolwiek pierwotnie kogoś, kto miał ogarniać wyniki, ale z tego rozsądnie się wycofałam, bo gdybym się nie wycofała, musiałabym już o 9:03, kiedy ruszyły zapisy, KOMUŚ z dyńki przy – skjuz maj lengłydż – pierdolić.
Napisałam sama do siebie pismo, którym oddelegowałam się do innego działu, w którym w łeb mogłam przydzwonić tylko sobie.
A ponieważ zrobiliśmy 13 kategorii oraz dwie klasyfikacje jednocześnie: Pucharu Mazowsza oraz Mistrzostw Mazowsza zapiertyndalania przy: pucharach, dyplomach, medalach i nagrodach było trochę i ciut ciut.
Olatałam się jak dziki OSIEŁ.
Ale wyścig wyszedł czadowo, bo trasa naprawdę była kozacka:
Kto miał się strzepać na tych kamieniach, ten się trzepał. Adrjano się nie trzepał© CheEvara
Można było zjechać wariantem trudnym lub jeszcze trudniejszym© CheEvara
Żeby jeździć, trzeba skakać© CheEvara
A kto to nam się w tle zaplątał?;) Ten pan w niebieskim?;)© CheEvara
I wyszedł czadowo mimo, że w połowie dnia miał miejsce mokry, półgodzinny akcent w postaci burzy.
Nabiegałam się tam i z powrotem, namyliłam w cholerę razy przy dekoracji, wypisywaniu dyplomów (mea katapulta w Acapulco), ale i tak było ekstra oraz i tak ja jestem ekstra.
A kiedy wszystko przeminęło, przybył na miejsce Niewe z Hanonsonem, owocem żywota Niewe Jezus, który to od razu wykorzystał puste już podium (NIE POWIEM, KTO ZAJEBISTY JE ZROBIŁ!!).
Już jestem, można zaczynać!© CheEvara
Chodzą słuchy, że Wojtek czmycha przed dziećmi na drzewo i WYPATRZA ratunku;)© CheEvara
Tenże sam Niewe zaproponował – na moje narzekanie, że przez to latanie od środka nocy nogi mam skatowane – że po mnię przyjedzie (TAK, samochodem!).
Polazłam uprzątnąć rundę z kilku kilometrów taśmy, zabiłam w tym czasie 908 komarów, straciłam przez nie 12 litrów złej krwi i styrałam się łażeniem już doszczętnie. A że nie zsynchronizowaliśmy z Niewe należycie zegarków (prawdopodobnie dlatego, że ja swój zostawiłam w domu), to po pożegnaniu całej ekipy Prologu Jabłonna, żeby już nie czekać, ruszyłam przed się tak, żeby gdzieś wzdłuż Modlińskiej dać się zgarnąć Niewemu.
Mało kilometrów rowerowych zrobiłam, ale z buta przemaszerowałam dziś chyba dwusetkę Harpa.
Chyba lubię brać w czymś takim udział;)
Aha! Zdjęcia (zajebiste, swoją szosą) są spod palca Przemka Kosteckiego oraz (zajebistego, swoją szosą) Niewe. O.
Dane wyjazdu:
66.86 km
4.00 km teren
03:19 h
20.16 km/h:
Maks. pr.:41.87 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2037 kcal
Z wiochy na Włochy
Środa, 29 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 4
Ale mi się rymsnęło. Jak fortepian Chopina:).Dobry tytuł na niełamiący news do Faktu.
Mieliśmy sprawy na Ursynowie ponownie. I polecieliśmy załatwić ją podobnie jak takie wiejskie psy, które nikogo nie gonią, nikt ich nie goni, ale lecą z rekordową prędkością, z jęzorem robiącym piąty ślad (chyba, że mają nadnaturalnej wielkości psie genitalia, to szósty), no wiecie, jak lecą. I do tego lecą GDZIEŚ.
Zawsze mnie taki wiejski pies zastanawia.
No to my podobnie polecieliśmy te sprawy załatwić. Z przystankiem we Włochach, do których dolecieliśmy szybkutko.
Jak Burek.
Na Ursynowie kusiłam Niewutka lodami w MacDonaldzie, ale nie chciał. Tośmy powzięli powrót do domu, żeby zdążyć jeszcze usiąść z piwkiem. Na to musi być czas.
Zaproponowałam inny wariant trasy niż przez Włochy, bo nie lubię się powtarzać, się powtarzać.
Niniejszym znaleźliśmy się na Polu Mokotowskim, gdzie w Samirze zrobiliśmy DROGIE zakupy, oraz gdzie (już nie w Samirze) zoczyliśmy kwiat młodzieży polskiej odziany hipstersko w kapelutki, modne leginsy i powyciągane koszulki i rzygający OZDROWIEŃCZO pod ławką.
Chwilowo odszedł mi apetyt na zakupiony humus, ale! Jak pomyślałam, że to nie ja się męczę na tej ławce, od razu zrobiło mi się lepiej. Jak zawsze wtedy, kiedy innym jest gorzej.
Na Bemowie jęły dosięgać nas pierwsze krople mrocznego deszczu zwiastowanego przeszywającymi niebo piorunami. Grzmiało solidnie, lub – jak to mówią dzieci – DRZMIAŁO.
Zarządziliśmy profesjonalną ewakuację.
Przeszkodziła nam w niej idąca torami wzdłuż trasy S8 torami dziewoja.
Idąca w nastroju ewidentnie burzowym.
Wyglądała na taką, którą wkurwiła nastana pora deszczowa i która chce z tym skończyć.
Uruchomiliśmy nasze DROGIE telefony i poinformowaliśmy odpowiednie służby.
Wyglądało na to, że naprędce powołano specjalną komórkę, która miała zająć się konkretnie tym.
Nasza obywatelska postawa została sowicie nagrodzona. Deszczem. Takim, po którego dwóch minutach jest się doszczętnie mokrym.
A do domu jeszcze 18 kilometrów!
Burza nie dawała nadziei na pójście sobie w 3,14zdu, więc porzuciliśmy koncepcję zatrzymania się i przeczekania.
I do domu dotarliśmy tak mokrzy, że już bardziej nie można.
A na koniec padać przestało.
Helmut Kohl powiedziałby, że to AUTENTIŚ KLASYŚ.
Teraz już wiem, że każde wyjście na rower będzie usłane deszczem. Niespokojnym, co potargał psa. Burka.
Kategoria we w towarzystwie, >50 km, całe goowno, a nie dystans;)
Dane wyjazdu:
75.17 km
4.00 km teren
03:36 h
20.88 km/h:
Maks. pr.:34.31 km/h
Temperatura:
HR max:175 ( 89%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2078 kcal
Jestem blisko wyjścia z zadupia wpisowego!
Piątek, 24 maja 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 4
Na na na na, choć wpisów mam po kolana!;)
Ten wpis będzie identiken jak dwa ostatnie. Niemalże.
Bo też na Kabaty, też o chorej godzinie i tym razem z Niewe. Tym razem znów w słońcu, tym razem RAZEM tylko do Pola Mokotowskiego, przy którym Niewe musiał wykonać powrót, czyli tak zwany zwrot w tył, a ja pognałam moją daaaaawną doroboczą trasą, wzdłuż Wołoskiej na Woronicza, żeby jednej takiej Gabrysi, Rysi, Ryszardzie zaginione świstki oddać. Tajemnica, jakie.
Wróciłam ze szkolenia tak samo jak ostatnio. Wyszłam z niego w deszcz, bez nadziei na poprawę warunków. Przynajmniej rozczarowania sobie oszczędziłam.
I znowu wykręcałam rękawiczki, ożłopałam się kałuż, nabrałam Jangcy w buty.
Olałam asfalty na rzecz chodników oraz DDRów. Czyli przedarłam się do Ronda Zesłańców, na Górczewską oraz już, nie kombinując, Warszawską, na której wykorzystałam chodnik, i tak pusty z powodu ulewy.
Zużycie smaru do łańcucha oceniam na dwa punkty powyżej skandaliczne i jeden punkt niżej „okuźwa”.
Nie wspominam o tym, że pralka zapieprza na dziewięć etatów.
I to jest dwa punkty powyżej „okulwa”.
Żądam odszkodowania od krajów lepiej położonych pogodowo.
Kategoria >50 km, całe goowno, a nie dystans;)
Dane wyjazdu:
27.94 km
23.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:37.53 km/h
Temperatura:
HR max:189 ( 96%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1058 kcal
Nie wiem, skąd taka koncepcja
Piątek, 17 maja 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 4
Ale bryknęliśmy w teren.A bo pod nosem niejaki Kampinos mamy.
Ten sam, w którym zimą, czyli jakiś miesiąc temu lepiliśmy bałwana.
Pojechaliśmy to sprawdzić.
Między innymi.
Chyba o zrobienie kontrolnej pętli chodziło, o ruszenie zadków, o piwko po drodze.
To ostatnie nie wyszło, bo w Roztoce babsko z obsługi konsekwentnie bezczelnie dysponuje ciepłym piwem i w ogóle nie rozumie niestosowności tego.
Zatem my stosownie do zaistniałej sytuacji udaliśmy się w stronę miejsca lepiej zaopatrzonego, czyli domu.
Na szczęście pod nim mamy fachowy sklepik, pod którym można wygłaskać jakiegoś sierścia, albo na przykład posłuchać awantury, jak jeden bej drugiemu zarzuca spierdolenie roboty i każe mu się umyć, bo cuchnie.
Na to wszystko przybyła policja i nasz występ w plenerze musiał się zakończyć. Fachowo rozproszyliśmy się, zostawiając policji do wyjaśnienia sprawę cywilną. O spierdolenie roboty.
I takie trzeba wyjaśniać.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
56.37 km
4.00 km teren
02:24 h
23.49 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1549 kcal
Na Dereniową w końcu zajechałam
Poniedziałek, 6 maja 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 2
Udała się ta sztuka w końcu.Otworzyli to całe Airbike Siemano Senter, chciałam zobaczyć, czy jest to miejsce godne na tyle, bym mogła brać pod uwagę zaszczycanie go swą przenajświętszą osobą.
I powiem Wam, że byłoby słabo, gdyby nie mural na jednym z bloków nieopodal.
Taki:
Dobrze jest mieć świadomość utraconych wartości:)© CheEvara
On namaszcza tę okolicę i nie mam zgrzytu z tym całym Siemano.
;)
Powyzłośliwiałam się z chłopakami i mogłam – spełniona tymże – oddalić się. Ponieważ słońce świeciło, wiatr był umiarkowany, a biomet korzystny, pojechałam podziękować za to pod Świątynię OpaCZności Bożej na Wilanów.
Siemano Sentr na Dereniowej lepsze.
Bardzo dużo orałam dziś pod ten umiarkowany wiatr.
Kategoria >50 km, całe goowno, a nie dystans;)