Info
Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Wpisy archiwalne w kategorii
we w towarzystwie
Dystans całkowity: | 6497.24 km (w terenie 1847.32 km; 28.43%) |
Czas w ruchu: | 364:09 |
Średnia prędkość: | 17.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 1297.00 km/h |
Suma podjazdów: | 34710 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (166 %) |
Maks. tętno średnie: | 174 (127 %) |
Suma kalorii: | 191973 kcal |
Liczba aktywności: | 106 |
Średnio na aktywność: | 61.29 km i 3h 30m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
53.07 km
44.00 km teren
03:20 h
15.92 km/h:
Maks. pr.:52.07 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:1077 m
Kalorie: 2582 kcal
Oesu, jak mi się nie chce dodawać zdjęć! Czyli rzecz o smrkowskich singlach;)
Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 4
Więc pewnie podlinkuję wpis Niewe, który ów wpis ma z dyni już, z czego – wnoszę – jest wielce kontent.Acz jeszcze nie wiem. Napiszę i się zobaczy.
Także te-gg-o.
Aby dowiedzieć się, jak bardzo się wczoraj wyrypaliśmy, udaliśmy się pięknym niedzielnym porankiem, w akompaniamencie napierdalających dzwonów kościelnych do bazy rajdu. Mieli dekorować i w ogóle obwieszczać. Kto jak pojechał. Nic nie wiem o częstowaniu na miejscu piwem, wiem zaś, że ssało nas z głodu bezczelnie. I trzeba to było wytrzymać.
Jeśli chodzi o samą ceremonię, to udekorowali dokładnie nie tych zawodników, co trza. Czyli nie mnie, nie Niewe, nie chrisa. Ustawione te wyniki, teraz mam już pewność, w tej sprawie już smaruję na tych wszystkich ŁORGÓW e-paszkwil (czyli w internecie)
:D
Tak po prawdzie, wśród bab byłam piąta. Gdybyśmy się wczoraj nie reperowali tyle, ileśmy się reperowali, pewnie stałabym tego ranka na pudle z moimi zaspanymi zalepialcami.
Inna sprawa, że satysfakcja żadna. Nie ja nawigowałam, a i parą w girach nie dysponowałam za wielką. Poczekam na swoje pięć minut. Chwilowo.
Nic to. Pożegnaliśmy się czule z delegaturą skierniewicką i poleźliśmy do bazy napełnić brzuchy, pożegnać Radka, OBTOKNĄĆ rowery i napić się piwa. Jak dobrze kojarzę, parę minut po dziewiątej.
No co? Zaraz mam rower ogarnąć, muszę się jakoś nastroić!;)© CheEvara
Dobrze, że wypiłam, lepiej zniosłam ten widok. Zabiłam ją wczoraj!!© CheEvara
Niewe w asyście gospodarza i innych gości walczył z pedałem, który wczoraj nabawił się gargantuicznych luzów i strzykał. A nie, wybaTRZcie. On STRZYKAŁ. Wersalikami, zatem głośno i donośnie.
Pedał okazał się prawdziwym pedałem i eksmitować z korby nie pozwolił. Się.
Nie za bardzo na dziś mieliśmy plan, właśnie z uwagi na niego. Tego pedała jednego. Pedała, bo ma oczy, zapewniam. Gdyby nie miał oczu, nie byłby taki złośliwy, a że złośliwy był, oczy miał. Mam nadzieję, że należycie przeprowadziłam dowód na ludzkość tego pedała.
Ale.
Stanęło – za przeproszeniem – więc na tym, że kręcimy się względnie okolicznie, w razie gdyby pedał okazał się ciulem i w tak zwanym międzyczasie odpadł.
Dostaliśmy mapę Bobru-Bobra (tej rzeki z oczami) i jej brzegiem lewym (patrząc od Barcinka) pojechaliśmy sobie, tak o. Czyli tak jak lubię, a rzadko mam okazję to robić. Że tak po prostu i bez celu. Nad Bobrem (tym ciągle z oczami) wiódł miły, zacieniony singielek, a wiódł od elektrowni wodnej do – ponieważ nie pamiętam, idę na łatwość – do za elektrownią wodną. W każdym razie po jakimś czasie wypadliśmy na asfalt, którymże najechaliśmy raz, że kapitalny most kolejowy, a dwa – zaporę wodną. Równie kapitalną.
To jest Bóbr. Bóbr z oczami.© CheEvara
Odrotnie go powiesili. Niemcy. Niemcy-wykolejeńcy.© CheEvara
Owa pętla okołobarcinkowa wyszła nam kilometrażowo skromna, ale to tylko dlatego, że w planach mieliśmy coś o wiele bardziej zajebistszego. Chcieliśmy poprawić wczorajsze single pod Smrkiem, bo na Wyrypie zrobili z tego odcinek specjalny przejeżdżany na czas, w związku z czym grzało się tam bez tchu. Acz trochę jak na rundzie w Jabłonnie. Bardzo miłe interwały.
To się przemieściliśmy.
Bóbr ma chyba jakąś magiczną moc sprawczą, bo pedał (lub jak to mówią niektórzy, czego nie potrafię zrozumieć, PACZEMU tak mówią, a mówią PEDAŁKO) w Niewowej Konie przestał demonstrować nam swój bunt maszyn i z niejaką nadzieją rozkulbaczaliśmy wóz z rowerów w Jakuszycach. Z nadzieją, że polatalibymy!
I polataliśmy. Na wejściu zaliczyliśmy wczorajszy odcinek, według mapy najtrudniejszy, czyli czarny. Jest o tyle zajebisty, że wszystko dzieje się w terenie. Czyli także podjazdy, co generalnie ma utrudniać. Przelecieliśmy go pięknie i z fantazją, po czym uderzyliśmy w nieznane. Nowy dla nas, czerwony odcinek, czyli ten średnio trudny, charakteryzował się tym, że wysokość zdobywało się asfaltem, a cała przyjemność odbywała się w dół. Okurnajaktamsięlata! Wszystko jest tak wyprofilowane, że nie ma szans wypaść z trasy (mnie dwa razy ku temu mało brakowało, ale ja to ja, prawda). Jeśli jest się w miarę skoncentrowanym i umie się hamować, nie da rady zrobić tu sobie kuku. No i te oznaczenia. Trzeba być ciotą, żeby się zgubić.
Ja jadę z tyłu, gdyż mnie zatyka, bo się zachwycam© CheEvara
Trochę się tam kurzy, więc jadę nie od razu za Niewe;)© CheEvara
Ojacie, z wrażenia lecą mi gacie!© CheEvara
Dla mnie jednakowoż najfajniejsze było to, że są momenty, kiedy oba koła są w powietrzu (można parę razy tak wystrzelić w górę) i to, że prawie nie spotkaliśmy tam nikogo. Nawet tych, którzy normalnie ODPOCZYWAJĄ w Szklarskiej, wpierdalając lody i watę i snując się leniwie po mieście. Mój rozum gimnazjalistki każe mi myśleć, że bardzo mi się to podoba, że ich tu nie było.
Spadamy. A więc... Wchodź!... żeglarzu...:D:D© CheEvara
Enyłej. Miejscówa zacna, można to latać cały dzień i nie sądzę, żeby miało się dosyć. Tam jest tak fajnie, że mimo iż nie za bardzo lubimy samochodowe podróże po Polsce, zwłaszcza te po pięćset kilometrów, to i tak tam wrócimy. Hasta la vista Smrk!;)
Kategoria >50 km, krajoznawczo, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
138.05 km
80.00 km teren
08:51 h
15.60 km/h:
Maks. pr.:57.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:131 ( 66%)
Podjazdy:2548 m
Kalorie: 5234 kcal
Rower:
Tom się wyrypała!;)
Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 18
Wpis zaległy jak sto złotych z Moniuszką na froncie, ale zmagam się z tym moim blogowym zacofaniem. Przynajmniej w głowie, bo w praktyce mało co z tym robię.Głównie dlatego, że utknęłam na wpisie dość sążnistym, bo jak tu nie rozpisać się o moim orientacyjnym debiucie?
Niewe napisał już (i to bardzo dawno temu) swoją wersję zdarzeń, leniuch Chris nie zamierza chyba tego zrobić w ogóle, a że ja zyskałam trochę luźniejszego czasu, coś tam se naskrybię.
Poprzedniego dnia zrobiliśmy sobie wolne od rowerów. I przemieściliśmy się z Harrachova do Barcinka, gdzie zlokalizowano bazę rajdu Izerskiej Wielkiej Wyrypy. Zagranie z gatunku ryzyk-fizyk zaowocowało tym, że nocleg znajdujemy dokładnie 3 minuty rowerem od startu, u niejakiej Haneczki (zasadniczo poleciłabym, ale mam kilka „ale”;)). Zaklepujemy miejscówę też dla Radzia, lokalizujemy miejscowy wyszynk, gramy w bilard i ping-pong (w tym drugim rozwalam Niewe, ale nie taktyką. Podejrzewam, że śmiechem i umiejętnościami) i nawiązujemy nowe znajomości. Robimy mały porządking z rowerami, co – jak się okaże – równie dobrze mogliśmy sobie darować. Ale jest zdjęcie mocno dokumentujące nasze (a przynajmniej moje) starania w zakresie serwisu i mycia Szpecucha:
Udaję, że ogarniam rower. Udanie udaję, w związku z czym wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczą© CheEvara
Pisałam już, że nawiązujemy znajomości. Tu gadam jak swój ze swoimi. Baran z baranami:
Jak już skończyłam udawać, wzięłam się za załatwianie kolacji© CheEvara
Wieczór zaś przebiegł na delikatnej integracji z chrisem i Radkiem. Nie przywiązujmy się jednak do słowa „delikatnej”.
I nazajutrz zerwaliśmy się, skoro jeszcze przedświt. I chyba właśnie dlatego z rajdami na orientację ciężko będzie mi się zbratać;). Acz i tak zupełnie sprawnie zerwałam zewłok z barcinkowego wyra. Pojechalim pod szkołę, czyli pod bazę wyrypy, wysłuchaliśmy o kilku chochlikach drukarskich na mapie, potem ruszylim po owe. W ramach dobrej rozgrzewki, za samochodem organizatora:).
Jeszcze nie wiem, że mam mapę Baden Baden© CheEvara
Pobraliśmy mapiczki i pojechaliśmy przed się, ku punktom. Nawet całkiem radośnie. No dobra, nie jestem rannym – za przeproszeniem – ptaszkiem, ale dla widoków (mgły o świcie, nieśmiałe słońce i inne tego typu romantyczne pierdy;)) mogłabym raz na trzy lata o tej piątej się zerwać. Niech stracę!
Jak jeszcze o świcie chciałam zadźgać tego, kto to wymyślił, tak teraz było już fajnie© CheEvara
Aha! Chciałam się przyznać. Ja tu, na tym rajdzie, pełnię rolę... jestem jako... Kurwa mać. Właśnie zdałam sobie sprawę, że mój ryj przekreśla moje szanse na bycie OZDOBNĄ w takim układzie. No bo ja tak naprawdę mapę czytam dopiero po trzech piwach. Na pociąg peletonowy nadaję się całkiem średnio. Nie wyglądam też. Nie wiem w sumie, po co i dlaczego Niewe mnie namawiał na tę imprezę;))
W każdym razie. To Niewe nawigował, to chris mu w tym nie przeszkadzał, a ja... A ja nie byłam nawet OZDOBNĄ. Nie zważając jednak na takie okoliczności przyrody, zrobywaliśmy punkty. Niejako mam wrażenie, że po to przyjechalim here, here, here and here;). I o:
Jest! On! Ten pierwszy ci on! Punkt!
Tu sobie perforuję błonę. Jeśli wiecie, co mam na myśli;)© CheEvara
Zasadniczo punkty były różne. Dostąpywalne z roweru, lub też... ANDOSTĄPYWABL z roweru. Niekiedy lazło się pod wielkie głazy, po – za przeproszeniem niestety znów – runie leśnym. A pod runem było nawet stoisko z rowerami. Do wyboru, do koloru:
Ponieważ czułam, że coś może się wydarzyć ze sprzętem, wstąpiłam do wypożyczalnien© CheEvara
Wybieram ten ostatni, czerwony, po taniości, bo ten cieć na pierwszym planie mówi coś o felerności sprzętu i zaliczam punkt-tralalunkt:
Przy okazji wypożyczenia roweru, załatwiam sprawę punktu© CheEvara
Bardzo, ale to bardzo podobał mi się klimat imprezy. Nikt tu na nikogo nie kładł lachy, co było baaaardzo odczuwalne na bufetach. Raz, że zostaliśmy obfoceni sowicie i należycie, dwa, że się najedlim, trzy – mogłam wymusić na chłopakach, żebyśmy jeszcze nie zjeżdżali z gór, tylko zdobyli komplet punktów górskich. To ostatnie ma średnio związek choćby z bufetem, ale właśnie w tej minucie naszła mnie taka refleksja i zechciałam się z Wami nią podzielić;).
Poczuliśmy się całkiem przyzwoicie zrealizowani, że aż najechaliśmy na bufet z tej okazji© CheEvara
A o tym, że to był bufet niech świadczy ta żująca paszcza© CheEvara
A no bo właśnie. Muszę dodać, że jakeśmy na starcie porwali mapy, to zechcielim zasadniczo najwięcej czasu spędzić w górach, nie niżej. Nijak miało się to do strategii (okazało się, że wariant optymalny trasy leciał dokładnie odwrotnie niż my to zrobiliśmy;)), ale i tak było zajebiście.
Mimo zmoczenia butów na ten przykład:
Najedlim się, możemy psocić dalej WIĘĘĘĘC© CheEvara
A to jest piękna dokumentacja powodu, dla którego chciałam dziś gór, gór i jeszcze raz gór:).
Takie (i lepsiejsze!) mielim landszafty dokoluśka:
Domagałam się gór i mam góry;)© CheEvara
Lub też tu:
O, zaraz idę nabijać łydę!;)© CheEvara
Wszystko działało pięknie, słoneczko przypiekało, czas wolno płynął, punkty się zdobywały i naprawdę byłby miód, gdyby nie mały festiwal usterek. Najpierw Niewe zoczył, iż jego przednia przerzuta nie wykonuje swej roboty jak trzeba, a to dlategóż poniewóż wzięła i się złamała. Średnio to rokowało na górskie pedałowanie. Szczęśliwie byliśmy w okolicach Świeradowa Zdroju, który kojarzyłam jako mniejszy wygwizdów niż ten, którym go zastaliśmy. Niemal już na wjeździe porzuciliśmy nadzieję, że znajdziem tu serwis, ale miejscowy bej i tablica z lokalnymi informacjami dała nam jeszcze cień szansy. Pojechalim tam, gdzie bej nas skierował, ale na miejscu zastaliśmy ino budę, w której pies (dosłownie) dupą (dosłownie) szczekał (no wiecie, jak). Kolesia nie było, był tylko numer telefonu. Głuchy. Była też na szczęście knajpa, a że na kłopoty lany Piast, to postanowilim wziąć ten problem sposobem. NA PRZECZEKANIE.
Jak pomysleliśmy tak zrobiliśmy.© Niewe
Sposób działa, bo gdy tak nawadnialiśmy nasze boskie organizmy pan od budy z psem dupą szczekającym oddzwonił i nawet całkiem Niewuńcia uratował. Niewuńciowa Kona zyskała jakąś makrokeszową przerzutę, ale działającą, więc radośnie mogliśmy wypić jeszcze dwa piwa, zjeść szybki żurek (swoją drogą, siedzieć w knajpie dwie godziny, leniwie sączyć piwo, nie zjeść w tym czasie obiadu, ale na koniec posiadówy zamówić „szybki” żurek – to wszystko jest lekką bezczelnością;)) i wrócić na spotkanie przygodzie, punktom, sarenkom i Radkowi, który potrzebował dętki. Uratowałam tego leszcza. Po to, żeby chyba w ramach dobrej karmy, złowić na kamienistym zjeździe snejka jak się masz.
No więc łatam jak ten świstak:
Nigdy, ale to nigdy, nie oddawaj dętek Radkowi!;)© CheEvara
Wymieniłam kondony i zarządziłam, że jedźmy wreszcie, koniec z tymi przestojami. Powiedziawszy to, depnęłam w spdy i... mogłam cmoknąć się w dupsko. Urwałam linkie przerzutki. Sytuację uratował chris, coś tam poskracał (a powinien przedłużać!:D) przy pomocy ziomków z pobliskiego sklepu moto i wreszcie mogliśmy wrócić do gry. Bitches.
Jak już mam i przerzutkę i powietrzem, to mogę dawać się focić© CheEvara
No i o. Zaliczyliśmy jeszcze genialny odcinek specjalny, który zrobiono na czarnym szlaku singli pod Smrkiem (takim, że... że... ŻE OJACIE!), zdobyliśmy jeszcze milion punktów – między innymi do zajebistości – i powoli, nieśmiało mogliśmy SKRĘCOWYWAĆ kiery w stronę bazy.
Nowa noc się budzi wielkimi haustami;)© CheEvara
Jestem jakby pełna werwy tu ;)© CheEvara
Ostatni – dla nas przynajmniej – punkt zlokalizowano nieopodal torów i bynajmniej nie to wywołało u mnie taki wyraz na... ryju:
"JAKIE jeszcze dwa punkty??"© CheEvara
No i kuniec.
Zdaliśmy karty w bazie rajdu i uderzyliśmy na chatę, zinegrować się w naszej noclegowni z tymi, którzy IWW szli (syla), którzy zniszczyli korbę w swoim karbonie, udowadniając parę rzeczy (theli) i którzy są niesłownymi leniami:D (Radziu).
Fajnie było. Zajebiście wręcz;).
Jakbym była bardziej skoncentrowana, licząca kilometry, czytająca mapę i sfokusowana, pewnie bardziej współdziałałabym z Niewe w zakresie nawigacji. Póki co, jak na pierwsze śliwki-robaczywki wybrałam wariant bycia orientacyjnym, dużo gadającym, chwilami śpiewającym warzywem.
Ale to się zmieni:D
Zajebistym jest spędzić niemal cały dzień na rowerze. I to z zajebistymi ludźmi;)
Kategoria >100, krajoznawczo, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
43.01 km
15.00 km teren
03:07 h
13.80 km/h:
Maks. pr.:62.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:1370 m
Kalorie: 1972 kcal
To ja dodam treści więcej niż Niewe:) O tych Karkonoszach
Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 30.08.2012 | Komentarze 18
Bo nawet pamiętam;) I śmiało mogę robić uzupełnienie do wpisu Niewe:)Postanowilim wykorzystać instytucję długiego weekendu oraz to, że w sobotę zawierającą się w nim, dzieje się Izerska Wielka Wyrypa. Niewe jest maniakiem orientowym, ja ich dziewicą, tak więc mieliśmy to ostatnie zmieniać:D
Znowu zapakowani w samochód jak Cyganie wyruszylim przebyć te pińcet kilometrów dzielące nas od niejakiej Szklarskiej Poręby (węszę, że może mieć ona coś wspólnego z niejakim mtbxc;)), gdzie KTOŚ wymyślił, że będziem mieć bazę.
Jak już zajechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, że tam są wszyscy ci, którzy normalnie są nad Zegrzem, w Auchan i na Krupówkach, spierdoliliśmy stamtąd oby rychło.
Nie znoszę kuźwa tłumów. I tych wszystkich wpierdalających na ulicy na zmianę: lody, watę cukrową, kebab, zapiekanki, chodzących bez celu, snujących się jak bezmyślne jełopy, które nie myślą o niczym.
Zapragnęliśmy stamtąd zwiać CZYM DUCH!
Wystarczyło przejechać granicę i nadłożyć 12 kilometrów, żeby znaleźć się nie tylko w piwnym raju (acz to okaże się wielce istotne i kuszące), ale też w raju rowerowym. W Harrachovie bowiem.
Dodatkową atrakcją był brak tłumów, jak i domostwa pozbawione ogrodzeń. Urzekało mnię to. I – choć na szczęście nie musimy się z tym liczyć, bo jesteśmy obrzydliwie bogaci – jak nam pewna pani w Szklarskiej zakrzyknęła za nockę dwie paki, obraziliśmy się śmiertelnie ze skutkiem korzystym, gdyż z kolei przemiła harrachovianka, do której trafiliśmy w ciemno, zaśpiewała nam całe 6 dyszek, zatem pozostałe 140 złotych mogliśmy przepuścić na alkohol.
A ten sprawił (w miejscowym browarze, czyli świeżyzna!), że dzień, w którym przybylim w góry, ostał się nierowerowym;)
Zresztą. To była całkiem zdrowa aklimatyzacja, wszystko na świeżym powietrzu!;)
Ale następnego dnia już było rowerowo. Miałam wyCZymywać wyCZymałość, co pod górę mogło być całkiem niełatwe. Ale kto przed się nie bierze takich wyzwań, ten torba!
Wyruszylim zatem zaliczyć sobie czeskie cyklotrasy, żeby potem wieczorem móc spokojnie wtranżolić wyprażany syr;)
Jak tylko wjechaliśmy na te ich szlaki, tośmy żałośnie załkali. Kurwa, nooooo! Uprzątnięte, czyste, ładne, oznakowane. Ubodzy krewni, my, Polaczki jesteśmy. Serio. Niestety, serio.
No to lecę fotami. Czyli idę na łatwość.
Nie wiem, jaką walutą ci ludzie nawozili ogród przy chacie, w kórej dostąpiliśmy noclegu, ale wyglądał zjawiskowo. Nie wiem też, ile czasu ci ludzie mają do dbania o każdy roślinny pizdryk, ale obstawiam, że mieli go całkiem w pytkę.
Można mieszkać fajnie, gdzie strymuk płynie z wolna?;)© CheEvara
I tak! Ma być STRYMUK!
Jak już się ponapawaliśmy i widokiem z okna (foto u Niewe), i brakiem ogrodzeń, i kocurami, pojechaliśmy JEŹDZIĆ.
Heja ho! Jedziem po ZUO!;)© CheEvara
Na powyższym zdjęciu jadę na przykład ja:).
A na poniższym jedzie na przykład Niewe:)
I wcale a wcale nie pozuje!;)© CheEvara
I znowu ja, żeby nie było, że jadę tyle samo. Jadę WIENCY!;):
To jest w innym miejscu! Naprawdę się przemieszczamy!© CheEvara
Minę mam taką, bo zobaczyłam, jak podjazdy pokonują dzieciaki (zjazdy zresztą też). To się nazywa robić nogę od szczeniaka!;)
I tak sobie oraliśmy (Orane, panie Konery!) pod górkę i pomykaliśmy w dół. I orka w górkę, a potem nieorka w dół. Fajna sprawa.
Jakeśmy zdobyli fajną przełęcz i ustalili, że trzeba by jakoś zaraz zjeżdżać, bo i chłodem po rajstopach ciągnie, i głód nas lekki dosięga, natrafiliśmy na budkę, w którym kopcący faję Czech ratował życie Holbą (ryzi pivo z hor!). Trzęsło nas, zapowiadało się, że cieplej już nie będzie i napytamy se biedy zjeżdżając tacy wychłodzeni siedzeniem przy piwku do Harrachova. Ale legenda jest legenda, obowiązkiem jest jej sprostać:
Na koniec zaspokajamy nasze potrzeby życiowe© CheEvara
W temacie naszego dosięgającego nas głodu próbowałam coś zdziałać, ale niestety zanosiło się, że będziem musieli wpitalać jednak ten SYR. Jak małpa kit.
Ja jeszcze walczę o jakieś jedzenie, ale obiad słabo reaguje na kicianie© CheEvara
Głupi TOT myślał, że chcę go pogłaskać. Nie po to wożę ze sobą dwie pajdy chliba, żeby potem nie przełożyć tego kotem, nieprawdaż.
I zjechaliśmy po tym wszystkim w dół. Dystans może nie szałowy, ale nałapaliśmy przewyższeń, pojeździliśmy, nawodniliśmy nasze boskie organizmy, wszystko po to, żeby jutro, czyli przed sobotą zrobić sobie całodniowy regen, a w sobotę zniszczyć rywali na Wyrypie. O.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), krajoznawczo, pierd motyla, czyli mniej niż 50, trening, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
18.65 km
12.00 km teren
01:29 h
12.57 km/h:
Maks. pr.:37.20 km/h
Temperatura:19.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:116 ( 59%)
Podjazdy:536 m
Kalorie: 754 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dziś też za wiele nie napstrykalim, pedałami oczywiście
Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 7
Najsamwpierw oświadczam, że ja ZBIERAM SIĘ NA ROWER w kwadrans.No bo co trzeba więcej zrobić niż umyć ryj, zęby, zeżreć, znowu umyćzęby, w międzyczasie żarcia ubrać obciski, nalać treści do bukłaka, założyć toto na plecy, kask na łeb i wyjść?
Nic.
A no widzicie.
A ja mogłabym jeszcze zabić.
Ale ale.
Od brzegu.
Na 7:30 powstała pomysła na pobudkę po to, żeby o ósmej wyturlać się na rowery. I strzelić całodniową wycieczkę, może stówcynę? Skoro góry, wszystko względnie podjeżdżalne... Aż korci!
Problem w tym, że zaczęliśmy od grzebania się. A potem od puszczających na dętkach łatek. Wielokrotnie.
I nie mówię o sobie.
Bo sobie, czyli ja siedziałam se w kasku (dla wywołania większego napięcia), pinglach, rękawiczkach, butach i CZEKAŁAM. Gotowa ku wpięciu się w pedały, ku przygodzie!
Czekałam, aż Misiaki będą po dobrej godzinie od wstanięcia z wyra względnie gotowi do wyjścia.
Jestem następna w kolejce do beatyfikacji i żadne tam uzdrawianie ślepaków niech nie waży się być większą kartą przetargową!
Niezależnie od beatyfikacji jednak.
Nie dam się obudzić nigdy więcej z takim wyprzedzeniem.
Zaś wycieczka nie wyszła w ogóle, bo rozpadał się pieprzony deszcz. LA-Ł! Nakurwiało z nieba tak, jak to tęcza robi całą sobą kolorami. I tam, gdzieśmy się wdrapali, nie zanosiło się na to, że przestanie, że się – jak to mówią – PRZETRZE. Mieliśmy dylematy jak ten pijak na deszczu: stać na zewnątrz i moknąć, czy wejść do środka i się zalać?
Zjechaliśmy stelepani zimnem, skonfundowani, niekontenci i zarządziliśmy, że spadamy w takim razie do stolicy.
A jakeśmy pakowali samochód, wylazło słońce. Goń się, ty cieciu mandaryński!
Jedno co dobre, tośmy wczoraj doznali koncertu... Kaśki Groniec w GÓRKACH WIELKICH. Z szacunkiem przyznaję, że jest przyjemnie artystycznie... pierdolnięta.
Mam lekkie wrażenie, że coś mię z tym Ustroniem nie po trasie.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), krajoznawczo, pierd motyla, czyli mniej niż 50, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
68.54 km
48.00 km teren
04:05 h
16.79 km/h:
Maks. pr.:56.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:178 (%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy:919 m
Kalorie: 2209 kcal
Właściwie mam niewiele do powiedzenia w temacie maratonu
Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 4
A nawet zasadniczo.Nie było nogi, nie było płuc, nie było niczego. Pergolnęłam ten maraton na czternastym kilometrze tuż po tym, jak na zjeździe puścił mi zacisk przedniego koła, dżebłam o drzewo, skrzywiłam przedni hampl i jak odechciało mi się tych jebanych strusi. Mniej więcej wtedy.
Kawalutek za pierwszym bufetem i strefą zrzutu spotkałam wracającego się Bartka, który wracał z urwaną szpryszką i który niniejszym też pergolnął ten maraton.
Z naszego trio tylko Misiaczek coś pojechała (i nawet stała na pudle).
I gdy Misiaczek sobie jechała maraton, my z Bartkiem podjęliśmy próbę odkucia się i pojechaliśmy sobie na wycieczkIe z Ustronia do Wisły, gdzieniegdzie właśnie trasą maratonu, ale gorycz wkurwu czułam mimo przyjemności tejże ekskursji.
Tak więc tak. Poleciałam w ciula jak Zenon z Garsiją.
Kategoria >50 km, krajoznawczo, we w towarzystwie, zawody
Dane wyjazdu:
34.09 km
20.00 km teren
02:14 h
15.26 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max:167 (%)
HR avg:111 ( 56%)
Podjazdy:543 m
Kalorie: 1104 kcal
No to my już w okolicach Ustronia, aa-a!
Piątek, 3 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 6
Na wstępie muszę zaznaczyć, że Misiaczki to oprawcy, terroryści i ZBOWIDOWCY! Żeby zmuszać mnie do tak zwanego wstanięcia o srogim przedświcie TYLKO PO TO, żeby w okolicach Ustronia być, zaistnieć jeszcze przed 10-tą. Poprzedniego wieczoru wahałam się, czy opłaca się w ogóle kłaść. Mogłabym na przykład w tym czasie pograć w grę. Albo zobaczyć powtórkę Trudnych Spraw. Albo w ogóle PERGOLNĄĆ to wszystko i wyjechać w Bieszczady.Metę mieliśmy agroturystyczną klimatem w Górkach Wielkich. I stamtąd mua wraz z Bartkiem pojechaliśmy rozruszać dwugłowy kapinkę. Dlaczego drugi Miasiaczek z nami nie pojechał, kapkę nie pamiętam.
Pierwsze paręnaście kilometrów nieco mnie rozczarowało, bo jechalim po płaskim, wzdłuż smródki jakiejś, ale wiedziałam, że Bartek zna te rejony i wie, gdzie mnie wie...dzie:). No i wreszcie zaczęliśmy się piąć jak trzeba, po luźnych kamulcach pod górę.
Na wstępie landszaft bardzo przyjemnościowy© CheEvara
Przy obecnym stanie mojego roweru, a raczej jego ochamien... a nie! Ohamulcowaniu!:D bardziej byłam jednak fanką pięcia się w górę, a nie zjeżdżania. Bo jak zjeżdżałam, to... - ja wiem? - na pełniutkiej kurewce. Nabieram nieśmiałego wrażenia, że właściwie nie powinnam posiadać hampli żadnych, bo i tak wszystkie doprowadzam do stanu potocznie nazywanego „a na chuj mi ten kaktuuus?”
Robiłam w trykoty na każdym co szybszym zjeździe – niniejszym obwieszczam.
Jeszcze nie wie, że będzie łatał:)© CheEvara
Ale warto było wjechać na górę, choćby po to, żeby rozpocząć epokę świadkowania pękającym permanentnie Misiaczkowym gumom. Chociażby. Na jednym ze zjazdów Bartek po raz pierwszy podczas tego wypadu złowił snejka. Gdy on się łatał (po raz pierwszy), ja napawałam się jego widokiem i tym, że to ja nie mam tutaj hamulców, a zatem nie zajmuję sobie głowy takimi pizdrykami jak zmiana DYNTKI.
Mówiłam, że będzie łatał?;)© CheEvara
Jakem się już ponapawała, wjechaliśmy na przełęcz, gdzie spotkaliśmy kota-górala, żwawo gderającego do nas o tym, co jadł, co by zjadł i o tym, że po tym co-by-zjedzeniu dałby komu w mordę. Najchętniej temu, co mu się zasadza na jego upatrzoną kociczkę.
I mówię ci, Che, jak mnie tak wpienili! Myślałem, że nie ZWYCZYMIĘ!© CheEvara
No i o.
Fajnie było.
Lubię takie górskie ułamańce:)© CheEvara
Dystans krótaskowy, ale trochę do zrobienia mieliśmy jeszcze z rowerami. Zwłaszcza Bartek, który jeszcze nie wiedział, że się zobowiązał obtoknąć hamulce me.
I jeszcze nie wiedział, że to i tak na cały chuj;).
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), krajoznawczo, pierd motyla, czyli mniej niż 50, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
69.01 km
24.12 km teren
03:04 h
22.50 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:27.0
HR max:162 ( 82%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:190 m
Kalorie: 1995 kcal
Coś tam popedaliłam chiba
Wtorek, 31 lipca 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 8
Dobrze, że Niewe zrobił wpis, to przynajmniej wiem. Do arbajtu uderzyłam najdłuższym dystansowo wariantem, ale najkrótszym czasowo, bo PO TRASIE mam ino cztery sygnalizaNcje.Acz to z wpisu Niewe nie wynika (a raczej Niewe nika).
A po łobocie zjechalim się z Niewe na Woli, gdzie tenże pobrał płody ziemi, tej ziemi od Matki swej, tej Matki, po czym przez głębokie Bemowo, gdzie główną bohaterką dnia jest podejrzana Ilona B., którą sfocił i zamieścił u się Niewe, zajechalim na wioski. Ja obstawiam, że Ilona B. jest straszną suką, wystawiła walizki zalofcianemu za drzwi, nawet go jakoś odpowiednio nie zelżyłam aby poczuł się należycie winnym, nie przepisała na niego połowy mieszkania, jak obiecała (mówię Wam, że to suka), to tonący balkonu się chwycił.
Miłość – jak widać – to jednak straszna kurwa bywa.
Żeby tak zmuszać do wieszania się na balkonach.
A tego, czy to wtedy jechaliśmy przez dzikie ostępy Babic i czy to wtedy zahaczylim o pewną pachnącą pierogową cebulkę knajpę w Dżanowie, też bym nie pamiętała, gdyby nie wpis. Tamój.
Kategoria >50 km, krajoznawczo, we w towarzystwie, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
76.10 km
14.60 km teren
03:23 h
22.49 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:29.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy:301 m
Kalorie: 2263 kcal
Fajny trening dziś mi się przytrafił!
Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 07.08.2012 | Komentarze 11
I nawet chyba wyszedł.Acz to się nie mieści w pale, żeby trenować w takim upale.
Choć stwierdzam, że lepiej w południe niż po 17, do której to wszystkie ulice zdążą już się solidnie nagrzać i ową parówą emanować.
Potem przybyłam na Muranów, by wyglądać jak Flip lub Flap. Przy Karolajnie, która nabyła sobie mieszczucha z koszyczkiem i pomyka tym (na ramie ma wypisane TOTAL SPORT!:D:D) wylaszczona do pracy.
Bardzo zaiście świetnie musiałyśmy prezentować się razem. Ja w trykotach, Karolajna w kiecce.
Na szczęście mam tylko fotę Karolajny w kiecce:
Pańcia z koszyczkiem, a i PAZNOKĆ jest!;)© CheEvara
Widoku swego oszczędzę.
Po co macie umierać z zazdrości:D
I tak se razem – ja rzężąc z hamulca, Karola skrzypiąc z okolic koszyczka, pojechałyśmy na żarcie, żeby JEŚĆ ZUPĘ.
Bardzo skutecznie przegonił mnie z centrum widok przedburzowy i odprowadziwszy Żonę niemal pod wrota, czmychnęłam w swoje strony, umknąwszy burzy skutecznie.
A tu taki wiu, na którym burza grozi palutkiem:
Tu na razie jest burzysko, ale będzie ROZJAŚNISKO!:D© CheEvara
Stąd na szczęście do domu już tylko CZY kilometry. Na oko. Takie półprzymknięte, zaspane. Na taki właściwie jeden zalepialec.
Kategoria >50 km, NA trening, trening, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
91.71 km
26.12 km teren
04:13 h
21.75 km/h:
Maks. pr.:31.76 km/h
Temperatura:27.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy:282 m
Kalorie: 2829 kcal
Bardzo bym chciała pokazać Wam rowerowy Madryt
Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 07.08.2012 | Komentarze 5
Ale fotobajstats mi muli i zabrania mi wjazdu. Cham.To i nie dodam Wam – przynajmniej teraz – zdjęć. Co oznacza, że nie dodam Wam w ogóle, bo zazwyczaj nie chce mi się edytować wcześniejszych wpisów.
Obejdźcie się smakiem i podziękujce serwerom!:D
A tymczasem chciałabym napisać, że opis u Niewe, ale Niewe był tak lakoniczny, że tam niewiele jest. A ja – zamiast wybywać na drugi tydzień zgrupowania z moimi Erbajkami do Zieleńca – wybyłam dnia wolnego w miacho. W sensie, że na Bródno.
Potem zjechaliśmy koła z Niewe na Woli, gdzie napełniliśmy KAŁDUNY fachową zupą cukiniową, a potem powstał plan pokręcenia z Wąsatym Dżerrym i Toskańskim Radkiem po nadarzyńsko-młochowskich krzakach. Singiel, jaki sobie Toskański Radek tam wynalazł jest zaiste zjawiskowy i leci się tam wybornie:).
Jednak nie single były celem, a lana z kija w Komorowie (tak? To było w Komorowie??) niepasteryzowana Łomża, która weszła nam tak, że konieczne było turbowanie MiDżuli, a dokładnie to, że musiała odwieźć nasze nachlane dupy do bazy.
I tym sposobem stówka mi nie weszła, a było bliziutko;).
P.S. Jeśli Wąsaty Dżerry przy następnym spotkaniu będzie już niewąsatym Dżerrym, jak nic za ostro z niego i z wąsa jego łacha darliśmy.
Kategoria >50 km, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
80.25 km
16.00 km teren
03:31 h
22.82 km/h:
Maks. pr.:50.49 km/h
Temperatura:26.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy:334 m
Kalorie: 2327 kcal
Ostatniego dziś wpisu nie zacznę tytułować od 'No to';)
Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 5
A może i przedostatniego, bo w czwartek wylat(ał)am do Madryten-Cziken i jakbym jeszcze dziś fiśnęła wpis o przedwyjazdowej środzie, miałabym z kabaczka jeden wpiso-tydzień.Co i tak za bardzo mojej wpiso-ciemnej-dupy nie zmienia i nie ratuje.
Tak więc.
Wyjątkowo z tego dnia mam notatkę służbową, a zatem wiem, że! Pojechaliśmy rano ŁAZEM (czyli razem, tylko, że czasem ciężko mi się pisze Ły, znaczy Ry) z Niewe do ŁOBOTY. Ja sobie zahaczyłam o Bródno, bo jedna taka Karolajna kupiła sobie wściekle czerwonego mieszczucha i poCZebowała wypożyczyć (za ciężki pieniądz, bo tanio warsztatu swego nie wypożyczam) moje klucze.
I te klucze musiałam z tegoż Bródna pobrać.
A potem wściekle szybko udałam się do zakładu pracy. Gdzie przed wyjazdem nawkurwiałam się jak złoto.
Następnie już były same fajne sprawy, bo wdepnęłam do wspomnianej Karolajny udzielić jej tych kluczy, a od niej pognałam do Bemola, gdzie Niewuńciu wraz z dłuuuuugo niewidzianym przeze mua Goro gasili pragnienie. Przy okazji Goro usłyszał ode mnie, jaką orientację reprezentuje swoją osobą.
Tego dnia na pewno tam nie śpiewałam i na pewno byłam bez pieska.
Kategoria >50 km, we w towarzystwie, zwykły trip do lub z pracy