Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

NA trening

Dystans całkowity:4583.25 km (w terenie 420.25 km; 9.17%)
Czas w ruchu:210:04
Średnia prędkość:21.82 km/h
Maksymalna prędkość:51.60 km/h
Suma podjazdów:11127 m
Maks. tętno maksymalne:182 (99 %)
Maks. tętno średnie:174 (88 %)
Suma kalorii:123846 kcal
Liczba aktywności:69
Średnio na aktywność:66.42 km i 3h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
61.73 km 0.00 km teren
02:47 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:35.65 km/h
Temperatura:9.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:124 ( 63%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1292 kcal

Cycki, cycki, cycki, cycki

Wtorek, 27 marca 2012 · dodano: 30.03.2012 | Komentarze 44

Serio. CYCKI. No bo.
Indeksowanie indeksowaniem, a pozycjonowanie w pinglach pozycjonowaniem. Cycki sprawdzają się zawsze. Wejść (nomen omen) będę miała co niemiara, co w przypadku rzężącego z braku wpisów blogaska znaczenie ratunkowe ma ogromne.

Cycków jednak nie będzie, jak to zawsze bywa przy okazji obietnic okołocyckowych.

Ale statystyka jest statystyka.

Wszelako wpis będzie o biologii również, acz ja wiem, czy to fajnie?

I będzie nudny, ale dzięki odpowiedniej rozbiegówce wejść będę miała tyle, ile bym miała, gdyby był ciekawy i był o cyckach. A zaczyna się on - już bez cycków - tak:


Eksperymentuj, kretynko.

Taaa, do ciebie mówię, TEMPA pało.*
Do ciebie-siebie.

Zanabyłam se ja na siłowni (gdzie od dawna konserwuję tężyznę fizyczną) płynny napój (a może być niepłynny napój? Dociekam tylko;)) l-carnitynę. Bo wody chwilowo nie wystawili, a izotoników to nie ma sensu wciągać, jak się WYCZYMAŁOŚCI nie strzela. A ja wtedy nie szczelałam. W smaku se to średnie, ale pić trzeba, a piwo w domu (amatorszczyzna).

W składzie – jak się później okazało – też srednie.

No i na wieczornym treningu doznałam klasycznych, nadniemeńskich mdłości. Emilia Korczyńska nazwałaby to pragnieniem womitowania, mnie po cheevarowsku chciało się rzygać.

Z CZYNASTU przyspieszeń zrobiłam całe osiem i wkurwiona wróciłam do domu. Przynajmniej ZE wiatrem.

Emilia Korczyńska wróciłaby do domu ZDROŻONA i POIRYTOWANA.

Ja wróciłam – jak już nadmieniłam – wkurwiona i z poczuciem zjebania misji jak leszcz.

Bywa i tak.

A teraz idę rozstrzyngnąć dylemat pod tytułem: zrobić se kawę czy nadzieję?

* swoją szosą, dlaczego niezaostrzony ołówek nazywa się tępym przez ę, ale przyrząd do ostrzenia tegoż ołówka zwie się temperówką przez em??

Dylematy, dylematy...


Dane wyjazdu:
60.74 km 0.00 km teren
02:49 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1293 kcal

Jaki to człowiek jest se mocny

Poniedziałek, 26 marca 2012 · dodano: 27.03.2012 | Komentarze 10

Jak ma wiatr w zad:)
Tak miałam w drodze do pracy, co mnie doprowadziło do myślenia o tym, jaka jestem zadżebiazda.

Heh.


Ogólna zadżebiazdość nastąpiła też w pracy, gdzie – gdym parkowała rower – znalazłam moją czujkę do lycznika. A już lękałam się, że ją posiałam gdzieś PO TRASIE, jakeśmy z Gorem jechali do AirBike. Nie o to mi chodzi, że jestem przywiązana do tego czujnika, bo ta bezprzewodowa – nie bójmy się tego powiedzieć – kurwa raz działa, raz nie, z ogromnym naciskiem na nie. Najadę na jakieś dziursko – przestaje stykać. Najadę na inne – zaczyna.

Perdole take lyczenie.

W każdym razie czujkie znalazłam, co wielce mi się podoba, że nikt tego nie podpierniczył se.

Swoją drogą myślałam, że to w AirBike Bartek, który uwielbia robić mi różne MECYJE, zapożyczył dla wicu na chwilę. Ale tym razem ograniczył się tylko do wrzucenia mi do kierownicy kulki łożyskowej. To i tak mało, jak na niego, kiedyś chciało mu się założyć mi dwa magnesy na szprychy, żeby sobie licznik poświrował:).

Tak czy owak. Jakem już po pracy po rower schodziła, to zbiegł za mną jakiś koleś, żeby mi powiedzieć, że znalazł taki czujnik i że to pewnie mój.

Starałam się nie rozdziawiać jakoś maksymalnie chapy ze zdziwienia.
Ale rozumiecie, u nas, w naszym złodziejskim kraju takie dziwy??

W ogóle klimat u mnie na tej MAKATAŁSKA STRIT lekuśko mnie rozpiernicza – ochroniarze nie burczą, nie fukają, a wręcz żywo się interesują tym rowerowaniem. I parkowaniem.

A wieczorasem się spinningowałam, choć wytworzył się na miejscu burdel, bo okazało się, że ja mam zastępstwo i jeszcze jakaś laska ma zastępstwo. O tej samej godzinie. Chyba się panu menaGIEru cuś pomaklasiło i, nie pamiętając, ustawił nas obie. Wyjście z sytuacji było jedno: KOLEKTYWNAJA RABOTA DAJE ŁUTSZE REZULTATY.

Poprowadziłyśmy zatem zajęcia obie i było ge-nial-nie. A mnie urzeka, jak ludzie naprawdę chcą współpracować i jak na przykład drę ryja, że mają jechać teraz na maxa, to naprawdę jadą na maxa. A jak zapuszczam kawałek o ten, o:

&ob=av2n

to oni nawet śpiewają to całe 'JA JA JA, ło ło ło!':)

Super.

Aaaaaaa, strajkujący związkowcy przy kancelarii premiera, wespół z policją i strażą miejską, w przepięknie debilny sposób blokują DDR na Ujazdowskich. Jeszcze pół kurna biedy, jak jadę w stronę Centrum, se zeskoczę z DDRa na ulicę. Ale co mam zrobić, jak jadę na Mokotów? Mam wejść w cudowny sposób w nieważkość? Czy może jechać na czołówkę pod prąd? Bym chciała ustalić i się dowiedzieć.



Dane wyjazdu:
122.32 km 6.50 km teren
05:28 h 22.38 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:174 ( 88%)
HR avg:143 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2834 kcal

A wszystko po to, żeby zeżreć grill

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 26.03.2012 | Komentarze 39

:D
To taki skrót myślowo-słowny. Jak „jeść wigilię”. Albo „wypić tylko lampkę”.

W każdym razie. Che w sobotę zrobiła ponad stówkę, włączając w to trening, żeby ze spokojnym sumieniem, podpiętym dla niepoznaki poprzez USB, nazajutrz wtranżolić w dobrym towarzystwie inaugurująco-nowy-sezon GRILL. Bo w Polsce nie jemy żarcia z grilla, tylko żremy grill.
Ja na przykład najbardziej lubię tę osmaloną kratkę.

Ale.

Wiadomo, co dzieje się w stolicy w weekend. Wylęga się lud korporacyjny i lezie na spacer/na gibanie się na megaciężkich holendrach pomalowanych w jakieś maki i chabry.

Ja jestem na takie współdzielenie dróg za MIĘTKA, toteż o dnienio-brzasko-świcie wylazłam na trening, żeby go we względnie świętym spokoju zrobić (spokój był, szkieł też było pod dostatkiem). Poza dziadkami na rowerach obwieszonych balonami rozdawanymi przy okazji otwarcia Mostu Północnego nie wkierwiał mnie prawie nikt (poza szkłami – wiadomo). I jak tylko skończyłam te swoje zapierdalacje szkitkami, uderzyłam z Bielan w stronę domu.

Niby miałam zmienić rower na Speca, ale wrodzone lenistwo oraz niechęć (organiczna) do procesu zmiany opon (ciągle Spec ma kolczaste „buty”) i jakieś straszne parcie na niespędzanie za wielu minut w domu, podczas gdy na zewnątrz takie SOŃCE, sprawiły, że koła maratonowe umieściłam se na plecaku i przymocowałam TRYTYTAMI w rozmiarze zwanym „krową” i na Centku pojechałam do AirBike na KEN, budząc po drodze niesamowitą sensację.

No bo jak facet wiezie ramę/amortyzator/koła/drugi rower na plecach, jadąc rowerem, to zdziwka nie ma. Ale babeczkę to się wytyka palcami jak tego misia na miarę naszych możliwości. Czułam się mniej więcej tak, jakbym jechała do cyrku, gdzie moje miejsce.

Na miejscu czekała na mnie Karolajna z Pioterem, ta pierwsza miała przymierzyć się do jakiegoś Specucha w jej rozmiarze, Pioter jej towarzyszył. Powiedzmy, że przymierzenie się udało, bo decyzja ostateczna nie zapadła. Zmilczę;).

Jednakowoż koła udało mi się zdesantować w serwisie, trafiły w ręce mojego ulubieńca Radzia, który wyznał mi kiedyś na swoją zgubę, że strasznie „lubi” zalewać tubelessy mleczkiem. Jakże zatem mogłam mu odmówić. Prawda.

Pogadałam jeszcze z Wojciem – niestety nieznośnie krótko, bo był WERY BIZI przy bidżi:) – i wybyłam z miasta w stronę Domu Złego. No bo kilosy do stówki same się nie dokręcą.

A pod konto nazajutrznego gryla, który opisał Goro:

&feature=related

Niezły gryl-song, który mam ambicję zrobić hymnem lata:D

Aaaaaaaaaa, wreszcie odkryłam kopytka, czyli kolana!:)


Dane wyjazdu:
92.12 km 0.00 km teren
04:31 h 20.40 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max:158 ( 80%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1645 kcal

Prezydent chodzi z buta do pracy

Wtorek, 20 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 5

Przynajmniej tak wynika z tego, co rano puścili w tefauenie dwatcat cztery. Zrobili z tego spektakularny materiał - z tego, jak Brygida Grysiak zapierdala z mikrofonem za Bronkiem, sapią oboje, do czego dochodzą jeszcze dyszenie kamerzysty i ciężkie podbiegi „borowików”.
No naprawdę, jest to temat.

Bliski jest dzień, kiedy dla telewizji pan prezydent strzeli kupę z rana.

Patrzyłam na to, i raz po raz opluwałam się jedzonym śniadaniem. Naprawdę? Naprawdę ludzie uwierzą, że niby PRZYPADKIEM dziś el presidente dyma z buta, właśnie wtedy, gdy PRZYPADKOWO jest tam kamera telewizyjna? I to tej jednej, jedynej stacji?

Se pomyślałam: rzuć, Che, to żarcie i dawaj, może złapiesz PO TRASIE Bronka, skoro tak idzie i tak idąc, jest prezydentem wszystkich Polaków, strzela dowcipem do Brygidy, zbiega w dół kurcgalopkiem, leci ten piąty kilometr, w całej swojej prezydenckości.

I nie zdążyłam. Pewnie dlatego, że miałam pod wiatr, to mnię WSZCZYMAŁO.
Po pracy też na pana prezydenta się nie natknęłam. Zawiedziona pojechałam do domu, żeby zostawić plecak i już bez domku na plecach pojechałam na Bielany zajebać się na treningu.

Ostatnio sporo osób drze za mną na ulicy japę. Tym razem to był Janek, który miał ewidentnie tego wieczora misję sprawienia, by z zazdrości zbielało mi oko. Szpanuje i lansi się tym swoim poniżejdziesięciokilowym góralem.

Myślę jednakowoż, że na pewno robi to dlatego, że chce mi ten rower podarować. A sam będzie biegał z panem prezydentem na nóżkach (tralaluszkach w Koluszkach!).


Dane wyjazdu:
85.30 km 0.00 km teren
03:52 h 22.06 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:166 ( 84%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1390 kcal

Jak to się łatwo można nabrać

Poniedziałek, 19 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Niemalże jak zupa łyżką.

Pocinam rano i se myślę OŁ JES, forma jes(t)!
Dupajasiu, pierdzistasiu.

Nie żadna tam moc, tylko wspomaganie wiatrem w plecy.

O czym dowiaduję się w drodze do pracy, gdy dostaję weryfikacyjnego wmordęwinda.

Bo na poranną siłownię to miałam w zad.

Ale wyżyłam się wieczorem na spinningu, którego prowadzonko mi wpadło. W planie była siła (ta z wczoraj:D), była też doooobra muzyka, dużo cieszenia się (nawet mimo tego, że w klubie na Stegnach mikrofon nie działa, udało się ludziom sprzedać głupawkę) i sprawdzone przeczucie, że ja się w tym instruktorowaniu odnajdę.

Paradoksalnie ludziom najbardziej spodobało się hasło: RUUUUURAAAAAA zwiastujące interwałowe przyspieszenia:)

Była moc.

A wspomniana RUUUUUURA była przy tym:



No kurna, była moc. Moi APSowi przyjaciele, kórzy przybyli na trening, powinni potwierdzić;).

Żeby jeszcze tylko można było parkować normalnie rower w tym budynku, a nie kurwa musieć robić z siebie dziada proszalnego.


Dane wyjazdu:
97.84 km 6.40 km teren
04:19 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:44.29 km/h
Temperatura:16.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1795 kcal

O tym, że wiosennym weekendem trzeba spiertalać z miasta

Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 2

Błędem jest wychodzić na trening w TAKĄ pogodę i w sobotę za dnia, czyli po polsku mówiąc – w dzień. Tam, gdzie zazwyczaj nie spotykam więcej niż trzech rowerzystów około godziny 22.-giej, tym razem byli wszyscy ci, którzy nie zmieścili się w Arkadii i Lerła Merlę.

W przypadku moich przyspieszeń, gdzie zasuwam w amoku i nie widzę poza ciemną szmatą na oku nic, ci wszyscy byli tak wkurwiający (bo raz, że nie mają ślepiów, dwa, że nie mają mózgów, trzy, że na rowerach nie jeżdżą, a się gibią), że nachodziły mnie myśli o złamaniu zakazu posiadania broni palnej i o zajebaniu ludzkości wniwecz.


I jak tu nie zazdrościć Niewe, który może i ma – jak ten krasnoludek – wszędzie kuuuurrrwa daleko, ale jest tam pusto i lansiarzy na holendrach nie uświadczysz?


O tym, że jest wiosna, świadczy ilość odebranych przeze mnie o poranku telefonów z propozycjami wyjścia na rower. 13.

Techniczną niemożliwością jest dogodzić wszystkim (chyba, że prowadzi się burdel), dokonuję zatem arcytrudnego aktu selekcji towarzyskiej i wybieram Karolajnę oraz Czarnego, choć w planach aktywnej regeneracji nie mam;). Wiąże się to dla mnie z tym, że muszę uderzyć nad Wisłę i w związku z tym na nowo muszę odwoływać się do swojego miłosierdzia, które mam ukryte, gdzieś w głębokich pokładach Che (na pewno mam, wierzę, że mam) i starać się nie jechać na oślep we wszystko to, co wylęgło na bulwary, a co obfocił arczi.

Nad Wisłą spotykam wreszcie Karolę i Marcina i żądam, abyśmy stąd spierdalali, bo jestem jednostka aspołeczna i boję się, że zrobię wszystkim tu wylęgłym to, co niedawno zaszokowało Norwegię. I potem byłoby: Che morderczynią? Nie mogę uwierzyć! Nie no, 'dzień dobry' powiedziała, nogi nie podstawiła, piwko fundnęła, nie można powiedzieć!

Aby tak nikt nie musiał mówić, musieliśmy zatem stąd spylać.

Zwialiśmy w kierunek Służewiec, żeby Marcina odprowadzić, bo chłopak chciał jeszcze ponawyżywać się na motocyklu i traf sprawił, że na Sikorskiego spotykaliśmy wracającego z pracy AirBike'owego Słavcia, którego oczywiście namówiłam na wspólne kręcenie (dla niewtajemniczonych: wspólne kręcenie w sobotę, w taką pogodę oznacza, że Che ma ochotę napić się i nawet przysponsorować piwko).

Tymże sposobem wylądowaliśmy na trawce nieopodal Smródy i w wielce przyjemny sposób ZLECHMANIŚMY 40 minut naszego zajebistego życia.

I to upełnie niezgodnie z planem, bo gdzieś tam, skąd krasnoludki mają wszędzie daleko, czeka Niewe, na wyprawę do którego (niemiecka składnia:D) namówiłam Karolinę.

No to zawijamy w kierunku Wisły z powrotem, pozostawiwszy Marcina w miejscu zamieszkania. Ze Sławkiem rozstajemy się przy Gdańszczaku i my jedziemy w stronę Bielan, Arkuszowej, Ajzablina (ewry dej ajzablin:D) i tak dalej. Wycieczka wypada lajtowa – ja na tych asfaltach zwykle nakurwiam, ile zębów w przełożeniu, ale tym razem nie chcę zniechęcić Karoliny, która formę dopiero, że tak powiem, buduje.

Na miejscu czeka nas imprezowa atmosfera, piwko, megawyjebista chińszczyzna mejd baj Pani Mama Niewe, Hanna Tralalanna i sam Niewe, co wydaje mi się w tym wszystkim wpytkę najzajebistsze.

Byłoby tego dnia ponad 130 km, gdyby Karolina nie zbojkotowała mojego pomysłu wracania curyk-bak-zpowrotem do Warszawy;). Chyba spodobało jej się w domu złym:).

A dziś jeździłam przy tym:

&ob=av2n


ewridej ajm bajking! tu tu tu tututu!;)


Dane wyjazdu:
75.89 km 0.00 km teren
03:52 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:51.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 1840 kcal

Che szuka podjazdu

Piątek, 16 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Aaaa bo mi kurna kibole zawładnęli Agrykolą, wespół z policją i w ogóle zastała mnie noc – to się tak kończy, jak się mówi Wojtkowi właśnie przez telefon, że już teraz zaraz wychodzę na trening, bo jasno i wiosna i mam wszystko w dupie. Mówię to i utykam w pracy do późna.

Gdybym zaś nie UTKŁA, bym tę Agrykolę zdążyła zrobić i nikt by mnie tam suką policyjną nie próbował rozjechać.

Insza inszość, że raz spróbowałam na tej ciemnej Agrykoli i tętno nie spełniło ZAŁOŻEŃ, więc zwinęłam się stamtąd na Belwederską, gdzie tętno może i spełniło założenia, ale światło czerwone, jakie napotkałam na swojej drodze, PO TRASIE, cały mój trud zniszczyło, w związku z czym wkurwiłam się okrutnie i pojechałam zdobyć bielańską ulicę Dewajtis.

Wspomniałam już, że wkurw mnię szczelił? Nie?

Szczelił mnię.

Na caluśkie szczęście, na poprawę humoru (a niech ma!:D) dołączył do mnie Jarek i te moje rzeźnickie podjazdy siekaliśmy razem, choć jego przy trzecim naszła refleksja, że za jaką karę on też nagina, jak może po prostu poczekać na mnie. Tym lepiej dla mnie, bo nie zdążyłam, zrzucić plecaka w domu, a targałam w nim różne zdobycze i robiło mi się tytułem tej jebanej kulturystyki słabo.

Nie sądziłam, że to napiszę, ale do wyprucia Che z mocy taki trening okazał się wręcz wzorowy.

Dziś też spotkałam chrabu – jechał zrealizować się kibolsko na Łazienkowską:D

A podjazdy robi się dobrze przy tym:



i przy tym:



oraz przy tym:



Tak.



Dane wyjazdu:
74.91 km 2.50 km teren
03:17 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1441 kcal

O tym, jak zaebać psychicznie rowerzystę

Środa, 14 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 4

Bardzo prosto – proszę ja Was. Wystarczy na odcinku pięciokilometrowym wyprzedzanie go na jebany pergamin, bo chcemy się zmieścić na trzeciego, a po chuj czekać, aż ten jeden jedyny nadjeżdżający z przeciwka samochód se przejedzie. Droga jest dla wszystkich, rowerzysta jest nieśmiertelny, co łatwo przecież udowodnić.

Potem sobie myślę, że jak komuś takiemu wydaje się, że szerokość żyletki jest równa przepisowemu półtora metra, to co się dziwić rozczarowaniu kobiet, że obiecane 20 centymetrów to tyle samo, ile ma złamana zapałka.

Czekam na sytuację, kiedy uda mi się dogonić takiego chuja i wyjmę go za wszarz przez okno, przetargam po po asfalcie na odcinku półtora metra i nauczę go tym samym, ile to kurwa jest.


Całe to napędzanie mi stracha dzieje się w Hornówku, którędy przejeżdżam w drodze do Niewe, a raczej do rootera, gdzie Niewe spędza czas na zwolnieniu lekarskim;). A pozwalam se na odwiedziny po naprawdę wielce sumiennie zrobionym treningu. Fok yeah.

I se teraz odgrzebłam to:



Wnioskuj!


Dane wyjazdu:
86.68 km 0.00 km teren
04:14 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1279 kcal

Se taszczę na plecach domek i se przez to nabijam kilosów

Wtorek, 13 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 2

Pana Treninga (celowo z dużych liter, bo to trening, wobec którego przejść obojętnie nie można) miałam zrobić od razu po robocie, ale wiozłam w plecaku i laptoka, i aparat i w ogóle czułam się, jakbym targała w nim kilka hantli, skrzynkę z oranżadą, piłkę lekarską, ży(d)randol i listwę przypodłogową. Musiałam to zdesantować w domu. Poza tym potrzebowałam czasu na zastanowienie się, gdzie ja we w stolicy mam se ten trening zrobić, gdzie tu znajdę dłuuuugą prostą niezakłóconą przez światła i samochody.

A po ciemku na wiochy już mi się nie chciało jechać.

I tedy ruszyłam z domu na Most SiekierKAŁsky i stamtąd Wałem pod Falenicę. Poza kilkoma biegaczami sakramentalnie śmigającymi częścią rowerową i NORKI-ŁOKINGOWCAMI z psami na dwunastometrowych, niewidocznych nocą wysięgnikach nie działo się absolutnie nic wpieniającego.

Trening mi się ZAŚ udał, rewelacja, wreszcie coś w takiej strefie tętna, jaką lubię i w jakiej i tak jeżdżę, za co dostaję opierdole;).


Cieszę się wiosną, ale z pewnych względów (ludzkie postsłoneczne okurwienie, trepanacja czaszek i wyparowanie mózgów) tęsknię za mrozem. Ta cała zdebilała ludzkość siedziała w domach i nie właziła/wjeżdżała pod koła. W całej swojej bezmyślności.

A w ogóle to choram i chyba se zrobię herbatkę z cytrynką, miodkiem i wódką. A raczej WÓDKĘ z tymi pozostałymi składnikami. W sezonie 2011/2012 przechodzę samą siebie pod względem przeziębiania się. A było tak, że przez 6 lat nie wiedziałam, co to katar.

To idę po wódkę.


Dane wyjazdu:
57.36 km 0.00 km teren
02:41 h 21.38 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:156 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1256 kcal

Jestem odpadem atomowym, estem odpadem atomowym, stem odpadem atomowym, tem odpadem atomowym

Poniedziałek, 12 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 11

A na pewno będę po trzech godzinach prowadzenia zajęć ze spinningu, na które to wzięłam zlecenie w weekend.

Acz o poranku myślałam, że telefon od Kristobala, mojego zleceniodawcy, tylko mi się śnił.

Nie śnił.
Acz nie wiem, dlaczego myślałam, że wzięłam tylko dwie godziny i jak to się stało, że tak naprawdę jednak zgodziłam się na godzin trzy i pół... Nieważne w sumie. Nie mogłam się doczekać.

Jestem jednak pierdolnięta łamane na uzależniona od pedałowania łamane na łaknąca wrażeń instruktorskich.

Tym razem, w odróżnieniu od mojego debiutu, poszło wszystko zajebiście, muzy miałam po nakrętkę, powera też, mikrofon działał i ludziom podobało się, się podobało.

Podobno;).

Do domu wróciłam sobie spokojniutko, bo ponad godzina w piątej strefie tętna na zajęciach wyzuła mnie z sił. Już mi się nie chciało nakoorviać.

Aaaaa!
W Zdroficie na Woli, gdzieżem się realizowała trenersko, rower zaparkowałam jak prawdziwy Polak – pod tabliczką o zakazie pozostawiania rowerów na klatce.

W sumie bardzo się zdziwiłam, że mogłam wrócić rowerem, bo nikt złośliwie nie poprzebijał mi opon.