Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
53.68 km
9.84 km teren
02:19 h
23.17 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:252 m
Kalorie: 1507 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Niby lato, niby piątek, a ja dystans jak ta ciota…
Piątek, 27 kwietnia 2012 · dodano: 27.04.2012 | Komentarze 27
Ale nie, to było GRUBO ponad moje siły. Wszystko, co nigdy, absolutnie nigdy nie powinno wylęgać na ulice poprzez dosiadanie rowerów, dziś to zrobiło i dla mnie – jak mówi mój ulubiony Marcin, czyli Folia, czyli Franc – to jest coś bez nazwy.Wyjedź Warszawo, ta SŁOIKOWA i ta rodowita, błagam, wyjedź już na tę majówkę, bo zaiste koniec twój jest bliski. Skonstruuję hekatombę i cię wysadzę w pizdu.
Stwierdziłam – pomimo słońca, pomimo genialnej pogody, pomimo dość wczesnej pory – że SPIERDALAM do domu, bunkruję się tu z piwem, o którym myślałam CAAAAAŁY ciężki dzień i nie wyjdę na rower dopóki się nie przerzedzi.
Jasne, ekstra, że jesteśmy takim aktywnym społeczeństwem, szkoda tylko, że bez grama masy jebanej mózgowej.
Wyliczać?
PROSZZZZZZZ:
- dziewuchy na amsterdamach (już w ubiegłym roku nazwane przeze mnie LAMAMI), którym kierownica służy do bujania się po caaaałej szerokości ściechy i skręcania dokładnie tam, gdzie nie powinny
- cioty na rowerach miejskich, które to zatrzymują się tak, jak jechały sekundę wcześniej, bo dzwoni im telefon, a o czymś takim jak zestaw słuchawkowy w swojej tępocie jeszcze przez 150 lat nie pomyślą
- gnoje gimnazjalne, które urządzają sobie rajdy na dedeerach i poza nimi ze szczególnym upodobaniem PRZEJŚĆ dla pieszych – nawet pomimo to, że obok leci PRZEJAZD rowerowy
- rodzice z dziećmi i to jest naprawdę kurwa temat encyklopedyczny. Najlepsi są ci, którzy jadą se przodem, a dzieciak w tyle, totalnie bez ich nadzoru, dwadzieścia metrów od nich, kolebie się (tak sekundę przed wywałką właściwą) i wywala się na kontrapasie rowerowym przed kołami jakiegoś PRO, któremu wydaje się, że ta różowa kostka to jeden ze zjazdów w Istebnej i NAPIERDALA tamtędy.
Eh, ludzie, ludzie.
Poszukując, spokoju uciekłam na terenową, prawą stronę Wisły i tamtejszą ście, ale… stamtąd też trzeba było rychło spierdalać.
Zaraz siadam do mapy i sprawdzam, jak mogę dotrzeć do pracy/do Wojtka z Bródna, jadąc tylko nieprzychylnym CIOTOM Kampinosem. Niech i nadłożę 70 kilo. Żaden problem. Wolę wykończyć siebie niż zajebać kogoś. Póki co.
Dane wyjazdu:
69.58 km
18.12 km teren
03:24 h
20.46 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:18.0
HR max:170 ( 86%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:394 m
Kalorie: 2044 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Jakiż ze mnie cham i gbur!
Czwartek, 26 kwietnia 2012 · dodano: 27.04.2012 | Komentarze 5
Jest se taki wynalazek jak fejsbuk, nieprawdaż. Kpię z niego mniej lub bardziej, ale mam. No. Ma on opcję wysyłania (i otrzymywania też:D) wiadomości. Szkoda jeno, że nigdy mnie nie zastanowiło, co oznaczają wiadomości INNE i nigdy w nie nie klikałam. Przed dwa lata uzbierał mi się tych wiadomości pokaźny stosik, niniejszym SERDELECZNIE plasiam tych, którym nie odpisałam:DCo prawda większość tych wiadomości i tak nadaje się do wystrzelenia w kosmos, bo WYŚLIJ DO WIELU działa na mnie strasznie najeżająco.
Ale kilka nie zasłużyło na ignora.
W każdym razie. Co ja dziś jadę.
Otóż jadę, ile się da, stylizując się ponownie na kretyna, gdyż słońce OPERUJE. Dzięki temu dorobiłam się opalenizny debilnej. Ręce mam zjarane od nagdarstka do połowy BAJCEPSA, nogi od połowy uda w dół, do kostki.
O odwróconej pandzie, czyli jasnymi zakolami pod oczami nie wspominam nawet, bo mię się wyć zachciewa:D
Nic to. Rano przed pracą wybyłam pogłębić to krzywe opalenie, wykonując pętliczkę przez Dolny Mokotów (serdecznie pozdrawiam CHUI w samochodach, którzy na Idzikowskiego utykali w korku, ale nie mogąc zdzierżyć, że jadę pod górę szybciej troszeńkę, dojeżdżali mi do prawej krawędzi, bym musiała slalomować. Ssijcie pały bożkom mamony swoim, BUSTARDS).
Mimo wszystko jechało mi się zacnie.
Po pracy zaś pomknęłam do Jabłonny. W planach miałam popstrykać se na rundzie TECHNIKIE, za pierwszym razem oczywiście dokładnie każdy zjazd i zakręt popitoliłam, za drugim przejechałam niemal wsjo bezbłędnie. Na początku trzeciej pętli natknęłam się na Wojcia i Mateusza, którzy otaśmowywali przed wyścigiem traskę. Toć żem pobieżyła, by wspomóc.
I tak se myślę, że ktoś ze zmysłem NIEzapamiętywania szlaku i umiejętnością popieprzenia dosłownie wszystkiego (jak ja) zgubi trasę już przy drugiej zawrotce:D
Ale.
Wstępnie runda jest ZAZNACZONA.
Aaaaaa! Zapomniałam byłam! Zjechałam se NA CENTKU tenże zjazd, którego się w poprzednim tygodniu cykałam.
Jasne, golenie amora zapadły mi się w lagach do końca i jak odskoczyły, to prawie mi stawy w barkach powyrywało, ale uznałam, że nie mogę być pizdoletą.
Fajnie było.
Najbardziej ubawiły mnie Lotosowe dzieciaki. Na hasło „podkopcie korzenie, żeby było trudniej” zareagowały wyryciem pod tymiż korzeniami głębokich RYNIEN, a potem demonstrowaniem sceptycznemu Wojtkowi, że DA SIĘ to przejechać.
Ubawiłam się;)
A w tak zwanym międzyczasie jeden z nich, największy „Szkodnik” podprowadzał mi za moimi plecami rower, gdym ja, idąc z buta i porzucając co i rusz Centka, oznaczała trasę:D
No zło we wcielonej i DZIECIĘCEJ postaci.
P.S. Daję ja kolejnemu sezonowi „Californication” szansę, po dość brutalnie zerwanej naszej transmisji (trzeci sezon dla mnie był kluczowy i doprowadził do naszego rozwodu swoim studenckim – oblanym dodam na zaliczeniu – scenariuszem), a tam pierwszy odcinek czwartego sizołna zaczyna się tym:
No to nie może być źle, prawda?
Kategoria >50 km, NA trening, trening, we w towarzystwie
Dane wyjazdu:
72.87 km
4.61 km teren
03:12 h
22.77 km/h:
Maks. pr.:45.60 km/h
Temperatura:11.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:138 ( 70%)
Podjazdy:250 m
Kalorie: 2438 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Są takie sytuacje, że pies zjadł pasek
Środa, 25 kwietnia 2012 · dodano: 25.04.2012 | Komentarze 8
Nieeeee, to nie jest wytwór mojego chorego zakatarzonego umysłu, a cytat z sześcioletniej córki mojej szefowej.Skoro mówi, że są takie sytuacje, to ja jej wierzę.
Cytuję dziecko owo natenczas onegdaj, gdyż chcę ładnie rzeczy powiązać i napisać, że są też takie sytuacje, że człowieka (konkretnego, oczywiście) nakurwia głowa tak, że ma ten człowiek (konkretny, oczywiście) wrażenie, że jak zaraz z tej wspomnianej głowy nie wykluje mu się obcy, to na pewno oczami wypłynie z bólu mózg. I ja czegoś takiego doznałam dziś, wychodziwszy z domu na trening.
Na mój UKOCHANY, dodam, wiecie, który. Tomcio na pewno wie.
Kiedyś, jak byłam młoda i głupia, doznawałam ataków globusa (państwo se przeczytają na nowo „Nad Niemnem”, będziecie w temacie). Jakoś cyklicznie, z mimo wszystko niezbadaną przeze mnie częstotliwością. Przyłaziło takie bolenie i zabierało dzień (czasami dwa) z życia. Ketonal to ja mogłam jeść i jednocześnie instalować se w formie czopków. Równie też dobrze mogłam go w ogóle nie zażywać, bo ni chu-ia nie pomagało. Z takich przemiłych akcentów pamiętam mgłę przed oczami i wycie z bólu. Dość charakterystycznego, bo to tak jakby ktoś mi łeb imadłem ściskał.
Z bielmem boleści na oku MIMO WSZYSTKO pojechałam na moją pętlę. Zrobiłam trzy sprinty i byłam pewna, że spadnę z roweru przy następnym i zrobię wszystko, żeby się już nie podnieść. A te trzy sprinty to nie była nawet połowa tego, com miała dziś wykręcić. JEDNA CZWARTA jedynie.
Przeanalizowałam sytuację (także tę, że pies zjadł pasek) i uznałam, że jak odpuszczę, to może i se ulżę, w domu przyłożę głowę do poduszki i jebnę się w nią (w głowę) zabraną PO TRASIE płytą chodnikową, i dzięki temu jakoś szybciej umrę, ale będę na siebie wściekła, że miszyn nat akompliszt i że trening niezdiełany. Także w ZSRR.
I nie wiem, czym: siłą woli, rozpędu, ambicji zrobiłam sto DWAJŚCIA procent tego, co dziś trzeba było. Że ja nie umarłam tam sobie to cud jakiś.
Podczas mojego przed-przed-przedostatniego kółka dopadł mnię quartez, który miał dzisiejszego wieczora dylematy takie, które opisał u się.
Chwilę ino pokręciliśmy razem, ja nie chciałam się wybijać z amoku, bo byłam na tak zwanym finiszu, aOpis linka quartez ciął do domu.
No. Ten trening se opatrzę w mentalną antyramę i będę go wspominać za każdym razem, jak nie będzie mi się chciało go robić, a będę w stuprocentowej formie.
O, przypomniałam sobie.
Rano, razem z innym cyklistą, pchaliśmy na dedeerze wzdłuż Wisłostrady rozkraczony samochód. Jakimś starszym ludkom wziął on i się zesrał i poprosili o pchanko.
- No, to trening siłowy mam za sobą – podsumowałam po wszystkim ową scenkę, kierując słowa do owego drugiego cyklisty, poruszającego się na ostrym i jadącego w tym samym kierunku, co mua.
Dopiero w pracy do mnie dotarło, jaka jestem niekulturna świnia, bo ani się nie ZINTRODUSOWAŁAM, ani o godność nie zapytałam.
Na koniec oczywiście wierszyk okolicznościowy.
Katar, katar,
ty kurwo blada.
Tak.
Kategoria >50 km, NA trening, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
44.82 km
14.31 km teren
02:02 h
22.04 km/h:
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:14.0
HR max:158 ( 80%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 1369 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Ten Wojciu to łebski człowień jest;)
Wtorek, 24 kwietnia 2012 · dodano: 25.04.2012 | Komentarze 15
No bo jakby wiedział, żem lekko w niedyspozycji, że giry trochę mnie ciągną, że złapało mnie jakieś jebane przeziębienie.I zlitował się w mikrocyklu. Generalnie nie widząc, żem zasmarkała się i że szkity mnie napinają.
Dziś rano jeszcze byłabym w stanie coś zrobić, ale po robocie ni-chu-ia. Może to praca tak na mnie działa, że odczuwam mulenie pod czaszką, nakurwia mnie gardło i z kichawy się sączy.
Ale jak mnie wzięło i w połowie dnia złamało (odpowiednio do pory doby) w pół, tak do domu dotarłam w formie turlanej. Bez sił, bez ducha, jak szkieletów ludy. Łomatko. Wszystko w domu zdziwiło się, że jestem za jasności na kwadracie. Najsamwpierw zadziwiła się Pani Mama. Potem zdziwiła się sofa, materac i laptop, że po to wszystko sięgam tak wcześnie.
A ponieważ nic ciekawego do powiedzenia nie mam, zamieszczam fotę tego czegoś, w co przykurwiłam przed maratonem w Piasecznie, na który właśnie na skutek owego przykurwienia nie pojechałam w trykotach.

Nie chce mi się wykadrowywać tej foty, takam chorutka :D© CheEvara
Aż obadałam temat ubiegłej soboty, gdym wracała z treningu. Po pierwsze sprawdzałam, czy jest to droga rowerowa, czy może ciąg pieszo-rowerowy, i ze znaków wynika, że to drugie. W związku z tym mam dylemat, ki chuj to jest i po co? I czy może to tu być?
Znowu tyle pytań.
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
50.91 km
4.21 km teren
02:10 h
23.50 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max:148 ( 75%)
HR avg:128 ( 65%)
Podjazdy:179 m
Kalorie: 1598 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Ojejuńciu
Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 · dodano: 25.04.2012 | Komentarze 7
Bolą mnie nogi, olaboga. Wstępnie planowałam zaprowadzić Speca na kanał, żeby mu te CZESZCZENIA w suporcie zlikwidować, ale ta logistyka mnie przerosła.A raczej wizja wracania do domu komunikacją. Nie jestem jeszcze na to gotowa. Właściwie trochę nie wiem, czemu jestem fizdą i nie wypożyczam przy tej okazji jakiegoś Stumpa czy Epica.
A już wiem, czemu. BO JESTEM FIZDĄ.
W zasadzie wydarzyło się rowerowego dokładnie nic, nuda, nikt mnie nie zepchnął, nie obtrąbił, spotkałam może dwie piesze cioty tam, gdzie pieszych ciot być nie powinno.
Sielanka zatem wręcz. Jęłam w związku z tym węszyć spisek. Nawet myślę, że poranna jajecznica jest przeciwko mnie. Tylko czekać, aż mi wyjdzie na dedeer i się przez nią wyjebię, wbiwszy sobie spd w łydkę. Nie przewidzisz takich rzeczy.
Dane wyjazdu:
97.75 km
20.00 km teren
04:31 h
21.64 km/h:
Maks. pr.:48.30 km/h
Temperatura:16.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:160 ( 81%)
Podjazdy:1041 m
Kalorie: 3043 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Trele-srele-Chorzele, czyli się odkułam chyba [Mazovia, nie?]
Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 24.04.2012 | Komentarze 21
Nie będzie to relacja roku, bo nie mam flow, złapałam gila, łamie mnie, kicham, smarkam, przez co wena jest dokładnie w dupie, jeśli nie na grzybach.No nie chce mi się tworzyć jakiegoś arcydzieła.
Poza tym w robo mam zapierdol i tłukę po trzy teksty dziennie, czym wypalam się artystycznie i twórczo, i przez co niniejszym mi się kapkie odechciewa.
Jednakowoż.
Wpisa się sieknie, skoro wróciłam ZA DNIA do domu, co w moim przypadku jest równie dziwne, jak żyrafa robiąca se trwałą u Jagi Hupało.
Do Chorzeli zabrali mą zacną KONKURENCYJNĄ wszak dupę APS-owcy, w osobach Możana, Kristobala oraz CozmoBike’owego Arka.
Jaka to była naszpikowana złośliwościami oraz wielce sprośnymi opowiastkami podróż, to klękajcie ludy! Wszelkich cytatów użyję później jako ewentualnych haków. Jakby co;)
Zaś przyznam, że zupełnie dziwnie jest się na miejscu ponad godzinę przed czasem.
Równie zupełnie dziwnie jest niemal nie mieć niemal prawie żadnego zdjęcia z maratonu. Zabrakło mojego nadwornego fotografa, Pijącego_mleko oraz Niewe, który w Otwocku próbował Jackowi tęże funkcję podebrać, a który w sobotę napierał z chłopakami (Gorem, Radziem i Dżankiem) Harpagana.
No mam dosłownie dwa zdjęcia. Granda.
Czyli jeszcze nie jestem wystarczającą gwiaz…WRRRÓĆ!… Czyli, że jeszcze się ćwoki na mnie nie poznali, o!
Ale. Przed startem pojechałam pokręcić rozgrzeweczkę, a raczej zasadniczo to przejażdżkę, do której dołączyła ERBAJKOWA Dżołana oraz Roberto. To se wykręcilim w ten sposób prawie 15 kilo. A potem wleźlim w sektory. Ja do czwartego, a nie jak to wyliczono chwilę po Otwocku, do szóstego (Zamana najpewniej wysłuchał żali gigowców, którym ratingi pospadały poprzez liczenie względem zawodowców). Czwarty sektor SOUNDS GOOD.
W tymże samym sektorze spotkałam Zetinho (pojechał – ja jebię – Fita, co się odpowiednio rymuje z pewnym określeniem. Mogę ochoczo podpowiedzieć, z jakim – CIOTA), obok mnie stał również serav oraz Marek, który w tym roku też jeździ na dystansie WIADOMO JAKIM. Podogryzaliśmy sobie kontrolnie i z całą należną temu sympatią, aż usłyszelim Jurkowe STAAAAAART!
Jak ja kuźwa lubię, jak pierwsze kilometry lecą po asfalcie. Wszyscy mi wtedy uchodzą, sektor mi spierdala i jestem w dupie.

Dokładnie jedno z dwóch zdjęć, które mam z tego maratonu:D© CheEvara
I tak też było tym razem, zanim wjechalim w szutry i tereny, sektor spierdolił mi na płaskim i gładkim.
Ale w terenie to jednak ja się nie fircolę. Do czterdziestego kilometra w lasach zapierdalało mi się miodnie, wyprzedzałam bez ceregieli, tym razem udawało mi się to też na zjazdach (jednak te nieszczęsne młócenia moimi szkitami na treningach mają JAKIŚ sens;)), na podjazdach nie wymiękałam, chyba, że jakieś techniczne CIOTY (o tym zrobię dopisek w ramach podsumowania na końcu noty) złaziły centralnie przede mną z roweru, bo im koło zabuksowało w lekkim piasku.
Zasadniczo byłam z siebie kontenta.
A potem mi się osłabło. Giry mi zamuliły, prędkość mi spadła i trochę nie wiedziałam, co jest grane. Raczej nie było to zagłodzenie, bo zdążyłam przed tym wciągnąć żela. Może za późno, bo dotarłam do odcięcia i zanim ta ohydna pulpa mi się wchłonęła, siły mi się skończyły. Masakra. Szybko minęło, ale wydaje mnię się, że w ten sposób straciłam dobre pięć minut.
A potem już krzepa powróciła i przed rozjazdem dystansów dogoniłam trzeci sektor, a konkretnie i Wierzbę, i Tomcia, który cierpiał, biedny, z powodu skurczy.
Na giga, na drugiej pętli jechało mi się nieźle, choć zasadniczo nogi mnie paliły. I wkurwiało kilka osób. Raz – jakiś dzieciak w spodenkach Krossa, który tasował się ze mną – ja mu wkładałam w terenie, on mi na płaskich szutrach. I zajeżdżał mi drogę, jak ostatni cep. Dwa – jakiś starszawy pan na Specu Epiku, w białych podkolanówkach (niezła STYLÓWA, jakby powiedział to Roberto:D), który ścinał zakręty, bo nie mógł zdzierżyć, że jakiś żeński karakan go wyprzedza w terenie.
Pytanie moje jest takie: czy ty się człowieku ścigasz ze mną? Czy raczej mi zwyczajnie KURWA MAĆ przeszkadzasz? I chcesz, aby ci spuszczono przysłowiowy wpierdol po krzakach?
Ostatnie dwadzieścia kilo przejechałam z zapoznanym na trasie Sławkiem z SKK Bank Teamu, z którym sobie pomagaliśmy. Albo on dawał koło, albo ja, acz ku mojemu niepocieszeniu nie utrzymał go na ostatnich kilometrach, gdy ja wykurwiłam do przodu. A wykurwiłam, bo strasznie mi się już chciało piwa.
Na metę wbiłam z czasem 3:54. Czyli szału specjalnego nie ma. Gdyby nie to odcięcie w połowie maratonu, może byłabym o pięć, siedem minut szybciej.
Czekali na mnie i Erbajkowcy i Możanuńciu z Kristobalem oraz Arkiem z Cozmo. Nie mogę nie wspomnieć o drugim Arku, panie Prezesie APS-owym, który zawiaduje cateringiem i który posłuchał Niewego oraz moich rad w Piasecznie o schłodzeniu Kasztelańskiego (w sumie radą tego bym nie nazwała, bardziej groźbą:D) i wielce profesjonalnie zimnym piwkiem mnie zwyczajnie poczęstował. Kuoooocham to:).
Zasiadłam z paszą i NEKTAREM na trawce, a Arek z Cozmo pojechał na moim Specu sprawdzić wyniki. Pojechał to za dużo powiedziane. On się zwyczajnie nabijał, imitując na moim rowerze wyścig PUKY RACE. No świnia, no:).
Długo jednak nie wracał, więc ja polazłam najpierw do szczalni, potem do biura zawodów, zasięgnąć języka. Po prawdzie to na trasie totalnie nie wiedziałam, z kim i czy w ogóle się ścigam. A tu się dowiedziałam.
Byłam druga, dłuuugo za dziewczyną z Krossa (ale nie TĄ, moją ulubienicą). Trochę mnie wkurw szczelił.
Generalnie trochę bardzo. Na tyle, że jak zaczęła się DEKORANCJA, to trochę zwlekałam z dotarciem na nią. I nie dotarłam. Choć ruszyłam, ale w drodze se pomyślałam JEBAĆ TO.
Chyba mi się w dupie przewraca, że drugie miejsce mi niesmaczne:D
Dlatego też z fotami kiepsko stoję.
W sumie jestem ZADOWOLNIONA, bo zrobiłam to giga, co nie udało mi się w tamtym roku. Wielce cieszyło mnie permanentne wyprzedzanie i poskramianie chęci na chowanie się w jakimś pociągu, do czego mnie zachęcali wyprzedzani faceci („schowaj się, po co się męczysz”). Nie chciałam się snuć razem z nimi i robiłam swoje.
Na koniec trochę się poprzypierdalam. Czy nie jest tak, że w sektorach trzecim i czwartym znajdują się osoby, których nie powinno tam być? Jeśli na byle podjeździe noga im nie podaje, albo se nie radzą po prostu technicznie, to co robią w wysokich sektorach? Piję do tego, że można nie startować w Otwocku, który – przyjęło się – powinno się zaliczyć, żeby sektor sobie utrzymać, a i tak ludzie piszą do organizatora i ten na zasadzie bliżej nieznanego mi kredytu zaufania przesuwa ich tam gdzie chcą. Chcą do trzeciego? Proszę bardzo.
No przepraszam, kurwa najmocniej.
Po chuj zatem ludziom mącić we łbach o tym, że bez Otwocka spadną do jedenastego? Wiem, że chodzi o sukces komercyjny i jakiś sposób na zmuszenie ludzi do przyjazdu na pierwszyu maraton, ale litości.
A jeśli ja tych ludzi doganiam, to co to oznacza?
Że tak zacytuję puchatego: TYLE PYTAŃ SIĘ NASUWA.
Zanim wróciłam do domu i spojrzałam dokładnie w wyniki i międzyczasy, wkurw mnie huśtał o zwyciężczynię z giga. W cyklopedii miała sektor TEORETYCZNIE jedenasty. Jakbym się kurwa dowiedziała, że z racji uprzejmości orga wystartowała z pierwszego, to by mi żyłka srająca pękła na samym środku czoła i wypisałabym litanię gniewu suta Che na forum. Ale startowała z trzeciego i odsadziła mnie grubo. Przyznaję. I już się nie wkurwiam. Ponad dwadzieścia minut to JEST sporo.
A poza tym zastrzeżeń nie mam. Trasa była zajebista w cipkę, pagórki zacne, można było chwilami wkręcić se w piastę język. Jedno błocko na trasie stanowiło piękne urozmaicenie (ja na końcu wpadłam w nie po kostki, dzięki czemu skoszowałam na mecie skarpetki, bo nie łudziłam się, że odzyskam ich pierwotny biały kolor:D). Poza tym oznaczenia superanckie, Dębowa Góra tym razem została wzięta od dupy strony i robiła za zjazd (otaśmowany jak na XC), szkoda ino, że na pierwszej pętli płynne jej zrobienie uniemożliwiły mi niektóre cykory, które SCHODZIŁY z rowerów, zamiast pobalansować trochę i z głową poużywać hebli.
Ale na giga zjechałam już tam na możliwie pełnej kurwie. To było bajeranckie.
A nie, mam jeszcze jedno ALE. Mianowicie panów, którzy wiozą się na DAMSKIM kole i nie zamierzają dać zmian. Nie, że szczególnie wypatruję tego, bo i tak zasadniczo wyskakuję z pociągu i albo jadę obok, albo w ogóle jadę swoje. Teraz zaledwie raz udało mi się zrobić pociąg, ale jak po kilku minutach żaden z facetów nie ruszył zadu do przodu, wkurwiłam się i ich odsadziłam, co się za darmochę będą gapić na moją dupę.
Może i błąd, bo odsadzam ich, jadąc trochę w trupa, ale szczurzenie wkurwia mnie wybitnie.
Sprzętowo to zajechałam suport, który już w sumie na rozgrzewce pstrykał, a potem demotywująco SZCZELAŁ mi na całej trasie. System dętkowy sprawdził się, choć miałam wrażenie niedopompowanego koła. Zwłaszcza na asfalcie mnie trochę przysysało.
Najfajniejsze jednakowoż było to, że caaaaały maraton śmigało się w pełnym słońcu.
Zgłosiłam Wojciowi, co uważam, że muszę poprawić. Tak se myślę, że o ile na treningu dupą techniczną jestem, o tyle – jak dostaję spida wyścigowego – nie ma takiej rzeczy, której nie przejadę.
Poharatana łyda na nierównych zjazdach szarpała mnie niemiłosiernie.
P.S. Zaraz tu w komentarzach przylezą ci, których – właśnie se zdałam sprawę – pominęłam we wpisie:D. Taki cons na przykład;) Ciąg dalszy w komentach zatem :D
Kategoria zawody, trening, Mazovia MTB Marathon, >50 km
Dane wyjazdu:
94.75 km
16.32 km teren
04:02 h
23.49 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:142 ( 72%)
Podjazdy:372 m
Kalorie: 2744 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Krótko, bo długo
Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 21.04.2012 | Komentarze 14
Cuś nie mogę dojść.Do stówki.
Zboczuchy.
Po raz trzeci w tym tygodniu zabrakło mię symboliczne parę kilo.
Wkurwiłam się na mój system bezdętkowy, zgodziłam się z moimi opadniętymi ręcami i zamiast wieźć koło ponownie do serwisu, rzuciłam w domu siarczystym bluzgiem i przesiadłam się na DENTKIE. Nie trzyma to tubelessowe chujostwo, to ja się prosić nie będę.
Trening strzeliłam na Centurionie, potem do Wojtka pojechałam TEŻ na Centurionie i BEZ koła na plecach, a na koniec, wieczorem zostałam se bohaterem w swoim serwisie i jebiąc się okrutnie, zmieniłam system z tubeless na z-tubą.
Plan jest taki, żeby się nie wydurniać i zamiast lajtować rower poprzez bezdętki, najpierw odchudzę własną dupę.
A w AirBike spotkałam mtbxc w cywilu, ale po wyścigu (na PolandBike’u), na którym to nawet cuś powalczył na tym swoim dziewczyńskim dystansie;)
No i pomimo tego, że mi dupę zmoczyło dziś przy okazji bezgłośnej burzy (tylko z błyskotkami), napiszę, że WRESZCIE POGODA BYŁA MISTRZOWSKA!
A teraz idę se wtłoczyć dożylnie paliwo rakietowe. Na czymś te Chorzele przejechać trza!
Kategoria >50 km, NA trening, trening
Dane wyjazdu:
66.46 km
11.12 km teren
03:00 h
22.15 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:153 ( 78%)
HR avg:128 ( 65%)
Podjazdy:246 m
Kalorie: 1928 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Co to się wyprawia na nadwiślańskiej ście?
Piątek, 20 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 17
Wie ktoś? Warszawiaków zapytowuję i chyba najbardziej liczę na oelkę, bo ten wie wszystko, co się tu wyrabia we w stolicy. Nie dość, że zaczęli dramatycznie ten rejon przetrzebiać z drzew, to jeszcze teraz ryją po tym dukcie, ponawozili piachu, nie uklepali tego, więc ma się nad Wisłą namiastkę Kampinosu. Nie lubię to.Ale nie to mnie rozpierdaczyło najbardziej. Coś innego.
W pobliżu Stadionu Narodowego wybuchło i napęczniało o takie gówno:

Orendż-srorendż!© CheEvara
I ja chciałam zapytać, CO ZA CHUJ TĘPY pozwala na wystawienie takiego gówna? Powinno się tych, którzy wpadają na pomysły umieszczenia tego rodzaju nośników reklamowych oraz tych, którzy to aprobują ustawiać w rządku i celować im między oczy stalowymi kulkami.
Już naprawdę zbywam milczeniem tę srakowatą płachtę, którą powiesili na Novotelu (ten sam sponsor).
Jebana ohyda.
Się tylko zastanawiam, jaki skutek ma taka reklama. Bo mnie wkurwia do najgłębszych pokładów irytacji i zaprawdę powiadam Wam, że prędzej rzygnę przed salonem Orange, niż coś tam kupię. A nie sądzę, że o takie reakcje rozchodziło się pomysłodawcy.
W każdym razie.
Trasa wyszła mi dziś NIECO krótsza niż te z dwóch ostatnich dni, ale załatwiania pierdół miałam sporo, wywiad w robo w tak zwanym międzyczasie i się nie uzbierało. Uciekłam pierwszej wiosennej burzy, a raczej ją przeczekałam w robocie. Czyli stacjonarnie dość.
Poza tym dziś to powinnam mieć godzinną kompensację, ale nie wiem, to jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię tak jeździć, taka jazda mnie wkurwia, w ogóle nie sprawia mi przyjemności i nie wiem, muszę pogadać z Wojtkiem, żeby wymyślił na to miejsce coś innego. Albo se szydełko ze sobą wezmę, to se powyszywam na rowerze. Może jakąś serwetkę z Buką bym wydziergała. To jeszcze jestem w stanie się poświęcić.
A jak jadę po nierównym to ta łyda mi tak pulsuje, że zaiste wykrzywia mi ryj.
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
101.70 km
13.67 km teren
04:47 h
21.26 km/h:
Maks. pr.:40.70 km/h
Temperatura:11.0
HR max:173 ( 88%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:487 m
Kalorie: 2999 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A tym razem rozorałam se łydę:D
Czwartek, 19 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 14
Jestem zwyczajnym chodzącym (a raczej jeżdżącym) zbitkiem chędożonych nieszczęść. Jak nie pizgnę o beton, to złapię gumę, jak nie złapię gumy, to rozwalę amor, jak nie to, to...No właśnie.
Zaraz do tego przejdę, ale zanim do brzegu, to se troszkie popiszę i popitolę, ku uciesze Waszej niecnej.
Dzień ładnie się zaczął, choć ja rozważam opcję apelowania do Niewe, aby jednak NIE jeździł do pracy rowerem. W poniedział jechaliśmy tugeda i zmoczyło mię/nam dupę/dupy.
Teraz tak samo. Wczoraj sucho – bez Niewe, dziś z Niewe – mokro.
I nie chodzi mi o to, co pomyśleliście na pewno, zboczuchy.
Ponieważ gdyż wiedziałam, że z roboty urwać się wcześniej muszę, bo się treningujemy z Lotosem Airbike'owym oraz trenerem Piątkiem i Paulą na rundzie w Jabłonnie, zrobiłam rano tylko przystanek w chacie na zmianę trykotów na mniej zapiaszczone i bardziej suche i skonstatowawszy, że nowo zalane koło na NOWEJ oponie w Specu NIE TRZYMA POWIETRZA, strzelił mnię chuj i zmusił do pomyślenia, że nie wiem, JAK ja przejadę rundę na Centurionie z moim sławetnym dziurawym amortyzatorem, ale nie zmienił tego, że cały dalszy dzień musiałam spędzić nie na ścigaczu.
Droga do roboty dana mi była już sucha. W sensie, że bryzgało spod kół, ale już na mnię nie padawszy to mokre gówno.
No i tak ŁO.
Wracam se ja zaś z pracy, w sensie, że zmierzam na Jabłonna Town. No i tu mamy ten brzeg, do którego ja, prawda, zmierzać miałam, prawda. Se naginam, przyznam. I przemierzam ulice, morza i oceany.
I kurwa ląduję na PIESZEJ babie, przyczajonej na rowerowym przejeździe, czyli nie tam, gdzie miejsce i przeznaczenie jej.
Miałam wybory trzy: albo w nią edukacyjnie przykurwić (jak zaboli, to potem pomyśli, zanim wlezie), albo dać na czołówkę z innym, wcale nie wolniej poruszającym się rowerzystą, albo ebnąć w słup sygnalizacji świetlnej. W słup już kiedyś pizgnęłam, która to opowieść strasznie Was cieszyła. Doświadczenie owo moje życiowe wykazało, że już raczej nie chcę tego powtarzać. W napiertalającego z przeciwka rowerzystę też wolałam nie wydzwonić (to też już kiedyś przerabiałam), bo co chłopak winien. Wybór był jasny.
Jak jebnęłam o podłoże ja, to aż gruchnęło. Huknęło zaś, jak o podłoże jebnęła baba. Zaczęłam się bać, że się nie podniesie i zamiast do Jabłonny trafię na komendę, gdzie żmudnie – jednym palcem znudzonego dyżurnego zostaną spisane moje zeznania. Kobitka jęczała wcale nie sprośnie, a całkiem boleśnie.
Zalewając się krwią z nogi (jaką miałam dramatyczną strużkę krwi spod kolana do skarpetek! Jak prawdziwy BOHATYR!) pomogłam jej wstać, pozbierać wszystko to, co jej wypadło z portfela (a wypadło jej dokładnie wszystko), zjebałam ją w kilku żołnierskich słowach, mimo wszystko ją przeprosiłam i pouczyłam na przyszłość pytaniem retorycznym, dość niecenzuralnym, dlatego nie zacytuję.
Finał tego taki, że pod sinym kolanem (z poprzedniego tygodnia) mam siniora na łydzie plus małe rozoranko, jak sądzę po spdzie, bo na pedale ślady krwi zostali.
Łokieć też poprawiłam.
Niezrażona zupełnie tym (można powiedzieć, że może nie dzień jak co dzień, ale tydzień jak co tydzień) kontynuowałam podróż do Jabłonny. Przebiłam się na terenową ściechę rowerową i kurcgalopkiem pocięłam w stronę Niewe. TAK, Niewe. Gdyż miał mi na trasie towarzyszyć. Znaczy się, w drodze do Jabłonna Town, bo jak wyznał, sama runda go jebie.
Zjechaliśmy się przy moście Grota i mijając debili na duktach rowerowych wzdłuż Modlińskiej dotarliśmy do celu.
W oczekiwaniu na ERBAJKÓW i Piątka oraz Gorycką , wypiliśmy z Niewuńciem na rundzie piweczko na spółeczkę. Gdym zdecydowała, że kurna stygnę i ja jebię, ile czekać można, zawinęliśmy się w stronę GCKiS, gdzie formowała się grupka właściwa. No bo lepiej jechać, niż stać i nie jechać. Oczywiście w połowie drogi najechali z przeciwka ERBAJKI i ja do nich dołączyłam, a Niewe, którego to ta runda jebie, pojechał na zupę, cokolwiek miał, mówiąc to, na myśli.
A na rundzie.
Okazało się to, com ja wiedziała. Centurion ze swoimi slickami nie nadaje się tam w ogóle. Centurion ze swym amorem nie nadaje się tam tym bardziej. Zwłaszcza, że cwaniaczki ERBAJKOWE z jednego zjazdu zrobili schodo-zjazd i ja wiedziałam, że nie mam tam czego szukać z tym moim sitkiem zamiast widelca.
Zjechać zjazd zjechawszy, ale na cudzym rowerze.
A mój UKUOCHANY Trener to jest naprawdę ROZBRAJAJĄCY.
Opiernicza mnie, że się wywalam, że nie uważam, że nie odpoczywam, że to źle, tamto nie tak, ale jak mu mówię, że na Centku nie chcę zjechać, bo chcę mieć jeszcze czynną klawiaturę i że takie niepołamane ręce też by mi się w tym sezonie przydały, to mi mówi, CO?
DAWAJ, EWCIA, DASZ RADĘ! NO CO TY, ZJEDZIESZ PRZECIEŻ!
Ja wiem, mówił jak prawdziwy trener. Motywacja i w ogóle. Ale jak ja potem będę jeść? To miękkie z chleba mam se ze środka WYCIAMKIWAĆ?
Chyba, że potem już tylko dieta Monte-piwna. To chętnie, ale chcę mieć to na piśmie.
Wystarczy, że raz już, całkiem niedawno, w papę w autobusie dostałam i na tej fali uzębienie mi się zubożyło. Resztę bym chciała ocalić. Tak jakby.
Anyway.
Paula na rundzie zapierdalała. Dodam, że na obciążonym siedmiokilogramowym ciężarkiem rowerze, Andrzejowi Piątkowi runda się spodobała, zapodał kilka wskazówek, gdzie podkopać i co wydobyć, żeby było jeszcze fajniej, no i tak o.
A ja jestem jak zwykle fizda, bo jak włączę stop w Garminie, to już nie pamiętam, żeby wcisnąć start, tak?
Do domu wróciłam nocą ciemną, kawałek z Wojciem, który trening nakazał mię już odpuścić. I tak trochę dziś przemierzyłam – rzekł był.
Na koniec jest i Paula, i łydka:

To Paula. Nie mylić z moją łydką.© CheEvara
Fota z telefonu, tak więc średnia, nieprawdaż. Albo Paula za szybko zjeżdżała...

A to łydka. I moim oczom ukazuje się SINIOR:)© CheEvara
Co by nie mówić, wywaliłam się przez kogoś, ok, ale i tak jestem ciotą:D
Kategoria >50 km, NA trening, nocna jazda też;), piękna stówka, trening, we w towarzystwie, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
96.05 km
6.44 km teren
03:58 h
24.21 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:197 m
Kalorie: 3063 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Mam pewne treningowo-matrymonialne plany
Środa, 18 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 24
Znaczy się, ja mam treningowe, a matrymonialne ma zapewne Tomcio, ale z oficjalnym oświadczeniem poczekajmy, aż przybędzie tu sam on, sam Tomcio, by złożyć swoje oficjalne oświadczenie (celowe powtórzenie, nie myślcie se). Złożyć konkretnie na siedem, bo tyle razy maksymalnie można ponoć zgiąć kartkie papiren. Z zapisanym oświadczeniem i w ogóle kartkę.Mój plan dotyczy tego, że Tomcio będzie mi już zawsze towarzyszył w moich – wszak to nie tajemnica – UKOCHANYCH sprintach. A wybieram sobie go do tej roli, gdyż owe przyspieszenia wyszły mi miodnie. Trening ukończyłam kontenta wielce (jak nigdy ja po TEGO rodzaju pedałowaniu)
Na plan mojego nowego towarzysza w sprincie poczekajmy:D
Uzbierawszy się mię tych kaemów dzisiaj. Ale po tym, jak wczoraj zlało mi dupsko o poranku, należał mi się dzień pogodowo prikrasnyj. I go należycie wykorzystałam. I na treningi, i na romanse. Oraz na ballady, co jest oczywiście nadinterpretacją, ale bardzo na miejscu, gdyż tak się właśnie tworzy literacką fikcję.
A na koniec i zorganizowałam wsjo tak, żeby Goro jednak mógł w sobotę skatować się na Harpie. Tajemniczą przesyłkie przekazałam samemu GORU w rączki w domu samego NIEWU. Tak, w TYM domu. W domu złym. Do któregom zajechała z prawie stówką na szafie.
To teraz siadam w kąciku, szlocham, obgryzam pazury do krwi i czekam, co ten Tomcio na mój nowy plan na życie.
Kategoria >50 km, NA trening, nocna jazda też;), trening, we w towarzystwie, zwykły trip do lub z pracy