Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
97.84 km 6.40 km teren
04:19 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:44.29 km/h
Temperatura:16.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:127 ( 64%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1795 kcal

O tym, że wiosennym weekendem trzeba spiertalać z miasta

Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 2

Błędem jest wychodzić na trening w TAKĄ pogodę i w sobotę za dnia, czyli po polsku mówiąc – w dzień. Tam, gdzie zazwyczaj nie spotykam więcej niż trzech rowerzystów około godziny 22.-giej, tym razem byli wszyscy ci, którzy nie zmieścili się w Arkadii i Lerła Merlę.

W przypadku moich przyspieszeń, gdzie zasuwam w amoku i nie widzę poza ciemną szmatą na oku nic, ci wszyscy byli tak wkurwiający (bo raz, że nie mają ślepiów, dwa, że nie mają mózgów, trzy, że na rowerach nie jeżdżą, a się gibią), że nachodziły mnie myśli o złamaniu zakazu posiadania broni palnej i o zajebaniu ludzkości wniwecz.


I jak tu nie zazdrościć Niewe, który może i ma – jak ten krasnoludek – wszędzie kuuuurrrwa daleko, ale jest tam pusto i lansiarzy na holendrach nie uświadczysz?


O tym, że jest wiosna, świadczy ilość odebranych przeze mnie o poranku telefonów z propozycjami wyjścia na rower. 13.

Techniczną niemożliwością jest dogodzić wszystkim (chyba, że prowadzi się burdel), dokonuję zatem arcytrudnego aktu selekcji towarzyskiej i wybieram Karolajnę oraz Czarnego, choć w planach aktywnej regeneracji nie mam;). Wiąże się to dla mnie z tym, że muszę uderzyć nad Wisłę i w związku z tym na nowo muszę odwoływać się do swojego miłosierdzia, które mam ukryte, gdzieś w głębokich pokładach Che (na pewno mam, wierzę, że mam) i starać się nie jechać na oślep we wszystko to, co wylęgło na bulwary, a co obfocił arczi.

Nad Wisłą spotykam wreszcie Karolę i Marcina i żądam, abyśmy stąd spierdalali, bo jestem jednostka aspołeczna i boję się, że zrobię wszystkim tu wylęgłym to, co niedawno zaszokowało Norwegię. I potem byłoby: Che morderczynią? Nie mogę uwierzyć! Nie no, 'dzień dobry' powiedziała, nogi nie podstawiła, piwko fundnęła, nie można powiedzieć!

Aby tak nikt nie musiał mówić, musieliśmy zatem stąd spylać.

Zwialiśmy w kierunek Służewiec, żeby Marcina odprowadzić, bo chłopak chciał jeszcze ponawyżywać się na motocyklu i traf sprawił, że na Sikorskiego spotykaliśmy wracającego z pracy AirBike'owego Słavcia, którego oczywiście namówiłam na wspólne kręcenie (dla niewtajemniczonych: wspólne kręcenie w sobotę, w taką pogodę oznacza, że Che ma ochotę napić się i nawet przysponsorować piwko).

Tymże sposobem wylądowaliśmy na trawce nieopodal Smródy i w wielce przyjemny sposób ZLECHMANIŚMY 40 minut naszego zajebistego życia.

I to upełnie niezgodnie z planem, bo gdzieś tam, skąd krasnoludki mają wszędzie daleko, czeka Niewe, na wyprawę do którego (niemiecka składnia:D) namówiłam Karolinę.

No to zawijamy w kierunku Wisły z powrotem, pozostawiwszy Marcina w miejscu zamieszkania. Ze Sławkiem rozstajemy się przy Gdańszczaku i my jedziemy w stronę Bielan, Arkuszowej, Ajzablina (ewry dej ajzablin:D) i tak dalej. Wycieczka wypada lajtowa – ja na tych asfaltach zwykle nakurwiam, ile zębów w przełożeniu, ale tym razem nie chcę zniechęcić Karoliny, która formę dopiero, że tak powiem, buduje.

Na miejscu czeka nas imprezowa atmosfera, piwko, megawyjebista chińszczyzna mejd baj Pani Mama Niewe, Hanna Tralalanna i sam Niewe, co wydaje mi się w tym wszystkim wpytkę najzajebistsze.

Byłoby tego dnia ponad 130 km, gdyby Karolina nie zbojkotowała mojego pomysłu wracania curyk-bak-zpowrotem do Warszawy;). Chyba spodobało jej się w domu złym:).

A dziś jeździłam przy tym:

&ob=av2n


ewridej ajm bajking! tu tu tu tututu!;)


Dane wyjazdu:
75.89 km 0.00 km teren
03:52 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:51.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 1840 kcal

Che szuka podjazdu

Piątek, 16 marca 2012 · dodano: 23.03.2012 | Komentarze 4

Aaaa bo mi kurna kibole zawładnęli Agrykolą, wespół z policją i w ogóle zastała mnie noc – to się tak kończy, jak się mówi Wojtkowi właśnie przez telefon, że już teraz zaraz wychodzę na trening, bo jasno i wiosna i mam wszystko w dupie. Mówię to i utykam w pracy do późna.

Gdybym zaś nie UTKŁA, bym tę Agrykolę zdążyła zrobić i nikt by mnie tam suką policyjną nie próbował rozjechać.

Insza inszość, że raz spróbowałam na tej ciemnej Agrykoli i tętno nie spełniło ZAŁOŻEŃ, więc zwinęłam się stamtąd na Belwederską, gdzie tętno może i spełniło założenia, ale światło czerwone, jakie napotkałam na swojej drodze, PO TRASIE, cały mój trud zniszczyło, w związku z czym wkurwiłam się okrutnie i pojechałam zdobyć bielańską ulicę Dewajtis.

Wspomniałam już, że wkurw mnię szczelił? Nie?

Szczelił mnię.

Na caluśkie szczęście, na poprawę humoru (a niech ma!:D) dołączył do mnie Jarek i te moje rzeźnickie podjazdy siekaliśmy razem, choć jego przy trzecim naszła refleksja, że za jaką karę on też nagina, jak może po prostu poczekać na mnie. Tym lepiej dla mnie, bo nie zdążyłam, zrzucić plecaka w domu, a targałam w nim różne zdobycze i robiło mi się tytułem tej jebanej kulturystyki słabo.

Nie sądziłam, że to napiszę, ale do wyprucia Che z mocy taki trening okazał się wręcz wzorowy.

Dziś też spotkałam chrabu – jechał zrealizować się kibolsko na Łazienkowską:D

A podjazdy robi się dobrze przy tym:



i przy tym:



oraz przy tym:



Tak.



Dane wyjazdu:
68.15 km 0.00 km teren
03:46 h 18.09 km/h:
Maks. pr.:42.64 km/h
Temperatura:7.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:109 ( 55%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1271 kcal

A ja se dziś odpoczywam i sięgam po odpowiednie ku temu środki

Czwartek, 15 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 8

Czyli po Karolajnę, która zresztą burzy się o to:)
Że jak lajtowa jazda, to z nią.
Co ja zrobię, że z nią jeździ mi się miło i spokojnie i nie napiertalam i nie lata mi tętno (celowo o nim tyle ostatnio piszę, żeby mogło się Wam wydawać, że mi na tym tętnie zależy:D)​

Inna sprawa, że burzy się także, jak ją zabieram na rower wtedy, gdy istotnie zapierdalam. Nie trafisz, no;).

Niejaki greq próbował mnie wyciągnąć dziś na tłuczenie podjazdów na Agrykoli, ale ja górkie miałam zaplanowaną nan jutro, a dziś się – za przeproszeniem – superkompensowałam.No i pojechałymyse z Centrum na Stegny, gdzie ja w Zdroficie miałam do odebrania PIENIĄSE za spinning (jeszcze chwila i kasa na karbonowe Sidiki uskłada się w bardzo miłą i odpowiednią kupkę:)), a potem zrobiłyśmy miłą i sympatyczną pętlę na Wilanów i znów do Centrum. Przy Placu Politechniki drze na nas japę jakiś rowerzysta, którego ignoruję, bo nie znam żadnego szosowca (w sumie dziwne), a rowerzysta ów czeka na zmianę świateł na sympatycznej i budzącej zazdrość Meridzie.

Rowerzysta nie uznaje mojego ignora i jeeeedzie za nami po to, żeby okazało się, że to chrabu. A ja na widok jego szosówki dostaję krwawego oka, acz staram się tego nie okazać. Zazdrość mnie zjada kurewska i tylko wysoka moja kultura osobista sprawia, że nie tłukę chłopaka po głowie i nie spierdalam na jego rowerze:).

Komplementuję przez zaciśnięte jedynki;), po czym żegnamy się (w imię ojc... i tak dalej) i śmigamy z Karolą na herbatkę i naginam już (w tętnie, a jak!:D) do domu, uwzględniając po drodze progi tektoniczne i struktury izoklinowe.


Dane wyjazdu:
74.91 km 2.50 km teren
03:17 h 22.82 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 84%)
HR avg:136 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1441 kcal

O tym, jak zaebać psychicznie rowerzystę

Środa, 14 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 4

Bardzo prosto – proszę ja Was. Wystarczy na odcinku pięciokilometrowym wyprzedzanie go na jebany pergamin, bo chcemy się zmieścić na trzeciego, a po chuj czekać, aż ten jeden jedyny nadjeżdżający z przeciwka samochód se przejedzie. Droga jest dla wszystkich, rowerzysta jest nieśmiertelny, co łatwo przecież udowodnić.

Potem sobie myślę, że jak komuś takiemu wydaje się, że szerokość żyletki jest równa przepisowemu półtora metra, to co się dziwić rozczarowaniu kobiet, że obiecane 20 centymetrów to tyle samo, ile ma złamana zapałka.

Czekam na sytuację, kiedy uda mi się dogonić takiego chuja i wyjmę go za wszarz przez okno, przetargam po po asfalcie na odcinku półtora metra i nauczę go tym samym, ile to kurwa jest.


Całe to napędzanie mi stracha dzieje się w Hornówku, którędy przejeżdżam w drodze do Niewe, a raczej do rootera, gdzie Niewe spędza czas na zwolnieniu lekarskim;). A pozwalam se na odwiedziny po naprawdę wielce sumiennie zrobionym treningu. Fok yeah.

I se teraz odgrzebłam to:



Wnioskuj!


Dane wyjazdu:
86.68 km 0.00 km teren
04:14 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:169 ( 86%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1279 kcal

Se taszczę na plecach domek i se przez to nabijam kilosów

Wtorek, 13 marca 2012 · dodano: 22.03.2012 | Komentarze 2

Pana Treninga (celowo z dużych liter, bo to trening, wobec którego przejść obojętnie nie można) miałam zrobić od razu po robocie, ale wiozłam w plecaku i laptoka, i aparat i w ogóle czułam się, jakbym targała w nim kilka hantli, skrzynkę z oranżadą, piłkę lekarską, ży(d)randol i listwę przypodłogową. Musiałam to zdesantować w domu. Poza tym potrzebowałam czasu na zastanowienie się, gdzie ja we w stolicy mam se ten trening zrobić, gdzie tu znajdę dłuuuugą prostą niezakłóconą przez światła i samochody.

A po ciemku na wiochy już mi się nie chciało jechać.

I tedy ruszyłam z domu na Most SiekierKAŁsky i stamtąd Wałem pod Falenicę. Poza kilkoma biegaczami sakramentalnie śmigającymi częścią rowerową i NORKI-ŁOKINGOWCAMI z psami na dwunastometrowych, niewidocznych nocą wysięgnikach nie działo się absolutnie nic wpieniającego.

Trening mi się ZAŚ udał, rewelacja, wreszcie coś w takiej strefie tętna, jaką lubię i w jakiej i tak jeżdżę, za co dostaję opierdole;).


Cieszę się wiosną, ale z pewnych względów (ludzkie postsłoneczne okurwienie, trepanacja czaszek i wyparowanie mózgów) tęsknię za mrozem. Ta cała zdebilała ludzkość siedziała w domach i nie właziła/wjeżdżała pod koła. W całej swojej bezmyślności.

A w ogóle to choram i chyba se zrobię herbatkę z cytrynką, miodkiem i wódką. A raczej WÓDKĘ z tymi pozostałymi składnikami. W sezonie 2011/2012 przechodzę samą siebie pod względem przeziębiania się. A było tak, że przez 6 lat nie wiedziałam, co to katar.

To idę po wódkę.


Dane wyjazdu:
57.36 km 0.00 km teren
02:41 h 21.38 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:4.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:156 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1256 kcal

Jestem odpadem atomowym, estem odpadem atomowym, stem odpadem atomowym, tem odpadem atomowym

Poniedziałek, 12 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 11

A na pewno będę po trzech godzinach prowadzenia zajęć ze spinningu, na które to wzięłam zlecenie w weekend.

Acz o poranku myślałam, że telefon od Kristobala, mojego zleceniodawcy, tylko mi się śnił.

Nie śnił.
Acz nie wiem, dlaczego myślałam, że wzięłam tylko dwie godziny i jak to się stało, że tak naprawdę jednak zgodziłam się na godzin trzy i pół... Nieważne w sumie. Nie mogłam się doczekać.

Jestem jednak pierdolnięta łamane na uzależniona od pedałowania łamane na łaknąca wrażeń instruktorskich.

Tym razem, w odróżnieniu od mojego debiutu, poszło wszystko zajebiście, muzy miałam po nakrętkę, powera też, mikrofon działał i ludziom podobało się, się podobało.

Podobno;).

Do domu wróciłam sobie spokojniutko, bo ponad godzina w piątej strefie tętna na zajęciach wyzuła mnie z sił. Już mi się nie chciało nakoorviać.

Aaaaa!
W Zdroficie na Woli, gdzieżem się realizowała trenersko, rower zaparkowałam jak prawdziwy Polak – pod tabliczką o zakazie pozostawiania rowerów na klatce.

W sumie bardzo się zdziwiłam, że mogłam wrócić rowerem, bo nikt złośliwie nie poprzebijał mi opon.


Dane wyjazdu:
72.16 km 3.50 km teren
03:31 h 20.52 km/h:
Maks. pr.:39.67 km/h
Temperatura:2.0
HR max:176 ( 89%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1839 kcal

Pierwszy wiosenny deeeeszcz

Sobota, 10 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 1

Tyle mi opowie... A raczej: CAŁĄ RZYĆ MI ZMOCZYŁŁŁŁ (proszę to czytać, odpowiednio nucąc).

Wczoraj zmieniłam chwilowo branżę i zawód i pozostałam bezrowerowo w domu złym, gdzie: a) powinnam odespać całonocne filozoficzne rozmowy z rooterem podlane należycie i smakowicie, b) starałam się zminimalizować konieczności przemieszczania się Niewe po jego włościach, co by mu ulżyć w cierpieniu.

Wiecie, czasem po ludzku, trzeba człowiekowi podać pomocną dłoń, a w niej piwko:).

Dzięki zaledwie trzem godzinom snu nadawałam się dokładnie do niczego, a już na pewno nie do pójścia do pracy. Jak mam kwitnąć bezmyślnie i bezsilnie nad klawiaturą, niech to ma miejsce w domowym zaciszu.

I w zamian za ten wolny piątek do roboty wybyłam w sobotę (czasownik: WYPEŁZŁAM byłby bardziej wymowny i obrazujący) do pracy, zahaczając po drodze o mój własny dom. Skutki wypełznięcia były takie, że jakbym wylazła z domu złego zgodnie z zamierzeniami, o względnym poranku, zdążyłabym nawiać panu deszczu.

A tak nie zdążyłam i raz, że do domu zajechałam lekko podmoknięta, dwa: z domu do pracy mokra, i trzy: z pracy do domu złego egejn znów przemoczona do nitki trzymającej pampers w kolarskich spodenkach. Kapało mi nawet z rowerowej zawieszki na szyi.

Nie zdążyłam też złapać Radka, który nawiedził rekonwalescenta wtedy, gdy ja dłubałam moją robociznę, a który wybył z Wiktoroł wtedy, kiedy ja wychodziłam z pracy. Zero synchronizacji.

Żebym tak jeszcze uruchomiła myślenie i raczyła ominąć offroadowy szlak na Wyględach, dzięki temu DESZCZU zabagniony, to bym tak Centuriona nie skrzywdziła. Ale po co. Jak już się ujebać, to w trzystu procentach normy.

Po nocach będzie mi się śnić ten napędu zgrzyt.


Dane wyjazdu:
86.52 km 7.00 km teren
03:57 h 21.90 km/h:
Maks. pr.:46.31 km/h
Temperatura:-6.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1644 kcal

W Dzień Kobiet możesz se uszkodzić nogę

Czwartek, 8 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 13

Możesz też zaznać wkurwa i zelżyć kogoś na przejeździe rowerowym, uprzywilejowanym dla cię zielonym światłem. Zelżenie polega na tym, że doganiasz gościa, który nadużywa swojej zielonej strzałki, ale jednocześnie niedoużywa mózgu, doganiasz go na jego czerwonym świetle, uświadamiasz w kilku żołnierskich, powiedzmy, że uprzejmych, słowach, konstatujesz, że nie dość, że jest tłusty jak locha, to jeszcze ślepy jak kret i w poczuciu tego, że jesteś zwykłym chamem, ale chamem z uczuciem ulgi pocinasz dalej.

Czemu nie ma tygodnia bez wkurwa na bezmózgich samochodziarzy, no czemu?

Możesz też prawie zgubić czujnik prędkości Suunto, stosunkowo nietani, a wszystko dzięki poprzecieranym TRYTYTKOM. W porę się zorientowałam, że mi coś hula po szpryszkach i że tylko chwila dzieli mnie od wyskoczenia z dwóch Jagiełłów za nowy szpej.


Po robocie śmignęłam na Dewajtis, a raczej na tamtejsą trasę rowerową nadwisłową, gdzie zwykle szczelam mój, jak już kiedyś nadmieniłam – niekoniecznie ulubiony – trening. Mam se tam taką pętlę, która mi idealnie wchodzi w ZAŁOŻENIA treningowe, napiertalam ją okrągłą godzinę i mam przy tym chęć albo się zrzygać, albo umrzeć. Tym razem jednak wiem, że dziś, tego dnia czeka mnie nagroda. Robiąc trzy ostatnie okrążenia wyczuwam, jak nieopodal, por Rurą leje się dla mnie świeżuśki izobronik, sponsorowany przez Niewe i Radzia:)

Piękny jest świat:).

Jak mi się tam spieszyło! Jakże bardzo przestał smakować mi ubogi izotonik z bidonu!

Trzymając się nakazanej strefy (mam zadatki na zawodnika albo na leszcza, jeszcze nie zdecydowałam, co wybiorę), dojechałam pod Rurę, gdzie chłopaki-krzyżaki czekali na mua. Został mi udzielony dniokobietowo tulipan sztuk jeden, którego w ramach wszystkich prawideł florystycznych umieściliśmy w szklanicy pełnej Królewskiego. Niewe gdzieś ma fotę tej nowoczesnej sztuki pielęgnowania roślin.

Świat jest piękny:).

Chłopaki w atmosferze owego święta i piwa (na jedno wychodzi) snuli plany zorganizowania kameralnego i cholernie trudnego maratonu (nie znam osoby, która zaliczy wszystkie punkty kontrolne i zdoła przyjechać na metę;)), izobronki mnożyły się na stole, w Radku jął budzić się coraz większy dzik, wobec czego stwierdzilliśmy, że czas się zbierać. Nie dlatego, że nam coś nie smakuje. Nie dlatego, że nam w takim towarzystwie źle.
Nie, nie, nie.
Dlatego, że pod Rurą znajdował się jeszcze jeden tulipan, konkretnie niemal uduszony w plecaku Radka („ciepło mu tam”) dla Dżulii, którą Radziu miał PO TRASIE cmoknąć, dniokobietowo we wukadce.

No to ruszamy [celowo zmieniam używany czas dla dynamizacji opowieści;)].

Z Radka robi się prawdziwy demon. Hamuje, zarzuca kołem, kołuje zarzutem, kopie napotykane kosze na śmieci i prawdopodobnie testuje twardość butów oraz napięcie sprężyny w pedale, no robi wszystko, czego sztuka nudnej jazdy na rowerze zakazuje.

Ku mojemu zaniepokojeniu rozstajemy się na Woli, Radek jedzie zrównać swoje namiary geograficzne z namiarami wukadki, która wiezie Dżuli, my jedziemy do Domu Złego.

Mnie potem całą drogę siedzi w głowie, jak ten szajbus dotarł tam, gdzie miał.

Pewną osobę za Lipkowem podkusza jazda do domu pożarówką. Tak ładnie sunęliśmy asfaltami, że musieliśmy to spierdolić. Pożarówka w Kampinosie jest podmarznięta, nas na niej rzuca, zatem prędkości rozwijamy żadne.

A mnie w wiosennych Foxowych rękawiczkach kostnieją łapy, pieką też uszy (bez rękawiczek) i dociera do mnie, że jest pan mrozik.

I bardzo dobrze, że jest.

Bo

Jedziemy mooooże 23 km/h. Max 24. Zatem nikt nie kozaczy, nie fika, nie zgrywa giero... NIE ZGRYWA RADKA. Może jednak trzeba było? Może trzeba było wypić więcej?

Bo.
Na zmrożonej, wyżłobionej koleinie Niewe wykurwia takiego kujawiaka, że ja wstrzymuję w mojej zajebistej klatce (uwaga, zdanie zawiera lokowanie produktu) oddech. Próbuję ogarnąć, co się stało i JAK, na miłość boga (wstawcie sobie tego, który Wam pasuje) się stało. Mija dobra chwila, jak Niewe przemawia do mnie i równie dobra chwila, jak ja wreszcie wypuszczam powietrze.

- Kurwa, mój kciuk – słyszę.

Kciuk? Ky-ciuk??? - se myślę, podświetlając lampiczką (Cat Eye – uwaga, zdanie zawiera lokowanie produktu) Niewowe kolano, radośnie odkryte przez rozdarte spodnie.

Podświetlam i oczom mym ukazuje się... Nie, nie Nokia (uwaga, wpis zawiera wiecie co wiecie czego). Ukazuje mi się płat skóromięsa, który stracił integralność z resztą kolana, otworzył się jak okienko, by zaprezentować światu łękotkę i inne skarby. Na chwilę zrobiło mi się błogo, ale zobaczyłam lekkie oszołomienie na twarzy Niewe i stwierdziłam, że jak ktoś ma tu być w szoku, to lepiej, żebym nie była to ja.

Proponuję wobec tego, żebyśmy przeszli ten brakujący (i niemały) dystans z buta, jednak ujemna temperatura sprawia, że jucha nie sika z kolana, mam nawet wrażenie, że znieczula to siedlisko bólu, dzięki czemu Niewe wsiada na rower i powoli kuśtykamy, pedałując, do domu.

Nie wiem już, ile telefonów wykonałam, ile miałam pomysłów, jak to załatwić, a dodam, że pomysłów niekoniecznie realnych, bo doświadczenia to ja wielkiego nie mam. Z państwową służbą zdrowia mam tyle do czynienia, co z produktem krajowym brutto Trynidadu i Tobago i totalnie nie posiadam pojęcia, od czego zacząć i gdzie jechać. I czym, bo przecież nie po piwie samochodem.

Szczęśliwie przyszedł mi do głowy Rooter, to którego dzwonię porą nieodpowiednią i który kwadrans później prowadzi do- i zeszpitalny dyliżans. Jesteś, Człowieniu, de best Człowień in da łorld!

Co działo się na oddziale, napisał u siebie Niewe, ja tylko dodam, że po powrocie do domu złego piliśmy z Rooterem za zdrowie Niewe, które teraz jest mu bardzo potrzebne. Piliśmy do samiuśkiego rana (o 6:30 otwierałam rooterowi bramę i sprzedawałam cmoka dziękczynnego) i do samego wykończenia zapasów.

Nie wiem, czy pomogło, ale przynajmniej próbowaliśmy:)

A kciuk bolał dlatego, że jakimś fantazyjnym, nieodgadnionym sposobem, Niewe ma pokruszoną kość paliczka. Pod samym paznokciem.

Przez jazdę z prędkością marną. Nie ogarniam tego.

Jeździ się bowiem Istebne, jakieś Dżałorki, zjeżdża z kamienistego Murowańca, a sprawność traci się na płaskim odcinku Kampinosu. Przekorne, nie? Przekorne.


Dane wyjazdu:
76.25 km 3.50 km teren
02:54 h 26.29 km/h:
Maks. pr.:53.33 km/h
Temperatura:5.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:137 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1483 kcal

A żebym to ja kurna pamiętała!

Środa, 7 marca 2012 · dodano: 21.03.2012 | Komentarze 0

Na pewno był trening. Na pewno szurałam do i z pracy. Na pewno na rowerze. Na sto procent z dobrą muzą w ucholcach.

Nowy Mesajah jest fajny, a jak! Bym na jakąś koncertową potupaję polazła;)



A nawet pojechałabym na bajsiklu, jak Mesa...DŻACH na okładce:)


Dane wyjazdu:
57.12 km 3.40 km teren
02:29 h 23.00 km/h:
Maks. pr.:43.41 km/h
Temperatura:5.0
HR max:160 ( 81%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1430 kcal

Żeby mi to było po raz przedostatni

Wtorek, 6 marca 2012 · dodano: 20.03.2012 | Komentarze 20

Jakoś tak się dziwnie płyty ziemskie układają, że jak mnie nachodzi na jęczenie i wkierwianie się na wszystko, że trenażer, że pod wiatr, że inne tanie wymówki, to wtedy wychodzę z domu o takiej godzinie, że napotykam chłopaka, który niedomaga z powodu choroby Heinego Medina, ma powykręcane dokładnie wszystko i kuśtyka. I napotykam na niego na szczęście, bo przez to do mojej pustej pały nadchodzi opamiętanie, przestaję skwierczeć, a moja koncentracja dotyczy starania, by jadąc dalej przed siebie wypatrzeć jakieś rosnące przy DDRze większych rozmiarów drzewo, którym będę mogła skosić swój debilny łeb.

Nie narzekamy, kurwa mać, jak naprawdę nie mamy ku temu powodów.

Poprzestałam na tym i pojechałam ustrzelić WRESZCIE N A ZEWNĄTRZ mój może niekoniecznie najbardziej ulubiony trening, ale po krótkiej, orzeźwiającej refleksji, którą macie w akapicie powyżej, zrobiłam go zadziwiająco chętnie.


I niech se wieje. Jeszcze niedawno pod Centrum Olimpijskie ZIMĄ zajeżdżali jacyś kosmici, zostawiali ślady na znak swojej obecności i zupełnie nadaremno, bo na chuj robienie śladów, jak i tak nikt zimą z istnienie rowerzy..., tfu, kurna! kosmitów nie wierzy. Jakby się wierzyło, odśnieżyłoby im się parking dla rowe... tfu, kurna! lądowisko dla latających spodków.

Do zobaczenia za rok, panie śniegu na parkingu dla rowerów pod obiektem sportowym © CheEvara




Ale.

NIE NARZEKAMY.

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=QWdG2DKVWvY#!


No.