Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
54.50 km 0.00 km teren
01:51 h 29.46 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 789 kcal

Zjadłabym coś niezdrowego, może azbest?:)

Piątek, 5 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 5

No cóż, dedlajn-sredlajn, jak już wyszłam z pracy o chorej porze, to odechciało mi się wszystkiego (lub odwrotnie: nie chciało mi się już nic). Skutkiem tego, jak dostałam esemesiaka o treści „piwo?”, zrezygnowałam z nocnego tripa po łorsoł. Lepiej to, niż potem komuś ze złości przypierdolić.

A poza tym…
Tak naprawdę…
To ja nie lubię jeździć na rowerze.

O.
I co mi pan zrobisz?


No najwyżej możesz pan tak zatańczyć:D

&feature=player_embedded#at=122

hahaaaaaaaaaaaaaaa:D

Dane wyjazdu:
78.41 km 0.00 km teren
03:12 h 24.50 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1465 kcal

Mistrzostwa świara w myśleniu życzeniowym

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 08.08.2011 | Komentarze 4

- Bardzo mi się podobasz, nie spierdol tego – powiedziała Che do jedynej słusznej pogody, jaka raczyła w końcu nastać.

No bo, ja się pytam, ile, ILE kurwa można!

No wolę, jak jest tak jak teraz, bo se można 7 dyszek SZCZELIĆ, nie napierniczać w dyszczu, z mokrym rowem i tak dalej (wersja dla morsa: z mokrymi sutami:D). A nawet itempodobne!

Dystansik TUDEJOWY zalicza wkurwienne poranne dopracowe 30 km, popracowe 23, wkurwienne takoż i nocne, wyluzowane, bezstresowe (pod względem spotykania jebanych bezmózgich ulungów), szybkie 25.

Matko, jak ja lubię to miasto, gdy nic w nim nie żyje.

Dane wyjazdu:
74.80 km 0.00 km teren
03:06 h 24.13 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1234 kcal

A w temacie superkompensacji...

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 7

... to choćbym nie wiem, JAK się starała, chciała się zaprzyjaźnić z całą ludzkością, pokochać ją, czesać jak lalkę Barbie za trzysta dolców, NIE DAM RADY. Istna gehenna jechać w ciągu dnia gdziekolwiek na rowerze. Wszyscy mają jakieś pieprzone plamy na mózgu. A moja Pani Mama dziwi się, jak mi się chce wychodzić na rower około północy.

Tyle że tylko wtedy nie ma tych wszystkich krocionogów, którym wydaje się, że na świecie są sami, wszystkie dedeery są ich, a po każdej innej nawierzchni napiertala się szlaczkiem.

Szczela mnie.

Dane wyjazdu:
77.55 km 0.00 km teren
03:23 h 22.92 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:176 ( 91%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 26 m
Kalorie: 1231 kcal

W których chrupkach jest tatuaż z rowerem?

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 3

Nie pokazuj języka, bo na zawsze ci tak zostanie... - przestrzegała mama małego Einsteina.

Skąd wiedziała, to pojęcia nie mam.
Nie mam też pojęcia, kiedy ta zajebista pogoda się zbiebrzy, choć już poranka dzisiejszego aspirowała do tego, aby doprowadzić mnie do klinicznego przypadku jasnej kierwicy.

Chociaż...
W sumie...
Jakby się zastanowił...

... to pogoda skisi się w czterech terminach:
1) w moje urodziny rano
2) w moje urodziny w południe
3) w moje urodziny wieczorem
4) podczas Mazovii w Ełku

Jeśli rzeczywiście tak się stanie, to ja podejmuję emigrację w głąb siebie, gdzie znajdę spokój i dziwne towarzystwo.

Dane wyjazdu:
75.84 km 0.00 km teren
03:13 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 1420 kcal

JADŹMY z tymi wpisami!

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 · dodano: 05.08.2011 | Komentarze 6

Jakeśmy z dziada pradziada JADŹWINGI! :D

Proszzzzzz, tylko wyłączono lipiec i o! LAMPA i wreszcie pogoda taka, jaką lubię. Byłam już doprawdy bliska popadnięcia w depresję, a to skończyłoby się popełnieniem samobójstwa poprzez:
1) zalanie się w trupa alkoholem z butelki ze szlachcicem na etykiecie
2) napchanie się na sztywno Monte
3) obie te rzeczy naraz. Tuż po jeszcze jednej fajnej aktywności. Lub też przed. Ewenczułeli w trakcie*.


Ale jak widać, God Saves The Queen, która jest tylko jedna. I teraz mogie cieszyć się zajebistą pogodą poprzez:
1) wieczorne spożycie alkoholu z butelki ze szlachcicem na etykiecie
2) napchanie się na sztywno Monte.
3) obie te rzeczy naraz. Tuż po jeszcze jednej fajnej aktywności. Lub też przed. Ewenczułeli w trakcie*.


* o jazdę na Centurionie mi chodziło.
ŚWYNIE!

Dane wyjazdu:
109.80 km 90.00 km teren
05:14 h 20.98 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:1094 m
Kalorie: 2796 kcal

Mazovia w Supraślu, czyli jak fotografia przegrała z komarami;)

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 46

Zamieszczam wpis W KOŃCU, bo taki jeden każdego dnia się upomina;)

Uhhhh, ależ mnie korci napisać wszystko w wielkim skrócie! Że przyjechaliśmy, że rozgrzewka z mtbxc (niech ma, że o nim wspomniałam), start, parę podjazdów, brak bufetów, meta, trzecie miejsce, powrót.

Ale zaraz zlezą się ci, których pominęłam i zaczną upominać się o zaistnienie, a ten, który każdego dnia zakłada mi mendę o wpis o Supraślu przyjdzie i przyczepi się, że takie małe to info o rozgrzewce z mtbxc;)

No i nie byłabym sobą, gdybym pominęła taką okazję do gloryfikowania swojego grafomaństwa;).

Tym razem na maraton jadę z Gorem. Z mojego teamu do Supraśla pojechał tylko Kacper, którego nie miałam jeszcze okazji poznać. Michała niet, Faścika niet, o Prezesie Sportowym Dyrektorze nawet nie wspominam! A niech mi powie najdrobniejszą złośliwość, jak jeszcze kiedyś znowu zdarzy mi się pojechać Mega! A niech mi wspomni o punktach dla drużyny!

NA RZESZOTO PRZEROBIĘ!!

Także o. Goro w sobotę wieczorem jeszcze testował moje chęci na napierniczanie tych dwustu kilometrów drogi, ale jakem Maxowiec, a nawet Maxista lub też Miss Max nie mogę nie pojechać. Zignorowałam zatem jego podburzający moje pozytywnie bojowe nastroje startowe sms o tym, że ponoć ma padać. Po Szydłowcu NIC mnie nie zniechęci do startu. Chyba, że drugi Szydłowiec, tyle że trzy razy większy.

I takoż stawił się po mnie Goro o poranku. Pogoda wyklarowała się przed samym Białymstokiem i zapowiadało się, że będzie lampa. Miła odmiana, zresztą kurwa nareszcie. Zaparkowaliśmy, przebieranko, rozglądanko za znajomymi i dobra, rozgrzejmy giry.

Uwaga, uwaga, teraz będzie – według takiego jednego – najistotniejsza część tego wpisu.

No bo se obczajamy z Gorem, w którą stronę ten peletonik nasz radosny se pojedzie, widzimy asfaltowy podjazd, zatem ruszamy w tęże stronę. I WTEM! Z naprzeciwka, profesjonalnie i fachowo nakoorvia na nas mtbxc. Który już z daleka szczerzy fejsa na nasz widok. My z daleka mu machnęliśmy, mając nadzieję, że się nie zatrzyma, że nie będzie chciał dotrzymać nam towarzystwa, że DA NAM KURNA SPOKÓJ:D, ale nieeeeeeeeeeeeeee.

Przyłączył się. Yayebie!

No i dzień spierniczony.

Sam tego Paweł chciałeś:D Sam o ten wpis mnie molestowałeś!:D

A już serio, to pozwoliliśmy mu wskoczyć nam na koło. Niech ma, niech się chłopak cieszy, niech się odszczekuje swoim oprawcom. Pokręciliśmy razem coś, co niektórzy nazwaliby tempówką, jeszcze inni poranną tempówką. Po drodze minęliśmy Agę Zych i chyba theli’ego, ale pewności nie mam. No dobra, nasza święta trójca pojechała daleko hen, potem z tego hen daleka trzeba było wrócić, i jak już prawie byliśmy w miasteczku Mazovii, mtbxc rzekł nam, że jeszcze poćwiczy zjazdy lub też podjazdy (czyli nie dał rady rozgrzewać się z nami) i nas opuścił (czytaj: odpadł:D). A my z Gorem pojechaliśmy tym asfaltem daley przed się. Tym razem z naprzeciwka profesjonalnie i fachowo nakoorviał Zetinho, czyli ten, który według Niewe zajumał komuś rękawiczki, bo te nie pasują temu Zetinhu do żadnego stroju.
I tenże Zetinho nie zatrzymał się, nie zawrócił, pojechał swoje, jak ten pijak. I złodziej. No bo wiadomo, że każdy Zetinho to wiadomo, że co!

A potem trza już było pakować się do sektorów. Goro z czwartego, ja i Zeti z trzeciego, w którym ustawiliśmy się jak te cipy na końcu. Ale jak już mówiłam – tego dnia miałam na wszystko serdecznie wyjebane. Cieszyłam się z tego, że pewnie będzie fajna trasa, że słońce pokazało wreszcie cyce, a nie po raz kolejny swój lipcopadowy rów i ciśnienia żadnego nie posiadałam.

Się Che schowała w peletoniku © CheEvara


No i teraz przejdę do skrótów. Po pierwsze primo – na starcie popełniłam największy z możliwych błędów – wypstrykałam się. Pocisnęłam mocno za mocno i potem wszystko jechałam na bezdechu. Tak mnie ta chęć jazdy w pociągu (a niechby nawet i w jego ostatnim wagoniku, ale jednak!) wyjarała. DRAMAT kondycyjny.

Po drugie primo – trasa zajebista! Interwał gonił interwał i albo wrzucało się mielonkę albo nakoorwiało zjazd dla Szatana. Po kolejne primo, ewidentnie orgi rehabilitowali się za chujnię w Szydłowcu, bo oznaczenia wręcz robiły zawodnikom laskę z połykiem. Już nie mówię o tym, że zgadzały się kilometraże, czy że trasę mógł zgubić jedynie ślepy kolarz. Co i rusz wisiały ostrzeżenia a to o pieńkach na trasie, a to o ostrym zjeździe (tu akurat przesadzili, bo dramatu nie było), ale mnie najbardziej rozbroiła kartka z trzema wykrzyknikami, a pod nią inna, rozwijająca tęże myśl:
ROBOTA BOBRA:)

Piękne.

Tak samo spodobała mi się koncepcja wczesnego rozjazdu Mega z Giga – już na dwudziestym piątym kilometrze. Dla mnie, jak teraz startuję z trzeciego sektora, czyli z tymi koksami szybkimi to zbawienie, bo po dwudziestym piątym kaemie mogę wreszcie pojechać w tempie rozsądnym, jak przystało na Giga i rozkładać siły, a nie napierniczać na CZYSTA procent mocy.

Jedyne, w czym się nie popisali to bufety. TRZY bufety na 90 km? TRZY bufety w taką lampę? Mnie już na wjeździe na drugą pętlę wysechł dwulitrowy bukłak i musiałam porwać z drugiego bufetu dwa Powerade'y. Które kitrałam potem w kieszonkach koszulki. A jak się kitra butelcyny w wąskie kieszonki, podczas jazdy i to jeszcze z przeszkadzającym plecakiem możecie tylko się domyślać.

No i co.
Trasa mnie zmasakrowała, a ostatnie 20 kilometrów to już była rzeźnia. Która miała pewnie pozamiatać wszystkimi forumowymi maruderami, dla których Giga jest za krótkie/za łatwe/niegigowe/itepe.

Musiałam mocno dociskać, bo udało mi się dogonić chłopaka w stroju Golonkowego MTB Venture, który duuuuuuużo wcześniej mnie objechał. Dogoniłam, wydyszałam, że SZAKUNEC i jęliśmy się objeżdżać zamiennie na ostatnich podjazdach. Pod górkę wyprzedzałam ja, z górki cierpliwość tracił on. W końcu jednak udało mi się zostawić go w tyle, tym bardziej, że wkurwił mnie informacją o tym, z którego sektora startował.

Z JEDENASTEGO, kuźwa mać.

Tym większe moje zadowolenie, że na metę przyjechałam przed nim.

Ołjeeeeeeee:) © CheEvara



Litościwie (dla siebie) pominę, gdzie i kiedy objechała mnie Olga. Wolałabym też nie dowiedzieć się, gdzie mignęła mnie Aga Zych, która na pierwszych kilometrach złapała gumę, co żem zarejestrowała, przejeżdżając obok. JAK ona to zrobiła, że uporała się z awarią, potem mnie wyprzedziła i przy tym wszystkim wsadziła mi (ZA PRZEPROSZENIEM) prawie pół godziny???? NIE CHCĘ CHYBA TEGO WIEDZIEĆ.

Kurwa.

Już na mecie odpaliłam taczfona, żeby obadać wyniki. TRZECIA, do kierwy biedy – wymamrotałam pod nosem. Zła byłam. Naprawdę zła.

Poczekałam na mecie na Gora, któremu Niewe nakazał mi ZA PRZEPROSZENIEM włożyć pół godziny jak należy (udało się;)),

Goro macha, bo drę do niego japę © CheEvara


potem przystąpiłam do dekoracji:

Tu mnie Zetinho pyta, gdzie Specu mój;) © CheEvara



Tu Zamana palnął niezłą gafę, bo podszedł do dziewczyny, która weszła na jedyneczkę zamiast Agi Zych i w ogóle nie zorientował się, że mówi do kogoś innego. Nie zakumał też ironii, gdym jednemu z włodarzy powiedziała, że niezłe GÓRY tu mają. No cóż:D

Gratulejszeny podiumowe © CheEvara


pogadałam z Zetinho i jego kumplem:
Zetinho ponoć z siebie niezadowolony © CheEvara



po czym dołączyłam do Gora, skubnąwszy jeszcze ciasto:

Prowizoryczny popas;) © CheEvara


i poszliśmy wykąpać się w zalewo-jeziorze. A potem srrrrrru CZEBA było wracać.

A czemu tytuł dałam taki? Bo dla Gigowców albo nie wystarczyło kliszy, albo gofery-fotografery wymiękły przed inwazją komarów. Ja nie uświadczyłam na trasie ani jednego fotopstryka.
Trochę im się nie dziwię. Bo te dziwki żarły niemiłosiernie. Najbardziej przeyebane mieli ci, którzy obstawiali trasę. Jeden z nich nie dość, że wymachując rękami cały czas podskakiwał, to jeszcze na głowie miał reklamówkę z podłużnym rozcięciem po linii nosa.

Aż się splułam, parsknąwszy ze śmiechu, gdy żem to zobaczyła:)

Inna sprawa, że naprawdę mu współczułam. Bo każdy podjazd był masakrą. Jak nie mieliło się nogami z odpowiednią prędkością, natentychmiast obsiadły człowieka te latające kurwy. Gdyby Hitchcock żył, na pewno nakręciłby o nich horror.


Aaaaaaaaaa! I poznałam wreszcie OSOBIŚCIE theli'ego. Trochę się z niego nawyzłośliwialiśmy z Gorem, że pojechał dystans dla dziewczyn, jak to mówi taki jeden (a sam jeździ Fita:D).

Czas teraz włożyć co nieco im obu w jakimś rajdzie na orientację:D



Aaaaaa, wpis ów obejmuje też rozgrzewkę. A czas maratonowy dla 95 km to 4:34.
No.

Dane wyjazdu:
42.76 km 0.00 km teren
01:43 h 24.91 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 897 kcal

Pierwyj raz

Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 11

Dżizas, nie sądziłam, że stanę się taka zblazowana, że na dzień przed kolejnym startem będę wyluzowana jak kaczka przed pieczeniem. Przez całą sobotę nie szarpnęło mnie ani pół stresa, a zwykle chodzę albo znerwicowana (źle dla otoczenia), albo wkierwiona (dla otoczenia tragicznie). A tym razem… Luz! I to zupełnie na trzeźwo;)

Cały dzień zatem spędziłam EGEJN w towarzystwie Karoli jej Pani Mamy oraz mojej Pani Mamy. Na rower wylazłam dopiero wieczorem – jak to przed maratonem – do Decathlonu. Mili państwo jak se chcą sprawić bukłak to nigdy tego szajstwa Bitwinowego, bo to, co Wam się wyda, że zaoszczędziliście nie kupując CamelBaga z rurką zakończoną profesjonalnym kranikiem, wywalicie na kupowanie ustników, które w Bitwinie się zwyczajnie rozgryza. Chyba, że mam jakiś nerwoząb albo zgryzonerw i tylko mnie się to przydarza. W każdym razie wyprawa musiała nastąpić po to. Na jednym bidonie Giga nie zrobię, bukłak musi być.

Spontanicznie do mojej wycieczki dołączyła się Karolina, ogarnęłyśmy Decathlon ten dalszy, nie pod domem mym, wyszło mi tempo spacerowe, czyli regen i odpoczyn i no, ta. no... Profeska, że fiu fiu i elemele dudki.

Dane wyjazdu:
65.48 km 0.00 km teren
03:04 h 21.35 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:153 ( 79%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1400 kcal

Się Mazovia krokami wielkimi zbliża

Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 17

Ale nic to, czujem bowiem, że łyda ciągnie, a noga podaje. I Achilles w tym wszystkim pomaga, zwłaszcza ścięgnem swym. Jasne, wiem, że super Supraśl to nie mazowiecki płaszczak, tylko morena z prawdziwego zdarzenia, ale ta morena będzie mi tańczyć w niedzielę, jak zagram jej ja. W końcu BAILA, MORENA! śpiewa taki ">jeden.

Z pracy i do pracy, a w zasadzie chronologicznie odwrotnie, pomknęłam grzecznie, bez szaleństw, a na nocny rower wybrałam się tuż po tym, jak dałam się wyciągnąć Karolinie i jej Pani Mamie razem z moją Panią Mamą na szpaciren-gejen po Starówce i obczajenie fontann.

Strasznie dziwnie używa się nóg do chodzenia, zamiast do pedałowania.

Dane wyjazdu:
52.60 km 0.00 km teren
02:47 h 18.90 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 24 m
Kalorie: 1224 kcal

A bo to ja wiem? A bo to ja pamiętam?

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 13

Się mnię przypomniały trzy związane z Dżałorkami rzeczy.

Raz to mój najazd na owce – filmik raczył zgrać i zamieścić Niewe.

Dwa to coś, czym wydzierałam japę w Dżałorkach – zwłaszcza w dzień megagłupawki z Gorem:



A poza tym co. Trudno tydzień później pamiętać, co się robiło tydzień wcześniej. Na pewno zapierniczałam do i z pracy. Jest to pewne jak to, że ci kolesie (miałam okażyn ujrzeć na ócz własny we w Barcelonie na La Rambli)

&feature=related

zajebiści są:).

Są, są, są, hoł, hoł, hoł.

Dane wyjazdu:
61.50 km 0.00 km teren
02:56 h 20.97 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1360 kcal

Pamparara, robi tam tatara!

Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 02.08.2011 | Komentarze 5

Im krótszy wpis, tym ponoć więcej komentarzy. No to zamierzam to tą notką sprawdzić. Lub też zweryfikować. Ewentualnie rzecz tę uwierzytelnić.

I aby był to wpis na blog ROWEROWY dodam, iż jeździłam. Jechałam do i z pracy, a potem jeszcze wieczorem, a raczej już nocą z bractwem pod wezwaniem Specializeda. Żadnego grzechu nie pamiętam:).

A noga po Dżałorkach podaje ładnie. Łyda jest!

Nuta jest też

&feature=related

I to dobra, a nawet zacna. Przynajmniej ja tak to widzę.