Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
32.37 km
0.00 km teren
01:17 h
25.22 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 477 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Krótka historia o...
Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 14
O niedzielno-wieczornym szybkim wymyku (ale nie na drążku – swoją drogą wymyk i odmyk oraz skok przez kozła były traumami moich czasów licealnych) na Centurionie na Pola Mokotowskie, gdzie rolkował mój fanklub.Posiedzielim, pogawarilim, tatuaże se pokazalim... Mnie połapały skurcze, w ogóle wylazło chyba, że ciągle jeszcze z Rockhopperem ustawiona nie jestem, bo plecy zaczęły mnie rąbać i gdy upał jakby zelżał, zebraliśmy się do domów. Ja w swoim rozciągałam się godzinę.
A tak w ogóle, to czekam aż Wikileaks opublikuje prawdziwy skład deseru Monte. Jestem od tego niemal uzależniona. Jak nie lubię słodyczy, tak Monte żarłabym wiadrami. Czego oni tam dosypują??
Song na dziś to coverek:
&feature=BF&list=QL&index=14
IMHO, najlepszy męski rockowy głos.
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50
Dane wyjazdu:
70.00 km
67.00 km teren
03:51 h
18.18 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:184 ( 95%)
HR avg:160 ( 83%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2134 kcal
Mazovia MTB Otwock 2011;)
Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 04.04.2011 | Komentarze 74
Kuźwa, dostanę jeszcze jednego ponaglającego maila, albo jeszcze jeden telefon i walnę czołem o kant biurka, przy którym STARAM SIĘ COKOLWIEK O TYM MARATONIE NAPISAĆ!!:DDokładnie o tym, o który się upominacie:)
No co, Kochani, jak było, jak było...
No żesz jasne, że zajebiście! Oczywiście, że jestem marudą i nie będzie to wpis-cukierek, bo wszystkie psioczenia akurat zostawię na koniec, jak gorzką polewę na wierzch słodkiego KEJKA.
Ale póki co będzie słitaśnie.
Wreszciem nie otarła się o pudło, a na nie wlazła i wciągnęłam tam Speca (Zetinho mnie zmotywował: „Bierz rower! Bierz rower!”). To wtargałam. I dobrze, że to trzecie miejsce było, bo niski podeścik! Zamana zapytał, czy to szczęśliwy bajk, ja nie zaprzeczyłam, no bo co mam zaprzeczać, skoro tak uważam?
Decyzja o pojechaniu Giga była trafiona, ja jednak jestem wytrzymałościowcem niż ścigaczem. Pierwszą pętlę musiałam pojechać spokojnie i dla równego rozkładu sił nie chciałam szarpać się z tymi świrami. Więc turlałam się po swojemu na tak zwanym prawym pasie jak rodzina Paciaciaków spod Hrubieszowa, która wjechała do wielkiego miasta (tak wielkiego jak Mińsk Mazowiecki, nie przymierzając) swoim trabantem.
I KTÓRĄ TO RODZINĘ PACIAKAKÓW WSZYSCY OBJECHALI!
Co zresztą czułam przed startem, że tak będzie:

Nie pamiętam, kiedy byłam taka zestrachana© CheEvara
choć chwilę wcześniej złapał mnie ostrołęcki nadworny foto - Pijący_mleko - i robiłam dobrą minę do kiepskiej gry:

Pijący_mleko postawił sobie za cel złapania mnie w innej pozie niż w Mrozach:)© CheEvara
Mnie chyba tylko Piotr Kraśko nie wyprzedził, ale to tylko dlatego, że nie startował.
Jakie to jest kuźwa demotywujące, kiedy człowieka bierze nawet sektor siedemdziesiąty!!
No ale pojechałam tak, żeby się nie wypstrykać z kilodżuli i njutonów. Czyli z energii i siły. I jak się okazuje pojechałam z mózgiem nie tylko na „stendbaju”, ale coś tam go użyłam.
Radocha przeogromna mną targała już, jak wjeżdżałam na metę:

Wjazd na metę był radosny© CheEvara
acz dojechałam na nią, nie wiedząc, która jestem, obstawiałam w głowie, że czwarta, bo na rozjeździe Mega/Giga, fotograf powiedział mi, że jestem druga, chwilę potem wzięły mnie dwie laski – OBIE KURNA W TYM SAMYM CZASIE!! - i ja już wiedziałam, że w dupie jestem ciemnej i że znowu poliżę własny łokieć z rozpaczy, szlochając połknę własny ozór, wypadną mi brwi, wyskoczą haluksy. Po prostu wiedziałam, że znowu zajmę swoje ulubione CZWARTE miejsce i znowu będę chciała rozbić se łeb o zbrojony beton.
I w zasadzie nie fatygowałam się do tablicy z wynikami, żeby ustalić, gdzie sem na niej ja, Czjeburaszka. Tym bardziej, że zrobiło się całkiem towarzysko wokół, bo do mnie, mojego fanklubu, czyli Karoli i Piotrka dołączył Jacek, którego rano zabraliśmy spod domu (który wiedział, czego mi trzeba – nieeeeee, wcale nie umyć brudną mordę. Piwa!
">"Piwa, idiotko, piwa''!

Zamiast umyć ryło, ryło umoczyłam:)© CheEvara
potem dołączyli do nas Izka z Siwym (Izka miała pecha, bo zostały zmienione kategorie – wytłumaczy to u siebie na blogasku), podjechał Zetinho z piękną dziewczinhą (i delikatną... - Zeti, ja ten tekst sobie zapamiętałam i nie omieszkam go tu zacytować!!:D), w tak zwanym międzyczasie wydzwonił mnię na komórę mój dyrektor sportowy, wokół kręcił się focący imprezkę Pijący_mleko. No nie miałam ochoty psuć sobie dobrego humoru ujrzeniem czwórki obok mojego nazwiska. Nie lazłam zatem do wyników.

Ekipa częściowo Bikestatsowa, częściowo nie;)© CheEvara
Zrobiła to Karolina i gdy zobaczyłam, jak wraca, fikając nogami w powietrzu, rękami zresztą też i emitując z siebie odgłosy tłuuuuustej radości, dałam radę tylko pomyśleć:
- niech tylko ona mnie nie wkręca, bo nie zniosę tego i uduszę ją garotą!!
Ale ta przyleciała do mnie, rzuciła się na mnie, zbierając swoim polarem z mojej gęby cały z-trasowy syf i wydarła się uciesznie:
- TRZECIE MIEJSCE!! Jesteś TRZECIA!!
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!
Kurna, kurneczka, kurniunia, JA JEBIĘ!!!!!!:)))))))))))))))))
Naraz jęłam wszystkim rzucać się na szyje – tak kąpał się kiedyś człowiek pierwotny, ocierając się, o co się tylko da - Najbardziej ucierpiał Zetinho i jego biała bluza, jak podejrzewam;)
Ale myślę, że zwycięzcy będzie wybaczone!
Zaraz zapowiedzieli dekorację dystansu Giga, no i ciąg dalszy z moim wtargnięciem ze Specem na podium już znacie.

Oklaski i okrzyki były GODNE;)© CheEvara

Imprezka była przekozacka :)© CheEvara
Od wczoraj banan na giembie jest, satysfakcja jest, nawet mordercza jazda pod wiatr dziś rano do pracy nie była w stanie zepsuć mię humoru!
Nawet mało istotne jest to, że ciągle dudni mi po łbie, ILE osób mnie wyprzedziło (w tym Goro, który nie krył z tego powodu satysfakcji), jaki był ścisk na trasie i dzięki temu kolejki do przejechania przez błotko czy do podjazdów. Myślę, że org powinien coś z tym zrobić. Sukces komercyjny godny pozazdroszczenia, ale momentami sytuacja na trasie mało miała wspólnego ze ŚCIGANIEM SIĘ. I choć możliwość wyboru w trakcie maratonu dystansu, jaki się jedzie jest świetna i genialnie komfortowa, bo to że rano przed startem czujesz się jak Rambo 3, nie oznacza, że tak samo będzie po czterdziestu kilometrach. A tak to zawsze możesz sobie zjechać w 3,14-zdu i jechać do mamusi na rosół.
Ale jeśli się tego nie rozdzieli, albo nie zwielokrotni się ilości sektorów, to radocha z tego żadna.
Dla mnie lepsza opcja byłaby z osobnymi startami Mega, Giga i Fit. Niech ja się toczę po swojemu, ale niech nie wyprzedza mnie półtora tysiąca zawodników, bo wczoraj co najmniej pięć razy miałam ochotę przez to nie omijać drzew, tylko centralnie w*jebać się w nie, żeby mieć już tę gorycz porażki z bańki.
Nie wiem też , co jest nie halo na linii ja-Spec, ale nie czuję tego roweru, jest mało sztywny, nie zbiera się i znowu jechałam, jakby ktoś mnie oblepił klejem. A już na drugiej pętli, kiedy raz, że wyprzedziły mnie na samym początku dwie dziewuchy i to w takim tempie, jakby nażarły się paliwa rakietowego, dwa, nie miałam, kogo gonić, bo nikogo przed sobą nie widziałam, trzy, nie miałam przed kim uciekać, bo za mną mało co jechało – czułam, że wcale, a wcale nie jestem bogiem-imperatorem zajebistości.
A wręcz jestem cienka jak więzienna zupa.
Co nie zmienia faktu, że ta więzienna zupa przyjechała wczoraj trzecia:D
Przemiło było mi też poznać Kantele, jej faceta i kumpla Krzyśka. Siodełko podłączę do Centka w wolnej chwili i dam znać, jak się ma:)) A Ty, Marta przelicz to na odpowiednie dla Ciebie i satysfakcjonujące Cię jednostki. Uprzedzam, że chwilowo mam problem ze zdobyciem riala omańskiego;).
Niewe, stawiasz mi piwo. Dokładnie za to, że nie przylazłeś do nas:P
cmabarowa, Ty też, szkoda, że się nie spotkaliśmy;)
Pozdro600 dla Tomka z Welodromu, który poznał mnie i zagadał na trasie!;)
Pijącemu_mleko dzięki piękne za fotencje!:
Kategoria >50 km, Mazovia MTB Marathon
Dane wyjazdu:
55.63 km
0.00 km teren
02:21 h
23.67 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:159 ( 82%)
Podjazdy:111 m
Kalorie: 1255 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A sobota pechową była
Sobota, 2 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 16
Rano wypadłam jak z procy na trening z kumplem, pozarzucać tylnym kołem na kampinoskich piaskach. Spóźniłam się, czego ta maruda nie toleruje i nawet cham i meliniarz nie poczekał na mnie. „Jadę czerwonym szlakiem, szukaj mnie” – dostałam ŁASKAWEGO smsa i w myślach obdarłam księciunia ze skóry, a jego flakami owinęłam jego, jego rower i dąb Bartek dookoła. Tak znam Kampinos, jak materiały termokurczliwe, więc jak już gościa dopadłam, to chciałam włożyć mu ze dwie szprychy w d… w dwa nozdrza.Jak się, królu dostaje opierdol poranny od ślubnej, to na mnie się nie wyżywa potem, gamoniu:D.
Anyway. Pokręcilim, foch w powietrzu kręcił bączki, więc towarzyskie spotkanie zakończyłam przed czasem i pojechałam sobie asfaltówką wzdłuż trasy gdańskiej. A cięło mi sięęęę!!! No miodnie!
Gdy wtem jak cuś nie PIERDZIELNIE!!! Najpierw pomyślałam, że ktoś mnie z dubeltówki zdjął, ale wytracana prędkość i przyklejenie obręczy do podłoża zabrało cały romantyzm tej sytuacji – flaczor.
Nawet mnie wkurw nie szarpnął. Zdarza się. Lepiej dziś, niż nazajutrz, na maratonie. Zabrałam się za łataninę, na dętce dziura była, jakbym nożem ją przeciągnęła:

Do dętki pretensji mieć nie mogę© CheEvara
I – jaką mnie Panbócku wziąłeś i głupią stworzyłeś, taką mnie masz – ani przez łeb mi nie przeleciało, że to nie w dętce jest problem. Wyjęłam nóweczkę, zainstalowałam, pompuję, pompuję, pompuję.
I ZNOWU!!!’
Jak nie pizgnie SZCZAŁ w powietrze!!
Tym razem całkiem widocznie wywaliło oponę z obręczy i dotarło do mojej CKM (Ciężko Kapującej Mózgownicy), że o cuś innego chodzi.
Miałam jeszcze dwie dętki ze sobą, ale co mi po nich, jak w oponie dziursko??
O take, o:

Geax Easy Rider wcale nie nie jest taka easy© CheEvara
Kucnęłam, odliczając powoli do stu dziewięćdziesięciu dwóch, wstałam, rozejrzałam się, gdzie jestem, całkiem rzeczowo skonstatowałam, że w głębokiej rzyci i przełykając dumę, wyjęłam telefon i zadryndałam po sąsiada mojego najlepszego. Który – gdy wybywałam rano z chaty, ogarniał ogródek i minę miał ku temu niechętną. Jak nic, uratowałam go z niedoli.
I tak – można powiedzieć – zakończyła się moja historia z kręceniem sobotnim. Wieczornego wypadu do Decathlonu po parę pizdryków i oponę do Centa nawet nie ujmuję w zestawieniu, bo wyszło tyle, co bym se siadła przy odwróconym do góry kołami rowerem i pokręciła przednim przez pół godziny;)
Dane wyjazdu:
57.77 km
0.00 km teren
02:19 h
24.94 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy:324 m
Kalorie: 1225 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
To wcale nie prima aprilis
Piątek, 1 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 2
U mnie od środy w robocie małe tornado, przeszła trąba powietrzna i zabrała połowę jednej redakcji i teraz moja ekipa będzie robić drugą gazetę w tym samym czasie, cośmy robili jedną.No ale co, cyborg narowerowy nie da rady?:D
Więc w piątek wychodziłam o 22, traski imponującej porobotnio nie zrobiłam, ledwiem na oczy patrzała, trochę bałam się, że z tego zamulenia wpakuję się pod jakąś konserwę na kółkach. Ale pojechałam potłuc agrykolowe podjazdy, ale mi nie szło i po pięciu sobie odpuściłam, tym bardziej, że telefon zadźwięczał i ustawka towarzyska mi weszła. Myślałam, że zdążę jeszcze zdobyć Podleśną na Bielanach, ale już przy Kępie Potockiej musiałam zawijać i pędzić na spotkanie.
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
101.69 km
6.88 km teren
05:24 h
18.83 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:9.0
HR max:188 ( 97%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 69 m
Kalorie: 1738 kcal
Bum trala la, stówkowa fala;)
Czwartek, 31 marca 2011 · dodano: 01.04.2011 | Komentarze 18
Kuuuurde, myślałam, że uda mi się zakończyć marzec, zamykając czwarty tysiak kilometrażu przejechanego w tym roku, ale nie. Ale nieeeee!Bo źle to se wszystko obliczyłam i aby wejść w piątego tysiaka powinnam wczoraj zrobić 106, a ŻEM zrobiła sto ADIN, bo tak mię się ubzdurało.
A może dlatego, że zawsze pierwszorzędnie głupia z matmy byłam;)
cmabarowa mówi, że trasa otwocka jest pełna – cytuję - „kurewskich korzeni”. Czyli wytelepie mi zad na tym giga.
Ciekawe, czy mojemu fanklubowi będzie chciało się na mnie poczekać na mecie...
Dogadałam się wreszcie ze Specem, i mam to wszystko obcykane, jak Lessie, która spała z bobrami (minuta ósma, sekund trzynaście), jest moc, przyspieszenie i tak zwane pierd... yyyyy... mentolnięcie. Jest to wszystko.
Zjeżdżałam wczoraj Tamką i ktoś zbicyklowany próbował mnie przywołać gwizdnięciem. Ktoś z Was??
p.s. Pablopavo, głos Vavamuffin, nagrał drugą ŚWIETNĄ solową płytę.
&feature=related
do słuchania ze zrozumieniem:)
Kategoria zwykły trip do lub z pracy, piękna stówka
Dane wyjazdu:
84.40 km
0.00 km teren
03:42 h
22.81 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:9.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 1513 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A Zetinho...
Środa, 30 marca 2011 · dodano: 31.03.2011 | Komentarze 11
Uwaga, będę kablować!!Choć to bardziej reklama będzie i akcja promocyjna, a nawet szalone pablik rilejszyn.
Zetinho to fajny facet jest, wiem, bo doznałam na żywo. Dobrze chłopak gada, nóżka też mu nieźle podaje i odbiera i do tego…
MA MEGASYMPATYCZNY NUMER NA MAZOVII!!
Tak, Zeti, TAK, oczekuję, abyś tu wyznał publicznie, tu na forum za CZYJĄ sprawą. Zrobisz to, a dętkę masz za darmo;)))
Bo peszek spotkał Zetinha i musieliśmy przystanąć i wziąć fakap gumowo-złapaniowy na klatę. A obśmialiśmy się przy tym…! No bardzo się obśmialiśmy.
Ale od brzegu – namówiliśmy się na podjazd do Biura Zawodów Mazovii do Centrum Olimpijskiego, ustaw odbył się na szczycie górki Belwederskiej, skąd razem pojechaliśmy po numer dla Zet.
Mówiłam już, że jest to MEGASYMPATYCZNTY NUMER??
Stamtąd wróciliśmy do Centrum, zaliczając przymusowy przystanek na wymianę gumy niedaleko Świętokrzyskiego i rozjechaliśmy się na Służewiu. Ja pojechałam już w swoją stronę, po drodze na Komisji Edukacji usiadł mi na kole jakiś cwaniaczek na fullu Gianta i zupełnie za darmochę korzystał z mojego tunelu i szacunek wielki, bo ja jechałam 35 km/h, a on za mną tyle samo – na nisko opuszczonym siodełku no i na fullu!
ALBO TO JA JESTEM CIENKA jak jakiś bieda-naleśnik.
Mam mieszane uczucia co do jazdy w okolicach godziny osiemnastej. Niby fajnie, bo słońce podgrzewa łydki (różnica kolorów między moimi – schowanymi pod spodniami – kolanami a odkrytymi łydkami robi się drastyczna:D), ale tego narodu wypełzło tyle na rowery, że chyba trochę tęsknię za zimą. Jednak wolę pustki i to, że każdy napotkany bajker był Bajkerem. A teraz…
Tabuny lansiarzy z mózgami pozostawionymi w domu przed telewizorem.
O i właśnie dla Zetinho kawałek Łąki Łan (na wokalu PAPRODZIAD), o których rozmawialiśmy w kontekście zipów – z nich bowiem jeden z muzyków ŁŁ – Jeżus Marian ma zrobione kolce na kostiumie.
A to mój ulubiony ich kawałek. Na rower CYMES!
;)
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
100.76 km
0.00 km teren
04:03 h
24.88 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:9.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1764 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Pierwsza w tym roku stówka… ukręcona w tygodniu
Wtorek, 29 marca 2011 · dodano: 31.03.2011 | Komentarze 9
No bo nie sztuka w weekend sieknąć, prawda. A mnie udało się dnia pańskiego wtorku, acz wyłącznie za sprawą konieczności wyjścia na wywiad. Tym razem nie wzbudzałam w pracy już niczyich spojrzeń z sortu „na wywiad TAK idziesz?”. Wszyscy pogodzeni z moim pierdolcem. Pięknie jest być akceptowanym.A jeszcze piękniej jest mieć to w dupie. I mam.
I tak ziarnko do ziarnka, poranne 28 km, na-wywiadowe 14 i z-wywiadowe 16 i wieczorne popracowe 43 ka-emy, bo dobrze noga podawała i się uzbierało. Pomijam, że jak wlazłam do domu, skończyłam rozciąganie, to mnie zmęczenie takie złożyło, że znowu zasnęłam w pozycji „na podstawkę pod laptop”. Książkę, którą produkuję, skończy chyba za mnie jakiś ghost writer. Obama ma takiego, Wałęsa ma, Natasha Kampush też, to co, JA BĘDĘ GORSZA???
Idzie mi z tym pisaniem, jak… jak… No kurde, jak CheEvarze w totolotka!
Tyle, że do książki przysiadam i dopiero w trakcie okazuje się, że z weną mam tyle wspólnego, co ryba z suszarką do włosów. A w totka to po prostu nie gram.
I coś mi mówi, że to może być przyczyna tego, że te wszystkie MOJE kumulacje zgarnia ktoś inny.
No ale czyż nie jest z mojej strony szlachetne, takie okazanie łaski, zrzeknięcie się takiej forsy?? Znajcie gest mój.
W temacie piwnym, który jakoś przewinął się przez komentarze (jak nic wszystko zmierza do tej izobronikowej, pomazoviowej integracji!:D), proszę, foto:

Raj na ziemi jest w Krakowie© CheEvara
Takie cuda naprawdę leją w polskiej knajpie, trzeba tylko szurnąć do Krakowa, na Kazimierz, do knajpy pod przyjazną nazwą OMERTA. W Warszawie podobny klimacik jest w CDQ, gdzie czasem można fajnego reggae i ska na żywo posłuchać. A raczej do wymienionych nóżką pomerdać.
A w temacie reggae, to Habakuk nagrał naprawdę fajną płytkę. Klikam, że na rower super i że lllllubię to!
;)
Kategoria piękna stówka, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
60.77 km
0.00 km teren
02:38 h
23.08 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 46 m
Kalorie: 1069 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dokonałam odkrycia
Poniedziałek, 28 marca 2011 · dodano: 29.03.2011 | Komentarze 15
Otóż, mili Państwo, WIATR. To jest taki pan, który po prostu pracuje w innych godzinach niż ja, Ty, całe społeczeństwo. My jedziemy do roboty, a on zwyczajnie wraca i dlatego mamy POD. My wracamy, a on dopiero pocina na nocną zmianę. Żadna filozofia, a nawet fizjologia.Inna sprawa, że jest złośliwym skurw... yyy tym, no...
Sanem of de bicz.
Powoli dopada mnie przedotwocki lęk i tak sobie myślę, co zrobić, żeby dojechać na metę i to jeszcze przed zamknięciem trasy maratonu. Nastawiam się na Giga, w sumie tylko 70 km. No może zdążę na dekorację, głupio byłoby nie przywieźć pucharu przez spóźnienie się na podium:D
A serio, luzuję poślady, będzie, jak będzie, ale postanowienie o byciu nieużytą rurą podtrzymuję.
Ciągle zliczam wieczorami nieoświetlone bawoły. Poniedziałkowym wieczorem nie było tak źle – na ośmiu cyklistów, trzech oznajmiało swój przejazd wyłącznie szumem opon.
W poniedział Cent dostał nowy łańcuch, całkiem ładnie się przyjął, nie skacze, nie ściąga mi mojego własnego nosa do kierownicy. Grejt. Jeszcze tylko sprezentuję mu nowe siodło, acz nieoryginalne – super, że ani pół sklepu rowerowego w Warszawie nie handluje częściami do Centurionów, nawet iX i eX, którzy dystrybuują tę markę, choć ostatnio wyłącznie pod postacią turystyków.
Nie wybiera się ZUPEŁNYM przypadeczkiem ktoś z Was do Niemiec?:D
Chociaż... klosiu obiecał sprezentować mi swoje nowe siodło Selle Italia. Dobry chłopak z niego;)
No i laczki muszę nowe kupić. Jeśli byście słyszeli o kimś, kto wygrał ostatnio te dwadzieścia pięć baniek kumulacji i kto chce mnie adoptować, piszcie i dajcie mi o tym znać. Dziękówka;)
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
108.77 km
23.68 km teren
05:12 h
20.92 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:127 ( 66%)
Podjazdy:212 m
Kalorie: 1898 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Lekutko ponad stówcynę
Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 33
Byłoby więcej. Ale.WIEEEELKIE ALE.
Wszystko przez moją pieprzoną kolejkę na zrobienie ciasta na hiszpański. Ja i ciasto, HAHAHAHAHAHA. To tak jak ja i instynkt macierzyński. HAHAHAHAHAHA. Bardzo to rubaszne.
Ale qrva musiałam, dlatego z terenu zjechałam o 18, musiałam poczynić zakupy (ja i zakupy, HAHAHAHA) i sklecić tego zakalca. Na szczęście moje starania nie poszły na marne, czekoladowe ciasto wyszło, dzięki czemu nie musiałam drugi raz dymać do sklepu po drugą turę produktów w ramach planu B. Choć mój plan B wyglądał z grubsza tak: zamknąć się w piwnicy ze skrzynką Łomży, w której utopiłabym smutki wynikłe z rozterki nad moimi lewymi ręcyma w kwestiach kulinarnych.
A ciasto po prostu kupić.
Wczoraj uderzyłam na MPK, którym jestem oczarowana i po maratonie w Józefowie i po swojej wycieczce z lutego dookoła Michalina. Ale zanim tam dojechałam, napotkałam na trajektorii swojego lotu półmaraton warszawski, który musiałam przepuścić. Mogłam się wrócić do Gdańskiego Mostu, ale nie lubię się wracać, a poza tym czuję jakąś perwersyjną przyjemność z patrzenia na biegających. Stałam se na poboczu jakieś 10 minut, kiedy z tłumu wywołał mnie poznany na Mazovii w Józefowie ścigant, Jacek. Jakem usłyszała, że dobrze mnie widzieć (MNIE dobrze widzieć, HAHAHAHAHA), to postanowiłam chłopakowi trochę poprzeszkadzać i ostatnie jego 4 kilometry towarzyszyłam mu, jadąc obok i gadając. Jacek dziś twierdzi, że to dzięki mnie dał radę (HAHAHAHAHAHA), mnie wydaje się jednakowoż, że zagadywanie kogoś, kto właśnie stara się nie umrzeć ze zmęczenia jest znęcaniem się zwyczajnym.
No ale jak napisałam – WYDAJE MI SIĘ.
Za metą Jacek zniknął mi w tłumie, straciłam nadzieję na postawienie mu regeneracyjnego piwa, więc pojechałam tam, gdzie wybierałam się do momentu napotkania maratończyków.
W krzaczorach W MPK od cholery rozlewisk, jak o to:

Zima pozazdrościła niektórym świętym i przyszła sobie pochodzić po wodzie.© CheEvara
Jedno z nich w okolicach Jeziora Torfowego zlało się z tymże, co spieprzyło mi plany wycieczkowe, bo tamtędy chciałam odbić na Międzylesie. Ładny kawałek niebieskiego szlaku leżał sobie pod bagnem, w które zresztą wjechałam z impetem, upieprzając (po raz kolejny) buty i dostając tego bajora do skarpetek. Aż zabulgotałam, gdy ten syf wlał mi się do Sidików.
Ale dzięki całemu extrapakietowi podjazdów, zjazdu po schodach z korzeni gęba mi się śmiała i zamiast na bagnie w butach, koncentrowałam się na tym, żeby nie wypaść z singletracków i nie zaliczyć ołwera przez kierownik.

Wyraźnie strzyże rogami ten Centurion;)© CheEvara
Taki rarytasik samopomocy drzewskiej:

Drzewo drzewu bynajmniej nie wilkiem© CheEvara

To chyba wskazówka, że szlak jest dla pieszych;)© CheEvara

No to spływam - powiedziała zima. Do widzenia pani© CheEvara
No i tak na koniec, żebym pamietała, że jestem częścią wspaniałego gatunku ludzkiego, LANDSZAFT:

Kochanie, wyniosłem śmieci© CheEvara
Dżenereli o tym cieście na hiszpański przypomniałam sobie w momencie, gdy właśnie chciałam zaczynać pętelkę na Otwock. Palnęłam się w czoło i odwrót do Warszawy podjęłam jadąc na Józefów.
Zmarzłam nieco, ale łydki były odkryte i nawet słońce dało radę je opalić. Pod kolanami mam równiutkie linie oddzielające jasneą górę od ciemnego dołu.
Jeśli ta poranna i wieczorna Syberia się nie skończy, to naprawdę zamknę się z tą Łomżą, tyle że z innych powodów niż nieudane ciasto.
Kategoria piękna stówka
Dane wyjazdu:
62.12 km
0.00 km teren
02:50 h
21.92 km/h:
Maks. pr.:47.58 km/h
Temperatura:2.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1215 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Sobotnie marznięcie
Sobota, 26 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 11
Rano w PADAJĄCYM ŚNIEGU cięłam do Łomianek na trening. Poczułam takie bezsilne wkurwienie na aurę, że nawet przeklinać pod nosem nie chciało mi się. Dotarłszy do kumpla, z którym ścigam się w terenie treningowo, zrobiłam dobrą minę do kiepskiej gry, udałam, że pogodowy odwrót spłynął po mnie jak ten śnieg za parę godzin spłynie w słońcu i pocisnęliśmy. Lubię z tym głupkiem [;)] jeździć, bo jest szybszy ode mnie i zawsze muszę go gonić. No i platonicznie przyznam, że jego łydki są w mojej pierwszej dziesiątce łydek. Dlatego też gonię go niecałkiem z efektem.Wróciłam do Wawy i chciałam ścignąć Karolinę, żeby nie zapomniała, jak to się ze mną jeździ, nawet łaskawie podjechałam pod jej dom, ona łaskawie po mnie zeszła, ale... bez roweru.
- To se qrfa pofikałam! - usłyszałam na przywitanie – Flaczora mam.
Zrazu przed oczami przebiegły mi wszystkie moje starania, żeby po zimie odpicować jej ten rower, w czym zawarło się wymienienie jej obu dętek, z których ukradkiem spierniczało powietrze i ona mi teraz mówi, że flaka ma???
- Gdzie się szlajałaś??
Okazało się, że nigdzie nie musiała wychodzić. W pokoju, na ścianie, przy której rower sobie stoi, ma tablicę do darta, w którego radośnie sobie Dziewczynka gra. A że nie każda rzutka trafia w tarczę, ale trafia oponę, to i flaki są.
Myślałam, że ją CZASNĘ.
W planach miałam tylko wymienienie jej mostka na krótszy, a nie jeszcze pitolenie się z dętką.
Ale to zawsze tak jest, jak już doszoruję ręce po jakichś awariach własnych rowerów. Moje czyste dłonie prowokują po prostu fakapy następne.
Ponieważ nie robiłam tego wszystkiego po to, żeby laska nie wyszła z domu, wymusiłam na niej jazdę, choćby po to, żeby ustawić siedzenie pod nowy mostek. Nie wiem, kto Karolinie rower wybierał, ale rama 19-tka to jest naprawdę przegięcie. Ale krótki mostek trochę ratuje jej ręce przed wyciągnięciem do ziemi.
Długo nie pokrążyłyśmy, bo Karola ma gila, a ja na wieczór ustawionam była.
Wracałam do domu, szczękając zębami. Odkryte łydki to jednak był samobój.
Dzisiaj sobie to odkryłam
fajny głos, naprawdę fajny.
Kategoria >50 km