Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:2209.01 km (w terenie 612.23 km; 27.72%)
Czas w ruchu:96:32
Średnia prędkość:22.88 km/h
Maksymalna prędkość:60.50 km/h
Suma podjazdów:1184 m
Maks. tętno maksymalne:193 (100 %)
Maks. tętno średnie:169 (88 %)
Suma kalorii:41519 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:71.26 km i 3h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
96.69 km 85.21 km teren
04:06 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:152 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1932 kcal

Przeciąganko po Kampinosie

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 10

O kurna, trochę z tej wycieczki zrobiła się wyrypa. Czworo świrów ustawiło się, aby przejechać stówkę w terenie. Byłam ja, czyli Evara Che, był Niewe, dołączył Radek i Adam na tłenti najnerze Treka i do tego FULLU. Dzięki temu ostatniemu złamałam swoje umysłowe stereotypy na temat jazdy na dwudziestkach dziewiątkach. Byłam przekonana, że taki rower to jest zwykła niezwrotna krowa, którą ciężko rozpędzić i jakieś osiem razy trudniej nią skręcać.

Jaką ŻEŚ się durną urodziła, taką zemrzesz, Evaro.

Nic bowiem bardziej mylnego. Wszystko w tym bicyklu jest tak skalibrowane, żeby po pierwsze odczuwać komfort, bo drugie, żeby było wygodnie, a po trzecie, żeby zajebiście się jechało. Wypas.

Kierownikiem naszej wycieczki okrzyknął się samozwańczo Niewe, który posiadał mapę Kampinosu – ja NADAL uważam, że nie sztuka przemierzać Kampinos z mapą tegoż. Wyzwaniem i siekierką byłoby przejechać KaPeeN z mapą na przykład Zimbabwe – oraz jakąś tam wiedzę w terenie. Po piątkowej ustawce na nadwiślańskiej ścieżce imienia Obcego17 z lekka tej wiedzy nie dowierzałam. Ale wszystko wypadło wzorowo.

Niewe robił też za fotografa i całkiem całkiem podołał tej misji:

Nie wiem, kto, ale ktoś przepięknie opisał sens życia Che:D © CheEvara



Fotograf zawsze ma przesrane, bo nie ma go w kadrze:) © CheEvara



No dobra, wszystko BYŁOBY wzorowo, gdyby nie chore tempo, w jakim tę wycieczkę zrobiliśmy. Bo już po planowaniu okazało się, że Adam musi kole 15:30 wrócić na rodziny łono. I dzięki temu moje wyobrażenie tego dnia rymsnęło o bruk z kocimi łbami jak ten fortepian Szopena. Znaczy się rymsnęło jak fortepian, a nie rymsnęło jak kocimi łbami.
Bo ja sobie to wymarzyłam tak, że zaczynamy od powitalnego piwa (wypełniono), dosiadamy rowerów (wypełniono), katujemy trochę terenu, robimy przerwę na leniwe wypicie bro na trawce, znowu katujemy teren, znowu sielanka, jeszcze raz teren, kolejna idylla, teren i czynność powtórzyć tak jeszcze z pięć razy i jesteśmy nawaleni jak worek gwoździ. A wyszło tak, że przystanki zrobiliśmy dwa i zapierniczaliśmy po tym lesie jak w zadach zasoleni. Jakby niezbyt byłam przygotowana na takie zderzenie z rzeczywistością.


Takie mylące foto niezwiązane ani z poprzednim akapitem, ani z następnym:D

Chyba, że ustawi się statyw z dwóch rowerów, to i fotograf się załapie © CheEvara




I pewnie dlatego całkiem spektakularnie odcięło mi prąd w trakcie tej wyrypy. Poczułam się jak takie miasto nocą, już dobrze po północy, któremu wyłącza się światła. I gasną najpierw oświetlenia mostów (moje ręce – nie miałam siły trzymać kierę), potem latarnie przy co mniej obleganych arteriach (syndrom waty w nogach), w końcu zostają tylko czerwone światełka na iglicach (alarm energetyczny w zakończeniach nerwowych i dość czytelny sygnał ze strony organizmu, który pokrótce można opisać jako „wal się na ryj, lebiodo, bez paliwa nie jadę. Daj mi jakieś raketfjułel”. Wypaliłam dosłownie wszystko. Banan odrobinę mnie uratował, ale kręciłam już potem bez komfortu. A Radek popier*tyndalał bez litości, koks jeden.

Jednak nie to było najgorsze.

Najstraszniejsze i najbardziej przerażające są te hordy monstrualnej wielkości komarów, których jest – jak nas poinformował Niewe – w samym Kampinosie 112 GA-TUN-KÓW. Jezuśku na niebiesiech, jaki te suki robiły nalot! Jeżeli nie jechało się szybciej niż 15 km/h, natychmiast dopadała nas inwazja tych latających, bzyczących sans-ofde-biczes. I teraz se zwizualizujcie pokonywanie w takim towarzystwie podjazdów. Jak ja marzyłam wtedy o miotaczu ognia! DRAMAT I MASAKRACJA ORAZ tradżedy!

Summa summarum tak:
1) trasa zajebcza, ciekawa, pełna świetnych krętych singli, zjazdów, podjazdów
2) stanowczo za mało piwa
3) zaliczyłam trzy piękne wywroty: jedną ścinającą drzewo, drugą CHOLERNIE niebezpieczną na asfalcie, po której jestem tylko poobcierana, żadnych zdarć, mięska na wierzchu, tylko siniaki - krótko mówiąc CUD! - a i tak bardziej interesowało mnie, co z fullem, czy nie przyrysowałam, nie powyginałam, itepe; oraz trzecią w piachu, w którym jak ostatni kretyn zamiast zredukować przerzutę, to sobie dołożyłam. I zaryłam, nabierając do plecaka na oko półtorej tony piasku.
4) stanowczo za mało piwa
5) po tej turlance na fullu nie wyobrażam sobie przyjechać do Kampinosu na sztywniaku
6) zdecydowanie za mało piwa
7) no dobra, niech stracę – Niewe jest zajebisty, Radek jest fajny nie mniej, Adam fajny jest też. Takoż i jego tłentinajner.

Z telefonowego giepeesa wyszło mi, że uczyniliśmy 96 kilometrów. Ile w tym było asfaltu, bo trochę było, nie umiem wyklikać. Może u Niewe będzie info.

Lubcie to.

:D

Bo ja najbardziej lubię o to:

Kasztelańskie robi za ładowarkę © CheEvara


Trzeba by to przeciąganko powtórzyć. Z miotaczem ognia koniecznie.
Kategoria >50 km, fullik, trening


Dane wyjazdu:
77.85 km 18.56 km teren
03:36 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1503 kcal

No można i trzy dychy

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 19

Się okazało, że na tych moich balonach we w fullu można pocisnąć WIENCY niż te nieszczęsne i żałosne 27 km/h.
Lubcie to:D

Rano oczywiście dość niespiesznie pokonałam dystans do-roboczy, tym bardziej, że upał, który uwielbiam, całkiem uczciwie zraszał czoło me potem, znaczy się uruchamiał te nadbrwiowe hydranty. Ugrzałam się i jeszcze podjechałam na podpracową siłownię rano, ale tylko po to, żeby się wykąpać po tych trzydziestu kaemach. Jak siedzieć w takim syfie przez cały dzień?

Żeby tak w robocie nie mieć chędożonego natrysku, fakjen szjet. Nie wiem, jak inni to rozwiązują, ale ja już pogodziłam się z tym, że w owym fitness klubie patrzą na mnie, jak na kogoś, kto w domu chce przyoszczędzić z wodą.

A to swoją drogą :D:D:D

Tak czy siak, lubię jak leje się taki żar z nieba.

A po robocie umówiliśmy się z Gorem i Niewe, że robimy na złość obcemu17 i korzystamy z „jego” ścieżki.

Litościwie pominę to, jak chłopaki sobie ze znalezieniem tejże ścieżki poradzili, ale złośliwie dodam, że teraz mnie już nie dziwi, dlaczego zawsze się tak obśmieją na tych swoich orientacyjnych maratonach.

No ja w piątek miałam z nich pompę:D

Niech z mojej strony Wam wszystkim radości dostarczy fakt, że umówiliśmy się pod Mostem Gdańskim, po czym musiałam spod tego mostu dymać pod Świętokrzyski, bo oni pojechali górą i zlokalizowali się właśnie tam. Ludu, mój ludu!:D

A nad Wisłą lans był taki;) © CheEvara


Niewe triumfuje i już wie, że zrobi na złość Obcemu:D © CheEvara


Pojechaliśmy jeszcze w stronę Łazienkowskiego, gdzie całkiem po polsku ścieżka urywa się w dupie, Niewe uczynił brzydki gest, którego dokumentacja fotograficzna zapewne jest już u niego na blogasku i tą samą ścieżką pojechaliśmy pod rurę, choć w planach tego nie mieliśmy, raczej zamierzaliśmy nabyć piwo w sklepie i wychłeptać je w plenerze, ale na Pradze obrażono nas w jakimś GIE-ESIE wyłączoną lodówką z piwem (skurrrr*wysyny!). No to pojechalim, gdzie nasze przeznaczenie czekało. A wyrażało się one w procentokaloriach, czyli w izobroniku.

A potem był powrót, rozjechaliśmy się z Gorem na Bemowie i bez bliskich spotkań drugiego stopnia z szynszylami i rosomakami, które nawijają się po to, aby – wg puchatego – brać je do ręki pobiłam swój rekord prędkości na fullu. Naprawdę nie sądziłam, że wyciągnę na tych grubasach 3 dyszki. A Niewe mówi, że popylaliśmy nawet i 32 kaemy na ha.
<big></big>

Dane wyjazdu:
82.59 km 19.52 km teren
03:44 h 22.12 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1540 kcal

Z pewną dozą nieśmiałości na fulla wsiadam

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 9

Ponieważ ciągle nie mam nowego sztywniaka, który mógłby godnie zastąpić Rzymianina, który kąpie się w Brunoxie, którego zapach bardzo lubię (lubię powtórzenia z KTÓRY), pojechałam ja z żadnym ociąganiem do pracy na Szpecu Fullu.
Żadne ociąganie objawiło się tem, że na ryju uśmiech jęłam posiadać debilny już od salonu, w którym godnie full sparkowany jest, żeby nie rzec SPARCZONY.

O jak mi się droga DO pracy dłużyła!

Uhuhuhu!

No i o!

A po pracy zapoznałam się z niejakim Krzysztofem, który mnie gonił, także na fullu, na Scociku. Cisnęliśmy kawałek od Kępy Potockiej, najpierw on schowany za mną i jadący w promocji powietrznej, potem ja wskoczyłam na tyły, znowu na front i przy Sanguszki sprawiedliwość wymierzyły czerwone światła. No to się zintegrowaliśmy. Zaczął Krzysiek wyrażeniem szacunu.A zintegrowaliśmy się jezdnie, razem już jadąc dalszą trasę, bo od integracji browarnej to ja mam piątek. I weekend cały. Łącznie z poniedziałkiem, bo zazwyczaj tak mi się rozlewa szeroko to pragnienie.

Ale pogadalim, próbowałam namówić go na zbajkstatsienie się, obaczym, co wyjdzie z tego.

Ujechana dwukrotnym zrobieniem najfajniejszej trasy rowerowej w Wawie zawinęłam na dom.
Gdzie normalnie pachnie, nie wiem, dziecięliną, dzięcieliną, gr(d)yką jak śnieg białą, a u mnie po roznosi się rozkoszny aromat Brunoxa.

Dane wyjazdu:
86.43 km 12.56 km teren
03:14 h 26.73 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 (100%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1265 kcal

No i zepsułam Centuriona

Środa, 18 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21

Qrwa mać, Hure, Nutte, Querva madre!
Suport umarł, co raczył objawić mię to radosnym SZCZELANIEM Z ŁOŻYSK, a wyładowana empetrucha pomogła mu we wkrwieniu mnie, bo normalnie, z Rejdżami w ucholcach, zlałabym to sikiem modrym (czyli po spożyciu PAŁEREJDA BLU).
A tak to słychałam tego pstrykania.

Wieczorem ścignęłam Karolinę po NAJZAJEBISTSZEJ ścieżke we w Łorsoł, po której mogę jeździć dzięki łasce i uprzejmości obcego17. Zaczyna robić się na niej tłoczno. I najbardziej wpienia mnie, że korzystają z niej lamy na holenderkach, jadące dokładnie półtora kilometra na godzinę i – jak przystało na lamy, dokładnie te z rodziny nie grzeszących kumacją – jadą absolutnie całą szerokością tejże kurde traski, fakin szmakin MAĆ!


Odprowadziłam Karolajnę do centrum i głodna (ja qrna jestem WIECZNIE GŁODNA!!), ale mimo to okrężną drogą pojechałam do domu. Gdzie wykręciłam skur-suport-wensona i utopiłam w Brunonie (uwielbiam jego zapach:D), w nadziei, że to nie zjechane łożyska, a po prostu syf, piasek, kawałki pizzy, żarcia dla chomików i wyliniałych pająków. Się zobaczy. Czeka mnie parę dni katorgi na fullu. Tfu! LANSU!! Lubię tooooo:D

Trudno. JAKOŚ TO PRZEŻYJĘ:D

Nie znam się na żywotności suportów, ale miał prawo odmówić posługi po zrobieniu ponad ośmiu tysia kilometrów?

Dane wyjazdu:
61.49 km 0.00 km teren
02:38 h 23.35 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 873 kcal

Serwus. Trzy wozy buraków żem przerzucił.

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 1

Obiecałam exocetowi piosenkę o Specjalu wypitym nad morzem, niekoniecznie machając nóżką na molo. I zarzucam.



Mam fazę na muzykę hiszpańską, a to niechybnie oznacza, że MUSZĘ w tym roku dokończyć moją wyprawę espaniolską z 2009 roku. Poza tym rano obudziło mnie brzęczenie muchy, co też na pewno oznacza MUS powrotu do Iberlandu. Nie wspomnę już o tym, że oznacza to także, że muszę kupić sobie jeszcze jeden rower.

Już widzę bogacza na wielbłądzie w moim królestwie niebieskim.

Chociaż korci mnie też Gruzja.

Ale jak posłucham tego:

&feature=related

to jednak raczej HISZPANIA.

Dane wyjazdu:
60.50 km 0.00 km teren
02:41 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1109 kcal

Ja chcę na wakacje!!!!

Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 8

Gdy jechałam w niedzielę maraton, dostałam se sesesmana: „ZJUTUBUJ sobie La Pegatinę!”
Dojechałam w poniedział rano do roboty i zamiast najpierw odpalić bajkstatsa, żeby ogarnąć panujący na nim zapierdol, odpaliłam jutjuba.

I od rana słucham, ryj mi się szczerzy, bujam się, tupię nóżką, wierzgam na boki i do środka kolankami, łepetyna lata mi jak samochodowe pieski stawiane przy tylnej szybie. I se wspominam najzajebczejsze wakacje we w mojem życiu, kiedyśmy z Centurionem przemierzyli niecałe trzy tysie hiszpańskich kaemów.

Bo La Pegatina śpiewa se po hiszpańsku.

I ja se właśnie wszystko przypomniałam.
Barcelońskich ulicznych grajków, imprezowych Brazylijczyków poznanych w gorrrącej Tarragonie, picie do rana wina z Baskiem, który zamieszkał w Almerii, wielka patelnia paelli wyżarta w podwalencjańskim El Saler z najpiękniejszym facetem na świecie, setki poznanych prześwietnych ludzi i wszystko to właśnie w rytmie TAKIEJ muzyki.

Idę walnąć łbem o jakiś zbrojony beton.

Tym bardziej, że jest i piosenka o Monte!



FOK.

Dane wyjazdu:
72.34 km 68.88 km teren
03:18 h 21.92 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1852 kcal

Kurna, wreszcie, nooooo!!!! [Mazovia w Legionowie]

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 57

Zacznę o tak:

A po co tytuł takiemu zdjęciu? A nawet zdjęciowi?:) © CheEvara




Jużech myślała, że nigdy nie zlezę z tej trójki, a tu proszę, wystarczyło, że najlepsze laski na Mazovię nie dotarły i Che przyjechała na pierwe mNiejsce. Ubłocona, jakbym cały dzień spędziła na mecie INNEGO RODZAJU i wpadła po tym spędzaniu do rowu.

Chociaż lasce z drugiego wsadziłam tylko parę sekund i doprawdy nie miałam pojęcia, że tnie za mną. A musiała ładnie nadgonić.

Za to mojej KOLEŻANCE z Sierpca, tej od omamów i hamletowskiego dylematu TO RIDE mostkiem OR TO RIDE brodem, włożyłam 5 minut. Tak, przyznaję, SKRÓCIŁAM TRASĘ, tym razem ścinając trzy zakręty. Proponuję odebrać mi to PIERWSZE miejsce:D

O, ludzie, ludzie.

Ale pogoda była chamska, co? Taka zupełnie nieuntegracyjna.

Wjechało się na metę w stanie o takim o:

Pogoda może nie dla bogaczy, ale dla winnerów jak najbardziej;) © CheEvara


W skrzywionym kasku, ale z ryłem roześmianym © CheEvara


No.

Wszystkim, którym się już z domu chwaliłam (bo co będę ściemniała, że się NIE chwaliłam), ględziłam „ale wiesz, Kaśki Ebert nie było, Zychówny tyż nie, to i dojechałam pierwsza”. A owi wszyscy na to:

WEŹ, BO CIĘ JEBNĘ, CO?

W sumie racja. Każdy swój sukces zaraz zniszczę, jak gołębia sraka nową kapotę z karakuł.

Aby nie dać satysfakcji niejakiemu panu ZETINHO, przyznam tu, publicznie, z ręcyma na sercu i godnością na kłykciu, że mnie wyprzedził. A cieszył się przy tym, że ja nie wiedziałam, czy mu palnąć, czy go sieknąć.:)

Szcygan mi uciekł, choć startowaliśmy z tego samego sektora. Nie dogoniłam tym razem Goro, a pierwsze miejsce zawdzięczam GŁÓWNIE mojemu dyrektorowi sportowemu, który po dwóch tygodniach gipsu na nadgarstku pojechał dziś giga (a przed startem mówił, że raczej jedzie fit, zazwyczaj jeździ zaś mega) i tylko mnie opierdalał:

JEDŹ! NIE GADAJ, TYLKO JEDŹ!

I tak 14 razy. Bo tyle razy korciło mnie, żeby zagaić do kogoś, uciąć sobie pogawędkie podczas wyprzedzania.

Ale nie, ten jechał i tylko pluł mi na koło:

JEDŹ, A NIE GADASZ!

No to jechałam taka uciśniona, strącona w przepaść, nieszczęśliwa. Wilk i Niemiec i jeszcze nawet TALIB!! W jednej osobie.

Poza miejscem na pudle wiele się nie zmieniło. Na podium wskoczyłam już lekko nieważka, bo przecież trzeba było przyjąć do organizmu izobronik. Sztuk ile, nie pamiętam. Niewe płacił, więc pewnie mi zliczy (podaj numer konta, Człowieniu, oddam z odsetkami i należną Tobie lichwą;)). Oprócz tego, że byłam już trzaśnięta, byłam też równie brudna. Kto by się tam kurna mył, jak można w tym czasie pić piwo. I to nie za swoje (Niewe, licz, kurna, licz dobrze!) :D

A na mecie postaliśmy przy Żubrze © CheEvara


I taką zważoną, brudną zawieziono po wszystkim do domu.

Ale aż dziwne, że ekipa, z którą przybył Fascik zechciała mnie zabrać do samochodu. Taką upierniczoną. O rowerze oblepionym błotem, który pojechał z Fascikiem do Gdyni na odchudzanie, nie wspomnę.

A tak WOGLE to Fascik i trzech kolarzy z Naftokoru u mnie nocowali z soboty na niedzielę!!! Co robiliśmy – nie powiem, ale DLACZEGO NIE CHLALIŚMY PIWA to nie rosumię ja do tej pory;)))

Gdyby ktoś pytał, czy na CZYDZIESTU CZECH (do których tych Czech mam za darmo) metrach kwadratowych CheEvarowa da się zmieścić moich pięć rowerów i cztery przyjezdne oraz czterech facetów położyć do spania, to oświadczam, że można.

Tak powinien wyglądać mój dom CODZIENNIE © CheEvara


Moje dwa Szpece zostały w salono-sypialni, czyli jedynym posiadanym przeze mua pokoju:D

Fascik przekupił mnie Monte, a jak wiadomo dla Monte to ja zrobię wszystko;). I udało się chłopaków ugościć. Mam nadzieję, że godnie. Mówią, że się wyspali, ja im wierzę, choć przychodzi mi to z trudem.

I cholernie żałuję, że Fascik nie mieszka w stolicy, bo widziałam go na oczy drugi raz w życiu, a jestem pewna, że znam go około 312 lat (i to do kwadratu) i że jest moim wirtualnym bratem bliźniakiem. Rly. Rzadko mi się zdarza, żebym z kimś weszła w tak automatyczną komitywę.

A obśmialiśmy się w sobotę!
Superancko było.

Co ja więcej mogę… Trasa super, uważam, a jedyne, na co bym popsioczyła, to na piaszczyste podjazdy, nie do zmielenia dzięki tym, którzy nie… zmielili i tuż przed mojem kołem schodzili lub też spadali z rowerów. Ale grunt, że w ogóle były górki, bo w Sierpcu to jakaś MASAKRACJA była.

Że też ja nigdy – mieszkając tak blisko Legionowa – tam się nie zapuszczałam.

Obcy17 przybył, ale Monte nie miał, szczelam historycznego focha.

Tu jeszcze przed startem pozujemy Pijącemu_mleko:
No ładna ekipa, podoba mi się, ja w roli rodzynka (a raczej rodzynki;)) © CheEvara




Goro NIE PIŁ PIWA i uważam, że to jest dopiero granda.
NA PEWNO MIAŁ BROWAR W BUKŁAKU. I opił się do oporu. Innego wytłumaczenia nie widzę.

Strasznie to dziwne, TAKI GORO BEZ PIWA.

Wielkie congraty dla emoniki, też było grane pudełko!!

Wypiłyśmy tym razem po niewiele – w porównaniu z tym, co wchłonęłyśmy w Wejherowie;). Czuję braterstwo dusz. Nie tylko ze względów chmielowych.

Nie wiem, dlaczego tu mam taką minę... © CheEvara



Co jeszcze…

Makaron zobaczyłam i standardowo go nie tknęłam.

Zresztą, po co jeść, jak można pić? I to pić PIWO??


Strasznie chaotyczny ten wpis mi wyszedł, ale taka jestem, trochę szalona, trochę zwariowana.

:D:D:D


P.S. Dzięki Niewe za fotki, ale next time WYTRZYJ OBIEKTYW:D
Pijący_mleko - DZIĘKI TEŻ!;)


apdejt:

Wystarczyło w niedzielę zamieścić foto na FB... © CheEvara


żeby rano zostać w pracy powitaną O TAK: © CheEvara


A to już jest co najmniej krejzolskie;)
I tak:D © CheEvara


Dane wyjazdu:
41.30 km 0.00 km teren
02:06 h 19.67 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 912 kcal

Doliczam se kolejny dzień wolny, lajlajlaj:D

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 3

Za sobotę, w którą musiałam spełnić obowiązek zawodowy. Trwał co prawda piętnaście minut, czyli kwadrans, czyli jedną czwartą godziny, czyli tajming potrzebny na wyżłopanie dwóch piw lub też wychłeptanie kawy latte z półlitrowego kubasa. Ale czy to ważne, ile trwał? Mogłam wtedy jechać sobie szlaczkiem, albo podjechać nad Wisłę, by tam na śmierdzącym jej brzegu rozłożyć se kocyk i doopalić to, co na co dzień skrywam pod rękawem koszulki kolarskiej bądź nogawką spodenek, też kolarskich:D

A musiałam zrobić dżob.

A potem przybyłam do domu. Gdyż należało WZGLĘDNIE ogarnąć bordello bum bum, aby zmieścili się w nim: SZANOWNY mój Brat Fascik, jego świta z Naftokoru i ich przepięknej maści bicykle. Obrzydliwie lekkie, dodam.

Uczyniłam też zakupsony, zupełnie obco czując się sama ze sobą, gdy obojętnie mijałam lodówki z piwem.

Zdążyłam nawet pojechać do Decathlonu po koks, czyli po żele.

Udało mi się też nawet zrobić kolację. Fascik i jego świta orzekli, że smaczną.

Posiedzielim, pogadaliśmy, OBŚMIALIŚMY SIĘ i należało pójść w kimę. Łatwe to nie było, gdyż wszyscy odczuwali towarzyski niedosyt i czuli się nienagadani.

A wszyscy oni mają tak NIEPRZYZWOICIE lekkie rowery, że, choć NIE OKAZAŁAM tego, to rękaw zmoczyłam łzą rzewną:D
Chcieli mnie zniszczyć psychicznie. Chyba.


[ALE TO SIĘ ZMIENI(A). Ten rower, ta waga, BĘDZIE MOC!;)]



No i spłakałam się:

&feature=related

choć akurat tutaj to ze śmiechu:D.

Dane wyjazdu:
76.27 km 20.55 km teren
03:23 h 22.54 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1144 kcal

Jade sobie jadę wozem, se przysypiam...

Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 18.05.2011 | Komentarze 37

Jade sobie jadę wozem, se przysypiam...

A TU NAGLE! Szynszyla skrzeczy!



Aczkolwiek tylko biegła. O krwa, ale to jak! Ona napierała! I mam świadka.


Nie wiem, jaki związek z szynszylą mogłyby mieć placki z Samiry (Goro nazywa tę knajpę Samantą), ale świadek je wiózł, one się tłukły w sakwie, to pewnie i szynszyla się przestraszyła.

I biegła. O krwa, ale jak!

Ale do WODY. Bo potem będzie brzeg, ale aby do brzegu, trzeba do wody. Najsamwpierw (zajebiste słowo, swoją drogą).


Wyrobiłam w robocie CZYSTA SZEJSET procent normy i zasłużyłam na ludzkie, normalne, cywilizowane, kosmologicznie poprawne wyjście z pracy. Czekała mnie jeszcze wycieczka po rower, bo dzięki przepisom ppoż administrator budynku wyjebał stojaki HEN daleko na hale, gdzie łowiecki jedna drugą... podszczypywała. A wcześniej stały jak Budda chciał przy wejścio-wyjściu.
(Po niedzielnym maratonie w Legionowie, z którego foty zamieściłam na Afe!Zbuku, kumpel napisał mi: „Gratuluję, teraz możesz rower zaparkować obok śmietnika”. Bo taką lokalizację na stojaki uradziły jakieś mezmózgie yeti)

[W zasadzie yeti to on czy ona?]


I przeszedłszy (też fajne imiesłowo) się po bajsikla, pojechałam na Pole Mokotowskie, którędy ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO przejeżdżać mieli Goro i Niewe.

Na tymże Polu (nigdy nie zrozumiem, dlaczego to jest jedno pole, jak ewidentnie są dwa – to PRZED kładką i tamto ZA kładką) działy się sceny dantejskie w ramach corocznej studenckiej rozpusty, czyli legalnego chlania w krzakach, czyli juwenaliów. Ale o ile spieszeni studenci mogli poruszać się najebani po nakrętkę jak arabski targ tanim szitem, tak zrowerowani już byli dokładnie kontrolowani przez patrole.

I jakem czekała na chłopaków, którzy ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO mieli przybyć na TO Pole PRZED KŁADKĄ i którzy równie zupełnie przypadkowo wcześniej odwiedzili mekkę warszawskich cyklistów, czyli bar pod rurą, gdzie spożyli oczywiście, zaliczyłam cztery obserwacje spektakularnych zatrzymań rowerzystów przez czujne wielce patrole policyjne. Dwa z tych zatrzymań składały się z badania trzeźwości tych zbrodniarzy na rowerach metodą na CHUCH. Prawie obsmarkałam się ze śmiechu. No, profeska!

I w końcu przyjechali. Zupełnie przypadkowo. Niewe i Goro. Chyba chorzy, bo pod rurą wypili tylko po jednym.

Razem podjechaliśmy do tej Samanty po te PLACKI, co do których Goro wyraził wcześniej pewną wątpliwość skierowaną do Niewe:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!

Oświadczam, że Niewe nie jest tam jakimś Albańczykiem z Albanii, żeby samemu te placki WPIE$%&AĆ.

Obkupił się chłopak jeszcze w inne specyjały i obładowany jak jakaś chędożona beduińska karawana poprowadził naszą szanowną ekskursję do Bemola, ekskluzywnego lokalu z wyszynkiem, gdzie wypili jeszcze po piwie (czy po dwóch?) i gdzie nastąpiło rozstanie z Gorem. Załkałam oczywiście na to potajemnie, emocji starając się nie okazać (swoją drogą, zajebisty szyk zdania).

No i teraz czas na szynszylę.

Szynszyla, mili Państwo prezentuje się tak:

Jedzie sobie wozem, se przysypia... © CheEvara



Niestety nie znalazłam zdjęcia szynszyli w galopie lub też w cwale, musicie sobie zwizualizować taką szynszylę napierniczającą z naprzeciwka, a nie śpiącą.

No bo tak. Jedziemy se z Niewe, jedziemy, placki w sakwie skwierczą, sakwa na wybojach podskakuje, wyboje na drodze są, a droga po prostu prowadzi. Prowadzi też Niewe, który olewa moje wskazówko-zachcianki („jedźmy TERENEM, muszę se coś wpisać w kratkie”) i prowadzi przez asfalty. Kiedy ja mówię, że jedźmy jednak asfaltem, Niewe ZBACZA w teren. I w tym terenie walczy z lampką. Napierniczamy tymi duktami, wgapiając się w ciemność przed nami, kiedy

NAHLEEE!

Ale to tak najnahlej!

Nahle z naprzeciwka nadbiegła szurając niemożebnie SZYNSZYLA jakaś! Biegła w takim zapamiętaniu prosto pod koła! Biegła W AMOKU to mało powiedziane!
Ona, złociutcy moi – pardoą maj lengłyż – NAKURWIAŁA!
Na... dbiegała, jakby jakąś życiówkę biegła! Albo jakby umykała jakiemuś ZWIERZU ostatniemu w łańcuchu pokarmowym.

Ale mnie suka wystraszyła!

Aczkolwiek dyskutowałabym, czy to jednak była szynszyla.

Mógł to być:

Borsuk:

Jak to jest borsuk, to ja jestem Marit Bjoergen. To jest owca!:D © CheEvara


Albo pancernik (łacińska nazwa POTIOMKIN):

Jakbym tak wyglądała, też bym panowała na morzach poprzez wygrywanie bitew artyleryjskich i niszczenie wrogich jednostek nawodnych wszystkich klas. © CheEvara


albo też rosomak (ten na przykład z rodziny afgańskich):

Rosomak jest jednym z największych – obok wydry olbrzymiej i wydry morskiej – przedstawicieli rodziny łasicowatych © CheEvara


O pardą, jednak ten:

To jest jakiś kuguar raczej! © CheEvara



Nie wiem, co to było, ale szurało profesjonalnie!

Aż musiałam zeżreć PLACKI.


Kurna, taki stres!


------
O, właśnie dostałam maila:

,,W związku z licznymi prośbami najemców budynku Trinity Park I, dotyczących przywrócenia stojaków rowerowych na pierwotne miejsce znajdujące się przed wejściami do budynku, administrator informuje, że stojaki zostaną ponownie ustawione przed budynkiem, jednak w taki sposób, aby nie kolidowały z przepisami bezpieczeństwa pożarowego''.


Wiedzą, że z mistrzem (wersja na kontynent i dla Niewe: mistrzynią) się nie fika!:D
Lajkit!

Dane wyjazdu:
60.14 km 0.00 km teren
02:34 h 23.43 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: 1126 kcal

Wiem, że najlepiej jest zignorować

Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 37

Ale jak mnie wkurwia taki mandzioł, to nawet ja, grafoman (wersja dla Niewe: grafomanKA) opisać nie umiem.

No i dokarmiam trolla © CheEvara


Ja jebię.