Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2011

Dystans całkowity:2045.72 km (w terenie 364.50 km; 17.82%)
Czas w ruchu:91:47
Średnia prędkość:22.29 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:1318 m
Maks. tętno maksymalne:189 (98 %)
Maks. tętno średnie:169 (88 %)
Suma kalorii:32743 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:63.93 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.40 km 0.00 km teren
02:19 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: kcal

Chyba wprowadzę na Che_bikestats cotygodniowy raport kapusia:)

Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 38

Dlaczego?
Bo tak.


Uhahaha, dziś wiatr w ryj. Co może w przypadku lekkiego Rockhoppera nie jest takie uciążliwe, ale ja dziś na Centim. A na nim… Uhuhu. Słomki w kiosku Ruchu.
Tak ciężko.

A dlaczego na Centim? Bo na Specu dziś siedziało o:

Pesendżer Stanislaw Paluch... tfu! Pająk;) © CheEvara


Zlękłam się, darowałam mu życie, niech se siedzi. Co się będzie w takiej pajęczynie kisił.

A w ogóle graty ze Speca już mam, teraz już „tylko” czeka mnię przekładka.

Słyszycie to, jak Centi z radości strzyże rogami?

Ja słyszę. Słyszę też, że dzięcioły zalęgły się pod okapem.


--

Z moimi obydwoma poobdzieranymi kolanami wyglądam jak upadła na KOLANA Madonna. Van Klompfa. Tego, który maluje klomby.


Dane wyjazdu:
76.30 km 0.00 km teren
03:06 h 24.61 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wczesne poranki są nie tylko naczural, ale też ekolodżi

Poniedziałek, 19 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 20

Chiba mnie z leksza pobździło, żeby – zamiast spać, a raczej odsypiać weekend – zapierniczać od rana na rowerze. Od świtu nawet bym rzekła („Szła baba o świcie: ‘Jeszcze się grzmocicie?”’).

Dzień się roooodzi, noc trucjleeeeje:D © CheEvara


Pochowaly się te rowerzysty, nie ma z kim się ścigać ani rano, ani po robocie.
Gdzieś na Puławskiej mignął mi, zdaje się mors. Mam nawet na to dowód:

Mors był we Wawie i nie powiedział:D © CheEvara


Jest to też kolejny dowód na to, że mors jest tym... no... ciotem. Jeździ jakimiś blachosmrodami;)

Wieczorem ino spotkałam Janka (tego od obdartego fizysu;)), ale podążaliśmy w kierunkach różnych.

Padły mi BACZERY w pulsaku, wskazań Ha-eRu i kcali nie budjet!



Skakaliście kiedyś na bandżi?
Czy może na Wandzi?:D


Dane wyjazdu:
87.54 km 22.00 km teren
03:58 h 22.07 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1487 kcal

Nie wiem, my się chyba nigdy niczego nie nauczymy

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 28

A na pewno ja.
Faścik podobno przeze mnie jest tak zepsuty, a przynajmniej daje się zepsuć. Mi albo mnie.
No bo spać trzy godziny z piątku na sobotę, z soboty na niedzielę spać godzin pięć?

Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy.

Ale i tak było zajebiście.
Zanim wyturlaliśmy się z domu na łoweły, poszliśmy zaspokoić Monte-głoda. Całe Bródno spalę, jak Monte będzie dostępne tylko w jednym sklepie. Tym razem znaleźliśmy przy drugiej próbie, ale w sobotę rano nie dostałam Monte w żadnym z pięciu sklepów. Właściciele dostali ostatnie ostrzeżenie. Siriusli.

Gdy wracaliśmy ze sklepu, Faścik przeszedł ekspresowy kurs dostarczania Monte do domu. Uchowaj Panie przed tym, aby kubek Monte wziął i się przechylił lub też, strzeż nas Maryjko, obrócił do góry denkiem. Wtedy Monte się bełta, a bełtane Monte wiadomo kto je.
CIOTY.
Podlinkować Wam morsa? Czy sami już się domyśliliście? ;)
No i tak o.
W domu wydzwoniłam Niewe, tym razem naprawdę jeszcze najebanego, bo wczoraj to on – prostuję na jego życzenie – dopiero w stan ten się wprowadzał. Zsynchronizowaliśmy zegarki, do tej akcji przyłączyli się izka z siwym i na skutek tych ustaleń godzinę później byliśmy już na Moczydle, czyli tam, gdzie pewnej środy świętowaliśmy z Dżankiem, izką i Niewe urodziny tego ostatniego.

Ja w zamian za pewną przysługę zostałam obdarowana przez siwego czteropakiem Kasztelańskiego i czteropakiem Monte.
Po tychże ceremoniach, a nawet ceregielach jęliśmy spożywać.

Gdyśmy spożyli i na nowo zsynchronizowali zegarki i stwierdziliśmy, że izka z siwym mają dwie godziny, ja z Faścikiem niecałe cztery, Niewe ma dwa razy cztery razy dużo, uznaliśmy, że nie pojeździmy za wiele w tum składzie.

Toteż wygłosiłam koncepcję życia: „Oesu, to jedźmy w inne fajne miejsce, gdzie też napijemy się piwa”.

I wprowadziliśmy się w stan Brain Storm-u.
Może Cud nad Wisłą? Nieeee, pełno tam od straszaków miejskich, a z nimi to ja się ostatnio nie polubiłam;)
Pod Rurę? Takoż ryzykownie.

Ale najsensowniej.

Pilot naszej wycieczki, którym okrzyknął się Niewe, zmienił jednak w trakcie prowadzenia ekskursji koncepcję na Latchorzew. I tam wycieczka z epickiej zrobiła się pijacka.

Tylko donosili:

Prawie jak na Oktoberfest, tylko strój i BUFET nie te :D © CheEvara



Na ten widok Niewe prawie mi się oświadczył;).

Piliśmy i piliśmy i nawijaliśmy i chachaliśmy się. Niektórzy molestowali zwierzęta:

Animalsi już są w drodze © CheEvara


A reszta była lekko skonfundowana:
Wyglądają na skwaszonych? NIC bardziej mylącego;) © CheEvara


Ale tylko przez chwilę, bo...
Bo oto na trzy cztery... © CheEvara


i bo prężyli suty:

Gdzie bikestatsowiczó czworo, tam cycków osiem:D © CheEvara


Tak prężyli, że nastrój uległ totalnemu rozprężeniu:

I o. Orzeł głupawki has landed :D © CheEvara


Powyższa seria jest znakomitym studium kolejnych stadiów głupawki;)

Tylko Faścik spoglądał na to wszystko wzrokiem cerbera:

Jeszcze trzy sekundy i chyba nam wysprzęgli :) © CheEvara



Ustaliwszy fakty, że być może warszawsko-zgierska frakcja BS pojawi się na eskowym maratonie w Gdyni, towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Izka z siwym podążyli opierniczyć schaboszczaka niedzielnego, a Faścika i Niewe głód dopadł na miejscu. Obsztyndolili pierogsy i tak nafutrowani (oni, ja nie) mogliśmy udać się do CheEvarowa.

Powoli docierało do mnie, że niestetyż kurważ, wszystko się kończy. Zawija i zagina też. Rzekłabym nawet, że się bezczelnie obstalowuje.

Podczas, gdy Faścik żałośnie pakował się do powrotu, ja i Niewe nawiedziliśmy sklep pod kątem uszczuplenia jego asortymentu z działu Nektary i ambrozje.

Zanim pojechaliśmy na dworzec, zdążyłam jeszcze rozpieprzyć sobie kolano na własnym ogródku. Podkusiło mnie, żeby KARNĄĆ SIĘ Faścikową Birią.
Wpięłam się w spd-y, zrobiłam naogródkowe kółeczko i już się nie wypięłam. Jebłam na lewy bok na oczach Niewe, Faścika i Pani Mamy oraz pewnie wszystkich sąsiadów. Jucha trysnęła.

Kurrrrrrwa, do Faścikowej Birii powinno – w miejscu pedałów – powinno się przytroczyć dwa transparenty z ostrzeżeniami. Na przykład o treści: Wypnij dupę, bo z tych pedałów to na ten przykład się nie wypniesz.

No i o.
20 minut później już robiliśmy zamieszanie na peronie Dworca Wschodniego. Niewe psuł drzwi pociągu, ja pilnowałam, żeby Michał zabrał ze sobą wszystko, a w sumie ja i Niewe razem pilnowaliśmy, żeby Faścik na pewno wsiadł do pociągu i na pewno wrócił „do Libanu, do domu swojego”.
I niestety pojechał. Nie lubię kurna to.


Dane wyjazdu:
129.60 km 21.00 km teren
06:03 h 21.42 km/h:
Maks. pr.:38.60 km/h
Temperatura:26.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:121 ( 63%)
Podjazdy: 49 m
Kalorie: 1927 kcal

Stówka z Niedotykalną Świnią:) A nawet z Niedotykalną Świnią Wyścigową

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 13

Zniszczyliśmy się.
No bo co innego można powiedzieć o chlaniu browaru od drugiej nad ranem do piątej (nad tym samym ranem), spaniu po tymże chlaniu krótaskowych trzech godzin i wyjściu na rower?

Wiedziałam, że tak będzie.

Sama do tego doprowadziłam, gdy – ledwo co zaparkowaliśmto rowery inmajkitsien – użyłam otwieracza do butelek.

I nie były to butelki z plastiku typu PET.

Ale zanim żeśmy pierwszego łynia wzięli, musieliśmy wrócić z Dworca Wschodniego. Na któren to Faścik wjechał o 1:24 nocom ciemnom. Aby go odebrać, o pierwszej wstałam z ciepłego wyra, gdziem czuwając, zaległa, i jak wstałam, przywdziałam trykot i obcisk i pocisnęłam na Specuchu po Michaiła.

Jego osobisty superszybki pociąg przywiózł po ośmiu godzinach brawurowej jazdy jego samego oraz jego rower. Zapakowany w torbo-walizkę, z której to trzeba było rower wyczarować.

Mam focha o to, że rower treningowy Faścika waży tyle, co mój rower startowy.

Ale. W ciągu kwadransa Michaił przebrał się w cyklistę, przysposobił rower swój i zawiesiwszy na sobie rzeczoną wielgachną torbę skierował się wraz ze mua w stronę mojego domostwa. Targową. Ulicą w sensie.
A w domu czekało na nas Monte. I dużo piwa.

Na pierwszy ogień poszło piwo, potem Monte, które zeżarliśmy stękając, a potem było już tylko dużo piwa. Spożyte w moim kitsienie, tuż obok rowerów, przy akompaniamencie naszego gadania.

Do spania wywaliła nas Pani Mama, którą obudziliśmy dyskusjami o życiu coś po czwartej pi-em. A raczej bliżej piątej, też pi-em. Mnie namówiła, Faścik zaś zrobił sobie kawę i zajął się bajerowaniem Pani Matki. Do dziś nie umiem z niej wydobyć, co też jej naściemniał.

O 9:35 ODEMKŁAM oko, najprawdopodobniej lewe, bo spałam od telewizora. Jak śpię odwrotnie, to odmykam odwrotnie, czyli prawe. A prawe – jak wiadomo – jest odwrotnie lewe. 10 minut później czyniłam w usłużnej i pomocnej asyście Faścika śniadanie.

A potem pojechaliśmy na Dereniową, gdzie miałam do odebrania ramę Speca. Mimo że zapowiedziałam w AirBike, że przyjadę po nią w cywilu, pojechalim jednak z Faścikiem ŁOWEŁAMI.

W stronę DO DO DO Dereniowej jechało się fajnie – jak to łowełami i jak to z Faścikiem. Ale Z Z Z Dereniowej było o wiele, wiele ciekawiej.

Musieliśmy bowiem JAKOŚ tę ramę dowieźć do mnie. 24 kajlomajtry.

Michaił uparł się, że to on będzie tej ramie/ramy tragarzem. Zatem ja wzięłam na siebie kwestię logistyczną.


Tak to sobie wymarzyłam.

Mój patent na szelki z dętki zadziałał:

Bardziej lansersko byłoby wieźć tę ramę bez folii, ale ja chciałam popstrykać sobie podczas jazdy:D © CheEvara



aaaa, taki - za przeproszeniem - nieobrócony Faścik jest jeszcze bardziej epic niż jest na codzień;) © CheEvara



Czekaj, czekaj, jeszcze jedno Ci zrobię!:

Uparł się ten Faścik, że on - ten Faścik - tę ramę przewiezie!:) © CheEvara



No i pojechaliśmy. Ja robiłam za dystansowego, czyli stwarzałam – jadąc obok Faścika – odpowiednią odległość antyzderzeniową. Tak, aby nic, co/kogo mijaliśmy, tą ramą nie pierdolnąć.

Na ścieżce terenowej imienia Obcego17 wydawałam nawet paszczą sygnały ostrzegawcze. Wyrykiwane przeze mnie UWAGAAA! Najpierw dziwiło wyprzedzanych rowerzystów (czego ona kurfa chce na takiej szerokiej ścieżce??), ale gdy raczyli spozierać ślipiem we w tył i ujrzeli prawdziwego Batmana, czyli Faścika z peleryną z folii bąblowej, usuwali się w tempie OBY RYCHŁO.

Acz jednego pieszego Faścik prawie jebł był – jak to sam pieszy skomentował – prawie o „Kurwa! Milimetry!”
Fajowo było.

Doprawdy, rama wieziona na plecach, opakowana w folię dla ludzi z zespołem niespokojnego palca, czyli bąblową, radośnie powiewającą na wietrze, wzbudza olbrzymi respekt.

Którego nam w dalszej części rowerowej soboty, po tym, jak ramę zdesantowaliśmy u mnie w domu, bardzo brakowało. Nikt nie dostawał na nasz widok wytrzeszczu, ja już nie czułam się jak samochód pilot przed ciężarówą transportującą wielkiego mechanicznego kreta do drążenia tunelu metra... Ehhhhh.


W chacie zeżarliśmy obiad i próbując dogadać się przez telefon z najebanym Niewe;) wyleźliśmy na ŁOWEŁY ponownie. Niewe tego dnia miał niby hasać z Radziem po okolicach Podkowy Leśnej i Komorowa i istniała szansa, że zjedziemy się w tych samych współrzędnych giepees. Ja nawet Z DOBREGO SERCA postanowiłam przywieźć temu Niewu megapak Isostara.

Z ustawki wyszło – z uwagi na nieszczególnie wczesną godzinę – całe gówno. Niewe robił z Radziem swoje, zatem ja zarządziłam wyrypencję asfaltowo-terenową i pojechalim na Kampinos, pookopywać się w piachu.

I tak traskę skonstruowałam, że przejechalim przez Wiktorów, gdzie tym razem zdesantowaliśmy megapak Isostara. Przerzucając go przez bramę Niewe.

Tak. To mój pierwszy i ostatni dzień pod tytułem „CheEvara – usługi transportowe”.


I tak o nam dzień zleciał. Na jeżdżeniu, obśmiewaniu się i rozmowach o życiu. Faścik vel Niedotykalna Świnia, ja vel Czarna Żmija (własna Pani Matka tak mnie nazwała) wrócili do domu porą wieczorową przesympatyczną ulicą Warszawską, czyli asfaltem, gdzie jeden chuj ledwie zmieścił się pomiędzy nas a wysepkę i to „ledwie” zaowocowało upierniczeniem kołpaka.

Masz za swoje, ty tępy KOŁ(PA)KU.

No.
Czy muszę opisywać, co działo się potem, u mnie w domu?

Nasze postanowienie oszczędzenia się, aby mieć siłę pojeździć w niedzielę, obróciło się w niwecz. Znowu zakończylim biesiadowanie niebawem przed świtem.


Dane wyjazdu:
62.84 km 0.00 km teren
03:12 h 19.64 km/h:
Maks. pr.:42.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:125 ( 65%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1044 kcal

To będzie piękny bjutiful łikęt!

Piątek, 16 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 14

I wiedziałam już to na pewno, na czas, na zawsze, na sto procent, na amen, gdym dostała na taczfona sesesmana od Faścika mojego najulubieńszego, najzacniejszego! A ten mię napisał, że jedzie ku mnię!

Aż żem się cała spociła.

Aż żem potrzebowała siedmiu głębokich wdechów przy profesjonalnym użyciu przepony, aby się uspokoić.

Faścik. Mój najzacniejszy. JEDZIE DO MNIEEEEEEEEEEE!:)

No to po pracy popędziłam kupić to, co należało profesjonalnie schłodzić. TAKIEGO gościa podjąć należy siłom i godnościom osobistom.

Tym bardziej, że zjechać ma do Łorsoł supermegaekspresowym pociągiem z Gdyni JUŻ po ośmiu godzinach szaleńczej jazdy?

Poświęcenie jest.
Cosik mię mówi, że Faścik naprawdę musi mię OCIUPINEŃKĘ lubić...

Dane wyjazdu:
76.50 km 0.00 km teren
03:23 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1402 kcal

I złupili mnie, banda polskich decydentów

Czwartek, 15 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 26

I do tego w mundurach. Jak ziemniaki. Jak nieosolone ziemniaki, dodan bo tak nieprzyjemne potrafią być wlaśnie nieosolone ziemniaki.

Dostałam mandacik.

Za przejazd po przejściu dla pieszych.

Tadaaaaaaaaaaaaaaaaaaammmm:)

A ja się sromałam, że wyszłam za wcześnie z pracy i posiedzę u dentystki w poczekalni i się naczekam, a nie lubię. No to mi panowie te 15 minut, podczas których rozpłaszczałabym sobie zadek w poczekalni, ZAGOSPODAROWALI.

Jak pięknie.

Oczywiście ja, w naiwności swojej i wielkiej otwartości dla świata, do końca nie wierzyłam, że zatrzymują mnie z TAKIEGO POWODU. Se pomyślałam, że może znowu jakiemuś Indonezyjczykowi zaiwanili rower i teraz wszyscy jesteśmy podejrzani, przynajmniej o posiadanie.

A tu jestem nie tyle podejrzana, a już oskarżona. Stówa. O tyle będę bardziej zdrowa i trzeźwa:D

Nie lubię się płaszczyć i prosić. Toteż wyrzekłam: Pisz pan ten mandat. Oby rychło.

I było rychło. Zdążyłam nawet wyjść na późnonocny rower.

Dane wyjazdu:
58.64 km 0.00 km teren
02:53 h 20.34 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1057 kcal

Mało. Mauo

Środa, 14 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

Takie dni właśnie lubię. Choć mało związany był z rowerem, to jednak zawodowo cymes – stał pod znakiem Glacy i jego nowego projektu MyRiot. Płyta zajebista, klipy jeszcze lepsze, a sam Glaca… ja pierdolę. Wypas. I tylko szkoda, że grafik mieliśmy tak napięty, że nie byłam w stanie nigdzie dojechać rowerem.
Szkoda, bo bym spaliła to, co opierdoliliśmy na ciepło w Samirze.


Centurion jeździ, jeździ, przemieszcza się, ale… mogłoby być lepiej.

W ogóle dajcie mi kogoś, kogo będę mogła rozjebać poprzez rozerwanie na drobne paski.

Dane wyjazdu:
64.55 km 0.00 km teren
02:57 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1066 kcal

Badko świedta, nie wytrzybab!

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 9

Ponoć prawdziwy twardziel DIGDY DIE BIEWA KATARU.

To ja jestem miękką fujarą.

Mam katar.

&feature=player_embedded

Ja! J-A. Jestem. Przeziębiona. I nie. Wcale nie dla odmiany od stanu zwanego ciągłym głodem. Jestem przeziębiona wespół z głodna.

Nie wytrzybab.

Dane wyjazdu:
44.27 km 0.00 km teren
02:12 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:159 ( 82%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 886 kcal

Proponuję kolumbijski krawat z jajec

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 2

Smutne jest to składanie się letnich ogródków. Tyle Wam powiem.

Ale o.
Oczywiście standardowo po wyścigu w NDM zamiast opiertyndolić jakąś paszę, to opierniczyłam mnóstwo piwa, skutkiem tego teraz przez cały następny tydzień będę głooooodna.

Zawsze tak jest. Zawsze se obiecuję pełną fachową regenerację po maratonie. A potem jest jak zwykle. Czyli zawsze jest niepełna amatorska nieregeneracja po maratonie.

Być może jest też tak, że jak jeżdżę na fullu, to jestem ciągle głodna. Ale już rano, na Rockhopperze też byłam głodna. Muszę znaleźć inny klucz do tej zagadki. Mam nadzieję, że będzie na przykład z chałki. To go opierdolę!!

Niekoniecznie na ciepło.

Dane wyjazdu:
21.70 km 0.00 km teren
00:47 h 27.70 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:24.0
HR max:155 ( 80%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: 327 kcal

Sprawdzić czy nie ksionc

Poniedziałek, 12 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

A raczej, czy trzeszczy (czeszczy), czy nie trzeszczy (nie czeszczy)? Zamiast go, tego rowera, Rockhoppera umyć niedzielnym wieczorem, to się wolałam nawarzyć [jak zawsze, huehuehue]. I takim to sposobem na ufajdanym rowerze musiałam sprawdzić, czy ten ufajdany rower robi, czy nie-e. Robił. Ale nie do końca tak, jak ja chcę i jaką mam wizję. A ja strasznie nie lubię, jak ktoś robi cokolwiek nie po mojej myśli.

A pewnie by robił, gdybym go umyła, nasmarowała i polizała tu i tam.
Ale nie robił.

Nie miałam na to jednak czasu. Bo wolałam się nawarzyć.
A rano zamiast zrobić poranną tempówkę, inaczej zwaną rozjazdem, to jeszcze podjechałam na siekierzastą kawę do kumpla. Nie pomogła w ogóle. Ja już chyba zawsze będę tak rozpierniczona po maratonie.