Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl licznik odwiedzin blog
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zwykły trip do lub z pracy

Dystans całkowity:19495.35 km (w terenie 1188.78 km; 6.10%)
Czas w ruchu:906:46
Średnia prędkość:21.37 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:34423 m
Maks. tętno maksymalne:193 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:422939 kcal
Liczba aktywności:348
Średnio na aktywność:56.02 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
72.58 km 0.00 km teren
03:08 h 23.16 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:163 ( 84%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1219 kcal

Pierwsza zasada na BS to...

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 24

... nigdy nie chwal się, że jesteś na bieżąco z wpisami, bo następnego dnia będziesz o trzy do tyłu:D
Jak ja teraz. Doświadczyłam i dzielę się tym z Wami ku przestrodze.

Lubię wszystkie zwroty z ,,ku''

Jak ,,ku...", a nie będę kląć:D



Nie idźcie tą drogą psie Ludwiku i suko Dornie. Czy jakoś tak.

Od tygodnia turlam się na fullu, nie narzekam, buja mnie, czasem zblokuję zawieszenie i pocisnę. I jedyne, co mnie konfunduje to wkurwione spojrzenie z kuchni, gdzie Centi ciągle zbrunoxowionym jest.

Jestem chyba jakąś sensacją. Dupa na fullu. Obczajają, doganiają i nawet zagadują. Z krótkiej INTRODUSJI dowiadują się, kto żem ja i nagle przestają chcieć jechać w moim towarzystwie. A to telefony im dzwonią, a to nagle przypominają sobie, że na kogoś czekają.

A dziś mój sąsiad, z którem to jeździłam w tamtym roku po Słowacji i Austryi pojechał SAM, BEZE MUA, do Norwegii i qrva, na pewno fiordy mu sakwy przetrzebiają!
Fok.

Chcę stanowczo na wakacje.

Dane wyjazdu:
52.34 km 6.21 km teren
02:11 h 23.97 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 808 kcal

Nadgoniłam ze wpisami. Ciekawe, na jak długo:D

Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 14

Znowu nie posłuchałam Czarnego, który wieszczył opady deszczu i tym samym odradzał jazdę na fullu – czasem mam wrażenie, że on o tego mojego eFeSeRa bardziej się szczypie, niż o swój rower – ale i tak pojechałam Speckiem do pracy. Zaczynało się wypogadzać i jedyne, co psuło mi zabawę, to wypakowany plecak, przez który dość ciężko atakowało się wszystko, co na drodze wyrastało.

Ale i tak miałam do roboty całkiem daleko.

Zaczynam na tym nie najlżejszym rowerze wyciągać imponujące prędkości. Udało mi się nawet dojść jednego pro-bikera w takiej samej jak ja koszulce, na światłach poczęstowaliśmy się uśmiechami i rozjechaliśmy się prawo/lewo.

Może się zatem okazać, że trenowanie na ciężkim fullu, na którym trochę trzeba z nogi podać, opłaci mi się i jak podam z tej samej nogi na odchudzonym przez mojego Bradera Fascika Rockhopperze, to przyjadę na metę razem z Rękawkiem.

Nawiasem mówiąc, raz już przyjechałam, tyle, że to były Chorzele, a ja zostałam wydymana na trasie i na mecie wydymana też, zostając sklasyfikowana na dystansie mega. Ale jak to brzmi: przyjechałam na metę ZARAZ za Rękawkiem!:D


Dopada mnie powoli stres przedmaratonowy. Jak nic w sobotę aparat gębowy odmówi mi posługi i z tych nerwów nie wydobędę z siebie słowa. Przed Legionowem też tak miałam, ale nie chciałam wyjść na nietowarzyską lochę, w końcu gościłam NUBF-a (Najlepszego Uznanego Brata Fascika), i gwiazdy Naftokoru. Strasznie dużo siły kosztowało mnie udawanie dobrego samopoczucia.


Co to będzie w tym Olsztynie, kurna?

Może będzie można kupić drzwi?

&feature=related

:D

Dane wyjazdu:
77.85 km 18.56 km teren
03:36 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1503 kcal

No można i trzy dychy

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 19

Się okazało, że na tych moich balonach we w fullu można pocisnąć WIENCY niż te nieszczęsne i żałosne 27 km/h.
Lubcie to:D

Rano oczywiście dość niespiesznie pokonałam dystans do-roboczy, tym bardziej, że upał, który uwielbiam, całkiem uczciwie zraszał czoło me potem, znaczy się uruchamiał te nadbrwiowe hydranty. Ugrzałam się i jeszcze podjechałam na podpracową siłownię rano, ale tylko po to, żeby się wykąpać po tych trzydziestu kaemach. Jak siedzieć w takim syfie przez cały dzień?

Żeby tak w robocie nie mieć chędożonego natrysku, fakjen szjet. Nie wiem, jak inni to rozwiązują, ale ja już pogodziłam się z tym, że w owym fitness klubie patrzą na mnie, jak na kogoś, kto w domu chce przyoszczędzić z wodą.

A to swoją drogą :D:D:D

Tak czy siak, lubię jak leje się taki żar z nieba.

A po robocie umówiliśmy się z Gorem i Niewe, że robimy na złość obcemu17 i korzystamy z „jego” ścieżki.

Litościwie pominę to, jak chłopaki sobie ze znalezieniem tejże ścieżki poradzili, ale złośliwie dodam, że teraz mnie już nie dziwi, dlaczego zawsze się tak obśmieją na tych swoich orientacyjnych maratonach.

No ja w piątek miałam z nich pompę:D

Niech z mojej strony Wam wszystkim radości dostarczy fakt, że umówiliśmy się pod Mostem Gdańskim, po czym musiałam spod tego mostu dymać pod Świętokrzyski, bo oni pojechali górą i zlokalizowali się właśnie tam. Ludu, mój ludu!:D

A nad Wisłą lans był taki;) © CheEvara


Niewe triumfuje i już wie, że zrobi na złość Obcemu:D © CheEvara


Pojechaliśmy jeszcze w stronę Łazienkowskiego, gdzie całkiem po polsku ścieżka urywa się w dupie, Niewe uczynił brzydki gest, którego dokumentacja fotograficzna zapewne jest już u niego na blogasku i tą samą ścieżką pojechaliśmy pod rurę, choć w planach tego nie mieliśmy, raczej zamierzaliśmy nabyć piwo w sklepie i wychłeptać je w plenerze, ale na Pradze obrażono nas w jakimś GIE-ESIE wyłączoną lodówką z piwem (skurrrr*wysyny!). No to pojechalim, gdzie nasze przeznaczenie czekało. A wyrażało się one w procentokaloriach, czyli w izobroniku.

A potem był powrót, rozjechaliśmy się z Gorem na Bemowie i bez bliskich spotkań drugiego stopnia z szynszylami i rosomakami, które nawijają się po to, aby – wg puchatego – brać je do ręki pobiłam swój rekord prędkości na fullu. Naprawdę nie sądziłam, że wyciągnę na tych grubasach 3 dyszki. A Niewe mówi, że popylaliśmy nawet i 32 kaemy na ha.
<big></big>

Dane wyjazdu:
82.59 km 19.52 km teren
03:44 h 22.12 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1540 kcal

Z pewną dozą nieśmiałości na fulla wsiadam

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 9

Ponieważ ciągle nie mam nowego sztywniaka, który mógłby godnie zastąpić Rzymianina, który kąpie się w Brunoxie, którego zapach bardzo lubię (lubię powtórzenia z KTÓRY), pojechałam ja z żadnym ociąganiem do pracy na Szpecu Fullu.
Żadne ociąganie objawiło się tem, że na ryju uśmiech jęłam posiadać debilny już od salonu, w którym godnie full sparkowany jest, żeby nie rzec SPARCZONY.

O jak mi się droga DO pracy dłużyła!

Uhuhuhu!

No i o!

A po pracy zapoznałam się z niejakim Krzysztofem, który mnie gonił, także na fullu, na Scociku. Cisnęliśmy kawałek od Kępy Potockiej, najpierw on schowany za mną i jadący w promocji powietrznej, potem ja wskoczyłam na tyły, znowu na front i przy Sanguszki sprawiedliwość wymierzyły czerwone światła. No to się zintegrowaliśmy. Zaczął Krzysiek wyrażeniem szacunu.A zintegrowaliśmy się jezdnie, razem już jadąc dalszą trasę, bo od integracji browarnej to ja mam piątek. I weekend cały. Łącznie z poniedziałkiem, bo zazwyczaj tak mi się rozlewa szeroko to pragnienie.

Ale pogadalim, próbowałam namówić go na zbajkstatsienie się, obaczym, co wyjdzie z tego.

Ujechana dwukrotnym zrobieniem najfajniejszej trasy rowerowej w Wawie zawinęłam na dom.
Gdzie normalnie pachnie, nie wiem, dziecięliną, dzięcieliną, gr(d)yką jak śnieg białą, a u mnie po roznosi się rozkoszny aromat Brunoxa.

Dane wyjazdu:
86.43 km 12.56 km teren
03:14 h 26.73 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 (100%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1265 kcal

No i zepsułam Centuriona

Środa, 18 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21

Qrwa mać, Hure, Nutte, Querva madre!
Suport umarł, co raczył objawić mię to radosnym SZCZELANIEM Z ŁOŻYSK, a wyładowana empetrucha pomogła mu we wkrwieniu mnie, bo normalnie, z Rejdżami w ucholcach, zlałabym to sikiem modrym (czyli po spożyciu PAŁEREJDA BLU).
A tak to słychałam tego pstrykania.

Wieczorem ścignęłam Karolinę po NAJZAJEBISTSZEJ ścieżke we w Łorsoł, po której mogę jeździć dzięki łasce i uprzejmości obcego17. Zaczyna robić się na niej tłoczno. I najbardziej wpienia mnie, że korzystają z niej lamy na holenderkach, jadące dokładnie półtora kilometra na godzinę i – jak przystało na lamy, dokładnie te z rodziny nie grzeszących kumacją – jadą absolutnie całą szerokością tejże kurde traski, fakin szmakin MAĆ!


Odprowadziłam Karolajnę do centrum i głodna (ja qrna jestem WIECZNIE GŁODNA!!), ale mimo to okrężną drogą pojechałam do domu. Gdzie wykręciłam skur-suport-wensona i utopiłam w Brunonie (uwielbiam jego zapach:D), w nadziei, że to nie zjechane łożyska, a po prostu syf, piasek, kawałki pizzy, żarcia dla chomików i wyliniałych pająków. Się zobaczy. Czeka mnie parę dni katorgi na fullu. Tfu! LANSU!! Lubię tooooo:D

Trudno. JAKOŚ TO PRZEŻYJĘ:D

Nie znam się na żywotności suportów, ale miał prawo odmówić posługi po zrobieniu ponad ośmiu tysia kilometrów?

Dane wyjazdu:
61.49 km 0.00 km teren
02:38 h 23.35 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 873 kcal

Serwus. Trzy wozy buraków żem przerzucił.

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 1

Obiecałam exocetowi piosenkę o Specjalu wypitym nad morzem, niekoniecznie machając nóżką na molo. I zarzucam.



Mam fazę na muzykę hiszpańską, a to niechybnie oznacza, że MUSZĘ w tym roku dokończyć moją wyprawę espaniolską z 2009 roku. Poza tym rano obudziło mnie brzęczenie muchy, co też na pewno oznacza MUS powrotu do Iberlandu. Nie wspomnę już o tym, że oznacza to także, że muszę kupić sobie jeszcze jeden rower.

Już widzę bogacza na wielbłądzie w moim królestwie niebieskim.

Chociaż korci mnie też Gruzja.

Ale jak posłucham tego:

&feature=related

to jednak raczej HISZPANIA.

Dane wyjazdu:
60.50 km 0.00 km teren
02:41 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1109 kcal

Ja chcę na wakacje!!!!

Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 8

Gdy jechałam w niedzielę maraton, dostałam se sesesmana: „ZJUTUBUJ sobie La Pegatinę!”
Dojechałam w poniedział rano do roboty i zamiast najpierw odpalić bajkstatsa, żeby ogarnąć panujący na nim zapierdol, odpaliłam jutjuba.

I od rana słucham, ryj mi się szczerzy, bujam się, tupię nóżką, wierzgam na boki i do środka kolankami, łepetyna lata mi jak samochodowe pieski stawiane przy tylnej szybie. I se wspominam najzajebczejsze wakacje we w mojem życiu, kiedyśmy z Centurionem przemierzyli niecałe trzy tysie hiszpańskich kaemów.

Bo La Pegatina śpiewa se po hiszpańsku.

I ja se właśnie wszystko przypomniałam.
Barcelońskich ulicznych grajków, imprezowych Brazylijczyków poznanych w gorrrącej Tarragonie, picie do rana wina z Baskiem, który zamieszkał w Almerii, wielka patelnia paelli wyżarta w podwalencjańskim El Saler z najpiękniejszym facetem na świecie, setki poznanych prześwietnych ludzi i wszystko to właśnie w rytmie TAKIEJ muzyki.

Idę walnąć łbem o jakiś zbrojony beton.

Tym bardziej, że jest i piosenka o Monte!



FOK.

Dane wyjazdu:
76.27 km 20.55 km teren
03:23 h 22.54 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1144 kcal

Jade sobie jadę wozem, se przysypiam...

Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 18.05.2011 | Komentarze 37

Jade sobie jadę wozem, se przysypiam...

A TU NAGLE! Szynszyla skrzeczy!



Aczkolwiek tylko biegła. O krwa, ale to jak! Ona napierała! I mam świadka.


Nie wiem, jaki związek z szynszylą mogłyby mieć placki z Samiry (Goro nazywa tę knajpę Samantą), ale świadek je wiózł, one się tłukły w sakwie, to pewnie i szynszyla się przestraszyła.

I biegła. O krwa, ale jak!

Ale do WODY. Bo potem będzie brzeg, ale aby do brzegu, trzeba do wody. Najsamwpierw (zajebiste słowo, swoją drogą).


Wyrobiłam w robocie CZYSTA SZEJSET procent normy i zasłużyłam na ludzkie, normalne, cywilizowane, kosmologicznie poprawne wyjście z pracy. Czekała mnie jeszcze wycieczka po rower, bo dzięki przepisom ppoż administrator budynku wyjebał stojaki HEN daleko na hale, gdzie łowiecki jedna drugą... podszczypywała. A wcześniej stały jak Budda chciał przy wejścio-wyjściu.
(Po niedzielnym maratonie w Legionowie, z którego foty zamieściłam na Afe!Zbuku, kumpel napisał mi: „Gratuluję, teraz możesz rower zaparkować obok śmietnika”. Bo taką lokalizację na stojaki uradziły jakieś mezmózgie yeti)

[W zasadzie yeti to on czy ona?]


I przeszedłszy (też fajne imiesłowo) się po bajsikla, pojechałam na Pole Mokotowskie, którędy ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO przejeżdżać mieli Goro i Niewe.

Na tymże Polu (nigdy nie zrozumiem, dlaczego to jest jedno pole, jak ewidentnie są dwa – to PRZED kładką i tamto ZA kładką) działy się sceny dantejskie w ramach corocznej studenckiej rozpusty, czyli legalnego chlania w krzakach, czyli juwenaliów. Ale o ile spieszeni studenci mogli poruszać się najebani po nakrętkę jak arabski targ tanim szitem, tak zrowerowani już byli dokładnie kontrolowani przez patrole.

I jakem czekała na chłopaków, którzy ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO mieli przybyć na TO Pole PRZED KŁADKĄ i którzy równie zupełnie przypadkowo wcześniej odwiedzili mekkę warszawskich cyklistów, czyli bar pod rurą, gdzie spożyli oczywiście, zaliczyłam cztery obserwacje spektakularnych zatrzymań rowerzystów przez czujne wielce patrole policyjne. Dwa z tych zatrzymań składały się z badania trzeźwości tych zbrodniarzy na rowerach metodą na CHUCH. Prawie obsmarkałam się ze śmiechu. No, profeska!

I w końcu przyjechali. Zupełnie przypadkowo. Niewe i Goro. Chyba chorzy, bo pod rurą wypili tylko po jednym.

Razem podjechaliśmy do tej Samanty po te PLACKI, co do których Goro wyraził wcześniej pewną wątpliwość skierowaną do Niewe:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!

Oświadczam, że Niewe nie jest tam jakimś Albańczykiem z Albanii, żeby samemu te placki WPIE$%&AĆ.

Obkupił się chłopak jeszcze w inne specyjały i obładowany jak jakaś chędożona beduińska karawana poprowadził naszą szanowną ekskursję do Bemola, ekskluzywnego lokalu z wyszynkiem, gdzie wypili jeszcze po piwie (czy po dwóch?) i gdzie nastąpiło rozstanie z Gorem. Załkałam oczywiście na to potajemnie, emocji starając się nie okazać (swoją drogą, zajebisty szyk zdania).

No i teraz czas na szynszylę.

Szynszyla, mili Państwo prezentuje się tak:

Jedzie sobie wozem, se przysypia... © CheEvara



Niestety nie znalazłam zdjęcia szynszyli w galopie lub też w cwale, musicie sobie zwizualizować taką szynszylę napierniczającą z naprzeciwka, a nie śpiącą.

No bo tak. Jedziemy se z Niewe, jedziemy, placki w sakwie skwierczą, sakwa na wybojach podskakuje, wyboje na drodze są, a droga po prostu prowadzi. Prowadzi też Niewe, który olewa moje wskazówko-zachcianki („jedźmy TERENEM, muszę se coś wpisać w kratkie”) i prowadzi przez asfalty. Kiedy ja mówię, że jedźmy jednak asfaltem, Niewe ZBACZA w teren. I w tym terenie walczy z lampką. Napierniczamy tymi duktami, wgapiając się w ciemność przed nami, kiedy

NAHLEEE!

Ale to tak najnahlej!

Nahle z naprzeciwka nadbiegła szurając niemożebnie SZYNSZYLA jakaś! Biegła w takim zapamiętaniu prosto pod koła! Biegła W AMOKU to mało powiedziane!
Ona, złociutcy moi – pardoą maj lengłyż – NAKURWIAŁA!
Na... dbiegała, jakby jakąś życiówkę biegła! Albo jakby umykała jakiemuś ZWIERZU ostatniemu w łańcuchu pokarmowym.

Ale mnie suka wystraszyła!

Aczkolwiek dyskutowałabym, czy to jednak była szynszyla.

Mógł to być:

Borsuk:

Jak to jest borsuk, to ja jestem Marit Bjoergen. To jest owca!:D © CheEvara


Albo pancernik (łacińska nazwa POTIOMKIN):

Jakbym tak wyglądała, też bym panowała na morzach poprzez wygrywanie bitew artyleryjskich i niszczenie wrogich jednostek nawodnych wszystkich klas. © CheEvara


albo też rosomak (ten na przykład z rodziny afgańskich):

Rosomak jest jednym z największych – obok wydry olbrzymiej i wydry morskiej – przedstawicieli rodziny łasicowatych © CheEvara


O pardą, jednak ten:

To jest jakiś kuguar raczej! © CheEvara



Nie wiem, co to było, ale szurało profesjonalnie!

Aż musiałam zeżreć PLACKI.


Kurna, taki stres!


------
O, właśnie dostałam maila:

,,W związku z licznymi prośbami najemców budynku Trinity Park I, dotyczących przywrócenia stojaków rowerowych na pierwotne miejsce znajdujące się przed wejściami do budynku, administrator informuje, że stojaki zostaną ponownie ustawione przed budynkiem, jednak w taki sposób, aby nie kolidowały z przepisami bezpieczeństwa pożarowego''.


Wiedzą, że z mistrzem (wersja na kontynent i dla Niewe: mistrzynią) się nie fika!:D
Lajkit!

Dane wyjazdu:
60.14 km 0.00 km teren
02:34 h 23.43 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 51 m
Kalorie: 1126 kcal

Wiem, że najlepiej jest zignorować

Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 37

Ale jak mnie wkurwia taki mandzioł, to nawet ja, grafoman (wersja dla Niewe: grafomanKA) opisać nie umiem.

No i dokarmiam trolla © CheEvara


Ja jebię.

Dane wyjazdu:
58.50 km 0.00 km teren
02:18 h 25.43 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:180 ( 93%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1102 kcal

Rzęzi(ło) i pstryka(ło)

Wtorek, 10 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 12

No to rozkręciłam. Ale zanim rozkręciłam wyjęłam sztycę, wylizałam, w środku rurę podsiodłową też wypolerowałam w Centurionie, bo JA PIÓRKUJĘ pryskało i pryskało. A gdy TO nic nie dało, rozkręciłam kierownicę, mostek i tam też wymlaskałam. Potem podsmarowałam tu i ówdzie.

I pojechałam do roboty CIĄGLE TRZESZCZĄC I PRYSKAJĄC.
Zgłośniłam empetrójkę w słuchafonach z nowym solowym Pablopavo oraz starym featuringowym Habakukiem, zaklęłam szpetnie i pojechałam.

A zanim wyszłam z roboty rozkręciłam sztycę, siodło, znowu przeprowadziłam operację lizaniowo-mlaskaniową.

I już bez dodatkowego bitu ze strony PODDUPIA mogłam porozkoszować się nową Sedativą. A potem znowu Habakukiem.



o tym o właśnie;)