Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
64.42 km 9.80 km teren
03:00 h 21.47 km/h:
Maks. pr.:44.30 km/h
Temperatura:21.0
HR max:161 ( 82%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:264 m
Kalorie: 1963 kcal

Wyczymię, czy nie wyczymię??

Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 17

Tyle tej WYCZYMAŁOŚCI?

Dobrze, że mi Wojtek przypomniał, że się widzimy wieczorem w Jabło, na spotkaniu, które SAMA ja wymyśliłam.
Czy to jest dziwne zatem, że sama ja o nim zapomniałam??

No a kto miał zapomnieć? Se zaproponowałam, to i se ZAPOMŁAM!

Chodziło mi o to, żeby w miarę na gorąco spotkać się i wynotować, gdzieśmy zawalili, robiąc sobotni wyścig. Ja tam swoją listę zrobiłam, już w sobotę wieczorem, próbując robić coś w czasie, który powinnam przespać przed maratonem;).


Podczas tegoż spotkania dowiedziałam się, iż:
1) Wojtek – jak już zakończył rozwożenie wszystkich swoich popieprzonych zawodników w niedzielę po maratonie – zajechał do domu, gdzie jeszcze dooobrych parę chwil męczyła go głupawa i rechotał sam do siebie.

Samo wyobrażenie sobie tego sprawia, że rechoczę i ja.

2) Przyszłosobotni maraton Golonki jadę i owszem – ale nie jak był pierwotny plan – sama, samiuśka z teamu, ale jedzie go ze mną i Wojtek, i Mati.

FOOOOK JEEEEEEE! ;)

Przy czym to ja z naszej trójki będę glebić efektowną ilość razy:D


Chciałam też donieść, że na Metallice w tym roku działały jednak wszystkie telebimy, a nie jak dwa lata temu tylko jeden, który to ponadto imitował sobą stosunek przerywany, w związku z czym obraz pojawiał się i znikał. To dla mnie, czyli dla osoby o wzroście nikczemym i ze szczęściem wyrażającym się w faktach, iż zawsze – czy to w kinie, czy na koncercie, czy gdziekuźwakolwiek – stanie/usiądzie przede mną dwunastoosobowy team BEJZBOLISTÓW.

Którym naturalnie sięgam może do połowy łydki.

A nawet jeśli dysponuję drabiną, to panowie mają na głowach afro, co nadal trochę zakłóca odbiór dalszego planu.

Tak jak w tym roku.

Ale ja już chyba za stara jestem na takie spędy.

Nie. Inaczej.

Ja jestem jednak za stara na widok ludzi, którzy przychodzą na zaorane pole w szesnastocentymetrowych szpilach i w kieckach z brokatem. Po to, żeby cyknąć se zdjęcie z ręki i wrzucić je do netu z podpisem w rodzaju: ,,ja z Metallicą w Białobrzegach”.

Chyba powinnam ćpać, żeby tego wszystkiego nie dostrzegać.

To może Wam coś zagram.

&feature=fvst

Zagram, zagram! [/b]

Dane wyjazdu:
75.04 km 3.90 km teren
03:09 h 23.82 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:24.0
HR max:168 ( 85%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy:278 m
Kalorie: 2207 kcal

I tu zasadniczo mam niepamięci oznaki

Środa, 9 maja 2012 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 3

Z Garmina wynika trening całkiem fajny, szkoda tylko, że nie ma w tym spryciarzu funkcji dyktafonu, bo ja czasami na rowerze do siebie gadam, zwłaszcza jak zaobserwuję coś godnego odnotowania tu.

I tak to by się zarejestrowało.

Aśśśśieniezarejestrowauo.

Chyba taka lokalna ekstrawagancja.

Gonię z wpisami, bo troszeńkę prędkość taśmy w robocie mi spadła i mogę na chwilę oderwać się od niewolniczej pracy przy tokarce. Gonię, bo najbliższy weekend golonkuję i będę mocno off, co jak zwykle spowoduje zaległości (acz mogę mieć większe, już nie raz tego dowodziłam), z których jasne, prędzej czy później wylezę i to jak najbardziej OGROMNĄ RENTĄ (czy obronną ręką, nie wiem, jakl to było w oryginale, którego staro-sitodruk spoczywa obok Jana Kazimierza na Wawelu), ale zanim to uczynię, będziecie mi zawracać dupę o wpisy:D

A i no! Ja naprawdę nie wiem, o co wszystkim chodzi z tym kokokokoeurospoko. Mnie to bawi, a na pewno bawi zdecydowanie bardziej niż niektóre programy, z założenia ponoć rozrywkowe, w których prowadzący przez kwadrans opowiada różne wice, a następnie przez kolejne trzydzieści minut dowodził, że w ogóle to były żarty.

Poza tym już raz jeden WYJEC, ponoć wielka artystka, hymn nam śpiewała. Także wolę spoko (pełnym zdaniem;)) EURO KOKO.

No bo Limp Bizkit nam nie pomogą, a mogliby:



;)



Dane wyjazdu:
62.09 km 2.09 km teren
02:54 h 21.41 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:132 ( 67%)
Podjazdy:241 m
Kalorie: 1948 kcal

Chyba zainwestuję

Wtorek, 8 maja 2012 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 25

I se koszulkie kolarskO sprawię, taką z napisem „tak, jadę jak ciota i wuj ci do tego”, dla tych wszystkich pretendujących do PRO i którzy wyprzedzają mnie z takim niezadowoleniowym cmoknięciem, gdy ja se jadę – jak to Wojciu mówi – takie BALA BALA.

Czyli we w pierwszej STREFYJE (pozdrawiają dwie Strefyje, z których jedna się nie myje… A nie! Nie! To były Zofije!:D)

Dla takich to mam zawsze przygotowany zestaw dwóch pytań, używanych zamiennie. Albo (o to najczęściej pytam na maratonach, gdy trafi się jakiś ciul, który za dziewczyną jechać nie ma chęci, więc wyprzedzi tylko po to, żeby jechać jak ciota – i to dwa milimetry przede mną – ale jednak ciota przed dziewczyną, a nie za nią i robi to w sposób konsekwentny oraz wkurwiający, bo jedzie wtedy caaaaałą trasą, nie dając się już objechać):

- przepraszam pana kolegę, najuprzejmiej, jak potrafię, ale WYSPRZĘGLIĆ PANU W RYJ?

Oraz ( o to pytam, jak mi się tak zwana kultura osobista wyczerpuje i jestem bliska owego wysprzęglenia i jest to mojego wkurwa etap przedostatni):

- i co, stanął ci?

Za to drugie kiedyś ja sama w papę dostałam w autobusie, dzięki czemu szybę tegoż pojazdu mogłam okrasić zawartością swojego otworu gebowego i zdeponować na niej swój materiał genetyczny, ale to takie ryzyko w sumie wpisane w tę ruletkę. Wszak!

RAZ DO ROKU TO I KSIĘDZU WOLNO.

Się przydarzy.

W każdym razie. O ile wczoraj plumkania w KOMPENSACYI (pozdrawiają dwie kompensacyje, z których jedna…:D) w planie nie miałam, samo to wyszło, tak dziś już trzeba było to uczynić, ku wielkiemu niezadowoleniu tych rowerzystów, którzy dzielą innych cyklistów na pro i na trzepaków. Ssijcie lagi amorom swoim, nadęte głupki.

No.

Dlaczego nowe Soundgarden NIE brzmi w ogóle jak Soundgarden?


I jak ja mam tu nie wracać do czegoś, co jest jedyne słuszne i solidne, czyli do Lipy (który kiedyś zagrawszy na koncercie kawałek „Wojtek” oznajmił, że ów Wojtek otworzył właśnie knajpę, ,,ale kurwa w Pucku” i to mnie bawi strasznie.


Dane wyjazdu:
60.71 km 6.50 km teren
02:40 h 22.77 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:24.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:123 ( 62%)
Podjazdy:310 m
Kalorie: 1922 kcal

A w poniedziałeeek, w poniedziałek ja nie mogę, bo…

Poniedziałek, 7 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 3

… bo mam kompensację!

Acz w zasadzie taką raczej wymuszoną, bo na nic innego nie umiałam się zdobyć po wczoraj . W sensie i po maratonie i po kolejnej sponiewieranej nocy. Na przykład wczoraj w ramach leczenia bezsenności wychlałam wieczorem małą Łomżę, która nie pomogła, w związku z czym dalsze leczenie wyglądało tak, że polazłam do sklepu nocnego, kilometr od chaty.

No bo jak nie mogę spać, to się choć z dzielnią wejdę w interakcję. Szczęśliwie na obitej gębie się nie skończyło, choć mogło, bo jestem skąpa i dwóch złociszy udostępnić nie chciałam.

Druga mała Łomża nie pomogła, więc se nadrabiam zaległości filmowe. I tak mogę śmiało polecić „Nietykalnych”.

W każdym razie.

Na siłowni ewidentna akcja „KURWA, jeszcze tylko miesiąc do ‘napnij sześciopak, idą dupy’”, w związku z tym powiedzieć o tym zasobie ludzkim, który tam się przewija „dzikie tłumy” to jak porównać kanarka do pterodaktyla. Tam są jakieś specjalnie wypuszczone z komór KGB miliardy istnień.

Które poza większym zamieszaniem wokół siebie nie robią na tej siłowni raczej nic specjalnego.

Moja spalenizna trzeciomajowa zaczyna bąblować i rozpoczynam okres wylinki.
Jednocześnie sezon na „wszędzie pani jest taka opalona?” uważam za niestety kurwa otwarty.

Na sam koniec maluśkie przepro – dżenereli nie latam ostatnio po blogaskach i nie komentuję, bo mam jakiś tydzień roboczy w plecy, czasojednostki mi się skończyli. Ale wszystkich Was lowciam, serio!

No... może poza tymi, którym wiecznie nie chce się iść na trening i nie omieszkują o tym świat poinformować.

Bardzo, bardzo fajnie mi się słucha ostatnio tego:



Na przykład.


Dane wyjazdu:
101.40 km 80.00 km teren
04:39 h 21.81 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max:180 ( 91%)
HR avg:158 ( 80%)
Podjazdy:1003 m
Kalorie: 3295 kcal

Może bym o Łolsztynie słów parę, bo noc mnie zastanie! [Mazovia na Warmii]

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 14

Humor mię się już był naprawił, tym bardziej, że pisząc to, wtranżalam arbuz, a ten dla mnie stanowi piękny stymulator dobrego flow. Być może dlatego, że przypomina mi którąś moją urodzinową imprezę i to, jakeśmy z towarzystwem przybyłym ów arbuz wydrążyli, nalali tam wódki i... narąbali się inną, a ten arbuz se samotnie w lodówce wytwarzał własne kolonie żyjątek.

Dupa tam prawda, bo przecie w wódce nie ma prawa zaostnieć żadna kultura, także bakterii;)

A tą wódką w tym arbuzie nawarzyłam się ja sama dzień później, jak nic w ramach poprawin.

Ale do portu, do portu, marynarzu.

To będzie historia o tym, jak jedzie się giga może po dwóch godzinach JĄKANEGO snu.
Jąkanego, bo co ócz zmrużyłam, to zaraz ODEMKŁAM.

Im bardziej człowiek czuje, że POWINIEN się wyspać, tym bardziej ma oczy jak te u tarsjusza.

Nie, myślę jednak, że moje gały były kapkę większe © CheEvara



Im bardziej wiedziałam, że zaraz muszę podnosić zad z wyra, tym większe baila baila robił mój mózg.
Stanowczo za bardzo podjarałam się dniem poprzednim i mną te... no... EMOŁSZEN, pozytywne WAJBREJSZEN miotały jak szatan jakiś.

Fajny jest ten stan, taki haj trochę, ALE NIE KURWA PRZED MARATONEM, noooo.

Budzik – zwany o poranku różnie, zazwyczaj ,,Kurwa, juuuuż?” - wyrwał mnie z półsnu o – teraz oszczegam, żebyście nie pizgli czołem o spację – 3:45.

TRZE-CIEJ SZTERZIEŹDZI BIĘDŹ.

Czyli tak trochę na drugą piekarnianą zmianę.

Wszystkom miała spakowane już z wieczora (wstaję rano, CZECIA czterdzieści pięć, latem to już widno. Śniadania nie jem, bo jadłam na kolację. I tak dalej), to teraz tylko wdziałam obcisk, zeżarłam cuś (ciężko nazwać to śniadaniem. O czwartej nad ranem, to żre się, zazwyczaj na mieście, szukając szczęścia na imprezach i próbując ułożyć sobie życie na jedną noc) i ledwie kumając oraz ledwie na oczy PACZĄC, pobimbrowałam pod Ołszo na Modlińskiej, gdzie miałam przekonać się, czy słusznie zawodnicy Airbike LKS Lotos Dżabłonna robią zakłady na FB dzień wcześniej o to, ILE WOJTEK SIĘ DZIŚ SPÓŹNI.

Nie wiem, o co to całe helloł, bo dla mnie był punktualnie.

Więc może se to przemyślcie, MŁOKOSY;)

Zapakowaliśmy mojego ściganta i wymieniając się wrażeniami z wczoraj, pojechaliśmy po resztę ekipy – cała nasza teamowa szarańcza jechała WE CZY AUTA – pod GCKiSem w Jabło.

To, jaki skład wykształcił się w ERBASIE (AirBus), sprawiło, że trasa tam i trasa stamtąd... Nie wiem, nie ma to chyba nazwy:). Staram się za to nie odpowiadać, ale zasadniczo to współtworzyłam ten kyrc (bo cyrk to może to był w drodze DO Olsztyna, z powrotem wszystko stranęło do góry kolanami.
I to, jaki Wojtek jest zryty... Matko jedyna, kto mnie trenuje!:)

Niektórzy mieli w podróży uczyć się do matury z matmy (Robert), inni próbować pospać (ja). Nic z tego się nie udało.
Nie oznacza to jednak, że humory mieliśmy złe;).

Ponieważ Airbike się – można powiedzieć, że za przeproszeniem – wystawia w miasteczku Mazovii, bylim już na miejscu o rzeźnickiej godzinie. O ósmej.

Wydaje mi się, że nie ma takiego granitu, takiego marmuru, który byłby wart odnotowania tak doniosłego wydarzenia. Ja jestem TAK WCZEŚNIE przed startem! Olaboga lolipop!

Następnym razem CZA zabrać dętki na sprzedaż, złoty biznesik byśmy uczynili © CheEvara


To był czas na wygłupy (Robert zyskał na kierownicy swojego ścigacza DZWONEK – w Wojtka wstąpiło istne szataniątko i tylko szukał, co by tu spsocić), także czas na jedzonko, a nie zwyczajowe szybkie żarcie połączone z pospiesznym połykaniem powietrza, bo zaraz już trza lecieć w sektory, a jeszczo to, a jeszcze tamto, a jeszcze tiry na sektory, różne take, take.

Fotki z miną Roberta, jak zobaczył dzwonek na swojej kierze, niestety nie mam, mam jednak coś takiego:

Najpierw ten dzwonek wylądował na kierze teamowe tytana fita :D © CheEvara


I to też jest robota Wojtka!;)

Mogłam w sumie w tym czasie próbować pospać, ale trochę bałam się, że wstanę z domalowanymi wąsami na twarzy. Co najmniej.

Tak wszystkim odwalało.

Miałyśmy się z Kurką razem rozgrzać, ale mi spindoliła gdzieś © CheEvara


Się konsekwentnie wychładzało, słońce zdezerterowało, a ja się miotałam, JAK tu się odziać, żeby było profeszjonal (czy założyć łyul, czy katn, czy może silk. Ewa Minge twierdzi, że ma być naczural end ekolodżi, to starałam się sprostać trendom) I na rozgrzewkę wdziałam bluzę z katn, czyli z kotonu. Z syntetik katn, takiego sportowego (se państwo poszukają na jutubie, jak nasza projektanka spika po ingliszu – bez tego ten akapit będzie dla Was niezrozumiały.)

To jadę na rozgrzałkę sama, samiuśka! W te wilki i w ten deszcz jakiś! © CheEvara



Się ugotowałam w tej bluzie obrzydliwie. Mimo że rozgrzewę zrobilim z napotkanym przypadkowo Zetinho normalną, bez szału, szaleństw, bez pierwiastka zwariowanej Kasi Dowbor. Normalna przejacha połączona z wymianą wieści, co u niego, co u mnie.

Choć może powinnam się zagotować, gdy Zeti szczał w krzaki:D

Nic to. Wróciłam do Wojtka (któremu ciągle te oczka wesoło knuły, co by tu jeszcze ten tego), spotkałam chłopaków (Niewe, Gora, Radzia, gdzieś tam mnie przyhaczył mtbxc, tak jak i cons) i atmosfera ścigania zagęściła się.

Towarzyszył mi też, jak zwykle skromnie i dyskretnie oraz jak zwykle gdzieś w tle, mój niezawodny, nadworny fotograf, dzięki któremu mam parę – całkiem nawet zacnych fot (a nie jak z Chorzeli nagle dwa!):)

Mua postanowiła się do wyścigu rozebrać. Oddałam bluzę Wojciowi i wlazłam se do mojego sektora, numero quatro, w którym się kiszę i z którego wyleźć nie mogę i który bym już chętnie zostawiła.

Także dlatego, że w Olsztynie przed startem spadł na niego deszcz. Podobno na inne sektory też, ale nie mogę stwierdzić, stałam w czwartym, wiem o czwartym. Że tam na niego padało. Tak więc chętnie zamienię sektor czwarty, na nie wiem, może trzeci?

[Niewe opowiadał mi po maratonie, że całkiem ekstremalnie jest jechać z jedenastego, jeszcze to przemyślę:D]

Ale do brzegu, do kei! W moim sektorze towarzyszył mi w nim Sajmon z Legionu, którego Che lubić bardzo, bardzo. Na starcie wypierniczył tak, że nawet smug wody spod jego bieżnika nie zaznałam. Uznał, że tym razem fituje, bo dystans giga mu przyjemnościowo NIE WESZED [paczę teraz w cyklo i widzę, że opłacało się – pierwsze miejsce w kategorii. No no:)].

Ale ja znów tematycznie tu dryfuję!
Ów start pokazał, że ten mój czwarty sektor to jest póki co dla mnie maks. Jak dla niektórych wcielenie kaczki, jeża, żuka gównojada w drugim życiu. Jakby za mną jechał na rowerze glonojad, to i tak na pewno by mnie wyprzedził. Tak samo sprawa ma się z żółwiem, nosorożcem, i panią z mojego osiedlowego sklepu, która ma na wszystko tak drastycznie wyjebane, że moment przekazania gotówki z ręki do ręki podczas koniecznych manipulacji płatniczych trwa, jakby mieli na jego cześć pisać hymn potomni. Nie wspominam o tym, z jaką czcią skanuje kody produktów (że ja jej jeszcze nie zajebałam, to se państwo do księgi cudów wpiszą).

No. To ona też by mnie wyprzedziła.

Jestem pewna, że jakby miała zjebaną piastę, zaciśnięte heble i poprzebijane kapcie, TEŻ BY MNIE WYPRZEDZIŁA.

Macie obraz, w jakiej Wasza ulubiona, dostojna i nadobna Che była formie tegoż dnia? Macie.
Jak jeszcze nie, to odpalcie se dowolny film ze sceną typu the bullet time i tempo to podzielcie jeszcze przez dwa.

Mniej więcej z taką prędkością poruszałam się po asfalcie ja.

Niby wygląda to na profeskę, ale za mną jedzie chyba już tylko sektor 190-ty © CheEvara



Tu też wygląda to profeszonal © CheEvara


Szczęśliwie wjechalim w teren. Tam to jednak swoje robię, a ci wszyscy sprinterzy trochę się gubią w gąszczu – jakby nie było – techniki. Pierwsze 30 km, do rozjazdu dystansów było bajeranckie, wyciągające jęzor i płuca z wnętrza, bo interwałowe należycie i ja miałam co tam robić. Ponadto na tablicy w miasteczku wisiała groźna tabliczka, że limit czasu do wjazdu na giga traci swój majestat o 12:30, więc jęłam nakyrwiać. Zbędnie zupełnie, bo informacje swoją drogą, realia swoje. Limit chyba przestał istnieć jakoś w trakcie, samoistnie.

No bo jeśli dogonił mnie szósty sektor...

Bo dogonił.

A ja tak. Ciśnie mi się – jak już napisałam - zajebiście przez te pierwsze 30 kilo, po czym puchnę, dostaję efektu tarsjusza, wywala mi gały z oczodołów i w efekcie kończy się power. Zamiast nóg mam dwa kloce żelbetowe, zamiast krwi toczy się we mnie smoła, lawa wulkaniczna, a w głowie nawet nie ma siły na wkurw.

Wciągnięcie żela styka mi na kolejne 10 minut, potem zamuła powraca. Kręcę tak, jakbym była w takim kokonie, który odgradza mnie od świata. I wyglądam tak:

Jakby nie było widać, jestem tu zjebana jak spała dwie godziny © CheEvara


No to żrę następnego żela.

Dostaję 10 minut premii i wracam do mojego CHUJOSTANU. Czyli implementuję swoją postać w kokon. Ponownie.

Baton nie pomaga też. Picie? Mooooże gdyby to było piwo...

„Pomogło” mi to, że dolazł mnie Goro. Pomogło w sensie WKURWIŁO, bo choć Gora lofciam, to jednak jedzie on z SZÓSTEGO sektora, czyli udowadnia mi to, że ja jadę jak pizda.

Jednakowoż dokładnie o ten wkurw mi chodziło. Przez paręnaście dobrych kilo dał mi Goro koło i pomagał, a przecie mógł odsadzić, rujnując psychicznie. Realny zaś chuj mnie strzelił, jak dogonił mnie Grzesiek Witkowski z Airbike (też szósty sektor). Ja wiem, że to ten sam team, ale szósty sektor!


NO PRZECIEŻ MUSZĘ JECHAĆ JAK JA, A NIE JAK CIOTA! - se pomyślałam i wskoczyłam na koło Sławkowi, z którym kończyłam giga w Chorzelach, a którego tu zgubiłam już na pierwszych kaemach, acz potem dopadłam na trasie. I nie dzięki mojemu nagłemu przypływowi siły. Sławek miał awarię, potrzebował ampulaków, to go w trakcie nimi poratowałam.

- Tak właśnie myślałem o tobie, że kto mi pomoże jak nie ty – powiedział, gdy mnie już dogonił po swoich awariach.

PopaCZcie, jednak są ludzie, którzy myślą o mnie ciepło [są też ludzie, których uwieram, czemu bardzo z KLASĄ dają wyraz na swoich blogach, prawdopodobnie zaraz po tym, jak wpieprzą wiadro pasztetu podlaskiego z bułą, ale na nich dżenereli mogę łaskawie jedynie NIE SPOJRZEĆ, turbować się nie mam chęci, tak tylko nadmieniam, żeby czuli moje – że tak powiem – emocje].

Doznałam zatem przypływu mocy i odsadziłam między innymi Grześka, a Gora niestety zgubiłam na tej górce, gdzie była premia Autolandu. Tyle że już w drugą stronę, bo do mety. Nie wiem, czy się chłopak tam zatkał, ja zjechałam z niej na największej możliwej dzidzie, na jaką byłam w stanie się zdobyć. Dupa za siodło i naginam.

Ciągle motywująco wściekła

Tym razem z naszego duetu to Sławek wpada na metę pierwszy, mnie zatrzymuje wsysająca kałuża błotna na ostatnich dwóch kilometrach. Tam topię swoje meszty, łowiąc w nie trochę bagna.

W końcu finiszuję i ja o to z jakimś sympatycznym panem (można by też z panią, ale żadnej nie było:D).

W końcu finisz, nawet się kurna szczerzę!:) © CheEvara


Zaraz dopada mnie Radziu, dołącza do nas Goro i powoli krystalizuje się ten fajny czas na maratonie, kiedy już nic nie trzeba.

A zimno jest jak sam uj!

Poleciałam więc po bluzę do Erbasa, przy którym Wojtek mnie wyściskał, reszta Erbajków wygratulowała, bo na metę z GIGITEK wpadłam pierwsza.

Zrzuciłam wszystko, co targałam balastowego na sobie i polazłam po żarcie. Dobrze, że mój najulubieńszy prezesuńciu, Arek odpowiada za paszę, bo głodna byłam okrutnie, a gdybym wiedziała, że makaron jest syfny, to bym wolała UMRZEĆ z głodu (aniżeli na przykład żreć coś, co smakuje jak „pasztet podlaski z dowolnym serem”.

Nie dali mi wpierniczyć tego spokojnie w towarzystwie Goruńcia, bo mnię wywołano do wywiada radiowego.

Trochę mało czerwonego dywanu i kwiatów oraz dziwek na tym zdjęciu... © CheEvara


Ja wiedziałam, że to się tak skończy. Jeszcze tylko wizyt w zakładach pracy mi brakuje (jestem na Mokotowskiem 4/6, jakby co:D)

A potem była już dekorancja, na którą zdążył jedenastosektorowy Niewe tak, jakby se to obliczył.

Podiumik jest, w sumie jęzor też;) © CheEvara


No.

Ponieważ pogoda była dla zimorodków i telepało mnie strasznie, po dekoracji schowałam się w busie.

GDZIE DOSTAŁAM JESZCZE GRATULACYJNEGO CMOKA OD WOJTKA!:)

Na na na naaaaaa:D

Zadowolona z siebie nie jestem, ale czego można oczekiwać po tygodniu w którym się zapierdalało na wysokich obrotach i się do tego nie spało.

Myśleć o mojej chujowej formie nie pozwolili mi moi współpasażerowie. Powiedzieć, że było nam wesoło, to jak nie wiem. Porównać FB Barcelonę do Syrenki Babiś Roźwienicy (IV liga podkarpacka).
Nigdy nie zapomnę Wojtka – powiedzmy, że szukającego nowej pozycji w fotelu kierowcy – i prowadzącego bus albo jak dresik (w rodzaju donczjunołpamperap) leżący w fotelu albo jak starsza pani z krótkimi rączkami i krótkimi nóżkami i równie krótkim wzrokiem. Z nosem przy klaksonie.

DO DZISIAJ LEJĘ Z TEGO, JAK SE TO PRZYPOMNĘ.

Równie mocno zapadł mi w pamięć Robert, który imitował gadanie przez RADYJKO, używając do tego samochodowej ładowarki. Ja powoli zaczynałam wierzyć, że on przez to CB nadaje.

No i streszczona przez niego historia psa, który zamieszkał przy którejś z polskich tras szybkiego ruchu sprawiła, że PŁA-KA-ŁAM ze śmiechu.

Troszeńkę nie mogę doczekać się dłuuuuugiej wyprawy na Golonę do Wałbrzycha:D


Ale syf z wynikami na mega zrobił się cudowny, co?



Na koniec mam naprawdę, ryly, zajebczą fotkę:

Będziem psocić!;) © CheEvara



Pijący_mleko
, jesteś NAJLEPSIEJSZY!


P.S. Wpis zawiera lokowanie rozgrzewki i dojazdu pod OSZO na Modlińskiej. Według orga dystans na giga mierzył 93 km - mnie na Garniaku wyszło 90. Mój czas na maratonie to 4:18. Howgh;)



Dane wyjazdu:
48.24 km 0.00 km teren
02:37 h 18.44 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:146 ( 74%)
HR avg:116 ( 59%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1122 kcal

Nie będę więcej planować, bo to tylko prowokuje siłę wyższą:D

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 5

No bo wczorajszy WYCHOD powietrza w koła w Cencie spowodowan był sytuacją otakąo:

Mam wielki, uroczy talent do łowienia w gumy takich drutów;) © CheEvara


A ja se wczoraj wieczorem myślę: gówno, pojadę Specem, a jak wrócę do domu, to załatam temu Centku. Najważniejsze, to wypełznąć z chaty raniuśko, bo trochę rzeczy do załatwienia przed wyścigiem jeszcze jest.

Tyle, że PACZE JA, szeroko PACZE, a w Specu też mam kapciocha i to w tym jedynym, ostałym zamleczkowanym kole. Jakiż mnie chuj strzelił! Rozprułam gumę, wylałam ten biały sziuwaks, założyłam dętkę i uznałam, że pierdolę tę najnowszą technologię. Rzutem na taśmę skleiłam też temu Centku i dokładnie dwie godziny później niż planowałam, wylazłam z domu.

A na Specuchu, bo w Chorzelach kwiczał z okolic suportu, nieznośnie kwiczał. A że na maraton z muzą nie jeżdżę (choć na pustej giga pętli doskiera mi własna myśląca głowa, niekoniecznie mądrze), zachciałam przed Olsztynem coś z tym uczynić. Rękami Sławka z Dereniowej:D

Jak ja go lubię, kuźwa! Zawsze się ulituje nad tą żałosną fizdą w żółto-czarnych trykotach, która ZA KAŻDYM RAZEM przybywa z czymś w ostatniej chwili.

Tym razem ZNÓW sam zakasał swoje rękawy (szemrząc coś pod nosem, że Erbajki to w poniedziałki, wtorki, środy i takie takie) i sam mię ten suport wyglancował. Na miejscu, na czas, na pewno.

A ja już byłam przygotowana na to, że ten Specuch tu zostaje, zrobi się do jutra, a ja coś wymyślę, żeby go odebrać. Zawsze to jakiś tam, może i niejasno określony, ledwie majaczący, ale JEDNAK plan!

Oczywiście rano wymiotowałam na samą myśl o WSIĄŚCIU do zbiorkomu, ale zjadłam na uspokojenie garść kminku zmięszaną ze szklanką (potłuczoną w drobny mak, a nie ze szklanką jako miarą czegoś, na przykład szklanką kolendry-zaleskiej) i wyjszłam z domu.

Aśsienazałatwiałaaaaam! Wszystko, co do kropeczki. I to wszystko w – ja jebię – kompensacji:D


Dane wyjazdu:
53.47 km 8.11 km teren
02:16 h 23.59 km/h:
Maks. pr.:41.24 km/h
Temperatura:24.0
HR max:152 ( 77%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 1639 kcal

Kto jest twoim ideałem i dlaczego jest to Che?

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 08.05.2012 | Komentarze 13

Nawet ta sama Che, która nie pamięta, co jechała onegdaj w tenże poniedziałek. O ile zwykle szczelałam se na – teraz użyję słowa, którego nienawidzę – KARTELUSZKACH jakieś tam skróty myślowe (w rodzaju ,,zajebać całą lamowatą populację rowerową” – i już MNIEJ WIĘCEJ wiedziałam, o czym zrobić wpis), tak teraz jęłam polegać na tym, co se narysował pan Garmę (Garmin), który to chwilę potem pożarł przecier Kotlę (Kotlin).

I tak PACZE w tę mapę i nie wiem, co ja PACZE.

Zaś bez paczania wiem, że jestem we wpisowej dupie ciemnej jak pumpernikiel taty dwa tysiące (nie pytajcie;)).

To se na takie dictum zaśpiewam.

&ob=av2n

Stare, ale niemożebnie zajebcze to:)


Dane wyjazdu:
99.48 km 4.41 km teren
04:16 h 23.32 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:31.0
HR max:167 ( 85%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy:334 m
Kalorie: 2898 kcal

Nie DOCIĄGŁAM ja

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 04.05.2012 | Komentarze 11

Do stówki, aaaaale!

Nauk kilka osiągnęłam. Półtoralitrowy bukłak w taki upał to jak naparstek dla słonia. Wypijam to już w pierwszych trzydziestu minut jazdy.

Sprintów nadal nienawidzę, ale o tyle to FAJNY trening, że się tłucze kilometry.

No i się nasłuchałam. Intensywnego rozmnażania po krzakach, wszystko bzyczy/bzyka i w tym amoku wlatuje do gęby, we włosy, do ÓCZ i jak tu kurna nie nabawić się idiotycznej opalenizny na twarzy? Ja muszę mieć okulary, bo jak nie, to będę jak ten motocyklista z robalami w zębach, tylko że ja będę je mieć w oczodołach :D


Stara REPA się robię, skoro mi taki upał w jeżdżeniu na rowerze przeszkadza. Kiedyś nie przeszkadzał.

Strasznie jakoś dużo hejtu u mnie ostatnio na blogasku.

Będę zatem wklejać notki do tej połowy, w której jeszcze nienawiść moja nie zdążyła się ulać:)

A póki co...

A tymczasem taki test dla mojej próby powstrzymania się od wszelkiego hejtu © CheEvara


ekhem


Dane wyjazdu:
119.84 km 11.24 km teren
05:02 h 23.81 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:28.0
HR max:175 ( 89%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:348 m
Kalorie: 3359 kcal

Mam znowu takie zaległości, że CZYSTA razy zastanawiałam się

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 04.05.2012 | Komentarze 7

CZY W OGÓLE DODAWAĆ WPISY

Tym bardziej, że wiszą nade mną takie sążniste, grube i treściwe, a ta treść sama się nie wytworzy, zaś ja mam tyle na to czasu, co moje wszystkie koty jakiejkolwiek logiki w działaniu.

Pamiętam też zasadniczo średnio cokolwiek.

Tym razem na pewno byłam na rundzie w Jablonnie, robim wyścig dla młodocianej szarańczy, a ja namówiłam się z Mateuszem, że dokończymy wczorajsze oznaczanie pętli i damy znać okolicznym mieszkańcom, że i będzie głośno, i tłoczno, i że alkohol będzie lał się stru... A nie, to nie ta impreza.

Że będzie się działo, daliśmy znać.

W czasie gdyśmy z Matim OBKRĄŻALI rundę, Lotosowa mała, psotna szarańcza rozebrała nasze rowery (przy moim Centku przynajmniej się upaprali – gdyby ktoś do tej pory nie wiedział, dlaczego mój rower nie należy do tych, które mogłyby reklamować skuteczność produktów Muc Offa, to właśnie dlatego, żeby nikomu nie przyszło go do głowy go dotknąć) i powiesiła na drzewie. A niby jechali dziś symulację wyścigu... Skoro mieli siły na takie HARCE (fajne, staromodene słowo:D), to pojechali ten trening na pół gwizdka, jak nic mogę być kapusiem i donieść o tym Wojtkowi:D

No nic.

Nie pamiętam wiency nic, nie zapisałam se, a z mapy wynika to, com napisała. Nie pamiętam:D

A nie. Jednak coś mi się kojarzy. Jebane hordy psów puszczonych luźno pod na podstołecznych wioskach. Spierdalałam przed takimi trzy razy na odcinku dziesięciokilometrowym. Można powiedzieć, że to symulacja taka interwałów. Każdy miał dziś zatem swoją.

Jak dostanę foty rowerów na drzewie, ZAMIĘSZCZĘ ja:)



Dane wyjazdu:
53.68 km 9.84 km teren
02:19 h 23.17 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max:156 ( 79%)
HR avg:130 ( 66%)
Podjazdy:252 m
Kalorie: 1507 kcal

Niby lato, niby piątek, a ja dystans jak ta ciota…

Piątek, 27 kwietnia 2012 · dodano: 27.04.2012 | Komentarze 27

Ale nie, to było GRUBO ponad moje siły. Wszystko, co nigdy, absolutnie nigdy nie powinno wylęgać na ulice poprzez dosiadanie rowerów, dziś to zrobiło i dla mnie – jak mówi mój ulubiony Marcin, czyli Folia, czyli Franc – to jest coś bez nazwy.

Wyjedź Warszawo, ta SŁOIKOWA i ta rodowita, błagam, wyjedź już na tę majówkę, bo zaiste koniec twój jest bliski. Skonstruuję hekatombę i cię wysadzę w pizdu.

Stwierdziłam – pomimo słońca, pomimo genialnej pogody, pomimo dość wczesnej pory – że SPIERDALAM do domu, bunkruję się tu z piwem, o którym myślałam CAAAAAŁY ciężki dzień i nie wyjdę na rower dopóki się nie przerzedzi.

Jasne, ekstra, że jesteśmy takim aktywnym społeczeństwem, szkoda tylko, że bez grama masy jebanej mózgowej.

Wyliczać?
PROSZZZZZZZ:
- dziewuchy na amsterdamach (już w ubiegłym roku nazwane przeze mnie LAMAMI), którym kierownica służy do bujania się po caaaałej szerokości ściechy i skręcania dokładnie tam, gdzie nie powinny

- cioty na rowerach miejskich, które to zatrzymują się tak, jak jechały sekundę wcześniej, bo dzwoni im telefon, a o czymś takim jak zestaw słuchawkowy w swojej tępocie jeszcze przez 150 lat nie pomyślą

- gnoje gimnazjalne, które urządzają sobie rajdy na dedeerach i poza nimi ze szczególnym upodobaniem PRZEJŚĆ dla pieszych – nawet pomimo to, że obok leci PRZEJAZD rowerowy

- rodzice z dziećmi i to jest naprawdę kurwa temat encyklopedyczny. Najlepsi są ci, którzy jadą se przodem, a dzieciak w tyle, totalnie bez ich nadzoru, dwadzieścia metrów od nich, kolebie się (tak sekundę przed wywałką właściwą) i wywala się na kontrapasie rowerowym przed kołami jakiegoś PRO, któremu wydaje się, że ta różowa kostka to jeden ze zjazdów w Istebnej i NAPIERDALA tamtędy.

Eh, ludzie, ludzie.
Poszukując, spokoju uciekłam na terenową, prawą stronę Wisły i tamtejszą ście, ale… stamtąd też trzeba było rychło spierdalać.

Zaraz siadam do mapy i sprawdzam, jak mogę dotrzeć do pracy/do Wojtka z Bródna, jadąc tylko nieprzychylnym CIOTOM Kampinosem. Niech i nadłożę 70 kilo. Żaden problem. Wolę wykończyć siebie niż zajebać kogoś. Póki co.