Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

fullik

Dystans całkowity:3104.17 km (w terenie 906.10 km; 29.19%)
Czas w ruchu:156:29
Średnia prędkość:19.84 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:9556 m
Maks. tętno maksymalne:188 (97 %)
Maks. tętno średnie:152 (79 %)
Suma kalorii:63819 kcal
Liczba aktywności:47
Średnio na aktywność:66.05 km i 3h 19m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
52.34 km 6.21 km teren
02:11 h 23.97 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 808 kcal

Nadgoniłam ze wpisami. Ciekawe, na jak długo:D

Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 14

Znowu nie posłuchałam Czarnego, który wieszczył opady deszczu i tym samym odradzał jazdę na fullu – czasem mam wrażenie, że on o tego mojego eFeSeRa bardziej się szczypie, niż o swój rower – ale i tak pojechałam Speckiem do pracy. Zaczynało się wypogadzać i jedyne, co psuło mi zabawę, to wypakowany plecak, przez który dość ciężko atakowało się wszystko, co na drodze wyrastało.

Ale i tak miałam do roboty całkiem daleko.

Zaczynam na tym nie najlżejszym rowerze wyciągać imponujące prędkości. Udało mi się nawet dojść jednego pro-bikera w takiej samej jak ja koszulce, na światłach poczęstowaliśmy się uśmiechami i rozjechaliśmy się prawo/lewo.

Może się zatem okazać, że trenowanie na ciężkim fullu, na którym trochę trzeba z nogi podać, opłaci mi się i jak podam z tej samej nogi na odchudzonym przez mojego Bradera Fascika Rockhopperze, to przyjadę na metę razem z Rękawkiem.

Nawiasem mówiąc, raz już przyjechałam, tyle, że to były Chorzele, a ja zostałam wydymana na trasie i na mecie wydymana też, zostając sklasyfikowana na dystansie mega. Ale jak to brzmi: przyjechałam na metę ZARAZ za Rękawkiem!:D


Dopada mnie powoli stres przedmaratonowy. Jak nic w sobotę aparat gębowy odmówi mi posługi i z tych nerwów nie wydobędę z siebie słowa. Przed Legionowem też tak miałam, ale nie chciałam wyjść na nietowarzyską lochę, w końcu gościłam NUBF-a (Najlepszego Uznanego Brata Fascika), i gwiazdy Naftokoru. Strasznie dużo siły kosztowało mnie udawanie dobrego samopoczucia.


Co to będzie w tym Olsztynie, kurna?

Może będzie można kupić drzwi?

&feature=related

:D

Dane wyjazdu:
124.57 km 19.88 km teren
05:37 h 22.18 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 63 m
Kalorie: 2053 kcal

Jeeeeeeeeeeeest, mam kask, oł jeeeee;)

Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 14

Trochę, co prawda, inaczej wyobrażałam sobie w nim siebie, ale być może w każdym kasku mam nakazane wyglądać jak dekiel, trudno ZATEM, będę wyglądać jak dekiel z godnością.

Takie Salmy i Penelopy to mają łatwo. Założą na głowę słoik na małosolne i też chciałoby się zapuścić im mrówkojada. Myślę sobie nawet, że byłabym w stanie przepłynąć cały nasz syfny Bałtyk po to, żeby sztachnąć się feromonem kolesia, który nałożył taki słój na głowę Salmy.

Ale jakby nie tylko o tym KCIAŁAM.

Niedzielny przejazd przez miasto NAWET NA FULLU uzmysłowił mi, jak bardzo nienawidzę ludzi, których misją na świecie jest niewątpliwe łażenie całą szerokością DeDeeRu/chodnika/trawnika/krawężnika/wszystkiego, co tylko pod bezmyślne nogi podleci.

Jak ja was nienawidzę, jebane druidy!

To była NA PEWNO moja ostatnia niedziela na rowerze spędzona w mieście. No chyba, że mam pragnienie resztę życia przeżyć w więźniu. Powybijałabym co do sztuki te bezmózgie krocionogi.

Ustawiłam się najpierw z dwoma kumplami, którym chciałam zaserwować konkretny dystans. To tak, żeby zastanowili się na drugi raz, czy warto w ogóle ze mną wychodzić na rower. Jazda wzdłuż Wisły PO OBU JEJ STRONACH była traumą i masakrą i naprawdę nikt, nawet Salma Hayek w kasku Propero Speca NIE NAMÓWI MNIE do ponownego przetoczenia się tamtędy w niedzielę. W sobotę też nie.

Nikt też nie namówi mnie do zatrzymania się na chwilę nad tąże Wisłą nawet na ułamek chwili. Jestem tak pogryziona przez te latające skurwysyny, że nie dam rady NAWET wygwiazdkować bluzgu, bo tak mnie wszystko swędzi. Oczywiście latające skurwysyny poszły na łatwiznę, żrąc mnie centralnie w obdarte w sobotę na asfalcie miejsca. Zwariuję.

Nie piszcie mi o Fenistilu, bo gdyby to drogie gówno serwowane w mikrotubce cokolwiek pomagało, to oblałabym nim nóż do filetowania ośmiornic i to bym sobie zaaplikowała do oka. NIE POMAGA.



Chłopaków odstawiłam na Wolę, bo nagle okazało się, że o 18-tej muszą być w domu, bo cośtam, cośtam i pozwoliłam przejąć się Czarnemu, z którym z Żoliborza przetoczyliśmy się szumiąc gumami w fullach na Służew, gdzie czekał na mnie kask Propero. W którym – jak już nadmieniłam we wstępie – wyglądam ja dekiel. I – żeby była jasność – to nie z kaskiem jest coś nie halo, tylko z moim łbem, facjatą, kwestią niesprawiedliwości i nierównej dystrybucji dóbr (jak tak zwana uroda) na świecie oraz całą resztą.

Odstawiłam i Czarnego do domu (teraz do mnie dotarło, że ja mam potrzebnę odprowadzenia wszystkich do domów) i mocno okrężną drogą (no bo żeby wracać na Bródno przez Stegny, Bielany, Bemowo i Centrum to i słowo „okrężna” niezbyt oddaje sytuację) zakończyłam dzień turlania się, zaliczając pierwszą stówę w tym roku na eFeSeRze.

Ale ludzi jak nienawidziłam, tak mi się to utrzymało.

Dane wyjazdu:
96.69 km 85.21 km teren
04:06 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:152 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1932 kcal

Przeciąganko po Kampinosie

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 10

O kurna, trochę z tej wycieczki zrobiła się wyrypa. Czworo świrów ustawiło się, aby przejechać stówkę w terenie. Byłam ja, czyli Evara Che, był Niewe, dołączył Radek i Adam na tłenti najnerze Treka i do tego FULLU. Dzięki temu ostatniemu złamałam swoje umysłowe stereotypy na temat jazdy na dwudziestkach dziewiątkach. Byłam przekonana, że taki rower to jest zwykła niezwrotna krowa, którą ciężko rozpędzić i jakieś osiem razy trudniej nią skręcać.

Jaką ŻEŚ się durną urodziła, taką zemrzesz, Evaro.

Nic bowiem bardziej mylnego. Wszystko w tym bicyklu jest tak skalibrowane, żeby po pierwsze odczuwać komfort, bo drugie, żeby było wygodnie, a po trzecie, żeby zajebiście się jechało. Wypas.

Kierownikiem naszej wycieczki okrzyknął się samozwańczo Niewe, który posiadał mapę Kampinosu – ja NADAL uważam, że nie sztuka przemierzać Kampinos z mapą tegoż. Wyzwaniem i siekierką byłoby przejechać KaPeeN z mapą na przykład Zimbabwe – oraz jakąś tam wiedzę w terenie. Po piątkowej ustawce na nadwiślańskiej ścieżce imienia Obcego17 z lekka tej wiedzy nie dowierzałam. Ale wszystko wypadło wzorowo.

Niewe robił też za fotografa i całkiem całkiem podołał tej misji:

Nie wiem, kto, ale ktoś przepięknie opisał sens życia Che:D © CheEvara



Fotograf zawsze ma przesrane, bo nie ma go w kadrze:) © CheEvara



No dobra, wszystko BYŁOBY wzorowo, gdyby nie chore tempo, w jakim tę wycieczkę zrobiliśmy. Bo już po planowaniu okazało się, że Adam musi kole 15:30 wrócić na rodziny łono. I dzięki temu moje wyobrażenie tego dnia rymsnęło o bruk z kocimi łbami jak ten fortepian Szopena. Znaczy się rymsnęło jak fortepian, a nie rymsnęło jak kocimi łbami.
Bo ja sobie to wymarzyłam tak, że zaczynamy od powitalnego piwa (wypełniono), dosiadamy rowerów (wypełniono), katujemy trochę terenu, robimy przerwę na leniwe wypicie bro na trawce, znowu katujemy teren, znowu sielanka, jeszcze raz teren, kolejna idylla, teren i czynność powtórzyć tak jeszcze z pięć razy i jesteśmy nawaleni jak worek gwoździ. A wyszło tak, że przystanki zrobiliśmy dwa i zapierniczaliśmy po tym lesie jak w zadach zasoleni. Jakby niezbyt byłam przygotowana na takie zderzenie z rzeczywistością.


Takie mylące foto niezwiązane ani z poprzednim akapitem, ani z następnym:D

Chyba, że ustawi się statyw z dwóch rowerów, to i fotograf się załapie © CheEvara




I pewnie dlatego całkiem spektakularnie odcięło mi prąd w trakcie tej wyrypy. Poczułam się jak takie miasto nocą, już dobrze po północy, któremu wyłącza się światła. I gasną najpierw oświetlenia mostów (moje ręce – nie miałam siły trzymać kierę), potem latarnie przy co mniej obleganych arteriach (syndrom waty w nogach), w końcu zostają tylko czerwone światełka na iglicach (alarm energetyczny w zakończeniach nerwowych i dość czytelny sygnał ze strony organizmu, który pokrótce można opisać jako „wal się na ryj, lebiodo, bez paliwa nie jadę. Daj mi jakieś raketfjułel”. Wypaliłam dosłownie wszystko. Banan odrobinę mnie uratował, ale kręciłam już potem bez komfortu. A Radek popier*tyndalał bez litości, koks jeden.

Jednak nie to było najgorsze.

Najstraszniejsze i najbardziej przerażające są te hordy monstrualnej wielkości komarów, których jest – jak nas poinformował Niewe – w samym Kampinosie 112 GA-TUN-KÓW. Jezuśku na niebiesiech, jaki te suki robiły nalot! Jeżeli nie jechało się szybciej niż 15 km/h, natychmiast dopadała nas inwazja tych latających, bzyczących sans-ofde-biczes. I teraz se zwizualizujcie pokonywanie w takim towarzystwie podjazdów. Jak ja marzyłam wtedy o miotaczu ognia! DRAMAT I MASAKRACJA ORAZ tradżedy!

Summa summarum tak:
1) trasa zajebcza, ciekawa, pełna świetnych krętych singli, zjazdów, podjazdów
2) stanowczo za mało piwa
3) zaliczyłam trzy piękne wywroty: jedną ścinającą drzewo, drugą CHOLERNIE niebezpieczną na asfalcie, po której jestem tylko poobcierana, żadnych zdarć, mięska na wierzchu, tylko siniaki - krótko mówiąc CUD! - a i tak bardziej interesowało mnie, co z fullem, czy nie przyrysowałam, nie powyginałam, itepe; oraz trzecią w piachu, w którym jak ostatni kretyn zamiast zredukować przerzutę, to sobie dołożyłam. I zaryłam, nabierając do plecaka na oko półtorej tony piasku.
4) stanowczo za mało piwa
5) po tej turlance na fullu nie wyobrażam sobie przyjechać do Kampinosu na sztywniaku
6) zdecydowanie za mało piwa
7) no dobra, niech stracę – Niewe jest zajebisty, Radek jest fajny nie mniej, Adam fajny jest też. Takoż i jego tłentinajner.

Z telefonowego giepeesa wyszło mi, że uczyniliśmy 96 kilometrów. Ile w tym było asfaltu, bo trochę było, nie umiem wyklikać. Może u Niewe będzie info.

Lubcie to.

:D

Bo ja najbardziej lubię o to:

Kasztelańskie robi za ładowarkę © CheEvara


Trzeba by to przeciąganko powtórzyć. Z miotaczem ognia koniecznie.
Kategoria >50 km, fullik, trening


Dane wyjazdu:
77.85 km 18.56 km teren
03:36 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1503 kcal

No można i trzy dychy

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 19

Się okazało, że na tych moich balonach we w fullu można pocisnąć WIENCY niż te nieszczęsne i żałosne 27 km/h.
Lubcie to:D

Rano oczywiście dość niespiesznie pokonałam dystans do-roboczy, tym bardziej, że upał, który uwielbiam, całkiem uczciwie zraszał czoło me potem, znaczy się uruchamiał te nadbrwiowe hydranty. Ugrzałam się i jeszcze podjechałam na podpracową siłownię rano, ale tylko po to, żeby się wykąpać po tych trzydziestu kaemach. Jak siedzieć w takim syfie przez cały dzień?

Żeby tak w robocie nie mieć chędożonego natrysku, fakjen szjet. Nie wiem, jak inni to rozwiązują, ale ja już pogodziłam się z tym, że w owym fitness klubie patrzą na mnie, jak na kogoś, kto w domu chce przyoszczędzić z wodą.

A to swoją drogą :D:D:D

Tak czy siak, lubię jak leje się taki żar z nieba.

A po robocie umówiliśmy się z Gorem i Niewe, że robimy na złość obcemu17 i korzystamy z „jego” ścieżki.

Litościwie pominę to, jak chłopaki sobie ze znalezieniem tejże ścieżki poradzili, ale złośliwie dodam, że teraz mnie już nie dziwi, dlaczego zawsze się tak obśmieją na tych swoich orientacyjnych maratonach.

No ja w piątek miałam z nich pompę:D

Niech z mojej strony Wam wszystkim radości dostarczy fakt, że umówiliśmy się pod Mostem Gdańskim, po czym musiałam spod tego mostu dymać pod Świętokrzyski, bo oni pojechali górą i zlokalizowali się właśnie tam. Ludu, mój ludu!:D

A nad Wisłą lans był taki;) © CheEvara


Niewe triumfuje i już wie, że zrobi na złość Obcemu:D © CheEvara


Pojechaliśmy jeszcze w stronę Łazienkowskiego, gdzie całkiem po polsku ścieżka urywa się w dupie, Niewe uczynił brzydki gest, którego dokumentacja fotograficzna zapewne jest już u niego na blogasku i tą samą ścieżką pojechaliśmy pod rurę, choć w planach tego nie mieliśmy, raczej zamierzaliśmy nabyć piwo w sklepie i wychłeptać je w plenerze, ale na Pradze obrażono nas w jakimś GIE-ESIE wyłączoną lodówką z piwem (skurrrr*wysyny!). No to pojechalim, gdzie nasze przeznaczenie czekało. A wyrażało się one w procentokaloriach, czyli w izobroniku.

A potem był powrót, rozjechaliśmy się z Gorem na Bemowie i bez bliskich spotkań drugiego stopnia z szynszylami i rosomakami, które nawijają się po to, aby – wg puchatego – brać je do ręki pobiłam swój rekord prędkości na fullu. Naprawdę nie sądziłam, że wyciągnę na tych grubasach 3 dyszki. A Niewe mówi, że popylaliśmy nawet i 32 kaemy na ha.
<big></big>

Dane wyjazdu:
82.59 km 19.52 km teren
03:44 h 22.12 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1540 kcal

Z pewną dozą nieśmiałości na fulla wsiadam

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 9

Ponieważ ciągle nie mam nowego sztywniaka, który mógłby godnie zastąpić Rzymianina, który kąpie się w Brunoxie, którego zapach bardzo lubię (lubię powtórzenia z KTÓRY), pojechałam ja z żadnym ociąganiem do pracy na Szpecu Fullu.
Żadne ociąganie objawiło się tem, że na ryju uśmiech jęłam posiadać debilny już od salonu, w którym godnie full sparkowany jest, żeby nie rzec SPARCZONY.

O jak mi się droga DO pracy dłużyła!

Uhuhuhu!

No i o!

A po pracy zapoznałam się z niejakim Krzysztofem, który mnie gonił, także na fullu, na Scociku. Cisnęliśmy kawałek od Kępy Potockiej, najpierw on schowany za mną i jadący w promocji powietrznej, potem ja wskoczyłam na tyły, znowu na front i przy Sanguszki sprawiedliwość wymierzyły czerwone światła. No to się zintegrowaliśmy. Zaczął Krzysiek wyrażeniem szacunu.A zintegrowaliśmy się jezdnie, razem już jadąc dalszą trasę, bo od integracji browarnej to ja mam piątek. I weekend cały. Łącznie z poniedziałkiem, bo zazwyczaj tak mi się rozlewa szeroko to pragnienie.

Ale pogadalim, próbowałam namówić go na zbajkstatsienie się, obaczym, co wyjdzie z tego.

Ujechana dwukrotnym zrobieniem najfajniejszej trasy rowerowej w Wawie zawinęłam na dom.
Gdzie normalnie pachnie, nie wiem, dziecięliną, dzięcieliną, gr(d)yką jak śnieg białą, a u mnie po roznosi się rozkoszny aromat Brunoxa.

Dane wyjazdu:
44.28 km 0.00 km teren
01:33 h 28.57 km/h:
Maks. pr.:59.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:188 ( 97%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 682 kcal

Obezwładniłam się właśnie przy pomocy Monte

Środa, 4 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 21

No i staram się przeanalizować, kiedy mi ono obrzydnie. Choć... jeśli pisany mu jest los piwa, to raczej do przeżarcia się Monte nie dojdzie.
I jedno i drugie rozpiżdża mi dietę w drobnicę.
O ile jakąkolwiek dietą można nazwać unieszkodliwienie się czterema piwami po zakończeniu dystansu giga.
Ale z drugiej strony, życie jest za krótkie, żeby żreć mało Monte.

Jeśli naprawdę istniało coś takiego jak sztuka alchemii, to przez całe średniowiecze i 1/3 odrodzenia pracowano własnie nad Monte.

Pomaratonową środę spędziłam na fullu, no kurna wytelepało mnie w Sierpcu, niech w nagrodę pobuja. Wygląda na to, że po tym weekendzie oba Spece idą do konserwy, czyli na przeglądy. W fullu piszczy przedni hamulec i coś od wycieczki po Kampinosie tłucze mi damper, a w ścigancie po czterech maratonach będzie do zrobienia trzysta osiemnaście procent normalnego serwisu.

TAK, CIĄGLE SZUKAM SPONSORA.

Nie ukrywam, że lekko skacowana udałam się w środę do pracy, dojazd na eFeSeRze dodatkowo mnie upodlił, pulsometr darł ryja, że nie tyle jestem przed zawałem, co już mocno po jego drugiej stronie... Wykończy mnie to ściganie się:D

A w piątek juwenalia w Łorsoł i zagra Vava, a ja będę kisić się we furze, co by w sobotę rano zmieść maraton we Wejherowie:)



Solówka Pablo jest tu przegenialna.

Dane wyjazdu:
91.48 km 59.96 km teren
04:38 h 19.74 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:163 ( 84%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy:224 m
Kalorie: 1359 kcal

Balon załatany, to jedziem polenić się w Kampinosie

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 5

No na fulliku pocięłam. Po pierwsze dlatego, że w Centurionie tłumienie widelca nawet już nie fatyguje się o pozostawienie czegokolwiek do życzenia i od samej jazdy po mieście napierniczają mnie nadgarstki, po wtóre dlatego, że Rockhoppera oszczędzam przed Mazovią w Sierpcu. No i niezbyt chciało mi się angażować zad do ciągłego podnoszenia go z siodełka. A na fullu – wiadomo. Lenistwo giembo pełno.

A że w piątek rano, zanim wytaszczyliśmy się z Centim do pracy, załatałam dentkie fullowo, to i miałam gotowego bujaka do zabrania go na szpaciren-gejen.

Oczywiście moja orientacja w terenie najgłupszej kury z całego stada spowodowała, że z Kampinosu wyjechałam dokładnie tą samą trasą, którą do niego wjechałam, a ja potwornie nie lubię wracać tym samym uŁejem, jak to by powiedzieli Amerykancy. Również ta sama orientacja w terenie tej samej najgłupszej kury odpowiada za to, że zamiast trzydziestu paru kilometrów w terenie, nasiekałam ich prawie 60. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby plan wykonany pokrywał się ze swoim zalążkiem, który przed każdym wypadem lęgnie mi się w głowie. Zawsze coś po drodze po…pierdolę. W Hiszpanii byłam w tym mistrzuniem. I stamtąd przywieźliśmy z Centurionem nowatorską definicję skrótu – jest to droga najzwyklejsza plus jakieś 30 km promocji.

Nie narzekam, oczywiście. Wyrobione tego dnia niecałe sto pozwoliło mi zamknąć kwiecień wyjechanymi dwoma tysiami kaemów.

A i było na czym poskakać.
Swoją drogą, ja czuję się znacznie bezpieczniej, mając giry wczepione w pedały. Ile to ja sobie razy pedały w łydki wtłoczyłam, skacząc z hop, schodów, czy ławek, kuźwa. Na tyle, że gdybym chciała sobie wydziarać na łydkach pedały platformowe, wystarczyłoby, żeby tatuażysta połączył kropki.


Zjechałam z KPNu na Żoliborz i Kępę Potocką okurzona, bo w lesie panuje istna pustynna burza, oraz lekusieńsko podkurwiona, bo na trasie spotkałam może dwóch, otrykoconych pro-bajkerów.
WSZYSCY KURWA ŚCIGAJĄ SIĘ DZIŚ W ZŁOTYM STOKU
itylko ja mam tak przejebane jak falochron podczas sztormu.
Myślałam sobie.
Nie pomógł mi nawet telefon do Exoceta, który używając nadmiaru słów „zajebiście” „super” i „kosmos” opisał mi trasę golonkowego mega.

Namówiłam się z Wiolką, że podjadę na jej nowiuśką hacjendę, pocmokam na świeżutko wykończoną łazienkę i uderzyłam na Targówek. Zeżarłyśmy po hot dogu w Ikieji, moim pierwszym i ostatnim w tej lokalizacji, bo zimną bułkę to ja se mogę z zamrażalnika własnego wyjąć, a ketchup mam zdecydowanie lepszy. No i polazłyśmy na kwadrat, gdzie Wiolka, choć niepijąca, posiadała dla mnie izobronik, którym skwapliwie uzupełniłam niedobory carbo. I zabiłam smak chujaszczego COLD doga.

No i kaemów wyjszło JAK NA FULLA zacnie.
Kategoria >50 km, fullik