Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

nocna jazda też;)

Dystans całkowity:7982.37 km (w terenie 510.93 km; 6.40%)
Czas w ruchu:368:44
Średnia prędkość:21.65 km/h
Maksymalna prędkość:53.40 km/h
Suma podjazdów:9548 m
Maks. tętno maksymalne:190 (98 %)
Maks. tętno średnie:165 (85 %)
Suma kalorii:176167 kcal
Liczba aktywności:119
Średnio na aktywność:67.08 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
23.50 km 0.00 km teren
00:58 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 372 kcal

Je*ł mnię znak drogowy

Środa, 21 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 14

Ten oznaczający CIĄG pieszo-rowerowy.

Prawiem se wyłamała z sylwetki mojej prawą obręcz barkowo-obojczykową. Znaczy się, czy PRAWIEM, to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić. Ale nic mi nie zwisa bezwładnie (będę miała 6 dych, to inaczej będę gadać:D), kierę Centuriona utrzymuję, znakiem tego tylko się poobijałam.

Aczkolwiek czy TYLKO to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić.

Bo rozumicie.

Jak se wychodzę na nocny rower, to zawsze słyszę od Pani Mamy: a jak ktoś cię dorwie i obtłucze i rower zabierze?

Chciała, nie chciała, wykrakała. Z tym obtłuczeniem, rzecz jasna.

Miałam se tłuc podjazdy, dołożyć troszkę kilosków do statystyk, a tu chuj. Przez chuja. Na CIĄGU pieszo-rowerowym. Po części rowerowej.

Napieprzam pod górkie ze trzy dichi na godzinę, akurat na Marymonckiej się da. I widzę jak cwancisz meter przede mną tupta się kolo w kapturze. Tupta, postępując. Łeb mu lata, więc pewnie ma słuchafony. Krok ma na wysokości kostek, więc pewnie ma sraczkę. I guzy na oczach oraz na mózgu. I włazi mi, bujając się przy tym jak pierdolony rezus. Przed koło. A ja mam trzydzieści już trzy dichi.

No to jadę w decybele, APELUJĄC do niego: Spierrrrrdalajjjjjjjjjjjjjjjjjj!

Co też uczynił. Bardziej w rowerową, czyli moją stronę CIĄGU. I to nie dlatego, że mnie słyszał, ale dlatego, że go bit chyba rzucił.
I żeby go nie jebnąć (nie wiem, skąd to moje miłosierdzie), odbiłam w lewo, na sterczący dumnie, prężnie i jurnie na pasie zieleni znak drogowy. Co oznaczający, napisałam powyżej.

Jebnęłam prawym barkiem, który mi obwisł. Niewiele myśląc, naprawdę NIEWIELE, w szoku i adrenalinie jebnęłam, ale SIĘ nieruszoną kończyną górną weń na zasadzie przeciwwagi. Żeby wskoczył na swoje miejsce.

- Aaaaaaaaa, kurrrrrwa!! - zawyłam, jak wskoczył. I oprzytomniałam. Koleś stał i patrzył na mnie przerażony.

- Na co się gapisz, spierrrrdalaj stąd, bo ci nakopię tępy, ślepy debilu!

Zastosował się do polecenia i się oddalił. W tempie porannej tempówki.

A ja aż se usiadłam na tymże pasie zieleni obok tegoż znaku. We w szoku. No bo nie rozpieprzyć się na żadnym z maratonów, a rozwalić/złamać se/urwać coś podczas wieczornego treningu? Ja dziękuję, kuźwa.

I z podjazdów wyszło gówno całe. Żeby choć takie, z którego nowobogackie, snobistyczne cioty piją kawę, bo to trendi jest.
Zwykłe gówno.

A teraz trza jeszcze w Moheruniu walczyć o drugie miejsce dżeneralki.


Dane wyjazdu:
87.54 km 22.00 km teren
03:58 h 22.07 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1487 kcal

Nie wiem, my się chyba nigdy niczego nie nauczymy

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 28

A na pewno ja.
Faścik podobno przeze mnie jest tak zepsuty, a przynajmniej daje się zepsuć. Mi albo mnie.
No bo spać trzy godziny z piątku na sobotę, z soboty na niedzielę spać godzin pięć?

Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy.

Ale i tak było zajebiście.
Zanim wyturlaliśmy się z domu na łoweły, poszliśmy zaspokoić Monte-głoda. Całe Bródno spalę, jak Monte będzie dostępne tylko w jednym sklepie. Tym razem znaleźliśmy przy drugiej próbie, ale w sobotę rano nie dostałam Monte w żadnym z pięciu sklepów. Właściciele dostali ostatnie ostrzeżenie. Siriusli.

Gdy wracaliśmy ze sklepu, Faścik przeszedł ekspresowy kurs dostarczania Monte do domu. Uchowaj Panie przed tym, aby kubek Monte wziął i się przechylił lub też, strzeż nas Maryjko, obrócił do góry denkiem. Wtedy Monte się bełta, a bełtane Monte wiadomo kto je.
CIOTY.
Podlinkować Wam morsa? Czy sami już się domyśliliście? ;)
No i tak o.
W domu wydzwoniłam Niewe, tym razem naprawdę jeszcze najebanego, bo wczoraj to on – prostuję na jego życzenie – dopiero w stan ten się wprowadzał. Zsynchronizowaliśmy zegarki, do tej akcji przyłączyli się izka z siwym i na skutek tych ustaleń godzinę później byliśmy już na Moczydle, czyli tam, gdzie pewnej środy świętowaliśmy z Dżankiem, izką i Niewe urodziny tego ostatniego.

Ja w zamian za pewną przysługę zostałam obdarowana przez siwego czteropakiem Kasztelańskiego i czteropakiem Monte.
Po tychże ceremoniach, a nawet ceregielach jęliśmy spożywać.

Gdyśmy spożyli i na nowo zsynchronizowali zegarki i stwierdziliśmy, że izka z siwym mają dwie godziny, ja z Faścikiem niecałe cztery, Niewe ma dwa razy cztery razy dużo, uznaliśmy, że nie pojeździmy za wiele w tum składzie.

Toteż wygłosiłam koncepcję życia: „Oesu, to jedźmy w inne fajne miejsce, gdzie też napijemy się piwa”.

I wprowadziliśmy się w stan Brain Storm-u.
Może Cud nad Wisłą? Nieeee, pełno tam od straszaków miejskich, a z nimi to ja się ostatnio nie polubiłam;)
Pod Rurę? Takoż ryzykownie.

Ale najsensowniej.

Pilot naszej wycieczki, którym okrzyknął się Niewe, zmienił jednak w trakcie prowadzenia ekskursji koncepcję na Latchorzew. I tam wycieczka z epickiej zrobiła się pijacka.

Tylko donosili:

Prawie jak na Oktoberfest, tylko strój i BUFET nie te :D © CheEvara



Na ten widok Niewe prawie mi się oświadczył;).

Piliśmy i piliśmy i nawijaliśmy i chachaliśmy się. Niektórzy molestowali zwierzęta:

Animalsi już są w drodze © CheEvara


A reszta była lekko skonfundowana:
Wyglądają na skwaszonych? NIC bardziej mylącego;) © CheEvara


Ale tylko przez chwilę, bo...
Bo oto na trzy cztery... © CheEvara


i bo prężyli suty:

Gdzie bikestatsowiczó czworo, tam cycków osiem:D © CheEvara


Tak prężyli, że nastrój uległ totalnemu rozprężeniu:

I o. Orzeł głupawki has landed :D © CheEvara


Powyższa seria jest znakomitym studium kolejnych stadiów głupawki;)

Tylko Faścik spoglądał na to wszystko wzrokiem cerbera:

Jeszcze trzy sekundy i chyba nam wysprzęgli :) © CheEvara



Ustaliwszy fakty, że być może warszawsko-zgierska frakcja BS pojawi się na eskowym maratonie w Gdyni, towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Izka z siwym podążyli opierniczyć schaboszczaka niedzielnego, a Faścika i Niewe głód dopadł na miejscu. Obsztyndolili pierogsy i tak nafutrowani (oni, ja nie) mogliśmy udać się do CheEvarowa.

Powoli docierało do mnie, że niestetyż kurważ, wszystko się kończy. Zawija i zagina też. Rzekłabym nawet, że się bezczelnie obstalowuje.

Podczas, gdy Faścik żałośnie pakował się do powrotu, ja i Niewe nawiedziliśmy sklep pod kątem uszczuplenia jego asortymentu z działu Nektary i ambrozje.

Zanim pojechaliśmy na dworzec, zdążyłam jeszcze rozpieprzyć sobie kolano na własnym ogródku. Podkusiło mnie, żeby KARNĄĆ SIĘ Faścikową Birią.
Wpięłam się w spd-y, zrobiłam naogródkowe kółeczko i już się nie wypięłam. Jebłam na lewy bok na oczach Niewe, Faścika i Pani Mamy oraz pewnie wszystkich sąsiadów. Jucha trysnęła.

Kurrrrrrwa, do Faścikowej Birii powinno – w miejscu pedałów – powinno się przytroczyć dwa transparenty z ostrzeżeniami. Na przykład o treści: Wypnij dupę, bo z tych pedałów to na ten przykład się nie wypniesz.

No i o.
20 minut później już robiliśmy zamieszanie na peronie Dworca Wschodniego. Niewe psuł drzwi pociągu, ja pilnowałam, żeby Michał zabrał ze sobą wszystko, a w sumie ja i Niewe razem pilnowaliśmy, żeby Faścik na pewno wsiadł do pociągu i na pewno wrócił „do Libanu, do domu swojego”.
I niestety pojechał. Nie lubię kurna to.


Dane wyjazdu:
129.60 km 21.00 km teren
06:03 h 21.42 km/h:
Maks. pr.:38.60 km/h
Temperatura:26.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:121 ( 63%)
Podjazdy: 49 m
Kalorie: 1927 kcal

Stówka z Niedotykalną Świnią:) A nawet z Niedotykalną Świnią Wyścigową

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 13

Zniszczyliśmy się.
No bo co innego można powiedzieć o chlaniu browaru od drugiej nad ranem do piątej (nad tym samym ranem), spaniu po tymże chlaniu krótaskowych trzech godzin i wyjściu na rower?

Wiedziałam, że tak będzie.

Sama do tego doprowadziłam, gdy – ledwo co zaparkowaliśmto rowery inmajkitsien – użyłam otwieracza do butelek.

I nie były to butelki z plastiku typu PET.

Ale zanim żeśmy pierwszego łynia wzięli, musieliśmy wrócić z Dworca Wschodniego. Na któren to Faścik wjechał o 1:24 nocom ciemnom. Aby go odebrać, o pierwszej wstałam z ciepłego wyra, gdziem czuwając, zaległa, i jak wstałam, przywdziałam trykot i obcisk i pocisnęłam na Specuchu po Michaiła.

Jego osobisty superszybki pociąg przywiózł po ośmiu godzinach brawurowej jazdy jego samego oraz jego rower. Zapakowany w torbo-walizkę, z której to trzeba było rower wyczarować.

Mam focha o to, że rower treningowy Faścika waży tyle, co mój rower startowy.

Ale. W ciągu kwadransa Michaił przebrał się w cyklistę, przysposobił rower swój i zawiesiwszy na sobie rzeczoną wielgachną torbę skierował się wraz ze mua w stronę mojego domostwa. Targową. Ulicą w sensie.
A w domu czekało na nas Monte. I dużo piwa.

Na pierwszy ogień poszło piwo, potem Monte, które zeżarliśmy stękając, a potem było już tylko dużo piwa. Spożyte w moim kitsienie, tuż obok rowerów, przy akompaniamencie naszego gadania.

Do spania wywaliła nas Pani Mama, którą obudziliśmy dyskusjami o życiu coś po czwartej pi-em. A raczej bliżej piątej, też pi-em. Mnie namówiła, Faścik zaś zrobił sobie kawę i zajął się bajerowaniem Pani Matki. Do dziś nie umiem z niej wydobyć, co też jej naściemniał.

O 9:35 ODEMKŁAM oko, najprawdopodobniej lewe, bo spałam od telewizora. Jak śpię odwrotnie, to odmykam odwrotnie, czyli prawe. A prawe – jak wiadomo – jest odwrotnie lewe. 10 minut później czyniłam w usłużnej i pomocnej asyście Faścika śniadanie.

A potem pojechaliśmy na Dereniową, gdzie miałam do odebrania ramę Speca. Mimo że zapowiedziałam w AirBike, że przyjadę po nią w cywilu, pojechalim jednak z Faścikiem ŁOWEŁAMI.

W stronę DO DO DO Dereniowej jechało się fajnie – jak to łowełami i jak to z Faścikiem. Ale Z Z Z Dereniowej było o wiele, wiele ciekawiej.

Musieliśmy bowiem JAKOŚ tę ramę dowieźć do mnie. 24 kajlomajtry.

Michaił uparł się, że to on będzie tej ramie/ramy tragarzem. Zatem ja wzięłam na siebie kwestię logistyczną.


Tak to sobie wymarzyłam.

Mój patent na szelki z dętki zadziałał:

Bardziej lansersko byłoby wieźć tę ramę bez folii, ale ja chciałam popstrykać sobie podczas jazdy:D © CheEvara



aaaa, taki - za przeproszeniem - nieobrócony Faścik jest jeszcze bardziej epic niż jest na codzień;) © CheEvara



Czekaj, czekaj, jeszcze jedno Ci zrobię!:

Uparł się ten Faścik, że on - ten Faścik - tę ramę przewiezie!:) © CheEvara



No i pojechaliśmy. Ja robiłam za dystansowego, czyli stwarzałam – jadąc obok Faścika – odpowiednią odległość antyzderzeniową. Tak, aby nic, co/kogo mijaliśmy, tą ramą nie pierdolnąć.

Na ścieżce terenowej imienia Obcego17 wydawałam nawet paszczą sygnały ostrzegawcze. Wyrykiwane przeze mnie UWAGAAA! Najpierw dziwiło wyprzedzanych rowerzystów (czego ona kurfa chce na takiej szerokiej ścieżce??), ale gdy raczyli spozierać ślipiem we w tył i ujrzeli prawdziwego Batmana, czyli Faścika z peleryną z folii bąblowej, usuwali się w tempie OBY RYCHŁO.

Acz jednego pieszego Faścik prawie jebł był – jak to sam pieszy skomentował – prawie o „Kurwa! Milimetry!”
Fajowo było.

Doprawdy, rama wieziona na plecach, opakowana w folię dla ludzi z zespołem niespokojnego palca, czyli bąblową, radośnie powiewającą na wietrze, wzbudza olbrzymi respekt.

Którego nam w dalszej części rowerowej soboty, po tym, jak ramę zdesantowaliśmy u mnie w domu, bardzo brakowało. Nikt nie dostawał na nasz widok wytrzeszczu, ja już nie czułam się jak samochód pilot przed ciężarówą transportującą wielkiego mechanicznego kreta do drążenia tunelu metra... Ehhhhh.


W chacie zeżarliśmy obiad i próbując dogadać się przez telefon z najebanym Niewe;) wyleźliśmy na ŁOWEŁY ponownie. Niewe tego dnia miał niby hasać z Radziem po okolicach Podkowy Leśnej i Komorowa i istniała szansa, że zjedziemy się w tych samych współrzędnych giepees. Ja nawet Z DOBREGO SERCA postanowiłam przywieźć temu Niewu megapak Isostara.

Z ustawki wyszło – z uwagi na nieszczególnie wczesną godzinę – całe gówno. Niewe robił z Radziem swoje, zatem ja zarządziłam wyrypencję asfaltowo-terenową i pojechalim na Kampinos, pookopywać się w piachu.

I tak traskę skonstruowałam, że przejechalim przez Wiktorów, gdzie tym razem zdesantowaliśmy megapak Isostara. Przerzucając go przez bramę Niewe.

Tak. To mój pierwszy i ostatni dzień pod tytułem „CheEvara – usługi transportowe”.


I tak o nam dzień zleciał. Na jeżdżeniu, obśmiewaniu się i rozmowach o życiu. Faścik vel Niedotykalna Świnia, ja vel Czarna Żmija (własna Pani Matka tak mnie nazwała) wrócili do domu porą wieczorową przesympatyczną ulicą Warszawską, czyli asfaltem, gdzie jeden chuj ledwie zmieścił się pomiędzy nas a wysepkę i to „ledwie” zaowocowało upierniczeniem kołpaka.

Masz za swoje, ty tępy KOŁ(PA)KU.

No.
Czy muszę opisywać, co działo się potem, u mnie w domu?

Nasze postanowienie oszczędzenia się, aby mieć siłę pojeździć w niedzielę, obróciło się w niwecz. Znowu zakończylim biesiadowanie niebawem przed świtem.


Dane wyjazdu:
76.50 km 0.00 km teren
03:23 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1402 kcal

I złupili mnie, banda polskich decydentów

Czwartek, 15 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 26

I do tego w mundurach. Jak ziemniaki. Jak nieosolone ziemniaki, dodan bo tak nieprzyjemne potrafią być wlaśnie nieosolone ziemniaki.

Dostałam mandacik.

Za przejazd po przejściu dla pieszych.

Tadaaaaaaaaaaaaaaaaaaammmm:)

A ja się sromałam, że wyszłam za wcześnie z pracy i posiedzę u dentystki w poczekalni i się naczekam, a nie lubię. No to mi panowie te 15 minut, podczas których rozpłaszczałabym sobie zadek w poczekalni, ZAGOSPODAROWALI.

Jak pięknie.

Oczywiście ja, w naiwności swojej i wielkiej otwartości dla świata, do końca nie wierzyłam, że zatrzymują mnie z TAKIEGO POWODU. Se pomyślałam, że może znowu jakiemuś Indonezyjczykowi zaiwanili rower i teraz wszyscy jesteśmy podejrzani, przynajmniej o posiadanie.

A tu jestem nie tyle podejrzana, a już oskarżona. Stówa. O tyle będę bardziej zdrowa i trzeźwa:D

Nie lubię się płaszczyć i prosić. Toteż wyrzekłam: Pisz pan ten mandat. Oby rychło.

I było rychło. Zdążyłam nawet wyjść na późnonocny rower.

Dane wyjazdu:
58.64 km 0.00 km teren
02:53 h 20.34 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1057 kcal

Mało. Mauo

Środa, 14 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 11

Takie dni właśnie lubię. Choć mało związany był z rowerem, to jednak zawodowo cymes – stał pod znakiem Glacy i jego nowego projektu MyRiot. Płyta zajebista, klipy jeszcze lepsze, a sam Glaca… ja pierdolę. Wypas. I tylko szkoda, że grafik mieliśmy tak napięty, że nie byłam w stanie nigdzie dojechać rowerem.
Szkoda, bo bym spaliła to, co opierdoliliśmy na ciepło w Samirze.


Centurion jeździ, jeździ, przemieszcza się, ale… mogłoby być lepiej.

W ogóle dajcie mi kogoś, kogo będę mogła rozjebać poprzez rozerwanie na drobne paski.

Dane wyjazdu:
64.55 km 0.00 km teren
02:57 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:35.80 km/h
Temperatura:22.0
HR max:166 ( 86%)
HR avg:132 ( 68%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 1066 kcal

Badko świedta, nie wytrzybab!

Wtorek, 13 września 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 9

Ponoć prawdziwy twardziel DIGDY DIE BIEWA KATARU.

To ja jestem miękką fujarą.

Mam katar.

&feature=player_embedded

Ja! J-A. Jestem. Przeziębiona. I nie. Wcale nie dla odmiany od stanu zwanego ciągłym głodem. Jestem przeziębiona wespół z głodna.

Nie wytrzybab.

Dane wyjazdu:
70.80 km 0.00 km teren
02:50 h 24.99 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1210 kcal

I co, i co, i co?

Czwartek, 8 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 18

No i co, no i co? Ocielił się jakiś choć jeden lodowiec? Zmniejszyła się liczba plam na księżycu? Zaprzestano wreszcie używać spulchniaczy do produkcji pieczywa? No nie wiem, zadziało się coś, cokolwiek, aby uczcić wejście w dorosłość Takiego Jednego Niewe?

Jakbyście coś zauważyli, dajcie znać.

Bo ja na przykład zauważyłam tylko to, że wieczorami to jakby trochę po klinie na rajstropach wieje. Ale to chyba niezwiązane jakby z tematem przewodnim.

Zauważyłam też, że cyklistów jakby mniej. To mnie nawet cieszy. Szkoda tylko, że nie idzie to w parze z polepszającą się pogodą. Nienawidzę jesieni i zimy też nie.
Lubienie zimy i jesieni jest ciotowate - mors, dopisz to sobie do listy:P

Dupa zmokła mi pod samym kuźwa domem.

Dane wyjazdu:
109.30 km 0.00 km teren
04:20 h 25.22 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:189 ( 98%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy: 46 m
Kalorie: 1609 kcal

Czecia. Stówka. W tym tygodniu:)

Wtorek, 6 września 2011 · dodano: 07.09.2011 | Komentarze 14

Wszystko dzięki Panu Dyrektoru Arku, który – aby umówić się ze mną na nocny rower – wysłał mi popołudniową porą miłosny list motywacyjny. Taki, że nie mogłam, nie umiałam, a nawet NIE KCIAŁAM odmówić. MISZCZOSTWO:)

Normalnie - bez tej nocnej jazdy - wyszłoby mi może kilometrów 60. Ale jest piękniej.

Znowu cwaniaczek pomykał na swojej szosie, dzięki czemu ja – nawet i na mojej wyścigówce - dostałam w dupsko. Acz tętno zachowałam niziutenieńkie. Co cieszy mnie. Co LUBIĘ TO.

Uroczo pomyka się nocą. Zwłaszcza wzdłuż Belwederskiej, gdzie na wysokości ogródków działkowych temperatura spadła z dziesięciu stopni do stopni może czterech. Zmarzły mi kuźwa paluchy, choć rękawiczken miałam długopalczasten.

Wszystko się kończy, zawija, zgina.

Atrakcją niewątpliwą wieczoru był pościg Arka za jakąś blond-dziewoją na szosie Peugeota (posiadała ZAJEBISTE nogi, NAPRAWDĘ). Pościg pod Belwederską zakończył się pomyślnie dla drużyny APS. Znaczy się, dla prezesa drużyny APS, bo ja wolałam pozostać w roli widza i patrzeć na to od tyłu. I ryć ze śmiechu.


A poranny dojazd do pracy strasznie mnie jakoś raduje. Te korki na Wisłostradzie, wzdłuż której jadę. Te ślimaki na Puławskiej. No nic na to nie poradzę, że strasznie mnie to raduje! Czy jadę o ósmej, czy jadę na dziesiątą... Wszystko stoi, Czerniakowska, Dolinka Służewiecka, Wałbrzyska. Na własne życzenie i za własne PIENIĄSE.


Uznałabym ten dzień za piękny w pełni, ale nie uznam, gdyż nie zjadłam ani jednego Monte. Wszystkie trzy sklepy, którem odwiedziła i które nie miały Monte, już zostały zgłoszone jako obiekty do likwidacji. SKANDAL.


I to też jest skandal:

&feature=player_embedded#!

JAK MOŻNA tak zajebiście jeździć??

Dane wyjazdu:
104.51 km 0.00 km teren
04:44 h 22.08 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1917 kcal

Już kurna myślałam, żem w miarę ogarnięta z wpisami

Poniedziałek, 5 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 20

A tu dupa! Dwa dni przedmazoviowe nieopisane! Kurka wodna i butelko z pętelką!
Ale tak. Jak już se leżą te dwa dni nieopisane, to niech se jeszcze poleżą. Z wrześniem muszę gonić, bo jakieś świeżaki mnie w statsach wycinają. A jak wiadomo – jestem tu dla lansu.

Tydzień zaczęłam se zacnie. Udało mi się wykręcić stówencję. I TO NA FULLU:). Rano kontrolna pętelka, sprawdzająca, czy lubię turlać się na fullu (w zasadzie wiem to, nie muszę tego sprawdzać, ale o czymś wpis muszę zrobić, nie?). No i tritcat kilometrów wejszło. Potem do pracy. No i dwatcat weszło. Z dżoba do Airbike na Dereniową, bo Taki Jeden zepsuł swoje koła, a dokładnie piasty i trzeba działać z nową zaplotką.

Dywersja jest taka, że Niewe dostanie jeszcze bardziej za*jebane piasty, żeby w NDM na Mazovii nie mógł mnie dojechać:D.

Potem ja sobie pojechałam do domu, zostawić plecak, zmienić galoty, bom ustawiła się na piwko we w Cudzie nad Wisłą z takim jednym, który Golonkę jeździ i teraz namawia mnie na duet w przyszłorocznym Transalpie. I na Golonkę też mnie zresztą namawia. Wstępnie jednakowoż wypiliśmy Kasztelańskie niepasteryzowane Z KIJA (świeżyzna!;)). I wszystko byłoby super, gdyby się nie rozpadało. Michał wracał na swojej pięknej szosce w burzę, ja w burzę na swoim pięknym fullu.

Przy Cmentarzu Bródnowskim dopadła mnie wielka litość, bo gdym jechała w stronę centrum, żeby z Michałem się spotkać, minęłam kolesia z sakwami, który przycupnął samotnie i smutno na ławeczce przystanku autobusowego. Zrazu se przypomniałam, jak sama w Hiszpanii też robiłam takie pitstopy, a to na notatki w kapowniku, a to na popas. Nie zauważyłam w jego ekwipunku oznak wyprawy rowerowej, sakwy miał raczej liche i symboliczne, ale jak wracałam w ten dyszcz i w tę burzę, to on siedział ciągle.

Zatrzymałam się przy nim. Mokra do samej gąbki w tych galotach. I robię z nim wywiad, czy potrzebuje czegoś, noclegu, przetrwać gdzieś. I co się okazuje? Koleś jest w pracy, przy użyciu iPada liczy samochody i teraz już czeka na kumpla, który ma go wybawić od pogody, czyli wody.

No cóż. Nie darowałabym sobie, gdybym się nie zatrzymała. W Hiszpanii tyle ludzi mi pomogło, że taka pozytywna energia musi się kręcić.

Dane wyjazdu:
86.30 km 0.00 km teren
03:26 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:49.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy:207 m
Kalorie: 1451 kcal

Keep calm and Hakuna Matata!

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 10

Jakem już zbłaźniła się takim dystansem jak poranne 20 kaemów, poczynione do pewnej firmy dostarczającej prąd, która twierdziłą i tak miała w systemie, że ja, CheEvara od 2009 roku nie posiadam tegoż prądu w swoim domu, jakem już się uspokoiła, powstrzymała się od chęci zabicia każdego, kto stanie na mojej drodze, osiągnęła ZEN, a kakaowy czakram zabłysnął nad moją ajurwedą gwiazdą zaranną, mogłam sobie hycnąć wieczorem na rower. Luźny wieczorny rower.

Bo ten poranny to był raczej wkurwienny.

Jak już sobie hycnęłam na ten luźny wieczorny rower, to se pomyślałam, że se popodjeżdżam. I sobie podjechałam. Górkie AgrykolowO razy pięć.

Ależ mnie zajebiście paliły uda.

Ależ mi się potem zajebiście jechało.

I weszło mi wtedy 86 zajebiście fajnych kilometrów. I zajebiście mi z tym fajnie.

Strasznie jednak sobie dałam wycisk. Ale z tym też mi fajnie.
Fajnie, nie? :)