Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
48.00 km
0.00 km teren
01:57 h
24.62 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:159 ( 82%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 17 m
Kalorie: kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Reskjujcie mnie!
Poniedziałek, 3 października 2011 · dodano: 07.10.2011 | Komentarze 18
Jaaaaaaaaaacieeeeeeeeeee, jak mnie napierniczają nogi! Jakbym pierwszy raz po dwudziestu latach dorabiania się zakwasów KANAPOWYCH poszła pobiegać. Boli mnie każde ścięgienko, każde włókienko każdego mięśnia, nawet tego, który aktywizuje się tylko przy robieniu jaskółki na komendzie policji o trzeciej nad ranemw niedzielę (skądinąd wiem, który to mięsień:D).
Jednak jazda na spalenie jest nie dla mnie, na mega jeździ się zupełnie inaczej.
Nie mogłam wstać rano, taki miałam i mam pożar w mięśniach.
Se myślę – rozpierniczę to na rowerze.
To zaiste była najbardziej bolesna droga do pracy. Chyba zaczynam wierzyć w sens regeneracji. Acz polecam przywiązać się słowa CHYBA.
Dodatkowo – gdy już wytrzeźwiałam – dotarło do mnie, jak bardzo nawala mnie bark, na który wczoraj wykurwiłam, wykonując klasyczne OTeBe w piachu.
No i przeto się pojechałam prześwietlić, bo jak słyszę słowo KETONAL, to dostaję skrętu dupy w poprzek z obrzydzenia. Moja wątroba, która ma własną dupę, też dostała skrętu tej dupy, też w poprzek i też zobrzydzenia. Ileż można piguły wpierdalać.
A już jak ja wybieram się do lekarza, to jest niezbyt.
No i mam. Zapalenie stożka rotatorów. Będące pokłosiem trzech ostatnio zignorowanych skutków wykurwień, a to na fullu, a to w znak, a to wczoraj w Lomiankach, gdym na zjeździe złożyła się w chińską literę ZIĄNG. Maści-sraści, zastrzyki srastrzyki. I ponoć jakby odpoczynek w łóżku, ale tego to jakby nie dosłyszałam, już wychodziłam z gabinetu.
Gdyby to był odpoczynek w łożku, przy którym siedzą Johnny Depp, Chris Cornell, Ryan Gosling i każdy z nich masuje mi co innego, a wachluje mnie/nas dwumetrowy Mulat wysmarowany bejcą, to może i dałabym się namówić na rozbrat z Centurionem. W innym przypadku mam jaskrę analną i nie widzę swojej dupy NIE na rowerze. Nawet gdybym miała żreć zupę z ketonalu i fłoje/fuła gra (to drogie gówno z wątróbki) z tych maści-sraści.
Nie no, czuję się, jakby nie kto stłukł (skądinąd TEŻ wiem, jakie to uczucie:D). Bolą mnie nawet bloki w spd-ach. Ale i tak warto było zapierniczać i nawkładać wczoraj wszystkim tym facetom:).
Dane wyjazdu:
90.00 km
70.00 km teren
03:47 h
23.79 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:183 ( 95%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1814 kcal
Łomianki miastem seksu, biznesu i przekrętów, czyli Mazoviowy epilog
Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 26
Fajnie tak pojechać na kołach na maraton, a nie tylko ciągle ta dupa w furze i dupa w furze. A potem składać rower, przepakowywać rzeczy. A tak to się wyleżałam u Niewe na podjeździe, na tej kostce, co to ponoć zaszczyt na niej leżeć, wychłeptałam jak ten mały labrador SZEJSET misek piwa i tak zregenerowana mogłam se pokręcić maraton. Szkoda tylko, że ubrałam się pod sobotę, kiedy to lampa była potężna. A w niedzielę rano UPAŁ JAKBY ZELŻAŁ. I stelepało mnie na starcie.Dojechalim zatem z Niewe do Łomianek, po drodze napotykając Bogdana z Gerappy, w którego to oczach dostrzegłam lęk, ale po tym, co uczynilim jemu i Piotrkowi, też z Gerappy, w Ełku, miał prawo zasromać się nad swoją niedaleką, pomaratonową przyszłością.
Potem spotkaliśmy też Obcego, ale jakoś nie wykazał nastroju integracyjnego, tośmy przerzucili swą zajebistość na nadjeżdżającego z przeciwka mtbxc. Mam przeczucie, że podoba się Niewemu, bo ten do nikogo innego nie mówi „Przystojniaku”. Przez duże Pe, wyraźnie dało się to wyczuć;).
Potem zaczęliśmy szukać Gora, który przytargał i Rootera i swojego drugiego Śwagra. No to integracja i after party zapowiadały się niemożebne. Ja natknęłam się na APS-iakowego Michaiła, który zapoznał mnie ze swoją Panią Małżonką i Panną Córką, Olą, stanowiącą najmłodszy narybek teamu. Przybiłyśmy sobie w jej sektorze „żółwika, beczkę i piąteczkę” i tak zdopingowana i pokrzepiona uznałam, że oooo, TERAZ tak. Teraz mogę startować;).
Znalazłam się też z Prezesem i wbiliśmy się po chamicku do sektora czeciego połączonego z trzwartym. Czy jakoś tak;). A tam dołączył do nas niestartujący jeszcze Darek Laskowski, którego to Faścik ściągał z trasy w Legionowie z uszkodzonym obojczykiem.

Oczywiście na chama ustawiona w trzecim rzędzie sektora:)© CheEvara

A tu se gadamy z Darkiem i jego Panią Żoną;)© CheEvara
Wiedziałam, że nie ma giga, ale też wiedziałam, że czołówka odpuszcza takie maratony (no chyba, że jest się Danielem Peplą), wzięłam se zatem wszystko na miękkie boki. Na tyle miękkie, że niedługo po starcie uciekł mi Arek, dojechał do mnie Goro, który startował z sektora trzwartego (połączonego z czecim) i se pomyślałam „Aaaaaa chuj tam”. Z drugiej jednak strony… kurna! Nie stanąć na pudle w TAKIM maratonie, to jak pojechać do Istebnej na dystans Mini.
No i nogi mi same dyktowały na trasie. ZAPIERDALAJ. Jak niegdyś Faścik pouczył Konia Macieja podczas MP w xc w Kielcach. Tak więc czyniłam. Dla jasnego zobrazowania tegoż, niech Wam wystarczy, że trzy razy doganiałam i Gora, i mtbxc, który wypruł z drugiego sektora. Trzy razy prowadziłam pociąg z wagonikami w postaci siedmiu facetów. Od czterech chłopaków mijanych lub też uporczywie doganianych na trasie usłyszałam coś w stylu: „Chyba coś dzisiaj wzięłaś, co?”.
Dziś nie, poprzedniego popołudnia jakieś SZEJSET Kasztelańskich. SZEJSET misek. A to daje jakieś dwa tysiące Kasztelańskich.
Sama w sumie nie rozumiałam, jak to możliwe, że ja na mega tak zapierdalam. Kwestia dobrej rozgrzewki (czyli dojazdu na kołach)? Czy zupełnego wyluzowania? To ostatnie jednak zmieniło się w istny wkurw, gdy na którymś z piaszczystych zjazdów wycięłam otebe w piachu, wbiłam se klamkie hamulca w żebra i rozpieprzyłam prawą manetkę. I straciłam zupełnie pole manewru w tylnej przerzucie. Przełożenia wskakiwały jedynie na te cięższe, natomiast już się nie redukowały. Znaczy się CZASEM się redukowały. Jednak jakby nie miałam czasu na rozpracowanie systemu chcenia bądź nie chcenia podjęcia współpracy ze mną w zakresie zrzucania.
A tu przede mną odcinek z wydmami. EXRAAA! I na pierwszym z podjazdów, przy manewrowaniu tylko przednią przerzutką ZLECIAŁ MI ŁAŃCUCH.
No to tak się będziemy bawić, pomyślałam, gdy objechali mnie ci, którym jeszcze kwadrans temu wsadziłam i którzy sugerowali poranny okład ze steka hiszpańskiej wołowiny z logo Contadora. Wrzuciłam łańcuch ręcyma i znów podjęłam swoje. Dogoniłam ekipę, w tym mojego mazoviowego ulubieńca, o tego:

A go lubię, bo mnie lubi :D© CheEvara
z którym zawsze jakoś się tasujemy na maratonach. Nie dowierzał własnym oczom. Gdy zrobiło się płasko, a przerzutka dla odmiany zapragnęła tylko redukować, a nie dawać więcej czadu, ekipa z moim ulubieńcem na czele, znów mi uciekła.

Tu chyba po raz trzeci chyba DOSZŁAM:D© CheEvara
Jak mnie to wkurwiło! Szarpnęłam butem, szarpnęłam manetą i bieg wskoczył. No to jedziemy! Zobaczyłam przed sobą pociąg i postanowiłam nie tyle się do niego podpiąć, co po prostu go poprowadzić, a nawet zmęczyć. W pociągu uczestniczył mtbxc, mój ulubieniec i jeszcze kilku innych chłopaków, których zostawiłam w głośnym świście niedowierzania. Jakby ktoś był zainteresowany zapytaniem, JAK to zrobiłam, odpowiadam, że nie wiem. Chyba wkurw mi służy. Wylazłam na prowadzenie tego pociągu i już nikomu nie pozwoliłam się objechać.

A tu już robię za lokomotywę:)© CheEvara
Przed samą metą dopadłam nawet Gora, który zareagował głośnym:
O NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE

Już go kurna nie dojadę, ale niech ma :D© CheEvara
No zabeczał w rozpaczy. Ale finisz po asfalcie służył jemu, bo ma za sobą karierę szosowca i jego nodze nie fiknie nikt. Tu widać, jak ledwo godzę się z tą porachą:

Mówiłam NIECH MA i niech ma:)© CheEvara
Na mecie czekali na nas fitowcy: Rooter, Ogór, czyli MiniGoro, czyli Kacper i Śwagier. Niech mi ktoś, kurwa mać wytłumaczy, dlaczego sterczeli tyle czasu, czekając na nas, i nie pojechali po piwo?? Najlepiej, jeśli wytłumaczą mi to oni sami.
Ogóra jakby – z racji młodego wieku, acz w Dżałorkach dojrzał w naszym towarzystwie ekspresowo – wyłączam z tych wyrzutów, ale Rooter? Ale Śwagier? Któregom – nie wiedzieć PORKE – dopiero teraz zapoznała?? No ludzie. No dalibóg.
Za chwilę znalazł mnie Arek, który był o minutę szybszy, dojechał mtbxc, dotarł też mój ulubieniec, przytuptał Mozan, no i przyszedł też do mua esesman, że w K2 jestem druga, a open trzecia. Zgadzało mi się to z tym, co mi ludzie po trasie mówili. Jakaż ja jestem łatwowierna i jak bardzo wierzę w system. Jacyż ci ludzie na trasie są NIENAUMIENI liczenia. I jakiż ten system zawodny!
Ale zara powiem, czemu. Dopiero zara. Jeszcze brzegu z morza nie widzę.
Towarzysko dołączyła do nas izka, poczekaliśmy na Niewe i zdegustowani tym, że na mecie browaru niet, udaliśmy się wielką bandą do biura zawodów. Byłam cholernie głodna, przez całą trasę zjadłam pół obrzydliwego żela, ale jak zobaczyłam tę maź, którą polewali ten pseudo nakaron, to paw królowej się we mnie wbudził. Jako alternatywa leżały obok PŁATNE utopione w tłuszczu pierogi, spodeszwiona karkówka i pulpowaty bigos.
Jebcie się z tym cateringiem.
A piwo mieli schowane i NIESCHŁODZONE, zbrodniarze. I gdyby nie ktone, który mi podpowiedział, że piwo jednak jest, to bym w życiu nie zagadała tych zbrodniarzy od obłego cateringu. Dzięki, Tomek!:)
No i tak. Ponieważ Goro marudził, że oni już chcą jechać na pizzę, do tego marudzenia dołączyli się Rooter, izka i nawet Niewe, zostawiłam ich, bo wkurwiłam się i poszłam se do stoiska Vitesse, dobrać se gatki na jesień. Oddalając się, poleciłam marudzącej ekipie bezstresowe udanie się tam, gdzie se chcą jechać, najdzie mnie ochota i wstąpi we mnie łaska przebaczenia, to ich znajdę. Kurwa. Jakbym była najedzona ja.
Po drodze spotkałam Tomcia, wymieniliśmy się uprzejmościami, nawet się całowaliśmy i usłyszałam, że jestem właścicielką jedynego słusznego wzrostu. I mi Tomcio nie marudził, że kurwa jedźmy już, że pizza-srizza. Jedzenie-sredzenie.
Już myślałam, że za niego wyjdę. Mało brakowało. Widziałam to przerażenie w jego oczach;).
I normalnie osrałabym tę dekorację, bo pewnie daliby mi taki puchar, jaki już mam, ale też postanowiłam marudzić – skoro dziś ekipa ma takie flow - i zostać. A chuj. I zobaczyć, kto zostanie ze mną.
Została izka i ostał się Niewe. I pozostał tez greq, który tego dnia nie startował, ale na ostatnim zakręcie trasy zapewnił mi taki doping, że zadziałał mój system wtryskowy paliwa do nóg. Odleciałam;).
Mało tego, gdyśmy z izką i Niewe czekali w hali na dekora, greq lukał na nasze rowery.
BEZ MARUDZENIA.
A tak czekamy na dekorację:

Standardowo robimy bardachę, aż spiker Jurek mrugał do nas okiem ostrzeżeniowo:)© CheEvara
A na dekorze okazało się, że jestem w K2 trzecia, a nie jak mi powiedział pan esesman – DRUGA. Wyczytana przez Jurka, lekutko zdębiałam. I lekutko taka zdębiała, a nawet zmodrzewiała polazłam po ten puchar, gdzie okazało się, że akurat takiego jeszcze nie mam.

A potem zdziwiona dekoracja© CheEvara
Teraz wysnuję se garść moich OSOBISTYCH wątpliwości i rozterek.
Czemu:
- na dekorację tak krótkiego maratonu czeka się tyle, jakby startowało tysiąc osób?
- czemu sms swoje, a org swoje?
- czemu nagle nie można przeliczyć sektorówek, bo – jak napisał Adam na forum – inne tabele?
- czemu przez cały sezon nie było ani jednej ryfy z wynikami i z tym, że nie sprzęgają się ze sobą odczyty z czipów z tym, co potem Jurek ma na kartkach?
- czemu nagle zwyciężczyni mega zostaje podwójnie zarejestrowana i przez to PONOĆ zrobiła się chryja w wynikach?
Czy nie dlatego, że jest z Łomianek i tak miało być?
Pytam dość luźno, acz dociekliwie. Pytałabym równie dociekliwie, acz mniej luźno, gdyby taki maraton był ZA DARMO.
Ale ja zapłaciłam za to, że odbyło się małe szemrane dymanie.
I tylko dla zasady, bo przecież nie po sprawiedliwość, polazłam z tym esem do Czarka, ale ten TERAZ NIE MÓGŁ TEGO WYJAŚNIAĆ, BO DEKORUJE.
To mu powiedziałam, żeby dekorował już teraz jak należy.
Trochę nie chce mi się wierzyć w tę całą ściemę z wynikami, z tym, że nie można policzyć klasyfikacji sektorowej. Nagle na koniec sezonu rypie się system? Ahaaaaaaa.
Po tej żenie wyleźliśmy z izką i Niewe z sali, przygarnęliśmy greqa i obraliśmy kierunek „Goro i jego trupa. Jeszcze nie zalana w trupa”. Goro i trupa wymyślili TAKĄ miejscówkę, że rowery se stały przed lokalem luzem, a w lokalu ogródka niet, a lokal wzdłuż ruchliwej ulicy. Kapkę wyśmialiśmy ten pomysł i zaproponowaliśmy, że trupa dołączy do nas, bo my idziemy gdzie indziej, a potem napieramy do nadłużańskiego małego domku.
I poszliśmy gdzie indziej:

W tle gadam z Obcym i wyrażam, jak mi go brakuje, a na pierwszym planie mamy greqa© CheEvara

Mała pomyłka jest na tej szklance, ale trudno.© CheEvara
No i jak już dostałam piwo do jednej łapy i pizzę do drugiej łapy, se pomyślałam:
TAK SE NE DYMA, PANE CEZARE.
I odeszło mi wszystko.

Teraz trochę mam już wszystko w dupie:)© CheEvara
Zrobiło się już klasycznie wesoło, trupa Gora podbiła do nas, gdyśmy jeszcze konsumowali i pierwsza oddaliła się do Białego Domku. I tam po spożyciu pojechalim i my. Niestety greq się od nas odłączył, ale za to dołączyła siostra Gora, żona Gora, Mniejszy MiniGoro i o.
Było oczywiście zajebiście. Na tyle, że Niewe zdecydował się nawet pokazać film z Wackiem w roli głównej;).
A potem już trza było wracać. I znów ekipa się pofragmentowała. Rooter, Niewe i mua pojechalim wkurzyć nieopodal Wiktorowa jakiegoś gościa w blachopuszce. A Goro i izka pojechali na Be(mow)a pamięci żałobny rapsod.
Było fajnie, tylko ja jeszcze na koniec… czemu bez obcego? To boli Dżoł, czemu mi to robisz???
Kategoria zawody, trening, Mazovia MTB Marathon, krajoznawczo, >50 km
Dane wyjazdu:
72.00 km
55.00 km teren
03:21 h
21.49 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy:118 m
Kalorie: 1328 kcal
Nie tak to miało wyglądać:D
Sobota, 1 października 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 13
Miałam wymienić se klocki w wyścigówce, bo za chwilę będę hamować tłoczkami, a nazajutrz mazoviowy epilog w Łomiankach. Ale po wieczornym spotkaniu na sportowym szczycie z Moim Lawli Mozanem i triathlonistami sobotni poranek, a potem i dzień mi się rozwlókł.Przeto nie dotarłam do Marcina. Który zresztą nie wykazuje chęci, by moją startówkę naprawiać, bo niszczę, bo wyścigi o złoty pampers, bo bez sensu to ściganie, więc może i dobrze, że nie dotarłam tam? Nasłuchałabym się, a mam tego gderania po nakrętkę:)
Pojechałam zatem (bez hamulców, ale to przecież jest Mazowsze, tu się nie hamuje) do Łomianek, opłacić sobie start i wyręczyć w tym takiego jednego, który czasu na rejestraNcję nie znalazł. Miałam też zabrać se koszulkie Finishera, ale były tylko wielkie spadochrony. No to niemal załatwiłam, com miała.
Pocięłam se więc – korzystając z zajebczej pogody – na Kampinos, częściowo traską nazajutrznego maratonu.
Z deka mnie zdziwiło, że nie trafiłam na żadne oznaczenia, żadne krawaty. Podjechałam se Ćwikową i tam też tabliczek nie było. No nic, może przelazła tędy jakaś szynszyla. Albo Kononowicz. Albo jakiś pedał. Dlaczego pedał, wyjaśni Wam to Niewe, gdy nadejdzie taki dzień, że wreszcie nadgoni z wpisami:).
No i tak se krążyłam po KPN, gdy wydzwoniła mnie największa kampinoska szynszyla, ta, która nie znalazła czasu na rejestraNcję. Czyli Niewe. I ogłosiła mi, że może pojeździłaby na rowerze, że właśnie wskakuje w obciski i czy nie zechciałabym jej potowarzyszyć i zobaczyć, jak dzięcioły zalęgły się pod okapem.
I już miałam prawie odmówić bo dotarło do mnie, że nie mam butów na tę okazję, ale uznałam, że szynszyli, która ma na imię Przestań Bożena, odmówić wręcz nie sposób. No to skierowałam swoje superlekkie koła i pojechałam na Ajzabielin, Lipków, gdzie spotkałam chyba z siedemset osób z Mazovii, w tym dwóch znajomych na szoskach. No i oni mnie zmasakrowali, bo chciałam im dotrzymać koła, a nie jest to szczególnie łatwe, gdy się próbuje ich gonić na swoim na emtebe. Przez ostatnie osiem kilometrów, jakie dzieliły mnie od Niewowa, wizualizowałam sobie, co zrobię, jak już wjadę na Niewiańskie włości – padnę na ryj na podjeździe i nie wstanę. I nie będzie mowy o dalszym rowerze.
I wiecie, co?
Jakbym kurna wykrakała;).
Kategoria >50 km, trening, krajoznawczo
Dane wyjazdu:
50.24 km
0.00 km teren
02:11 h
23.01 km/h:
Maks. pr.:40.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Jak to warto czasem komuś pomóc
Piątek, 30 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 4
Bo w niedzielę w Toruniu na maratonie wyciągnęłam pomocną dłoń w stronę innego mazoviowego bajkera i pożyczyłam mu na trasie pompkę, bo złapał klasycznego snejka. Na początku myślałam, że się chłopak zasłuchał w disco wichurollo, które mijaliśmy na trasie i postanowił tam zostać, ale wydarł się kilka razy, że jednak to pompki potrzebuje, a nie majteczek w kropeczki.Został zignorowany przez mijających go zawodników, między innymi z takiego teamu na K, a ja – mimo że dziwią mnie ludzie, którzy jadą na maraton bez podstawowych dupereli – pochyliłam się nad jego nieszczęściem i mu tę pompkę cisnęłam.
No i ponieważ, zagubiłam się mocno w Toruniu, już na terenie Motoareny, zapomniałam udać się po tę pompkę do biura zawodów.
No i teraz słuchejta. Pompka z Torunia pojechała do Gdyni, bo Piotrek nie chciał jej tak zostawiać, po czym znów przyjechała do Warszawy, do której to Piotrek przybył na targi rowerowe. Została mi dowieziona do pracy, wraz z kawą z i ciachem i osobą przesympatycznego emtebowca.
I gdybym była tępą cipą, której szkoda dziesięciu sekund, BO WYNIK, to bym kolejnej fajnej osoby nie poznała.
No i o. Dystans tego dnia marnieńki, ale jak Maj Lawli Mozan z APSu namawia na spotkanie w gronie triathlonistów, to z nocnego roweru zrobiło się jakieś szejset piw. Dla mnie, oczywiście.
Dane wyjazdu:
51.67 km
0.00 km teren
02:23 h
21.68 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 954 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Bandycki ryj Che
Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11
Noga podaje nadal. I to na Centurionie. Co prawda prawie nie ma już z kim się ścigać, bo poranna rześkość odstraszyła chiba sporo narodu rowerowego, ale zapieprzam swoje. Szkoda tylko, że mam zajeb w pracy i nie mogę wyjść na nocny rower i że nie mam też długich spodni, żeby wyjść na nocny rower.No i mam kurwa jakieś obowiązki. Jakbym mało ich miała w pracy, w której już zresztą od dziś nie pracuję. Serio. Nie pracuję już:).
I ciągle po Dębkach muszę wychodzić ze stanu permanentnego najebania STOPNIOWO. Czyli zmniejszam dawkę spożywanego piwa. Właśnie udało mi się osiągnąć pułap trzech na wieczór, zamiast sześciuset.
Po robocie umówiłam się z izką przy fontannach na przekazanie płytki dvd z dowodami zbrodni i zdrady wobec roweru (jej zdrady), ale zanim tam się dostałam, zaliczyłam przy Centrum Kopernika dwie policyjne rewizje.
Czy ja kuźwa wyglądam na kogoś, kto ma chęć wysadzić ośmiu przywódców jakichś tam państw, którzy najechali na Warszawę?
Chyba wyglądam, bo mnie spisały dwa patrole. A wyglądam, bo... chcę.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
47.00 km
0.00 km teren
02:12 h
21.36 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 878 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Niech mnie ktoś odstrzeliiiiii
Środa, 28 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 5
Jak ciężko tak bez alkoholu! Odwyk kuźwa musi być straszny. Taki realny odwyk. Strasznie ciężki był dla mnie ten poranek. Po tych całych ciężkich Dębkach.No i rześko się zrobiło. Rano wybrałam się do roboty w krótkich jeszcze gaciach i nieco mnie stelepało. Acz patrzono na mnie z podziwem. I wzdrygiwano się z lekka.
Mnie chyba jeszcze grzały resztki tych procentów, jakie na pewno wiozłam w sobie. Po tych całych ciężkich Dębkach.
No i przyznam, że roztrenowanie może mieć całkiem jakiś sens. Noga mi zapierdala po tych dwóch dniach lajtowego jeżdżenia i jednym dniu przerwy.
Ale ja już więcej tak nie chcę;).
Kategoria całe goowno, a nie dystans;), pierd motyla, czyli mniej niż 50, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
65.00 km
45.00 km teren
03:06 h
20.97 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1190 kcal
Last dej w Dębkach is GEEEEEJ:)
Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11
No to niby kurna wstali. Normalnie. Dziwne, po poprzedzający wieczór nie wskazywał na to, że tak się następny dzień rozpocznie. Bo tak. Wrócilim z tej żarciodajni, już naważeni zlekka. No to aby człowiek nie zaczął czuć się źle z powodu trzeźwienia, pomogliśmy sobie spektakularnymi zakupami. Znów siedemset piw dla mnie i jakieś tysiąc siedemset dla Niewe. Radek miał szejset win dla siebie i Adam tyle samo. Też dla siebie. No i się zaczęło.Niektórzy demolowali dobytek poprzez napierniczanie własną, osadzoną na karku lampą o lampę uwieszoną u sufitu.
I z tego napierniczania łby bolały.
Na szczęście dla mnie lampa była zawieszona tak, że przy moim karaczanym wzroście NIE DOSIĘGAŁAM, wywołując powszechną wesołość każdokrotną próbą.
Ale zanim do tego doszło, moja zła ręka czyniła ZUOOOO. Polewałam Adamowi i Radziowi.
O, tak o, kulturalnie polewałam:

Ręka, która szkodzi:)© CheEvara
Dla tego pierwszego, który jeszcze dla niepoznaki wyjął laptopa, by odpisać wszystkim mu dupę zawracającym maile, moje czynienie zła okazało się skuteczne. Prawdą jest, że WSZYSCY JESTEŚMY CHRYSTUSAMI;):

Mówiło się tyle, że laptopy są niezdrowe i proszę! Oto dowód:)© CheEvara
Były też densy i Shakira i na końcu przyszedł Wacek, który w amoku pijackim złożył mi deklarację, że KIEDYŚ NA MNIE WKROCZY.
Może kiedyś poznacie Wacka, jak ładnie poprosicie Niewe. Bo Niewe jest w posiadaniu epickiego filmiku pokazu szeroko złożonej osobowości Wacka. Z pewnych źródeł wiem, że specjalnością Niewe jest odmawianie i na pewno Wam odmówi udostępnienia tego filmiku, ale w proszeniu nie chodzi o dostanie. W proszeniu chodzi o proszenie;). Niewe się na pewno ucieszy:).
No i jak zjawił się Wacek, to dla mnie był to koniec imprezy. Bo po dwóch ostrzeżeniach, żeby Wacek do mnie nie perorował, dodam, że nieskutecznych, wysprzęgliłam mu tak, że spotkał się z framugą. Aż huknęło tym naszym domkiem. Wtedy uznałam, że na mnie już pora i się z tej imprezy wylogowałam.
I może dlatego wreszcie łeb mnie nie nakurwiał (od alkoholu, bo przecie do lampy nie dostawałam).
No i wybraliśmy się na rowery nawet naszego ostatniego dnia dębczańskiego. Radziu nam obiecał trasę do Stilo, taką zaraz wzdłuż morza. I pojechalim. I taki były widoki:

No to dymamy po wydmach :)© CheEvara

A tu z wydmy zjeżdża moja wielka dupa:)© CheEvara
Pogoda była piękna, jak widzicie.
A tu chłopaki mi pozują, a ja ich zachęcam do pozowania, prosząc: „No, uśmiechnijcie się małe fiutki”:

Uśmiechnijcie się, nooooo:)© CheEvara
Widać świetnie, jak Radzia to rozbawiło:).
Ujechaliśmy kawałek za Białogórą, w której zresztą Radziu obiecał mi piwko i słowa nie dotrzymał . Tam Adam stwierdził, że robi nawrotkę, bo obowiązki, bo firma, bo maile, bo ma już nas dosyć. I uciekł, kurna, choć umawiałam się z nim poprzedniego poranka, że za fachowe przygotowanie INGREDIENCJI do jajecznicy miał mi zapłacić trzy stówy.
No dobra, tak naprawdę, to wynegocjowałam tę forsę za to, że nie będę klepać ciągle jadaczką. Potem cena urosła do trzydziestu tysi i jeszcze miał mi zostawić w rozliczeniu skuter wodny. Cwaniaczek zmył się przed nami WŁAŚNIE DLATEGO.

Żegnamwasjużwiemniezałatwiewszystkichblablavla;)© CheEvara
I jak tylko Adam nas zostawił, mnie odjebało.
Bo jęłam referować chłopakom, jakiego rodzaju podłożem właśnie się przemieszczamy. I było: ŚLIZGO, GRZĄZGO, KAMIENIŹDZIE, IGLAZDO, BIAŻDŻYŹDZIE, LIŹDZIAZDO i KORZENIŹDZIE.
Sama brechtałam się ze swojej głupoty. Chłopaki do „IGLAZDO” też, ale dalej to już proponowali mi po trzy stówy, żebym się zamknęła.
Przychyliłam się do prośby i aż po dwóch minutach milczenia wymyśliłam zagadkę:
- A czy wiecie, kto jedzie taką drogą, która jest biażdżyzda, trochę liździazda, i kamienizda?
W powietrzu zawisła cisza, która była idealnym zobrazowaniem tego oczekiwania. Oczekiwania na kolejny akt mojego debilizmu. Odczekałam zatem taką chwilę, która zbuduje jeszcze większe napięcie i wypaliłam, kto jeździ taką drogą.
ROWERZYŹDZI.
Tego Radek już nie zdzierżył. Najpierw zapytał, co żarłam, a potem na pewno wymyślił, że odda moją karmę do badań laboratoryjnych. Nie chciał uwierzyć, że po prostu trafił mu się jebnięty labrador.
Niewe podłapał trochę temat, i gdyśmy schodzili na plażę, niedaleko bunkrów w Stilo, zauważył, że tu jest nieco…
URWIŹDZIE.
I DALEGO OD DOMU ORAZ BLIZGO MORZA.
I w rzeczy samej tak było:

Tu jest URWIŹDZIE© CheEvara

A tu BIAŹDŻYŹDZI:)© CheEvara

A tu Niewe jedzie, by być BLIZGO morza :)© CheEvara

A tu ja, mały labrador cieszę się, że jestem DALEGO OD DOMU I BLIZGO MORZA:)© CheEvara

Ja morze omijałam, chłopaki dokatowywali napęd w falach:)© CheEvara
I tak se mamrotałam pod nosem, że jest MOGRO, ŚLIZGO, PIAŻDŻYŹDZIE. Aż doszło do tego, że Radek chciał pożyczyć ODE MNIE kasę, żeby mi dać te trzy stówy, żebym się zamknęła. Potem i Niewe nawet nagle chciał opłacić moje milczenie i tym razem chciał pożyczyć kasę od Radka.
Radek mnie nie ogarnął;).
I za karę nie dostałam w Białogórze, w drodze powrotnej piwka znów.
Czy zatem pomyliłam się rano, gdy referowałam Niewemu moje odczucia co do Radka?
- Patrz, on wygląda jak taki chłopczyk, taki niewinny, niepozorny, a zobacz, jak chla, jak się nie oszczędza… KURRRRWA, OSZUST.
Nie pomyliłam się, oszukał mnie.
Gdyśmy już wrócili do Dębek, wyglądaliśmy żałośnie. No bo to koniec był tej imprezki. Wyglądało na to, że dzień, w którym skutecznie wytrzeźwiejemy, jest jak koniec – bliski. Trzeba było się spakować i wybyć.
Na koniec daliśmy się Radziowi we znaki, a raczej ratowaliśmy go przed zaśnięciem za kierą informując go – jak pewien radosny i w ogóle niemonotematyczny nastolatek:
&feature=player_embedded
– co jest gejowskie.
Było tej wyliczanki w cholerę. Na przykład:
- tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ
- słupek, na którym stoi tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ!
- Radek za kierownicą – GEEEEEJ
- zasypiający Radek za kierownicą – GEEEEJ!
- kierownica, za którą zasypia Radek – GEEEEJ
i tak dalej… Chłopak szybko porozwoził nas do domów.
Matko, ja chcę tam z powrotem!
Che, która chce gdzieś z powrotem – GEEEEEEJ!
;)
Kategoria >50 km, krajoznawczo
Dane wyjazdu:
0.10 km
0.00 km teren
00:01 h
5.82 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Jak roztrenowanie, to tylko w Dębkach;)
Poniedziałek, 26 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 12
W tych Dębkach to się śpi, kurna. Do 11:30.Taki dzień sprzyja roztrenowaniu. Tak zaczęty dzień, w sensie. Ale tak.
Teraz se proszę zanucić „Dziewczynę bez zęba na przedzie” i zamiast frazy „Ten dzień przywitał nas ulewą” zaśpiewać „Ten dzień przywitał nas znowu JAJCÓWKĄ”.
Jajcówkę znów zrobił nam Adam, znów śmierdziała malizną. Być może dlatego, że w nocy z niedzieli na poniedziałek przyleźliśmy do niego już śpiącego, żeby mu zniszczyć sen, życie, urodę, wszystko.
Ale twardy był. Musi mieć w takim nocnym nawiedzaniu jego osoby sporą wprawę, bo bez dyskusji, z zimną krwią, spokojnym głosem pogonił nas tekstem:
Idźcie stąd, MAŁE FIUTKI.
Zapadła cisza. Co w przypadku trójki PONOWNIE narąbanych świrów jest wyczynem.
Wymiękliśmy. Nikt nas tak nie załatwił. Nigdy. To był jak cios. Piórkiem. Zalanym ołowiem.
Pokornie więc wytoczyliśmy się z Adamowej sypialni.
I pewnie właśnie za karę ta jajecznica była taka gabarytowo mizerna :).
No.
Plan na ten dzień był taki – a powstał przy mizernej jajecznicy – że najpierw idziemy na rowery, której to wyprawie znów przewodzi Radziu, a potem Adam zabiera nas na zapierdalancję skuterem wodnym. Wszystko się zmieniło, gdy ja polazłam przebrać się w trykoty. Wracam se, a tam rowery, które wcześniej zostały wytargane, zniknęły i plan zmienił się o 180 stopni. Niektórzy powiedzieliby, że o 360. OK:)
Czyli jednak najpierw lecimy na skuter, a potem na rowery.
Pojechalim nad jezioro, gdzie woda miała być kapkę cieplejsza niż w Bałtyku. Adam spakował dla całej ekipy pianki, jakimś cudem była też pianka w rozmiarze „mały labrador”. I tu się cieszę na to:

Piesek Leszek;)© CheEvara
To teraz przebieram się w piankę w rozmiarze „mały labrador”:

I bardziej zmęczyłam się przy tym niż na samym skuterze :D© CheEvara
A potem, ponieważ:
a) byłam już po solidnym pożyciu
b) nie umiem pływać,
skorzystałam z tego, że Adam zaproponował utopienie mnie, gdy ja będę siedzieć z tyłu. Jak ta matka biedaczka wożona po szosie.
I pozapieprzaliśmy. O JAK SZYBKO! O jak kuźwa mokro!
I...
O JAKIE DREDY Z WŁOSÓW ZROBIŁ MI WIATR!:D
No teraz kolej na chłopaków, a ja przejmuję aparat:D

A niby tylko cioty paradują w obciskach :D© CheEvara
No i o. Po Niewe i wersji Niewe z Che przyszła kolej znów na Radka. Znów na Adama i... skończyła się wacha. Adama to zasmuciło. I się oddalił melancholijnie.

Kto zgadnie, co Adam tu robi?;)© CheEvara
Wróciliśmy po wszystkim do Dębek, do jednynej czynnej posezonowo dębczańskiej knajpy, Adam w tym czasie odstawiał wóz do bazy i miał do nas dobić na rowerze. I na tym miała się imprezka zakończyć. Bo okazało się, że (teraz zacytuję Radzia) „jest już późno, wiele nie popedałujemy, zatem co będziemy robić taki dystans dla ciot, lepiej w ogóle nie jeździć, a dnia następnego dać se w dupę”.
Oficjalnie nikomu to nie pasowało. Bo wyjechaliśmy nad morze pojeździć na rowerze. Ujechać się, skatować i o.
I właśnie, abyśmy choć TROCHĘ pośmigali, Adam wrócił z bazy do nas na rowerze. Na wynalazku z MIMOŚRODEM.
To jadę:

A raczej hulam na tym;)© CheEvara
i walczę:

Dżizas, jakie to głupie i nie wiem, po co;)© CheEvara
A tera uwaga, SKUPTA SIĘ, bo dubla nie będzie.
Dodaję ten wpis na BLOG ROWEROWY tylko dlatego, że jednak jeździłam. Co prawda tylko 100 metrów. Ale przejechałam:D
Potem na ten rower pojechał Niewe, któremu nakręciłam filmik, ale tym razem to nie on jest jego gwiazdą. Gwiazdą bowiem był WACEK. I może kiedyś dostąpicie zaszczytu obejrzenia tego filmiku:D
Po scence z Wackiem padłam ofiarą podrywu, ale to nie przez byle kogo:

No nie mogłam się oprzeć takiemu podrywowi;)© CheEvara

Tu już mnie wkurwia - znakomite studium moich stanów i szybkich przejść© CheEvara
No i aby przebić ofertę najlepszego ciacha w mieście, Radziu pobieżył po zestaw mocno sprawdzony. Co prawda było to Tyskie, ale zawsze to nie ciulowy Carlsberg;)

A niby nie wygląa, taki grzeczny!© CheEvara
I gdyśmy już mocno poweseleli, poleźliśmy na bazę. A tam historia znów zatoczyła koło. O tym będzie następny odcinek.
Mam tylko wrażenie, że służą mi mocno miejsca, które nazywają się w liczbie mnogiej: Dżałorki, Dębki.
Toruń, czyli PIERNIKI też:)
Aha! CELOWO nie dokręciłam do stu metrów:D
UPDATE: ja nie dokręcałam, ale sam Bikestats mi zaokrąglił. Cóż:D
Dane wyjazdu:
37.00 km
30.00 km teren
01:53 h
19.65 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: m
Kalorie: 819 kcal
No to mamy rozjazd. Taki jak należy, a nie w wersji CheEvary i jej trzystu pomaratonowych kilometrów:D
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 25
Wieczór pierwszy w Dębkach zaliczyliśmy zadżebiście, jak już napisałam: kupiliśmy trzysta piw dla mnie i trzysta dla Niewe, Radek spożywał wino (metoda na hejnał):
Hej nał, heeej nał!:D© CheEvara
i zaiste był bohaterem, ale przykozaczył NAPRAWDĘ wtedy, gdy po winie sięgnął po Jagermeistera. Jakiż to był epicki widok. Jak ja mu zazdrościłam zdrowia!
No ale wcześniej nałykaliśmy się jodu na ciemnej dębczańskiej plaży, to może stąd te możliwości i stąd ta kondycja.
Przydała się, bo przede mną było oczjeń mnogo wyzwań:

Mam wszystko, czego mi trzeba;)© CheEvara
Która to nagle skończyła się Radziowi, gdy już po wspomnianym jegermajsterze poszedł zmienić muzę w samochodzie. Zmienił. I tak już w tym samochodzie został.
A ja i Niewe utknęliśmy przy ognisku, które najpierw Radek na harcerza rozpalił (metr od paleniska właściwego), a po jakiejś pół godzinie żywotności tego ogniska PROFESJONALNIE udeptał girą i zagasił.
No ja spłakałam się ze śmiechu:).
Zagasił i polazł spać. Dokładnie wtedy, jak nasza ekipa miała się powiększyć o Adama, którego ja zapoznałam w Kampinosie. Zostało mu przedstawione przez telefon, że czeka na niego ognisko, jest kiełbasa i są chlory. Czyli jest tak jak lubi:).
I przyjechał. I było wszystko to, co mu zapowiedziano, że na niego czeka, tylko że odwrotnie.
I zastał. Mnie i Niewe żłopiących piwo przy CIEMNYM ognisku, Radzia śpiącego w samochodzie. No wypas imprezka. Sam sobie więc rozpalił ognisko, usiłował położyć Radzia do wyra, no co innego powiedzieć – taki jest los tego, kto jest trzeźwy:).
Dalej może już nie będę pisać o tym, jak w Radka wstąpiło nowe życie, jak tylko zetknął się z łóżkiem? Jakby kuźwa wszedł na nowy lewel. Szataniątko, po prostu szataniątko.
Po tak udanym wieczorze mogło być tylko lepiej.
Rano Adam zrobił nam i zakupy i zajebistą jajecznicę – zupełnie, jakbyśmy byli nieziemsko grzeczni i jakbyśmy dotrzymali pewnej umowy. Potem zatargał nas na plażę, gdzie słońce dawało po zaworach i do której drogę, jaką przemierzyliśmy po przybyciu do Dębek poprzedniego wieczora zupełnie inaczej zapamiętałam. No ale teraz, w dzień szłam trzeźwa, a poprzedniego wieczora miałam w organizmie jakieś dziewięćset piw. I dziewięćset miał Niewe.

Trzy dęby w Dębkach© CheEvara

Skąd przyjechali Litwini?© CheEvara
Zalegliśmy na tej plaży, ja oczywiście na starcie wbiegłam do wody, której to teoretycznie nie lubię, nie umiem pływać, zwykle do morza wchodzę średnio sześć godzin, a tu o, ODJEBYWAŁO mi szeroko. Jak to TEMU LABRADORU.

Idę komuś wysprzęglić;)© CheEvara
Czyż to nie jest piękny widok, krajobraz, wręcz landszaft?;)

A nie, niosłam po prostu piwko;)© CheEvara

Głowa, ramiona, kolana, pięty, kolana, pięty... :D© CheEvara
Przeto nasza koncepcja rowerowania rozjechała się na tej plaży. Radek wyczuł, co się święci i po kwadransie pieczenia na słońcu ulotnił się z zaplanowaną w głowie trasą na rower. Niewe przysnął, Adam też, ja gapiłam się na morze.

Z pewnej perspektywy.© CheEvara
I to nie ja, ani nie Niewe zaordynowaliśmy poderwanie leniwych dup, żeby w końcu na rower wyleźć.
Adam nas zmusił;).
I wiecie co?
Słusznie, choć...
Dawno nie zaliczyłam W DZIEŃ WOLNY OD PRACY TAKIEGO CIOTOWATEGO DYSTANSU.
Acz traska była fajna, Radziu się spisał (wyspał się w samochodzie, to i siłę miał;)) Było i błoto, i wspinanie się oraz wersja demo zjazdu enduro. Jak w tej reklamie Orange, że wszystko co zbyt szybko się kończy, traci sens.
Bo zobaczyliśmy z głównej ściechy, gdyśmy szukali szlaku, fajny wąwozik, który wydał się dobry do zapierdalania po nierównościach w dół. I pogięliśmy nim. Zapierdalaliśmy po nierównościach całe 15 metrów. Uhuhuhu! To było coś:D A raczej JEDNA SZEJSETNA czegoś.
Ale szlak znaleźliśmy właśnie w tym wąwozie;).
Było super.

Tym razem Radek był kierownikiem i prezydentem i Jah Jah naszej wycieczki;)© CheEvara

Tu pokazuję i podziwiam landszaft, który sfocił Niewe i nie będę mu robić przykrości, sam se umieści jego własne foto;)© CheEvara

W słonecznym cieniu, na miękkim kamieniu, siedzieli stojąc trzeźwio rowerzyści:D© CheEvara

Na koniec wylądowaliśmy nad jeziorem. Jeziorem marzeń.© CheEvara

Jezioro bez głąbów wygląda tak :)© CheEvara
Po wszystkim pojechaliśmy na obiad, piwo, potem na melinę na ognisko i na dużo piw.
A dystans wyszedł nam marnieńki. 37 km. Żal;).
Ale było zajebiście i tak.
Dane wyjazdu:
82.00 km
70.00 km teren
03:26 h
23.88 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1949 kcal
Mazovia i jej FAJNAL w Toruniu, czemu to już?
Sobota, 24 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 39
Ależ to był zajebisty dzień. Co prawda pamiętam wszystko tylko do mojego przyjazdu na metę, ale zdjęcia mówią, że było zajebiście.:)
A już serio, naprawdę było świetnie. Uwielbiam ten klimat, tych wszystkich ludzi, nawet Olgę lubię;).
Mój Lawli Prezes zorganizował na tę okoliczność Big Fat Mama Wóz, bo jechaliśmy w składzie: Mój Lawli Prezes, Mój Lawli Mozan i Mój Lawli Kristobal też.
No i ja, Moja Lawli Che.
Czyli cztery osoborowery, I przez nasze wspólne dwieście dotoruniowych kilometrów było superwesoło. Niektórych uszy powinny piec, a dupska swędzieć;).
Na miejscu byliśmy tak wcześnie, że to powinien być początek sezonu, a nie koniec. Wiecie, świetnie zorganizowana ekipa, wyciągająca wnioski, będąca żywym zaprzeczeniem teorii, że doświadczenie uczy, iż doświadczenie niczego nie uczy. Na czas, na miejsce, na pewno.
Pogadałam sobie z Zetinho, który wdział w sam raz na koniec sezonu trykoty od sponsora (Poczta Polska). Uznałam za stosowne ostrzec go przed atakami innych zawodników (np. „Złodzieje!” „Od roku nie dotarła do mnie paczka z papugą, mordercy i szubrawcy!”), uścisnęłam żółwia z Braderem Zetinha, czyli Nielatem oraz z ich Panem Tatą, kibicującym swoim synowcom. Mimo że jeden z nich w barwach Poczty Polskiej;).
Zdążyliśmy zrobić profesjonalną objazdówkę w strojach teamowych – chłopaki kupowali jakieś endjuransy, ja pozowałam Pijącemu_mleko do miliarda fot.
Jedna z nich:

Dorwał nas mój nadworny fotograf, Pijący_mleko©
Potem mieliśmy zrobić wspólny objazd początka trasy, ale ta wspólnota objazdu skończyła się na tym, że ja spotkałam Niewe i dokonaliśmy małego mezaliansu przez siatkę. Dokładnie na wysokości tej łaty piasku, która potem na starcie rozciągnęła stawkę. Mezalians z Niewe nie udał się tak bez alkoholu, więc pojechałam doganiać mój Lawli Team. Nieskutecznie, bo spotkałam Mojego Ulubionego Gigowca, Marka i wleźliśmy na tor plotek. W końcu jednak pojechałam przekonać się o tym, że czasami opis trasy zgadza się z samą trasą. Napisali, że będzie piaszczyście i było piaszczyście.
Mignął mi też gdzieś adam, wymieniliśmy się „Czewaniem” i już teraz naprawdę pomknęłam gonić chłopaków. Ujechałam się z lekka na tej piaskownicy i w końcu spotkałam już wracających Maj Lawli Chłopaków.
Wracałam z Arkiem, który – gdy trzynasty z mijających nas rozgrzewających się zawodników przywitał się ze mną – wyraził wątpliwość, czy ja wiem, z kim wymieniam uprzejmości. PRAWIE wiem. Trzech z nich nie byłam pewna, przyznam. Cena sławy;).
W końcu trzeba było ustawiać się w sektorach. Które wyglądały zupełnie inaczej niż te w Nowym Dworze. Nie wiem, może dlatego, że Motoarena jest tak wielgachna, że można było tym sektorom zrobić miejsca w cholerę i jeszcze kawałek, a może po prostu do Torunia przyjechało o 500 osób mniej niż dwa tygodnie temu. A może i jedno i drugie. Mnie w trzecim towarzyszył Jerzy, plotkowaliśmy o pierdołach i w końcu ruszylim. Dwa ostre zakręty nie były najbardziej bezpiecznym wypuszczeniem ze startu zawodników, ale jakoś nikt szlifa nie zaliczył. Śmiesznie zrobiło się na wspomnianej łacie piasku, kopnego piasku, gdzie rzeczywiście towarzystwo pospadało z siodełek. Ja takoż, ryjąc ze śmiechu. Ale trzeba było jechać dalej.
[sorry, teraz z kolei idę się obśmiać, bo ja se tu klepię w klawiaturkę, skończyłam jednego Kasztelana, w którym ujrzałam dno, co ogłosiłam z żalem w domu, a tu właśnie Moja Osobista Najlepsza Pani Mama przyniosła mi z lodówki co? Co? Następne PIIIIIIIWOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO]
Nie wiem, jak inni bikestatowcy robią to, że pamiętają, co robili po kolei, co mijali, bo ja pamiętam tylko, kto mnie wyprzedził i charakterystyczne punkty jak disco wsiolo na trasie, wąwóz z powalonym drzewem i że TYM RAZEM w pewnym momencie dojechał mnie Arek, który startował z sektora czwartego.
Dotarł do mnie chwilę przed tym – za przeproszeniem – drągiem:

Ten wąwóz był mocno obstawiony przez serwisy foto;)©
O, jak mi zabrakło przez to mocy! Jak mnie to podtopiło!
TO JEDNAK JADĘ CHUJOWO, A NIE CAŁKIEM OK, jak mi się wydawało – wyzłorzeczyłam sobie pod nosem przy tej okazji. I gdy Arek wyrwał do przodu, po prostu dotarło do mnie, że jak nic jedzie dziś mega. W przeciwnym razie pewnie dojechałby mnie później. Nic to, pozostało mi zaakceptować i jechać swoje. I jechałam. I wyprzedzałam. I w sumie w zdziwieniu swoim wielkim.

Se jadę i się cieszę;)©
Nie poprawiło mi humoru to, że minęłam na trasie Radzia, który tym razem ciął z sektora drugiego, a którego spotkał peszek w postaci kapciocha. Olgę minęłam jeszcze przed rozjazdem mega/giga, a ona tego dnia śmigała mega. Też mi to humoru nie poprawiało, bo ja wiedziałam, że Aga Zych pojedzie na maksa, żeby tym startem wygrać generalkę. A jeszcze do niej mi trochę brakuje. Według wyników i odczytów z mat kontrolnych jakieś pięć minut, co przy jej starcie z sektora wcześniejszego nie jest jakimś szałem nie do odrobienia. Nie jest w środku sezonu. Ale teraz było już za późno.
Na drugiej pętli jechało mi się zatem gorzej i gdyby nie fotograf na quadzie, który zrobił mi tak genialnie obsceniczną ilość zdjęć, humor miałabym zły. Jak dom zły. A ja się ubawiłam.
No jak nic, rozchwiana platforma emocjonalna i sinusoida nastrojów:).
A już jednochatowa wiocha, skąd niosło się rasowe disco wichurolo ufundowała mi humor na tip top. Wspomnienie jej dało mi chęć (czytajcie: chciałam stamtąd spieprzać) na pokonanie w miarę szybko ostatnich dziesięciu kilo płaskiej, nudnej traski po lesie, prostej jak drut, gdzie nie byłam nawet w stanie usiąść na kole zawodnikowi Allianzu, który – miałam wrażenie – jedzie sobie na zupełnym luzaku.
W końcu wyjechałam zza winkla, za którym ujrzałam pająk dachu Motoareny, a przed nim, na ostatnim zakręcie chłopaków z APSu. I okazało się, że słusznie mnie na trasie olśniło. Bo Arek czekał z nimi też. Szuja:).

Nie dojechałam pana i mu nie wsadziłam. Ale dłonie sobie uścisnęliśmy;)©
Finiszuję:

I finisz, a nawet finito!©
Po czym dobili do mnie chłopaki:

Fajny ten teamowy rower, w ogóle fajny team;)©
zaraz odnalazł nas Pijący_mleko, przyjechał uśmiechnięty Radziu, przytuptał mtbxc, podszedł Jurek z piękną dziewczyną i zrobiło się fajnie:

No jest jak jest! Fajnie jest!:)©
co sam Pijący_mleko skwitował:
FAJNE, MĘSKIE TOWARZYSTWO MASZ.
No mam. Acz nie do końca to miałam na myśli, że zrobiło się fajnie:).
Pobiegłam po piwko zatem:

Za czym ta kolejka?©
skoro trzeba utrzymywać to, aby fajnie było ciągle. Radziu był lekutko pokrzywdzony, bo po dekoracji wiózł moje i Niewego dupska nad morze do mekki chlorów, czyli do Dębek i raczej pić nie bardzo mógł. Z czego wiele sobie nie robiłam, o:

Drażnię Radzia:) I zadrażniam:)©

Izobronik. Podstawa. Każdy sportowiec to wie:)©
W tym tłumie odnalazła mnie ania, która w ubiegłym tygodniu napisała mi prajwet wiadomość na BS, że poczytuje mojego pojebanego blogaska i żebym spodziewała się wrzawy i oklasków, jak będę gigowo szczytować.
Publicznie tu ją upokorzę, bo mój wjazd na metę przegapiła;). Szejm On Ju, Gerl!
Ale wiecie co? Dziewczyny z taką urodą mogą mnie ignorować, ignorując mnie, też będą mnie jarać;).
Acz uprasza się o NIEWPROWADZANIE MNIE W KOMPLEKSY i – jeśli dysponuje się takim fizysem – o podchodzenie do mnie w kominiarce. Możecie pożyczyć od Niewe, spakował ją w pijackim amoku porannym z myślą o wyjeździe nad morze. Do mekki chlorów.
Serio, zabrał nad morze kominiarkę:).
No i właśnie. Gdy na metę wjechali RAZEM Goro i Niewe zrobiło się zamieszanie takie, że już tylko w samym dziesiątym lewelu piekła mogło być gorzej:

Finiszujemy w komplecie!© </div>
Goro tym razem pełnił funkcję największego pijaka i to, w jakim tempie znikały w jego biskupim wnętrzu – na pewno bogatym – zawartości kubków Nutrendu, w które obsługa stoiska DARMOWEGO Kasztelańskiego polewała piwko, kazało wnioskować, że trasa była chujowa. Pełne wyjaśnienie, dlaczego, znajdziecie u Niewe, ja tu takich słów nie zamieszczam:).
[img title="Biskup i jawnogrzesznica:D" width="600" height="450" author="
Ale – aby być sprawiedliwym – nie tylko Goro chłonął mokre jak pompa strażacka. Ja też, Niewe też, ania też (zepsuliśmy dziewczynę!), Paweł spoglądał na nas z niedowierzaniem, pić nie mógł, bo wracał do Wawy, a miał odwieźć Gora (WSTAWIONEGO Gora), Radek też raczej się oszczędzał i pewnie właśnie dlatego ja – jak już wspomniałąm – czyniłam JAK ZWYKLE swoją powinność.
Dalej więc już było zajebiście. Hieny bajerowały anię:

Ania się łamała:)©
Ja realizowałam się towarzysko:

Tu się nasłuchałam, jaka jestem fajna:D©
Tu mi fajne rzeczy mówi Pani Basia:

Takie fajne, że w głupawkę wpadam:)©
Która to jest właścicielką tego tu oto pudla mordercy:

Jak nic, chce Niewemu rzucić się do aorty:)©
Staram się opędzić od pewnego chlora i nie mam tu na myśli Gora:)

Kolo w zielonym uprzykrzył finał chyba wszystkim;)©
Gość się tak nagrzał (pewnie jechał Hobby, więc miał czas, żeby się najebać), że zaczepiał dosłownie wszystkich. Nakazałam mu oddalić się, rozkaz wydałam dość precyzyjny i skuteczny. Na jego szczęście.
W tak zwanym międzyczasie odebrałam pucharro za drugie miejsce na giga:

Drugie miejsce na Giga, w sensie na wyścigu:)©
Choć wcześniej powiedziałam pani, że takiego nie chcę, bo taki już mam;)

Dziękuję, taki już mam:D©
Na koniec jeszcze pytam Agi, jak to się robi:

"Ródź dzieci" - poradziła mi zwyciężczyni i wyścigu i generalki:)©
Pozwoliłam, aby zdjęcie grupowe odbyło się w centrum wszechświata, czyli wokół mnie:

Zajebisty klimat, co?©
I lawirowałam wokół ludzi, gadając też z wycinaczkami mega, czyli Bogną i Ewką, dowiadując się o niektórych niesamowitych rzeczy;) Zapoznałam też właściciela firmy produkującej carbonowe rowery, no… po prostu byłam bezczelnie sobą.

Oglądam generalkę i częstuję pana fotografa browczykiem:D Tego nie pamiętam:)©
Wszyscy narzekali, że dekoracja się przedłuża, ponoć była jakaś chryja na dystansie hobby, ale mnie akurat to odpowiadało, wreszcie poczułam klimat imprezy, choć brakowało mi i Faścika, i Obcego i tego, żeby Goro nie musiał tak szybko się zmywać wraz z mtbxc, no i oczywiście tego, żeby Radek też mógł być sobą.
I OK, gdy Kasia wywiesiła listę z wynikami generalki babskiego giga i gdym się zobaczyła na trzecim miejscu – po tym, jak przez cały sezon byłam pierwsza – to mnie lekutko zgięło. Jednak i Arek i Michał pilnowali, by mnie nie zgięło zbytnio. Pocieszyli mnie, instalując mi przytulacha.
Przełknęłam i piwko i gorycz tegoż piwka, nieco mniej wyczuwalną gorycz porażki i pomyślałam sobie, że może i zajebiście pierwszy sezon zakończyć pierwszym miejscem, ale z drugiej strony, pewnie bym zadarła nosa, a tak? Wolę gonić niż uciekać. I będę kuźwa gonić.
Tak se myślę też, że jak przypomnę sobie mój start w Otwocku, Sierpcu, czyli na początku sezonu, kiedy na mega nie miałabym szans, a teraz zdarza mi się dogonić wyżej wymienione wymiataczki mega, to jest spora szansa, że powalczę w 2012. Pod warunkiem, że utrzymam moją profesjonalną dietę, oczywiście. Dużo piwa i dużo Monte i dużo tego kretyńskiego czegoś, co mam przyklejone do gęby.
Byle by tylko nie mieć sraczki;).
No i dekorejszen giga wyglądało tak, czyli zajebiście:

Prawie jak w F1;)©

DekoraMcja gieneralki:)©

Niektórzy świecą odbitym blaskiem;)©
W ogóle to proszę zauważyć, że ja prezentuję się już tradycyjnie. Skoro cały sezon stawałam na podium uwalona i brudna i wstawiona, to po co to psuć na generalce?;)
Wolę gadać z zajebistymi ludźmi, niż laszczyć się w łazience. A komu się to nie podoba, niech mnie radośnie (dla mnie) pocałuje w rów.
No i o. Podsumowując – atmosfera super, Motoarena super, ludzie genialni, humory świetne, moja forma w sumie nadal OK, choć wypas był w Skarżysku, ekstra było w Nowym Dworze. I choć nie wiem, może ludzie psioczą na nagrody za generalkę, to dla mnie ten sezon był ekstraaaa.
Walą mnie nagrody, jak można poznać kapitalnych ludzi, usłyszeć kilka bezcennych słów na swój temat i naprawdę uśmiać się do łez. A amortyzator się przyda;).

W pucharze mam cuś, czym idę się podzielić;) Spragnionych napoić bowiem.©
Po generalce GigaLasek zaczęliśmy się rozchodzić, bo przed Radziem, Niewe i mną była dłuuuuuuuga droga, trzeba było śmigać. Przełożyłam graty z samochodu Arkowego do Radkowego, wyściskałam moich teamowców, po czym poszliśmy się jeszcze wykąpać i ruszyliśmy wesoło w drogę.

Pan tata, pan tata i ich córka:D©
Do mekki chlorów. Na ognisko, na kolejny miliard piw, na hiperciemną i opustoszałą plażę w Dębkach, gdzie mi odjebało i dostałam amoku na widok wody, zalewając sobie dopiero co założone buty, spodnie i bluzę. Dzięki tej mojej radości wywołanej kontaktem z zimnym Bałtykiem zyskałam ksywkę „Labrador” i tak już mi na cały wyjazd zostało.
Nie wiedziałam tylko, że czeka mnie zupełnie niezapowiedziane roztrenowanie.
Ale o tym będzie następny wpis z Dębek, godnych, by nazwać je Dżałorkami II:)
Kategoria >50 km, Mazovia MTB Marathon, trening, zawody