Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
52.30 km
0.00 km teren
02:17 h
22.91 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:136 ( 70%)
Podjazdy: 38 m
Kalorie: 824 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Przegoniłabym takie pipy przez pole barszczu Sosnowskiego
Piątek, 25 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 18
Pewnie zawisnę na porządnym postronku w myślach i w mowie być może również niejednej dziewczyny, która to przeczyta, ale wszystko jest z życia, z prawdziwego życia, z prawdziwej drogi, leżącej w realnym mieście stołecznym. Zmierzam do tego, że te jebane, półmózgie BABY naprawdę potrzebują jeszcze tysiąca lat ewolucji do tego, żeby ich pokurczone fluidami i pudrami zwoje przystosowały się do takich skomplikowanych czynności jak myślenie podczas prowadzenia samochodu. Pyry obierać, ciemne kwoki, a nie za kierownice. Zdjął mnie prawie z drogi taki jeden kurwiszon, dokładnie przy okazji no naprawdę wielce skomplikowanego manewru jak skręcanie w lewo na pustej ulicy. Cudem fatimskim odbiłam w prawo, żeby nie zrównać się z ostatnią warstwą asfaltu.I tego suce nie zamierzałam podarować.
Wyglądało na to, że wraca do domu, to jej postanowiłam umilić piątkowy wieczór.
Wkurwiona do ostatniego splotu własnego DNA, doścignęłam niewydarzonego kurwiszona, podjechałam pod samochód, szczerząc się, jak chora na łuszczycę jaszczurka gestem ręki nakazałam sobie otworzyć okno, i gdy to się stało, złapałam za łeb tego ulunga i wyperorowałam jej, za co ten uścisk jest. Nigdy po fakcie nie pamiętam, jaką dokładnie wiąchę puściłam, ale odjechałam zadowolona z siebie, czyli pewnie nie zająknęłam się.
Naprawdę, jestem zdania, że wszystkie babole, WSZYSTKIE, powinny być poddawane testom, zanim ktoś pozwoli im usiąść z przodu i to przed kierą. Kiedyś wkurwiałam się, jak mój ojciec komentował: ''babie to wiadro papy i gówno w łapy, a nie kierownicę''. Ale teraz uważam, że święta racja.
Jestem przekonana, że wiele lasek mózg ma i używa go do czegoś więcej niż do zostawiania go w domu, a zatem obroniłoby się w takim teście, ale większość… do gęsiów tłumoki!
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
51.40 km
0.00 km teren
02:28 h
20.84 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 862 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Ja tak chcę codziennie
Czwartek, 24 marca 2011 · dodano: 25.03.2011 | Komentarze 23
Czwartek zaczął mi się przepięknie. Jeszcze na mojej ulicy zaczepiła mnie starsza pani, tak przeraźliwie uśmiechnięta babinka, że najpierw przyszło mi do głowy, że oho, pomerglało się pod beretową antenką, w końcu większość staruszków w tym kraju nosi przecież na twarzy męczeństwo i dwuwojenną martyrologię, w związku z tym pierwszą w kolejności rzeczą, jaką mają chęć zrobić napotkanemu, głupio roześmianemu rowerzyście, to pizgnąć go lagą przez plecy (w początkach mojego rowerowania od jednego dziadka tak dostałam, niestety na darmo, bo niczego mnie to sieknięcie nie nauczyło, a nie nauczyło dlatego, że nie mam pojęcia za co wtedy zostało mi posolone).Ale do brzegu, do brzegu!
Przystanęłam na światłach, wsparłam się o słup, żeby nie musieć ściągać zadu z roweru, babinka puknęła mnie w lewe ramię i rzekła:
- Wyglądasz jak rajdowiec! - i puściła mi tak szczery uśmiech, że aż zakolebałam się z wrażenia i ledwom równowagę utrzymała, a tym samym pion.
- Czyli szanse, że zbliżam się do profesjonalizmu, jednak nie zdążają w kierunku zera?? - zapytałam, szczerząc zęby tak samo.
- Wszystko jest na miejscu. Ale młodość obroni się zawsze! Ile ty masz lat, dziewczynko? - usłyszałam i nawet nie pomyślałam, żeby skłamać.
- Dwadzieścia osiem – wymamrotałam cichutko, jakby ton głosu miał mi odjąć z pięć lat.
- ILEEEE?? - ryknęła z niedowierzaniem, jakbym powiedziała, że dwa plus dwa jest jeden i żadne okoliczności flory oraz fauny tego nie zmienią. - A myślałam, że jakieś osiemnaście – dodała uśmiechając się jak połówka arbuza. - Tak wyglądasz.
- Aaaaaaaaaaaaaa!! Oł jesssssss. Dżez babariba, cyk cyk, babariba dżezzz!! Dziękuję pani, bo właśnie... You Made My Day! - wystękałam z radością.
I dzięki temu pięknemu spotkaniu jechałam do roboty z bananem na fejsie, który sięgał mi do cebulek włosów. Nawet mimo tego wiatru. Który zresztą jest tak samo przydatny, jak funkcja drzemki na alarmie przeciwpożarowym.
Tylne koło w Centrurionie telepie mi się jak starej kur... tyzanie noga na mrozie. Będą koszta!
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
59.80 km
2.68 km teren
02:39 h
22.57 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 23 m
Kalorie: 943 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
A jednak sektor numero uno, po hiszpańsku el primer sector albo la primera rama
Środa, 23 marca 2011 · dodano: 24.03.2011 | Komentarze 28
Cyklopedia na Mazovii wzięła i się zaktualizowała i okazuje się, że jednak zima jakoś tam ma się do lata i w Otwocku startuję z sektora pierwyjego, co niezbyt mi leży, a już na pewno niezbyt mi to stoi, a może nawet przystoi.Ten pierwszy sektor albowiem.
Pewnie teraz na BS nastapiło rozejście się gwałtownych fal niedowierzania: CheEvara z pierwszego sektora? Chyba nie TA CheEvara? Chyba nie z TEGO pierwszego sektora??
A JEDNAK.
Anyway nie konweniuje mi to o tyle, że jestem osobą bardzo współczulną, której dużo rzeczy się udziela. Ignorujesz mnie? Odpłacę Ci się tym samym do kwadratu. Wkierwiasz mnie? Ooooo, ja już umiem zadbać o to, żeby Ci się włos na głowie i mymłonie zjeżył ze złości adresowanej do mnie. Tak mam. Dlatego też nie chcę, aby pierwszosektorowy pierdolec we mnie wstąpił, bo to oznacza niezdrowe przetworzenie naturalnych agresywnych skłonności na akty bezsensownej przemocy. A po co?
Wszak ja lubię radość, uśmiech, odtańczenie tańca słońca, zaśpiewanie kumbaya, przyniesienie ciasta i pozytywnego humoru.
Ale nad podaniem do orgów o przesunięcie do dwójki jeszcze myślę.
Wieje, Robaczki tak, jakby dziś ktoś na górze dostał misję urwania łba. Na przykład jakiejś niewinnej bajkerce ze stolicy. Trochę czuję się jak ofiara.
Na dziewiętnastu spotkanych porą wieczorową rowerzystów trzynastu nie miało świateł. No nic tylko sieknąć z plaskacza w potylicę. Bemzózgie yeti. Chwilami żałuję, że aby poruszać się po mieście na rowerze nie trzeba ukończyć jakiegoś kursu czy napisać pracy licencjackiej na temat na przykład konstruktywnego używania dyni, a nie tylko do założenia lanserskiej czapki z haczykiem.
A już najbardziej rozczula mnie BAJKER przez duże Be, przez duże A, przez duże J, przez duże K oraz przez równie duże E i Ry) na lansiarskim Bajku (przez duże Be), który ma wszystko: tarcze, 180 mm skoku, braina, mikser, udar i betoniarkę i jakość HD – czyli rower nie za półtora kafla, a za kafli siedem i pół. A jakby dla zachowania równowagi w przyrodzie oraz zdrowego w niej kontrastu wyposażenie BAJKERA (przez duże Be, przez duże A, przez duże J, przez duże K oraz przed równie duże E i Ry) wręcz bije skromnością. Bo ani jebanego kasku, ani choćby bieda-odblasku. Naprawdę dziwię się policji, bo jak dotąd nie widziałam, żeby zatrzymali takiego księcia ciemności. Sama nie miałabym litości i wypisywała druczek za druczkiem.
To może muzyczkę pod ten dywersyjny nastrój?
Guano Apes dlatego, że wydali nową (niestety kupiastą) płytę, w wakacje zagrają trzy koncerty w Polsce i też dlatego, że to jest jedyny rockowy zespół, w którym toleruję kobietę na wokalu. Fachowo drze swoje mouth;)
Kategoria >50 km, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
71.16 km
4.50 km teren
03:07 h
22.83 km/h:
Maks. pr.:49.85 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Dzień padających bateryj
Wtorek, 22 marca 2011 · dodano: 23.03.2011 | Komentarze 18
Może to dlatego, że przecinałam wczoraj warszawską ulicę NA BATERYJCE. Wieczorem ostały mi się już tylko baterie w liczniku. Ta w pulsometrze padła, w komórze padła, w empetrójaku toże. Jakaś zmowa? Nie wiem, ale Polskie Towarzystwo Psychiatryczne już zaciera ręce.Wczoraj napisałam, że ja źle pracuję, a jednak chyba całkiem nieźle, bo wtorek miałam wywiadowy (sztu cwaj), na które to pojechałam na rowerze. Obstawiłam w myślach, jakie usłyszę komentarze i było tak:
- TAK jedziesz?? - ten kłeszczyn dotyczył stroju. A dziwili się ludzie w pracy.
- Odłączyłaś się chyba od jakiegoś peletonu? - to już menaGIErka wywiadowanej przeze mua artystki
- W czymś mogę pani pomóc? - recepcjonistka w wytwórni. Myślała, że w kurierce tyram.
Na wszystko to jednak kładę uśmiechniętą lagę.
Tym bardziej, że słońce wyjszło, głupki, tfu! Słupki rtęci podskoczyli i łydka byla odkryta. Łokieć odkryty – TAK TO JA MOGĘ JEŹDZIĆ!!
Wieczorem spinning na Stegnach, zamiast Kingi był Sajmon, który zwykle kręci w Legionowie, a do którego kieeeeedyś dawno temu chodziłam na spin do bródnowskiego Fit&Funa;. On to jest dopiero prdlnięty. Na jednym z odcinków sprinterskich pulsak pokazał mi 207 bmp i ZDECHŁ. Znakiem tego czyba nie żyję?:D
No ale jednocześnie nie mam wskazań kalorycznych i tętnowych. Wielkie fennnnks!
Jakaś inwazja nieoświetlonych głąbów na drogach, będę wozić w ręce pompkę i napier*alać tych gamoni po łapach na kierownicy. W domu siedź, tłuku!
Kategoria >50 km
Dane wyjazdu:
53.44 km
0.00 km teren
02:13 h
24.11 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:167 ( 84%)
HR avg:144 ( 72%)
Podjazdy: 47 m
Kalorie: 997 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Na luzaku
Poniedziałek, 21 marca 2011 · dodano: 23.03.2011 | Komentarze 11
Korciło mnie, żeby Rockhopperem do pracy pojechać, ale przednia przerzutka dostała luzów na maratonie, pewnie złapałam nią jakiś krzaczor i trochę dyga. I tarcze popiskują. I pojechałam Centim. Choć i on też ma już dedlajn na wizytę w serwisie, przydałoby się podmienić ten zimowy pseudonapęd na coś bardziej słusznego. No i siodełko do wymiany zupełnie. Kurde, jak teraz się zastanowiłam, to i całe tylne koło do wyautowania (od grudnia ciągle jeżdżę na serwisowym, a nowe zaplecione czeka na Dereniowej). Znowu się trochę uzbiera PIENIĘSY do wydania. O widelcu już nawet boję się pomyśleć. A kurna, CIĄGLE nie wygrałam kumulacji!INNA SPRAWA, ŻE TO MOŻE DLATEGO, ŻE NIE GRAM.
Jak przystało na pierwszy dzień wiosny, słońce nie wylazło.
Mimo że wstałam rano połamana po tej niedzielnej dwurowerowej stówce, to i tak traskę do pracy wykonałam nadłożoną. A z powrotem dostałam takiego EPO w nogi i powiał mi też taki wiatr w zad, że tylko włochaty stwór za uchem zwany sumieniem nakazał mi zjechać do domu i trzepać chałturę. Czasem myślę, że ja źle pracuję.
Kategoria >50 km
Dane wyjazdu:
31.66 km
0.00 km teren
01:15 h
25.33 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:2.0
HR max:169 ( 85%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: 27 m
Kalorie: 478 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Wieczorne rozjeżdżanie wku*wa
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 12
Po prostu musiałam wyjść na rower – już po ogarnięciu Speca. Centurion strzygł gripami, nie mogłam mu odmówić. Wkurw pomazoviowo-wynikowy stłumiłam trasą na Bielany i z powrotem. Po czym wypiłam dwie wymarzone małe Łomże i zasnęłam PADNIĘTYM zewłokiem nad laptopem z odpalonym serialem „Lie To Me”.Jednakowoż zsumowując wszystkie niedzielne kilometry, znowu wyszła mi ponad stówka!:D
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50
Dane wyjazdu:
78.00 km
36.00 km teren
04:08 h
18.87 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:187 ( 94%)
HR avg:177 ( 89%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1444 kcal
Northtec Mazovia MTB Maraton Mrozy 2011 & powrót z niej
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 48
Wpis zawiera - jak mówi tytuł - i kilometry z maratonu i ka-emy z powrotu z Mrozów.Nie wierzę, że dystans Mega liczył 40 km, wydaje mi się, że było to 38-39 km i tak wpisuję.
Co do maratonu.
Niby awans, niby lepiej niż w Józefowie, ale satysfakcji to ja wielkiej nie mam. Zaczynając od dupy strony podam wyniki i z piątego miejsca w K2 z Józefowa wczoraj skoczyłam na czwarte (z ósmego w open kobiet na siódme). Pierwszy sektor zimowy utrzymany. Acz nie będę ukrywać, że z powodu samej atmosfery w nim panującej oddałabym z niego start na rzecz jakiegoś piątego. Natężenie kijów (a może po prostu gołych sztyc??) w dupach takie, że kruk krukowi oko by wydziobał, człowiek człowiekowi wilkiem, kiwi kiwi kiwi, a zombie zombie zombie.
Zdecydowanie bardziej podobał mi się ambient w Józefowie w dziesiątym sektorze.
Ale może od początku, co?
Wpakowaliśmy raniuśko Speca do Karolinowej Landryny, w gie-pe-esy wstukany został adres i pomknęliśmy. I tak nas ten jebany dżi-pi-es wysterował, że dojechaliśmy. O 9:25 (czyli pół godziny przed startem) na ulicę Szkolną (to się zgadzało), przy szkole (to też się zgadzało), ale kurrrrrrrrrrva, w jakimś JERUZALU!!!
No kyrie elejson!!
Drajwer Piter kątem oka dostrzegł moją minę oraz usłyszał kilka soczystych dynamizatorów werbalnych, jakie posłałam pod adresem wszystkich nawigacji-sracji i uspokajająco, zawracając Landrynę, powtarzał: NIE JEST ŹLE, DAMY RADĘ...
Ale!
Jakoś tak bez przekonania.
A ja tylko spoglądałam na zegarek.
Tempem bolidu przejechaliśmy te 13 km dzielące ten „jakiś kurrrrrrrva Jeruzal” od Mrozów, na spięcie roweru i dołączenie do pierwszego sektora miałam dziesięć minut, zdążyłam jeszcze koło rozgrzać, a Piotrek zmienić fuchę z drajwera na fotografa i ustawić się w dogodnej pozyszyn.

Na starcie wszystko było pod kolor© CheEvara
Jedyne, co mi się podobało przy starcie z tymi na czele to buczenie opon na odcinku asfaltowym i tempo. Na dobiegające z prawa, lewa i z tyłu kurwienie spuszczę łaskawie i litościwie zasłonę milczenia. SPORTOWCY.
Trasa fajna, choć błota od zaj... od zatrzęsienia znaczy się, chwilami wydawało mi się, że toczę się po jakimś glucie. Przez cały dystans czułam się, jakbym jechała na połowie baku i normalnie jak na kacu - nic mi nie szło. Wkurw narastał, tętno też mi wskoczyło zabójcze, na siódmym kilometrze licznik odmówił posługi – no brakowało mi jeszcze kija w oko i noża w plecy do tego wszystkiego. A jak jeszcze chwilę po rozjeździe Fit i Mega napotkałam – jak się potem okazało - niewdzięcznego melepeciarza, którego poratowałam skuwaczem, podczas czego objechał mnie chyba cały sektor od drugiego do siódmego z ósmym kurna włącznie, to już opadło mi wszystko i do końca jechałam w jakiejś furii.
Ale prawdziwy gniew suta włączył mi się, jak go spotkałam już w biurze zawodów – miał zgłosić mojego helpa orgom, co oczywiście „patrz pan, ze łba mu wyszło”. Obiecałam sobie (acz publicznie jemu), że dzięki niemu na następnych maratonach będę największą nieużytą suką, jaką ziemia nosiła. Oprócz tego będę też jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, ale tego gość już nie musiał słuchać.
Na mecie

A na metę wjechał rozczochrany łeb;)© CheEvara
(z czasem gorszym niż w Józefowie o dwie minuty) powitał mnie mój komitet fanklubowy z TRANSPARENTEM. O takim o:

Transparent dla CheEvary© CheEvara
który Czubki malowali w tajemnicy przede mną na strychu:D
Pompa mi się załączyła taka, że jasna ciasna! Zajebiście wjeżdża się na metę, na której ktoś czeka. A jeszcze bardziej zajebiście wjeżdża się, gdy ktoś czeka w TAKIM STYLU!
Podczas oczekiwania na myjkę wydzwonił mnie Panzer, a wypatrzył Pijący_mleko, przywitał się, obfocił i zdał relację, dlaczego na miejscu nie ma Babci.
Poznałam też Oktana;)
Potem szama (ta zupa to jakieś nieporozumienie, choć ta kiełbasa w niej to już zupełny MISTEJK), obadanie wyników (CZWARTA, koorva, CZWARTA!! Jebany skuwacz!) i zlukanie dekoracji. Część obejrzałam z Karolą i Piotrkiem, których odprawiłam potem do Wawy, bo sama postanowiłam wracać do chaty rowerem, a resztę z, jak się dzisiaj okazało, innymi bikestatsowiczami: Niewe i Goro oraz z Jackiem. Czekanie na rozlosowanie fulla Jamisa było znośne tylko dzięki nim, bo obśmialiśmy dosłownie wszystko.
A rower trafił do Darka Laskowskiego z APS Polska (tak jakby mój team:D). Swoją drogą, Darek też zajął czwarte miejsce (w swojej kategorii wiekowej).
Powrót rowerem (obtrąbiony przez niemal każdy samochód z rowerami na dachu) był masakryczny (bo pod wiatr). I ze schizą, że nie mam nawet centymetra odblasków i ani światła połowy. Przejechałam niecałe 40 km (z Mrozów do Nowego Konika) i tam zgarnęli mnie wydzwonieni wcześniej w ramach wyżej wspomnianej schizy Karolina z Piotrkiem. No kurna nie lubię być i czuć się rowerowym matołem bez świateł.
„Zdążyliśmy zaledwie polać sobie drinki i wypić po łyku” - słyszałam całą drogę do domu tę śpiewkę pełną wyrzutów.
A tak naprawdę niech się cieszą, że nie zażyczyłam sobie jedynie przywiezienia świateł:D
No i piękny był ten dzień!;)
Chociaż to czwarte miejsce to mnie podkurwia.
Kategoria Mazovia MTB Marathon
Dane wyjazdu:
14.44 km
0.00 km teren
00:37 h
23.42 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max:164 ( 82%)
HR avg:124 ( 62%)
Podjazdy: m
Kalorie: 211 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Szybki wieczorny wymyk do Deca po parę pierdół
Sobota, 19 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 0
Okulary, rękawiczki, opona, dętki i pomniejsze duperele WZIĘTE! Mogłam wieczorem zmienić w Rockhopperze gumy z 2,0 Captainów Specializeda na Geaxowe Easy Ridery (1,95), jakie mam w Centurionie i z których nieziemsko zadowolona jestem. Spec przestał wyglądać jak full (a postawiony obok FSR-a prezentował się bliźniaczo). Zmienię też raczej kierownicę z giętej na prostą, bo do tej przysiadam jak do Efesera i czekam aż mnie ktoś popchnie. A tu się ścigać trzeba!;)Wieczorem na moich włościach stawił się mój dzielny fanklub w składzie: pięknotka Karolina i przystojniak Piter. Przybyli podrażnić mnie piciem niepasteryzowanej Łomży oraz przenocować i następnego ranka zawieźć zawodnika i jego pojazd do Mrozów!;)
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50
Dane wyjazdu:
24.67 km
0.00 km teren
01:03 h
23.50 km/h:
Maks. pr.:29.50 km/h
Temperatura:3.0
HR max:168 ( 84%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 473 kcal
Skromna SŁABOŚCIOWA sobota
Sobota, 19 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 2
Z wielkim bólem wpakowałam się rano do komunikacji miejskiej, no ale czego nie robi się, by przygarnąć do siebie wyczekanego Specka. I to tego NAJSZYBSZEGO (bo czerwonego, prawda:D).Chłopaki – ponoć dla mojego dobra, a dokładnie, dla dobra NAJWIĘKSZEGO ZNANEGO IM NISZCZYCIELA SPRZĘTU (takiego to przydomku dorobiłam się na Dereniowej) zrobili przekładkę hamulców. Cenowo wyszło tak samo. A mają mi służyć i w ogóle nie powinnam ich jakoś szybko zajechać. Taaaaaaa, ludzie wielkiej wiary.
Marcin oczywiście hoduje na mnie focha, bo choć od początku Rockhopper otagowany był jako rower maratonowy, to jednak nie może przeżyć, że wytargałam ten rower na błoto w Mrozach. I nawet cieć jeden nie zapytał mnie o wyniki.
Wróciłam z Airbike'a do domu tempem ośmieszająco ślimaczym, nie wiem, czy to za sprawą opon (Captainy Speca, 2,0), czy tego, że pod wiatr, w każdym razie Omatkojedynanaszegosyna!, wlokłam się kompromitująco. Na Puławskiej dojechał mnie dobry znajomy, Jarek – jak się potem okazało, także znajomy <a href="">tomskiego</a> i co chwilę wbijał mi szpilę pod adresem mojego toczenia się. A mnie jakby ktoś wyjął akumulator.
Nigdy z taką ulgą nie dojeżdżałam na rowerze do domu. Wstyd.
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50
Dane wyjazdu:
88.19 km
0.00 km teren
03:48 h
23.21 km/h:
Maks. pr.:44.52 km/h
Temperatura:2.0
HR max:165 ( 83%)
HR avg:122 ( 61%)
Podjazdy: 55 m
Kalorie: 1604 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Tak mi się tamten piątek z Izką spodobał...
Piątek, 18 marca 2011 · dodano: 21.03.2011 | Komentarze 5
Że go wzięłam i powtórzyłam;)Izka celowała w Airbike'a na Dereniowej, gdzie chciała sobie zabukować kask Speca, a dla mnie to baaaaaardzo dobrze składało się z moją dziecięcą ciekawością, bo ogłoszenie parafialne W KOŃCU dostałam i to w formie MMS-a, w którym na focie ujrzałam białe logo Speca na czarnej ramie.
Znakiem tego, jak nic
MÓJ ŚCIGACZ SPECOWY WZIĄŁ I DOTARŁ!!
Ledwiem na dupie w pracy usiedziała do tej siedemnastej. I choć planowałam, że odbiorę go dnia następnego, czyli w sobotę, to MUSIAŁAM już, teraz, zaraz, pojechać go zobaczyć, pomiziać przy klameczce i w ogóle.
Najpierw jednak pojechałam pod Kino Femina, gdzie z Izką byłam namówiona, tam – jak już do mnie dojechała – nie mogłam przetrawić jej „nieokaskowionej” głowy, no nie konweniował mi ten widok i okrutnego miałam żylaka w żołądku, gdy parokrotnie w drodze na tę Dereniową wbijałyśmy się na ulicę.
No i nażarłam się tego błota. A Ty, Izka?:))
Usyfione jak dwa trolle (czy jakie tam inne stworzenia mieszkają w błocie... Aaaaaa, już wiem! FORFITERY!!) wbiłyśmy na styk do sklepu, wcześniej po drodze zaliczając na Puławskiej spotkanie z Batmanem tomskim, który poginał z naprzeciwka W PELERYNIE, ale bez świateł. Zdążyłam jedynie Izce powiedzieć, że wkurwiają mnie takie nieoświetlone niemoty, gdy tomski zawinął i nas dogonił. Bo rozpoznał CheEvarę po Centurionie:D
Szybka wymiana zdań i w sumie słów upomnienia za brak kawałka lampki (coś jak żółta kartka) i musiałyśmy pożegnać szybko tomskiego, żeby zdążyć przed ZATVORENEM (jak mawiają Czesi) sklepu.
Tam na miejscu okazało się, że mój nowy Specyk wcale czarny nie jest.
TYLKO CZERWONO-BIAŁY!!!
Po raz kolejny dałam się nabrać Marcinowi (dwa tygodnie temu przy składaniu zamówienia, napisał do mnie: „Niestety Specyk będzie czarny, bo Czesi ten czerwony sprzedali”). Umie wkręcić, co? No kurna, kto by nie uwierzył?
Fotę i w ogóle rower do lansu (i oceny też:D) załączę we wtorek!.
Uchachana, zaspokojona i w ogóle na pełnym HAPINESIE mogłam wyjść ze sklepu z wiedzą, po co jutro do niego wracam.
Izka też zadowolona, bo upatrzony kask był, został odłożony, cena ustalona, więc radośnie, acz w mokrych rzeczach pojechałyśmy dalej (moje trykoty w strefie pampersa nadawały się do przepuszczenia przez magiel, przez co caaaaaałą drogę do McSyfu na Puławskiej, gdzie zaplanowyśmy pit stop, jechałam na nogach). Zjadłyśmy kanapsa, ja wypiłam kawę, zostałyśmy podsłuchane co do zdania przez kolesia, który siedział za nami i mogłyśmy jechać dalej.
Ależ było kurna zimno! Przez pierwsze pięć kilometrów nasz plan zdobycia Podleśnej topniał. Marzły mi ręce, stopy i mokra doopa. Ale jechało nam się tak dobrze, że plan w końcu wypalił, a jeszcze po drodze zdobyłyśmy Starówkę, gdzie nastąpiło też focenie (fota Las Ninjas u Izki:)).
Rozstałyśmy się na rogu Marymonckiej i Maczka. Ja do domu wbiłam mając 88 km zrobione tego dnia. Niby mogłam dokręcić te dwanaście ka-emów (żeby stówkę zaliczyć:D), ale mokre rękawiczki zrobiły swoje z moimi dłońmi.
Dzięki Izka za fajny ustaw!
Kategoria >50 km