Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

trening

Dystans całkowity:14785.24 km (w terenie 2792.50 km; 18.89%)
Czas w ruchu:678:23
Średnia prędkość:21.79 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:43280 m
Maks. tętno maksymalne:197 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:330949 kcal
Liczba aktywności:216
Średnio na aktywność:68.45 km i 3h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
50.24 km 0.00 km teren
02:11 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:40.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: kcal

Jak to warto czasem komuś pomóc

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 4

Bo w niedzielę w Toruniu na maratonie wyciągnęłam pomocną dłoń w stronę innego mazoviowego bajkera i pożyczyłam mu na trasie pompkę, bo złapał klasycznego snejka. Na początku myślałam, że się chłopak zasłuchał w disco wichurollo, które mijaliśmy na trasie i postanowił tam zostać, ale wydarł się kilka razy, że jednak to pompki potrzebuje, a nie majteczek w kropeczki.

Został zignorowany przez mijających go zawodników, między innymi z takiego teamu na K, a ja – mimo że dziwią mnie ludzie, którzy jadą na maraton bez podstawowych dupereli – pochyliłam się nad jego nieszczęściem i mu tę pompkę cisnęłam.

No i ponieważ, zagubiłam się mocno w Toruniu, już na terenie Motoareny, zapomniałam udać się po tę pompkę do biura zawodów.

No i teraz słuchejta. Pompka z Torunia pojechała do Gdyni, bo Piotrek nie chciał jej tak zostawiać, po czym znów przyjechała do Warszawy, do której to Piotrek przybył na targi rowerowe. Została mi dowieziona do pracy, wraz z kawą z i ciachem i osobą przesympatycznego emtebowca.

I gdybym była tępą cipą, której szkoda dziesięciu sekund, BO WYNIK, to bym kolejnej fajnej osoby nie poznała.

No i o. Dystans tego dnia marnieńki, ale jak Maj Lawli Mozan z APSu namawia na spotkanie w gronie triathlonistów, to z nocnego roweru zrobiło się jakieś szejset piw. Dla mnie, oczywiście.


Dane wyjazdu:
51.67 km 0.00 km teren
02:23 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 954 kcal

Bandycki ryj Che

Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

Noga podaje nadal. I to na Centurionie. Co prawda prawie nie ma już z kim się ścigać, bo poranna rześkość odstraszyła chiba sporo narodu rowerowego, ale zapieprzam swoje. Szkoda tylko, że mam zajeb w pracy i nie mogę wyjść na nocny rower i że nie mam też długich spodni, żeby wyjść na nocny rower.

No i mam kurwa jakieś obowiązki. Jakbym mało ich miała w pracy, w której już zresztą od dziś nie pracuję. Serio. Nie pracuję już:).

I ciągle po Dębkach muszę wychodzić ze stanu permanentnego najebania STOPNIOWO. Czyli zmniejszam dawkę spożywanego piwa. Właśnie udało mi się osiągnąć pułap trzech na wieczór, zamiast sześciuset.

Po robocie umówiłam się z izką przy fontannach na przekazanie płytki dvd z dowodami zbrodni i zdrady wobec roweru (jej zdrady), ale zanim tam się dostałam, zaliczyłam przy Centrum Kopernika dwie policyjne rewizje.

Czy ja kuźwa wyglądam na kogoś, kto ma chęć wysadzić ośmiu przywódców jakichś tam państw, którzy najechali na Warszawę?

Chyba wyglądam, bo mnie spisały dwa patrole. A wyglądam, bo... chcę.


Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km teren
02:12 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 878 kcal

Niech mnie ktoś odstrzeliiiiii

Środa, 28 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 5

Jak ciężko tak bez alkoholu! Odwyk kuźwa musi być straszny. Taki realny odwyk. Strasznie ciężki był dla mnie ten poranek. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i rześko się zrobiło. Rano wybrałam się do roboty w krótkich jeszcze gaciach i nieco mnie stelepało. Acz patrzono na mnie z podziwem. I wzdrygiwano się z lekka.
Mnie chyba jeszcze grzały resztki tych procentów, jakie na pewno wiozłam w sobie. Po tych całych ciężkich Dębkach.

No i przyznam, że roztrenowanie może mieć całkiem jakiś sens. Noga mi zapierdala po tych dwóch dniach lajtowego jeżdżenia i jednym dniu przerwy.
Ale ja już więcej tak nie chcę;).

Dane wyjazdu:
82.00 km 70.00 km teren
03:26 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1949 kcal

Mazovia i jej FAJNAL w Toruniu, czemu to już?

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 39

Ależ to był zajebisty dzień. Co prawda pamiętam wszystko tylko do mojego przyjazdu na metę, ale zdjęcia mówią, że było zajebiście.

:)
A już serio, naprawdę było świetnie. Uwielbiam ten klimat, tych wszystkich ludzi, nawet Olgę lubię;).

Mój Lawli Prezes zorganizował na tę okoliczność Big Fat Mama Wóz, bo jechaliśmy w składzie: Mój Lawli Prezes, Mój Lawli Mozan i Mój Lawli Kristobal też.
No i ja, Moja Lawli Che.
Czyli cztery osoborowery, I przez nasze wspólne dwieście dotoruniowych kilometrów było superwesoło. Niektórych uszy powinny piec, a dupska swędzieć;).

Na miejscu byliśmy tak wcześnie, że to powinien być początek sezonu, a nie koniec. Wiecie, świetnie zorganizowana ekipa, wyciągająca wnioski, będąca żywym zaprzeczeniem teorii, że doświadczenie uczy, iż doświadczenie niczego nie uczy. Na czas, na miejsce, na pewno.

Pogadałam sobie z Zetinho, który wdział w sam raz na koniec sezonu trykoty od sponsora (Poczta Polska). Uznałam za stosowne ostrzec go przed atakami innych zawodników (np. „Złodzieje!” „Od roku nie dotarła do mnie paczka z papugą, mordercy i szubrawcy!”), uścisnęłam żółwia z Braderem Zetinha, czyli Nielatem oraz z ich Panem Tatą, kibicującym swoim synowcom. Mimo że jeden z nich w barwach Poczty Polskiej;).

Zdążyliśmy zrobić profesjonalną objazdówkę w strojach teamowych – chłopaki kupowali jakieś endjuransy, ja pozowałam Pijącemu_mleko do miliarda fot.
Jedna z nich:

Dorwał nas mój nadworny fotograf, Pijący_mleko ©



Potem mieliśmy zrobić wspólny objazd początka trasy, ale ta wspólnota objazdu skończyła się na tym, że ja spotkałam Niewe i dokonaliśmy małego mezaliansu przez siatkę. Dokładnie na wysokości tej łaty piasku, która potem na starcie rozciągnęła stawkę. Mezalians z Niewe nie udał się tak bez alkoholu, więc pojechałam doganiać mój Lawli Team. Nieskutecznie, bo spotkałam Mojego Ulubionego Gigowca, Marka i wleźliśmy na tor plotek. W końcu jednak pojechałam przekonać się o tym, że czasami opis trasy zgadza się z samą trasą. Napisali, że będzie piaszczyście i było piaszczyście.

Mignął mi też gdzieś adam, wymieniliśmy się „Czewaniem” i już teraz naprawdę pomknęłam gonić chłopaków. Ujechałam się z lekka na tej piaskownicy i w końcu spotkałam już wracających Maj Lawli Chłopaków.
Wracałam z Arkiem, który – gdy trzynasty z mijających nas rozgrzewających się zawodników przywitał się ze mną – wyraził wątpliwość, czy ja wiem, z kim wymieniam uprzejmości. PRAWIE wiem. Trzech z nich nie byłam pewna, przyznam. Cena sławy;).

W końcu trzeba było ustawiać się w sektorach. Które wyglądały zupełnie inaczej niż te w Nowym Dworze. Nie wiem, może dlatego, że Motoarena jest tak wielgachna, że można było tym sektorom zrobić miejsca w cholerę i jeszcze kawałek, a może po prostu do Torunia przyjechało o 500 osób mniej niż dwa tygodnie temu. A może i jedno i drugie. Mnie w trzecim towarzyszył Jerzy, plotkowaliśmy o pierdołach i w końcu ruszylim. Dwa ostre zakręty nie były najbardziej bezpiecznym wypuszczeniem ze startu zawodników, ale jakoś nikt szlifa nie zaliczył. Śmiesznie zrobiło się na wspomnianej łacie piasku, kopnego piasku, gdzie rzeczywiście towarzystwo pospadało z siodełek. Ja takoż, ryjąc ze śmiechu. Ale trzeba było jechać dalej.

[sorry, teraz z kolei idę się obśmiać, bo ja se tu klepię w klawiaturkę, skończyłam jednego Kasztelana, w którym ujrzałam dno, co ogłosiłam z żalem w domu, a tu właśnie Moja Osobista Najlepsza Pani Mama przyniosła mi z lodówki co? Co? Następne PIIIIIIIWOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO]


Nie wiem, jak inni bikestatowcy robią to, że pamiętają, co robili po kolei, co mijali, bo ja pamiętam tylko, kto mnie wyprzedził i charakterystyczne punkty jak disco wsiolo na trasie, wąwóz z powalonym drzewem i że TYM RAZEM w pewnym momencie dojechał mnie Arek, który startował z sektora czwartego.

Dotarł do mnie chwilę przed tym – za przeproszeniem – drągiem:

Ten wąwóz był mocno obstawiony przez serwisy foto;) ©



O, jak mi zabrakło przez to mocy! Jak mnie to podtopiło!

TO JEDNAK JADĘ CHUJOWO, A NIE CAŁKIEM OK, jak mi się wydawało – wyzłorzeczyłam sobie pod nosem przy tej okazji. I gdy Arek wyrwał do przodu, po prostu dotarło do mnie, że jak nic jedzie dziś mega. W przeciwnym razie pewnie dojechałby mnie później. Nic to, pozostało mi zaakceptować i jechać swoje. I jechałam. I wyprzedzałam. I w sumie w zdziwieniu swoim wielkim.

Se jadę i się cieszę;) ©



Nie poprawiło mi humoru to, że minęłam na trasie Radzia, który tym razem ciął z sektora drugiego, a którego spotkał peszek w postaci kapciocha. Olgę minęłam jeszcze przed rozjazdem mega/giga, a ona tego dnia śmigała mega. Też mi to humoru nie poprawiało, bo ja wiedziałam, że Aga Zych pojedzie na maksa, żeby tym startem wygrać generalkę. A jeszcze do niej mi trochę brakuje. Według wyników i odczytów z mat kontrolnych jakieś pięć minut, co przy jej starcie z sektora wcześniejszego nie jest jakimś szałem nie do odrobienia. Nie jest w środku sezonu. Ale teraz było już za późno.


Na drugiej pętli jechało mi się zatem gorzej i gdyby nie fotograf na quadzie, który zrobił mi tak genialnie obsceniczną ilość zdjęć, humor miałabym zły. Jak dom zły. A ja się ubawiłam.

No jak nic, rozchwiana platforma emocjonalna i sinusoida nastrojów:).

A już jednochatowa wiocha, skąd niosło się rasowe disco wichurolo ufundowała mi humor na tip top. Wspomnienie jej dało mi chęć (czytajcie: chciałam stamtąd spieprzać) na pokonanie w miarę szybko ostatnich dziesięciu kilo płaskiej, nudnej traski po lesie, prostej jak drut, gdzie nie byłam nawet w stanie usiąść na kole zawodnikowi Allianzu, który – miałam wrażenie – jedzie sobie na zupełnym luzaku.

W końcu wyjechałam zza winkla, za którym ujrzałam pająk dachu Motoareny, a przed nim, na ostatnim zakręcie chłopaków z APSu. I okazało się, że słusznie mnie na trasie olśniło. Bo Arek czekał z nimi też. Szuja:).

Nie dojechałam pana i mu nie wsadziłam. Ale dłonie sobie uścisnęliśmy;) ©




Finiszuję:

I finisz, a nawet finito! ©



Po czym dobili do mnie chłopaki:

Fajny ten teamowy rower, w ogóle fajny team;) ©



zaraz odnalazł nas Pijący_mleko, przyjechał uśmiechnięty Radziu, przytuptał mtbxc, podszedł Jurek z piękną dziewczyną i zrobiło się fajnie:

No jest jak jest! Fajnie jest!:) ©



co sam Pijący_mleko skwitował:

FAJNE, MĘSKIE TOWARZYSTWO MASZ.

No mam. Acz nie do końca to miałam na myśli, że zrobiło się fajnie:).

Pobiegłam po piwko zatem:

Za czym ta kolejka? ©



skoro trzeba utrzymywać to, aby fajnie było ciągle. Radziu był lekutko pokrzywdzony, bo po dekoracji wiózł moje i Niewego dupska nad morze do mekki chlorów, czyli do Dębek i raczej pić nie bardzo mógł. Z czego wiele sobie nie robiłam, o:

Drażnię Radzia:) I zadrażniam:) ©




Izobronik. Podstawa. Każdy sportowiec to wie:) ©



W tym tłumie odnalazła mnie ania, która w ubiegłym tygodniu napisała mi prajwet wiadomość na BS, że poczytuje mojego pojebanego blogaska i żebym spodziewała się wrzawy i oklasków, jak będę gigowo szczytować.

Publicznie tu ją upokorzę, bo mój wjazd na metę przegapiła;). Szejm On Ju, Gerl!

Ale wiecie co? Dziewczyny z taką urodą mogą mnie ignorować, ignorując mnie, też będą mnie jarać;).
Acz uprasza się o NIEWPROWADZANIE MNIE W KOMPLEKSY i – jeśli dysponuje się takim fizysem – o podchodzenie do mnie w kominiarce. Możecie pożyczyć od Niewe, spakował ją w pijackim amoku porannym z myślą o wyjeździe nad morze. Do mekki chlorów.
Serio, zabrał nad morze kominiarkę:).

No i właśnie. Gdy na metę wjechali RAZEM Goro i Niewe zrobiło się zamieszanie takie, że już tylko w samym dziesiątym lewelu piekła mogło być gorzej:

Finiszujemy w komplecie! © </div>

Goro tym razem pełnił funkcję największego pijaka i to, w jakim tempie znikały w jego biskupim wnętrzu – na pewno bogatym – zawartości kubków Nutrendu, w które obsługa stoiska DARMOWEGO Kasztelańskiego polewała piwko, kazało wnioskować, że trasa była chujowa. Pełne wyjaśnienie, dlaczego, znajdziecie u Niewe, ja tu takich słów nie zamieszczam:).

[img title="Biskup i jawnogrzesznica:D" width="600" height="450" author="



Ale – aby być sprawiedliwym – nie tylko Goro chłonął mokre jak pompa strażacka. Ja też, Niewe też, ania też (zepsuliśmy dziewczynę!), Paweł spoglądał na nas z niedowierzaniem, pić nie mógł, bo wracał do Wawy, a miał odwieźć Gora (WSTAWIONEGO Gora), Radek też raczej się oszczędzał i pewnie właśnie dlatego ja – jak już wspomniałąm – czyniłam JAK ZWYKLE swoją powinność.

Dalej więc już było zajebiście. Hieny bajerowały anię:

Ania się łamała:) ©



Ja realizowałam się towarzysko:

Tu się nasłuchałam, jaka jestem fajna:D ©




Tu mi fajne rzeczy mówi Pani Basia:

Takie fajne, że w głupawkę wpadam:) ©


Która to jest właścicielką tego tu oto pudla mordercy:

Jak nic, chce Niewemu rzucić się do aorty:) ©




Staram się opędzić od pewnego chlora i nie mam tu na myśli Gora:)

Kolo w zielonym uprzykrzył finał chyba wszystkim;) ©




Gość się tak nagrzał (pewnie jechał Hobby, więc miał czas, żeby się najebać), że zaczepiał dosłownie wszystkich. Nakazałam mu oddalić się, rozkaz wydałam dość precyzyjny i skuteczny. Na jego szczęście.

W tak zwanym międzyczasie odebrałam pucharro za drugie miejsce na giga:

Drugie miejsce na Giga, w sensie na wyścigu:) ©




Choć wcześniej powiedziałam pani, że takiego nie chcę, bo taki już mam;)

Dziękuję, taki już mam:D ©




Na koniec jeszcze pytam Agi, jak to się robi:

"Ródź dzieci" - poradziła mi zwyciężczyni i wyścigu i generalki:) ©




Pozwoliłam, aby zdjęcie grupowe odbyło się w centrum wszechświata, czyli wokół mnie:

Zajebisty klimat, co? ©



I lawirowałam wokół ludzi, gadając też z wycinaczkami mega, czyli Bogną i Ewką, dowiadując się o niektórych niesamowitych rzeczy;) Zapoznałam też właściciela firmy produkującej carbonowe rowery, no… po prostu byłam bezczelnie sobą.

Oglądam generalkę i częstuję pana fotografa browczykiem:D Tego nie pamiętam:) ©




Wszyscy narzekali, że dekoracja się przedłuża, ponoć była jakaś chryja na dystansie hobby, ale mnie akurat to odpowiadało, wreszcie poczułam klimat imprezy, choć brakowało mi i Faścika, i Obcego i tego, żeby Goro nie musiał tak szybko się zmywać wraz z mtbxc, no i oczywiście tego, żeby Radek też mógł być sobą.

I OK, gdy Kasia wywiesiła listę z wynikami generalki babskiego giga i gdym się zobaczyła na trzecim miejscu – po tym, jak przez cały sezon byłam pierwsza – to mnie lekutko zgięło. Jednak i Arek i Michał pilnowali, by mnie nie zgięło zbytnio. Pocieszyli mnie, instalując mi przytulacha.

Przełknęłam i piwko i gorycz tegoż piwka, nieco mniej wyczuwalną gorycz porażki i pomyślałam sobie, że może i zajebiście pierwszy sezon zakończyć pierwszym miejscem, ale z drugiej strony, pewnie bym zadarła nosa, a tak? Wolę gonić niż uciekać. I będę kuźwa gonić.

Tak se myślę też, że jak przypomnę sobie mój start w Otwocku, Sierpcu, czyli na początku sezonu, kiedy na mega nie miałabym szans, a teraz zdarza mi się dogonić wyżej wymienione wymiataczki mega, to jest spora szansa, że powalczę w 2012. Pod warunkiem, że utrzymam moją profesjonalną dietę, oczywiście. Dużo piwa i dużo Monte i dużo tego kretyńskiego czegoś, co mam przyklejone do gęby.

Byle by tylko nie mieć sraczki;).

No i dekorejszen giga wyglądało tak, czyli zajebiście:

Prawie jak w F1;) ©




DekoraMcja gieneralki:) ©




Niektórzy świecą odbitym blaskiem;) ©



W ogóle to proszę zauważyć, że ja prezentuję się już tradycyjnie. Skoro cały sezon stawałam na podium uwalona i brudna i wstawiona, to po co to psuć na generalce?;)

Wolę gadać z zajebistymi ludźmi, niż laszczyć się w łazience. A komu się to nie podoba, niech mnie radośnie (dla mnie) pocałuje w rów.

No i o. Podsumowując – atmosfera super, Motoarena super, ludzie genialni, humory świetne, moja forma w sumie nadal OK, choć wypas był w Skarżysku, ekstra było w Nowym Dworze. I choć nie wiem, może ludzie psioczą na nagrody za generalkę, to dla mnie ten sezon był ekstraaaa.

Walą mnie nagrody, jak można poznać kapitalnych ludzi, usłyszeć kilka bezcennych słów na swój temat i naprawdę uśmiać się do łez. A amortyzator się przyda;).


W pucharze mam cuś, czym idę się podzielić;) Spragnionych napoić bowiem. ©




Po generalce GigaLasek zaczęliśmy się rozchodzić, bo przed Radziem, Niewe i mną była dłuuuuuuuga droga, trzeba było śmigać. Przełożyłam graty z samochodu Arkowego do Radkowego, wyściskałam moich teamowców, po czym poszliśmy się jeszcze wykąpać i ruszyliśmy wesoło w drogę.

Pan tata, pan tata i ich córka:D ©



Do mekki chlorów. Na ognisko, na kolejny miliard piw, na hiperciemną i opustoszałą plażę w Dębkach, gdzie mi odjebało i dostałam amoku na widok wody, zalewając sobie dopiero co założone buty, spodnie i bluzę. Dzięki tej mojej radości wywołanej kontaktem z zimnym Bałtykiem zyskałam ksywkę „Labrador” i tak już mi na cały wyjazd zostało.

Nie wiedziałam tylko, że czeka mnie zupełnie niezapowiedziane roztrenowanie.

Ale o tym będzie następny wpis z Dębek, godnych, by nazwać je Dżałorkami II:)


Dane wyjazdu:
48.60 km 0.00 km teren
02:11 h 22.26 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 877 kcal

Dzień bez Samochodu, co? :D

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 25

Eh, ludzie, ludzie.

Jak ja lubię patrzeć, jak „stoją te chuje w korkach”. W ten dzień, kiedy każdy tępak pomyślał „A, reszta przesiądzie się do ZetTeeMu, to ja se pojadę furą, bo będzie luźno”.

Rzeczywiście, było luźno. W ich mózgach.

Z jaką ja radością przemieszczałam się do pracy, szczerząc zęby do zapuszkowanych w te swoje blachy superważnych gości, SPIESZĄCYCH SIĘ do pracy, którzy utknęli kolejno na: Odrowąża, potem na Wisłostradzie, potem na Czerniakowskiej, na Sikorskiego w końcu na całej Domaniewskiej.

Nie mniejszą radość miałam pomykając z pracy Puławską. I przemykając z hapą ze zdziwienia rozdziawioną, jakie te ludzie gupie som. Stójcie i klnijcie, barany.

No i zajeżdżajcie mi drogę, bo was wkurw szarpie, że ktoś nie jest takim kołkiem jak wy.

Ja rozumiem ludzi, którzy potrzebują przetransportować swój drobiazg ze szkół, przedszkoli, galerii handlowych.

Ale nawet gdybym miała pińcet rąk, to i tak palców by mi nie wystarczyło na zliczenie tych, którzy wożą wyłącznie własne dupy, wyłącznie dla własnej wygody.

- Karola, dawaj na rower, pokażę ci, jak Dzień bez fury wygląda! - zadzwoniłam do Karolajny. I potem już razem z Karolajną jechałyśmy i szczerzyłyśmy zęby do tych, którzy stali kolejno na Marszałkowskiej, potem na Tamce, znów na Wisłostradzie i na Starzyńskiego.


Stali i co drugi strzelał miny z grupy „Panie Dżezu uratuj mnie od tego korka, a będę chodził codziennie do kościoła”.

Módl się i stój. I hui.


Dane wyjazdu:
57.85 km 0.00 km teren
02:35 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1052 kcal

Ludzie, coście tacy smutni? Jedziecie do pracy:)

Środa, 21 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 23

:D
Chciałoby się powiedzieć, zapytać, wyrzec i zagaić do tych wszystkich smutasów. Chciałabym, żebym mogła to napisać tylko pod adresem tych, którzy stoją jak te chuje na weselu, tyle że tu stoją na przystankach i czekają na szacowną komunikację miejską.

Ale smutni i superpoważni są ci wszyscy emtebowcy. Oboże (czytaj z angielska: ABASZE), jaką oni mają misję na tych swoich rowerach. Jakby transportowali nitroglicerynę przez całe miasto.

A weź rusz na światłach szybciej niż oni. Zbliżą się tętnem do zawału, ale wyprzedzą cię.
I zdechną na następnych światłach. Ale wyprzedzą. Bo być wolniejszym od jakiejś tam dupy to naczural tradżedi.

Ale najbardziej rozczulają mnie (aczkolwiek pozytywnie) ci, którzy dopiero wstępują do sekty mtb. Czyli już jakiś tam obcisk założony jest, ale buty ciągle typu adidas, pedały ciągle platformowe. Tyle, że oni naprawdę NAKURWIAJĄ. Jak ich widzę, myślę sobie, że jestem jak Dżołana Krupa i widzę, że dej haw a sacz potenszal.

I że zamierzam dać mu kurczaka:
&feature=player_detailpage#t=8s



I w związku z tematem napotykania różnych cyklistów mam pytanie, z kim wymieniłam wczoraj radosne szczerzenie siekaczy nad Wisłą, przy knajpie Cudem zwaną?:) Pan we w koszulce Mazovia DWAJŚCIA SZTERY HA, zielonej, dodam?:)


Tym uśmiechem zostałam wprowadzona w taki szok, że nawet po heblach (a konkretnie po jednym, bo tylko ten ostał się w Centurionie) nie dałam;). Pan wybaczy :)




O. A w ogóle to se myślę, że Faścik się do mnie wprowadza, bo do ręcznika i szczoteczki do zębów, które ostatnio u mnie zdeponował, dołączył tym razem bidon:). Mam nadzieję, że obśliniony i z dużą zawartością DNA. Sklonuję Cię, zobaczysz:).


Dane wyjazdu:
23.50 km 0.00 km teren
00:58 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: 18 m
Kalorie: 372 kcal

Je*ł mnię znak drogowy

Środa, 21 września 2011 · dodano: 23.09.2011 | Komentarze 14

Ten oznaczający CIĄG pieszo-rowerowy.

Prawiem se wyłamała z sylwetki mojej prawą obręcz barkowo-obojczykową. Znaczy się, czy PRAWIEM, to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić. Ale nic mi nie zwisa bezwładnie (będę miała 6 dych, to inaczej będę gadać:D), kierę Centuriona utrzymuję, znakiem tego tylko się poobijałam.

Aczkolwiek czy TYLKO to nie wiem, bo jestem tak znieczulona ketonalem, że ciężko stwierdzić.

Bo rozumicie.

Jak se wychodzę na nocny rower, to zawsze słyszę od Pani Mamy: a jak ktoś cię dorwie i obtłucze i rower zabierze?

Chciała, nie chciała, wykrakała. Z tym obtłuczeniem, rzecz jasna.

Miałam se tłuc podjazdy, dołożyć troszkę kilosków do statystyk, a tu chuj. Przez chuja. Na CIĄGU pieszo-rowerowym. Po części rowerowej.

Napieprzam pod górkie ze trzy dichi na godzinę, akurat na Marymonckiej się da. I widzę jak cwancisz meter przede mną tupta się kolo w kapturze. Tupta, postępując. Łeb mu lata, więc pewnie ma słuchafony. Krok ma na wysokości kostek, więc pewnie ma sraczkę. I guzy na oczach oraz na mózgu. I włazi mi, bujając się przy tym jak pierdolony rezus. Przed koło. A ja mam trzydzieści już trzy dichi.

No to jadę w decybele, APELUJĄC do niego: Spierrrrrdalajjjjjjjjjjjjjjjjjj!

Co też uczynił. Bardziej w rowerową, czyli moją stronę CIĄGU. I to nie dlatego, że mnie słyszał, ale dlatego, że go bit chyba rzucił.
I żeby go nie jebnąć (nie wiem, skąd to moje miłosierdzie), odbiłam w lewo, na sterczący dumnie, prężnie i jurnie na pasie zieleni znak drogowy. Co oznaczający, napisałam powyżej.

Jebnęłam prawym barkiem, który mi obwisł. Niewiele myśląc, naprawdę NIEWIELE, w szoku i adrenalinie jebnęłam, ale SIĘ nieruszoną kończyną górną weń na zasadzie przeciwwagi. Żeby wskoczył na swoje miejsce.

- Aaaaaaaaa, kurrrrrwa!! - zawyłam, jak wskoczył. I oprzytomniałam. Koleś stał i patrzył na mnie przerażony.

- Na co się gapisz, spierrrrdalaj stąd, bo ci nakopię tępy, ślepy debilu!

Zastosował się do polecenia i się oddalił. W tempie porannej tempówki.

A ja aż se usiadłam na tymże pasie zieleni obok tegoż znaku. We w szoku. No bo nie rozpieprzyć się na żadnym z maratonów, a rozwalić/złamać se/urwać coś podczas wieczornego treningu? Ja dziękuję, kuźwa.

I z podjazdów wyszło gówno całe. Żeby choć takie, z którego nowobogackie, snobistyczne cioty piją kawę, bo to trendi jest.
Zwykłe gówno.

A teraz trza jeszcze w Moheruniu walczyć o drugie miejsce dżeneralki.


Dane wyjazdu:
56.40 km 0.00 km teren
02:19 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: kcal

Chyba wprowadzę na Che_bikestats cotygodniowy raport kapusia:)

Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 38

Dlaczego?
Bo tak.


Uhahaha, dziś wiatr w ryj. Co może w przypadku lekkiego Rockhoppera nie jest takie uciążliwe, ale ja dziś na Centim. A na nim… Uhuhu. Słomki w kiosku Ruchu.
Tak ciężko.

A dlaczego na Centim? Bo na Specu dziś siedziało o:

Pesendżer Stanislaw Paluch... tfu! Pająk;) © CheEvara


Zlękłam się, darowałam mu życie, niech se siedzi. Co się będzie w takiej pajęczynie kisił.

A w ogóle graty ze Speca już mam, teraz już „tylko” czeka mnię przekładka.

Słyszycie to, jak Centi z radości strzyże rogami?

Ja słyszę. Słyszę też, że dzięcioły zalęgły się pod okapem.


--

Z moimi obydwoma poobdzieranymi kolanami wyglądam jak upadła na KOLANA Madonna. Van Klompfa. Tego, który maluje klomby.


Dane wyjazdu:
76.30 km 0.00 km teren
03:06 h 24.61 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wczesne poranki są nie tylko naczural, ale też ekolodżi

Poniedziałek, 19 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 20

Chiba mnie z leksza pobździło, żeby – zamiast spać, a raczej odsypiać weekend – zapierniczać od rana na rowerze. Od świtu nawet bym rzekła („Szła baba o świcie: ‘Jeszcze się grzmocicie?”’).

Dzień się roooodzi, noc trucjleeeeje:D © CheEvara


Pochowaly się te rowerzysty, nie ma z kim się ścigać ani rano, ani po robocie.
Gdzieś na Puławskiej mignął mi, zdaje się mors. Mam nawet na to dowód:

Mors był we Wawie i nie powiedział:D © CheEvara


Jest to też kolejny dowód na to, że mors jest tym... no... ciotem. Jeździ jakimiś blachosmrodami;)

Wieczorem ino spotkałam Janka (tego od obdartego fizysu;)), ale podążaliśmy w kierunkach różnych.

Padły mi BACZERY w pulsaku, wskazań Ha-eRu i kcali nie budjet!



Skakaliście kiedyś na bandżi?
Czy może na Wandzi?:D


Dane wyjazdu:
87.54 km 22.00 km teren
03:58 h 22.07 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1487 kcal

Nie wiem, my się chyba nigdy niczego nie nauczymy

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 28

A na pewno ja.
Faścik podobno przeze mnie jest tak zepsuty, a przynajmniej daje się zepsuć. Mi albo mnie.
No bo spać trzy godziny z piątku na sobotę, z soboty na niedzielę spać godzin pięć?

Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy.

Ale i tak było zajebiście.
Zanim wyturlaliśmy się z domu na łoweły, poszliśmy zaspokoić Monte-głoda. Całe Bródno spalę, jak Monte będzie dostępne tylko w jednym sklepie. Tym razem znaleźliśmy przy drugiej próbie, ale w sobotę rano nie dostałam Monte w żadnym z pięciu sklepów. Właściciele dostali ostatnie ostrzeżenie. Siriusli.

Gdy wracaliśmy ze sklepu, Faścik przeszedł ekspresowy kurs dostarczania Monte do domu. Uchowaj Panie przed tym, aby kubek Monte wziął i się przechylił lub też, strzeż nas Maryjko, obrócił do góry denkiem. Wtedy Monte się bełta, a bełtane Monte wiadomo kto je.
CIOTY.
Podlinkować Wam morsa? Czy sami już się domyśliliście? ;)
No i tak o.
W domu wydzwoniłam Niewe, tym razem naprawdę jeszcze najebanego, bo wczoraj to on – prostuję na jego życzenie – dopiero w stan ten się wprowadzał. Zsynchronizowaliśmy zegarki, do tej akcji przyłączyli się izka z siwym i na skutek tych ustaleń godzinę później byliśmy już na Moczydle, czyli tam, gdzie pewnej środy świętowaliśmy z Dżankiem, izką i Niewe urodziny tego ostatniego.

Ja w zamian za pewną przysługę zostałam obdarowana przez siwego czteropakiem Kasztelańskiego i czteropakiem Monte.
Po tychże ceremoniach, a nawet ceregielach jęliśmy spożywać.

Gdyśmy spożyli i na nowo zsynchronizowali zegarki i stwierdziliśmy, że izka z siwym mają dwie godziny, ja z Faścikiem niecałe cztery, Niewe ma dwa razy cztery razy dużo, uznaliśmy, że nie pojeździmy za wiele w tum składzie.

Toteż wygłosiłam koncepcję życia: „Oesu, to jedźmy w inne fajne miejsce, gdzie też napijemy się piwa”.

I wprowadziliśmy się w stan Brain Storm-u.
Może Cud nad Wisłą? Nieeee, pełno tam od straszaków miejskich, a z nimi to ja się ostatnio nie polubiłam;)
Pod Rurę? Takoż ryzykownie.

Ale najsensowniej.

Pilot naszej wycieczki, którym okrzyknął się Niewe, zmienił jednak w trakcie prowadzenia ekskursji koncepcję na Latchorzew. I tam wycieczka z epickiej zrobiła się pijacka.

Tylko donosili:

Prawie jak na Oktoberfest, tylko strój i BUFET nie te :D © CheEvara



Na ten widok Niewe prawie mi się oświadczył;).

Piliśmy i piliśmy i nawijaliśmy i chachaliśmy się. Niektórzy molestowali zwierzęta:

Animalsi już są w drodze © CheEvara


A reszta była lekko skonfundowana:
Wyglądają na skwaszonych? NIC bardziej mylącego;) © CheEvara


Ale tylko przez chwilę, bo...
Bo oto na trzy cztery... © CheEvara


i bo prężyli suty:

Gdzie bikestatsowiczó czworo, tam cycków osiem:D © CheEvara


Tak prężyli, że nastrój uległ totalnemu rozprężeniu:

I o. Orzeł głupawki has landed :D © CheEvara


Powyższa seria jest znakomitym studium kolejnych stadiów głupawki;)

Tylko Faścik spoglądał na to wszystko wzrokiem cerbera:

Jeszcze trzy sekundy i chyba nam wysprzęgli :) © CheEvara



Ustaliwszy fakty, że być może warszawsko-zgierska frakcja BS pojawi się na eskowym maratonie w Gdyni, towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Izka z siwym podążyli opierniczyć schaboszczaka niedzielnego, a Faścika i Niewe głód dopadł na miejscu. Obsztyndolili pierogsy i tak nafutrowani (oni, ja nie) mogliśmy udać się do CheEvarowa.

Powoli docierało do mnie, że niestetyż kurważ, wszystko się kończy. Zawija i zagina też. Rzekłabym nawet, że się bezczelnie obstalowuje.

Podczas, gdy Faścik żałośnie pakował się do powrotu, ja i Niewe nawiedziliśmy sklep pod kątem uszczuplenia jego asortymentu z działu Nektary i ambrozje.

Zanim pojechaliśmy na dworzec, zdążyłam jeszcze rozpieprzyć sobie kolano na własnym ogródku. Podkusiło mnie, żeby KARNĄĆ SIĘ Faścikową Birią.
Wpięłam się w spd-y, zrobiłam naogródkowe kółeczko i już się nie wypięłam. Jebłam na lewy bok na oczach Niewe, Faścika i Pani Mamy oraz pewnie wszystkich sąsiadów. Jucha trysnęła.

Kurrrrrrwa, do Faścikowej Birii powinno – w miejscu pedałów – powinno się przytroczyć dwa transparenty z ostrzeżeniami. Na przykład o treści: Wypnij dupę, bo z tych pedałów to na ten przykład się nie wypniesz.

No i o.
20 minut później już robiliśmy zamieszanie na peronie Dworca Wschodniego. Niewe psuł drzwi pociągu, ja pilnowałam, żeby Michał zabrał ze sobą wszystko, a w sumie ja i Niewe razem pilnowaliśmy, żeby Faścik na pewno wsiadł do pociągu i na pewno wrócił „do Libanu, do domu swojego”.
I niestety pojechał. Nie lubię kurna to.