Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zwykły trip do lub z pracy

Dystans całkowity:19495.35 km (w terenie 1188.78 km; 6.10%)
Czas w ruchu:906:46
Średnia prędkość:21.37 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:34423 m
Maks. tętno maksymalne:193 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:422939 kcal
Liczba aktywności:348
Średnio na aktywność:56.02 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
47.40 km 0.00 km teren
01:54 h 24.95 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:156 ( 81%)
HR avg:133 ( 69%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 749 kcal

Będzie pan zadowolonyyyyy:D

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 · dodano: 07.07.2011 | Komentarze 19

Z racji tegoż, iż Panią Mamę goszczę, wychodzę do roboty, ja pierdzielę PÓŹNO jak cholera, a po robocie PRUJĘ do chaty szybciej niż Cavendish. W mojem tak zwanem domostwie telewizji nie posiadam – w sumie szkoda, TeFaueN podałby mi na tacy gotowy pogląd, a tak to muszę główkować – i myślę, a nawet wyrzut sumienia mnie trzącha, że Pani Mama pod moją nieobecność kapkę się nudzi. To zapier*niczam jak dzikus do domu, żeby swoją błaznowatą osobą zapewnić jej rozrywkę i zrekompensować wszystko.

Co prawda pod mod domem wyrosła mi niebagatelna konkurencja w używaniu słów brzydkich i obrzydliwych, bo na miejsce starej sympatycznej kamienicy wyrasta osiedle wielorodzinne (które jestem w stanie zaakceptować tylko w wypadku, gdy na parterze otworzą tam sklep Dwajścia Sztery Ha) i panowie DŻENTELMENI, którzy opiekują się ową budową, wymieniają się od rana doświadczeniami budowlanymi. Pani Mama od rana zatem uczestniczy w kursie gwary branżowej:
- Gdzieżeś ty ku*wo wjechał TO KOPARKO?!
- Je*bnij się w łeb inżynierze pier*dolony!
I NAJLEPSZE:
To jest ku*rwa zaprawa SEMI DRAJ??

Czyli proszzzzzz. Nie tylko z gwarO Pani Mama się zapoznaje, ale też z techniką mieszania zaprawy.

Żałuję, że sama nie mogę być na tym odsłuchu.

Przygazowałam do domu i miałam jeszcze plan wyskoczyć na rower jakoś po 23. Ale sen mnie zmożył. Karygodny dystans zatem. Nawet pięć dych nie weszło.

A w temacie budowlańców:



"Balkon jest dobrze, budynek osiada":D

Dane wyjazdu:
54.22 km 0.00 km teren
02:16 h 23.92 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: 912 kcal

My jesteśmy jagódki, czarne jagódki…

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 29

Jesteście z tej generacji, która w podstawówce uczyła się tej piosenki na muzyce?

Przypomła mię się ta pieśń z chwilom wiekopomnom, kiedy Pani Mama moja własna przekroczyła progi me skromne (umyte SZMATOM I PRONTEM) i obdarowała mnie pudełeczkiem własnoręcznie UDUDRANYCH (taki podkarpacki slang jak: placki, kołki, meszty i wychodzenie na pole) jagódek.

Żarłam i se nuciłam „.... czarne mamy oczka i nóóóóżki”.

My, te jagódki.

Ponadto wyżarłam super ekskluzywną zawartość słoika kureczek marynowanych.
Boszzzzzzzz. Ta moja Pani Mama to musi mnię kapinkę lubić. Chiba.

Zanim Panią Mamę (zwaną też Mamutką – nie lubi tak – lub z czeska Maminką) moją własną przyjęłam w progi me skromne (umyte SZMATOM I PRONTEM), pojechałam se towarzysko do Czarnego do AirBike na plotki i podśmiechujki. Obcy17 obiecywał znaleźć się na kursie mojego pomykania w te lub w tamte, ale wymiękł chyba. Albo rysował nowe serducho gdzieś w innym miejscu stolicy. Jak tak, to wybaczam.

Zawsze zapominam o rodzinnym wyrażeniu „psu dupy nie umiesz zawiązać” i zawsze Pani Mama mi je przypomni.

Zawżdy.

Dane wyjazdu:
54.20 km 0.00 km teren
02:36 h 20.85 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 1008 kcal

Miała być noc świętojańska z begieżetem

Wtorek, 21 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 12

O taka, jaka na przykład udała się Gorowi.
Ale wyszedł wieczór z kołchozem. Wysłałam już maila do begieżetu, czy wyjście z pracy chwilę przed godziną 23-cią oznacza, że dostanę 23% rabatu na sprzęt rowerowy w Ski Teamie, z opcją podwojenia, oczywiście. Chyba to dość trudne dla nich zagadnienie, bo myślą nad nim i ciągle nie mam odpowiedzi. Na pewno moja petycja leży na biurku samego DEREKTORA, a może nawet KEROWNIKA.

Już tak nie deliberujcie, styknie mi ten karbonowy Epic, że tak wam podpowiem sposób, w jaki możecie mi uczynić fachową laskę z tak zwanym samoły… Sami już wiecie, z czym.
Heh. O ile rano na sto procent wiedziałam, że poszlajam się po tych PALCÓWKACH BGŻ, o tyle wieczorem na sto procent miałam pewność, że zdecydowanie raczej nie. PROROK jaki krfa, czy co?

U mnie w pracy wdrożono chyba projekt „Jak zajebać własnego pracownika SZEJSETNYM dodatkiem prasowym do spłodzenia i jeszcze kazać mu się spakować, bo czas na przeprowadzkę na inne piętro”.

Z samej tej przeprowadzki nawet się cieszę, bo praca na posranym ołpenspejsie i wysłuchiwanie różnych FOŁNKOLI doprowadzały do skrętu dupy w poprzek. Stękanie do słuchawki, opowieści o zgadze, procesje do automatu ze słodyczami, pochody z transparentami do automatu z colą – tacy są ludzie, rzekomo na jakimś poziomie.
I perspektywa nie oglądania więcej tych ryjów jakby mnie radowała.

Ale konieczność spakowania swojego dobytku bez możliwości użycia miotacza ognia osłabiała mnie, zwłaszcza, że roboty mam po nakrętkę.


Dziś tłumoków bez świateł wieczorem naliczyłam jedenastu.

Mogłam od MOSiRu w Mławie wydębić jednak jakieś obrotowe działko na kierownicę.

Dane wyjazdu:
58.47 km 0.00 km teren
02:25 h 24.19 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:186 ( 96%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 1092 kcal

Tak powinien wyglądać każdy piątek

Piątek, 17 czerwca 2011 · dodano: 20.06.2011 | Komentarze 8

Oraz sobota.
Oraz niedziela też.

Co prawda, cały dzień zleciał mi metodą NA WARIATA, ale warto było wszystko pozapinać błyskawicznie, żeby cieszyć się weekendem spod znaku Faścika. Któren to wziął i przybył do CheEvarowa.

To ŻEM rano wstała skoro świt, dzierżąc pod nosem dorodnego gila (pierwsze przeziębienie od siedmiu – jeśli dobrze liczę – lat, dziękuję barso), uczyniłam szoping, potem dałam szansę temu deszczu se popadać i pospierdalać i pojechałam do roboty.

Prawie u wejścia do portu miałam okazję przetestować kask Propero Speca, którym moja dynia – dzięki inicjatywie jakiejś samochodowej kurwy przypieprzyła o krawężnik. Wiecie, że na linii pomiędzy Merkurym a Wenus są takie malutkie planetki, tworzące 4 konstelacje układające się w kłos zboża? Nie? Naukowcy też nie. Ale ja to zobaczyłam.

Tak przydzwoniłam łbem o beton.

Prawie z tego zamroczenia puściłam pawia.

Z lejącą się juchą z kolana – do kompletu, bo lewe rozpierniczyłam gdzieś parę dni wcześniej – ze zdartym łokciem i wygiętym kciukiem doturlałam się do pracy. Tam dokonałam oględzin kasku i stwierdzam, że albo jest pancerny albo ja panikuję i przesadzam.
Ale łeb i żuchwa z prawej strony uderzeniowo bolały mnie do niedzieli.

Tradycyjnie samochodowa kurwa nie raczyła się zatrzymać, podejrzewam nawet, że nie zmieściłam się w jej percepcji. Gość, który jechał za mną i mógłby ewentualnie robić za Jehow... yyy, za świadka po prostu, albo nie zauważył (nie sądzę) albo zignorował (sądzę) moje machnięcie na niego. Żeby cię tak ogień gołego z wyra wygonił. Chwilę po tym, jak się skasztanisz podczas snu we własne prześcieradło.

Zaczynam rozumieć sens istnienia stron wewewe, na których można zamawiać ekskomuniki.

Potem było już tylko fajniej. Robota, czekanie na wyjście z niej, robota na mieście, ZAPIERNICZANIE do domu (ponoć mtbxc wypatrzył mnię gdzieś Służewcu?), tam kulinarne harce i fruuuuuuuuuuu na dworzec po Faścika. Któren to osiem godzin przemierzał nasz piękny, mocno rozwijający się pod względem infrastruktury kraj, pociągiem. No i już tugeda – Michał na swojej Meridce, mua na rowerze też – pojechalim do CheEvarowa, nażreć się, nagadać i nie nasmarować łańcuchów przed nazajutrznym maratonikiem w Mławie.

Ten wieczór sponsorował rechot.

Dane wyjazdu:
44.68 km 0.00 km teren
01:43 h 26.03 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:149 ( 77%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 795 kcal

No to se kupiłam ubezpieczenie w pizetju, czyli o czwartku część pierwaja

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 17.06.2011 | Komentarze 26

Ja pierdolę. Jednego dnia. Jednusieńskiego. Żeby dwa razy otrzeć się o inwalidztwo? Jeden chuj wyjeżdżał z podporządkowanej i szykował się do skrętu w prawo, co oczywiście oznacza, że filował tylko w swoje lewo, czy ma wolny pas, oczywiście mając w kaczej cipie to, co po drodze rowerowej nadjeżdża z prawa, czyli mnie. Udało mi się nie wbić prostopadle w jego prawe drzwi, TYLKO dlatego, że skręciłam kierę i jedyne, co przyrysowałam to amortyzator. Nawet krwa nie miałam okazji wyzwać kutafona od chodzących uzasadnień dla legalizacji aborcji, bo nawiał. Muszę chyba nauczyć się tak padać na samochody, żeby coś przy tej okazji urwać.

A druga lampucera po to mnie wyprzedziła, żeby zaraz skręcić w prawo.
Ledwiem klamkie hebla zdążyła nacisnąć. Prawie wyrwało mnie z pedałów.

Przyjechałam do domu, kliknęłam w pizetju, zrobiłam przelew i żem ubezpieczona. Niech przynajmniej ta moja Mać ma coś z mojego zejścia.

Nie sądziłam, że to napiszę, ale czasem odechciewa mi się wsiadać na ten rower. Jebnie mnie taki na śmierć i… iiiii ile to Kasztelańskich mnie ominie! A ile Monte!

Od dziś mam też fazę na arbuzy. Arbuzy są tak zajebiste, że z wielkim trudem powstrzymuję się, żeby z rozpędu nie opierniczyć też tego zielonego. Czereśnie, maliny, a nawet NEKTARYNKI to paździerze przy dobrym arbuzie, na który właśnie otwieram sezon.

Trzeba być ciotą, żeby nie lubić arbuzów.

Dane wyjazdu:
60.21 km 9.67 km teren
02:37 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:148 ( 77%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 987 kcal

Bark mnie zmusił do rzeczy, przed którymi normalnie wzbraniam się

Środa, 15 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 8

Czyli pojechałam do tego lekarza. Doświadczeń medycznych mam na ten tydzień dzięki temu TŁUKOWI dosyć.

Bo ponieważ.

Celowo umówiłam się na wizytę u LEKARZA MEDYCYNY SPORTOWEJ, bo z ortopedią walczyłam przy okazji łatania kolan i newah egejn. Umówienie się na konkretną godzinę poskutkowało tym, że do gabinetu weszłam pół godziny później. „Awaria systemu” - usłyszałam. Jasne, najprościej zwalić na system. I to pewnie jeszcze Windows?

Koleś, PAN DOKTOR (na oko w moim wieku, czyli już wiem, że będę mieć do czynienia z wiedzą wyniesioną z książek, nie z doświadczenia, a zatem będzie śmiesznie) od mojego wejścia zrobił cudownie mądrą minę i się zaczęło. Na wdechu wyliczyłam gościowi, co jest grane, od kiedy boli, gdzie boli, jak boli, przy okazji czego boli („od dwóch tygodni boli przy okazji mojego życia, proszę pana” - powiedziałam). Na co on zasromał się wielce.

- Hm... - dobyło się z jego paszczy [smyr smyr – dobyło się z jego brody smyranej w ramach zakłopotania paluchami]
- Hmm... - dobyło się z paszczy znów.
- Myśli pan, że dolega mi „hm”? Nie słyszałam o takim urazie – wyraziłam powątpiewanie swe, podlane już lekkim wkurwieniem, bo nic nie wskazywało na to, żebym dowiedziała się tu czegokolwiek ponadto, co już wiem.
- Wie pani, to dziwne. Bo nic pani tu nie wystaje, nic się nie WYBULIŁO, widzę tylko lekkie opuchnięcie. Może panią gdzieś przewiało? Klimatyzację ma pani w pracy?
- Nie – odparłam, żeby mu nie ułatwiać. No kurwa, mam i co z tego, debilu prosty??
- Hmmm, to dziwne. [smyr, smyr – znowu paluchy na brodzie].
- Wie pan, to może ja do „Archiwum X” się udam? - zaproponowałam.
- Nie, nie, nie... [dryp, dryp po brodzie].
- Proszę pana, może – skoro pan nie wie i żaden objaw NIC panu nie mówi – wypisze mi pan fachowe skierowanie na coś, co mogłoby pana NAPROWADZIĆ na jakiś konkretny ślad?
- Co? A skierowanie. Tak. Skierowanie. Na co by pani chciała? [moje oczy jak talerz obiadowy z serii ślubnej Rosenthal]
- Na serię darmowego przytulania? - zadrwiłam. Kurwa twoja mać, nieuku!! Niech zgadnę, tatuś jest dyrektorem tej placówki?? - Może zacznijmy od starej dobrej szkoły i niech mnie rentgen SZCZELI? - zaproponowałam, jednocześnie zastanawiając się, kto tu do kogo przybył z wizytą.
- Dobra. Nie ma sprawy [dryp, dryp, długopisem po świstku]. A tu ma pani receptę na...

JAK, KRWA, MYŚLICIE, NA CO?????

- ... ketonal. Bo do czasu zrobienia zdjęcia i jego opisu, może panią ciągle boleć.

Spojrzałam na niego, jakby to było moje dziecko, kóre oświadcza, że jego wybór drogi życiowej to kolekcjonowanie bawołów.
Po czym pierdolnąwszy się z plaskacza w uda, wstałam i WYSZŁAM.

Ciągle wydaje mi się, że to zwyczajnie był któryś z odcinków „Mamy cię”.

Na razie mam dosyć. Niech mnie nakurwia. W tym tygodniu już do żadnego tępaka nie pójdę.

Chyba, że to będzie AMBITNY tępak:



to wtedy tak.

Dane wyjazdu:
86.47 km 12.54 km teren
03:30 h 24.71 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:190 ( 98%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 1393 kcal

Wyleczyłam się z choroby motocyklowej

Wtorek, 14 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 9

Wpis produkuję w czwartek, do którego zaprowadziły mnie cztery dni trafiania na wypadek motoru. We wtorek załatwiony koleś na Żytniej przez babę, która wymusiła pierwszeństwo, w środę na Puławskiej dzwon w starciu samochód vs. motor, w czwartek motocyklista nie dał rady nie trafić pieszego, który wbiegł mu na ulicę. Dziękuję bardzo. Chyba spalę swoje prawko, żeby mnie nie korciło wydać kasę na motor. A korci.

Inna sprawa, że na rowerze czuję się kurważ równie bezpiecznie.


Rano pomykam se do pracy Górczewską i kto mnie dogania? Osakwiony Goro! No to dojechaliśmy TUGEDA do Ronda Zesr... Tfu! Zesłańców Syberyjskich, gdzie rozjechaliśmy się w strony swe, a wcześniej wymieniwszy się wrażeniami z Rawy. Ja jeszcze przed pracą zajechałam do Czarnego po klucz do kasety, jednakowoż Czarny obsłużył mnie na miejscu i sam uciszył tłukącą się sukę. Być może to dlatego, że jak poprzednim razem pożyczyłam klucz, to dzierżyłam go przy sobie z półtora miesiąca.

Iwningiem zaś cięłam po robocie wzdłuż Wału, żeby wskoczyć se na ścieżkę im. Obcego17. I kto wówczas do mnie zadzwonił? Obcy17, przemieszczający się (ZDRAJCA!!:D) blachosmrodem. On ma chyba to w mitochondrium, że zawsze będzie ględził coś o dziecięcym rowerku, ma jednakowoż takie szczęście, że posiadam słuch selektywny i słyszę tylko to, co chcę słyszeć. Co zatem tam sobie pultałeś pod nosem, Marcinku?:D

Lubię o to:
&feature=related

no:)

Dane wyjazdu:
71.58 km 0.00 km teren
03:08 h 22.84 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:168 ( 87%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 29 m
Kalorie: 996 kcal

Rozjazd:D

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 9

Oesu, zawsze, ZAWSZE chciałam dać taki tytuł na notkę pomaratonową:D Jest to takie specjalistyczne i fachowe. Nie ma żadnego znaczenia, że – ponieważ wywodzę się z rodziny kolejarzy – rozjazd kojarzy mi się z zwyczajnie lub krzyżowo. I ze zwrotnicą kolejową, która wszelako jest częścią rozjazdu.

Ale dużo BS-owiczów tak wpisuje, więc MAMBĘ OWOCOWĄ MAM I JA! :D

Zgodnie z logiką, jaką wykazuje się nienauczalny typ, czyli mua, pomaratonowy poniedziałek przejechałam na pełny zycher, za nic mając konieczność regenu (kolejne fachowe słówko;)). I jedyne, co zakłócało moją radochę oraz mój spokój oraz rowerowy mir (czyli tak naprawdę po prostu spokój), to tłukąca się jak Żyd po pustym sklepie, luzująca się kaseta. Dobrze, że Rejdżów załadowałam se do taczfołna, to mało co słyszałam. Ale jednak.

Z pracy wyprułam jak z procy (piękne zdanie, prawda?), co zauważył bajker wskoczony mi na koło. I zagaił, wprawiając tym samym w osłupienie:
Nieźle jedziesz, nie bolą cię nogi po wczoraj?
Jakem już pozbierała szczękę spod blatu i powstrzymała się od mojego słowo-kluczowego odzagajnika („Kim ty qrva jesteś??” ewentualnie: „A ty CHTO?”) weszliśmy w całkiem uprzejmą gadkę, wskutek której okazało się, że kolega cyklista mnię z kimś POMYLYŁ, gdyż maratony jeździ dziewuszka całkiem podobna do mnie.

Spieszę ze sprostowaniem, że na pewno nie jest tak ZAJEBISTA jak ja.

Ale. Myślę, że nie ma to znaczenia tak jak spodnie dla Hugh Hefnera.

Dane wyjazdu:
72.57 km 0.00 km teren
02:53 h 25.17 km/h:
Maks. pr.:55.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max:187 ( 97%)
HR avg:151 ( 78%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1152 kcal

Pół planu wykonane

Piątek, 10 czerwca 2011 · dodano: 13.06.2011 | Komentarze 10

Bo 10 tysi stukło i pukło wreszcie. Wygląda na to, że sięgnięcie w tym roku po dwadzieścia tysiaczków kilometrów jest jak najbardziej możliwe. A nawet mnie nużna.

A owa połóweczka, to 10 tysięcy pękło raczej bez echa, bo już rano, w drodze do pracy, a raczej w WYDŁUŻONEJ drodze do pracy. Nie było oklasków, dywanu czerwonego, dzieci nie sypały mi kwiatków, nie wybito mi monety okolicznościowej, dupa i zwarzone mleko z kożuchem. Prdlę TAKE ROBOTE. A gdzie wizyty w zakładach pracy? Wywiady? Goździki i wuzetka? Drinki i pawie pióra w de?

Proszę się postarać przy dwudziestaku, bo dubla nie będzie;)

Dane wyjazdu:
73.66 km 5.67 km teren
03:02 h 24.28 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max:183 ( 95%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1205 kcal

O matko i po co mi to było

Czwartek, 9 czerwca 2011 · dodano: 10.06.2011 | Komentarze 19

Wszystko mogę zwalić tradycyjnie na tę sukę pogodę, bo gdyby nie pizgało jak w dwunastu województwach typu kieleckie i do tego nie padała siekająca po twarzy mżawka (od której można dostać blizn porównywalnych do tych, które nabywają ludzie biorący w swoim życiu około miliarda ślubów i dostający za każdym razem tym ryżem po gębie), to bym jeździła i jeździła na tym rowerze. Do północy chociażby.
Ale nieeeeeeeeeeeee.
Zadzwonili znajomi Hiszpanie, abym poznała ich znajomych, a moich jeszcze nieznajomych. I pojechałam poznawać. Finał jest taki, że:
a) będę się smażyć w piekle, ale nie na teflonowych patelniach, neeeeee, ne nenenene. Na takich ze zdartą powłoką, do której będę przywierać. Ogienek będzie se wolno pyrkał, ja będę równie wolno przywierać;
b) powróciłam do domu dziś rano (czyli w piątek) o 5:30, zjadłam Monte i położyłam się spać, przy czym zgodnie z logiką zmęczenia nie mogłam zasnąć do siódmej, a o tej zawsze podrywam zwłoki z poziomu i stawiam je do pionu, ekstra;
c) NIGDY więcej nie napiję się tequili, bo po niej ZAWSZE mi odpierdala, wypiję dwie i choć jestem obrzydliwie trzeźwa, to takie posrane pomysły przychodzą mi do głowy, że nawet w annałach nie powinno się tego zapisywać, aby nie powielać głupoty, której i tak już za dużo na świecie;
d) nie wiem, czy nie wolałabym mieć teraz po prostu kaca – zamiast tego poczucia niewyspania;
e) nareszcie rozumiem, o co chodzi z tym pieprzonym subjuntivo. Najwidoczniej potrzebuję alkoholu, żeby uczyć się języków.

No.

A zanim do tego wszystkiego doszło, to trochę zmarzłam, wracając do domu. Miałam niby spotkać się z tomskim, żeby przewieźć tyłek na jego 29-erze, ale zaproponował w komentarzach dziwną godzinę – jak dla mnie o 120 minut za wcześnie. Tak więc (słowo „Tak” jest tu tylko dlatego, że nie zaczyna się zdania od WIĘC) spotkaliśmy się oczywiście, bo jednak wyszłam około tej godziny, którą Tomek zaproponował, ale oczywiście spotkaliśmy się przypadkowo, bo skoro miałam nie dać rady na 18-tą, to tomski porwał swojego podstawowego bicykla i wybierał się do Powsina pograć w kosza. A spotkaliśmy się gdyż poniewóż i dlategóż, że ja jechałam na Ursynów po klucz do kasety, która permanentnie w Centurionie się luzuje. No i tamże Tomek zlukał mnie na światłach. Dogonił i w efekcie pojechałam z nim do tego Powsina. Chłopaków do gry było parzyście, więc nie proponowałam swojego uczestnictwa, tym bardziej, że też kiedyś byłam Murzynem i ograłabym ich jak przedszkolaków jakichś i to tych w SZUGAR KOŁMA po zeżarciu słodkiej kaszki i chwilę przed leżakowaniem.

Zostawiłam zatem Tomka i jęłam wracać do domu. Tym razem spotkałam ppawla, na drodze powsińskiej, i razem podjęliśmy trud stawiania oporu napierniczającemu wiatrowi. Wiatru też, bo wiał i jeden i drugi.

Wracając Czerniakowską na wysokości stadionu Legii wdałam się w równie sensowną dyskusję ze Strażą Miejską, co ten koleś tu z tym gliniarzem:

&feature=player_embedded

Swoją drogą suma głupoty na świecie jest jednak stała, ewentualnie wzrasta.