Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zwykły trip do lub z pracy

Dystans całkowity:19495.35 km (w terenie 1188.78 km; 6.10%)
Czas w ruchu:906:46
Średnia prędkość:21.37 km/h
Maksymalna prędkość:103.70 km/h
Suma podjazdów:34423 m
Maks. tętno maksymalne:193 (166 %)
Maks. tętno średnie:175 (138 %)
Suma kalorii:422939 kcal
Liczba aktywności:348
Średnio na aktywność:56.02 km i 2h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
81.33 km 11.54 km teren
03:33 h 22.91 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:181 ( 94%)
HR avg:147 ( 76%)
Podjazdy: 65 m
Kalorie: 1371 kcal

Czy to jest normalne?

Środa, 8 czerwca 2011 · dodano: 10.06.2011 | Komentarze 33

A mianowicie to, że od niedzielnej wyjebki tuż u wrót stadniny Pa-ta-taj, bark nawala mnie tak, że zużyłam dwa Altacety i całą tubkę Ketonalu i oczywiście mi nie przeszło?

Nie odsyłać mnie do lekarza, bo takie durne pomysły mam sama z siebie, a że są durne, dlatego nie biorę ich pod uwagę. Poza tym napisałam już do Bravo, które wie lepiej i czekam na odpowiedź.

Przy czym boli mnie jak sam skurwysyn.


Fajna dyskusja rozpętała się o tu:


Swoją drogą, sama nie jestem święta. Ale trzymam się zasady: nie dać się zabić i nie wpakować nikogo do pudła za nieumyślne spowodowanie mojego zejścia z łez padołu. Tylko coś mi mówi, że niektórzy (WIĘKSZOŚĆ) chcieliby pójść do paki za zabójstwo ze szczególną premedytacją.


Hmmmm, upał jakby zelżał.
Chyba pojadę na Monciak zjeść Monte.

Bo skoro już uprawiam MONTE bajking...
To może jeszcze założę team rowerowy MONTE Kristo?
Albo lepiej... MONTE Kristo MONTE bajking Team.

Fooooooooooook Yeah!;)



Nom.

Dane wyjazdu:
65.27 km 8.24 km teren
02:36 h 25.10 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1021 kcal

Dzisiaj będę cały dzień guglać!

Wtorek, 7 czerwca 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 84

Wpis produkuję dziś, we czwartek, choć traktować będzie o wtorku. I w ten to czwartek, czyli dziś, czyli dwa dni po wtorku, Google mają tak zajebcze logo, że se siedzę i se plumkam. Do wieczora pewnie ogarnę wszystkie legendarne riffy Kirka Hammetta.

Śniły mi się dziś (czyli z poniedziałku na wtorek) sardynki, cały box sardynek, których nienawidzę, bo nienawidzę małych ości (wiem, że są one w sardynkach zjadalne i gówno mnie to obchodzi), nienawidzę też operacji ukręcania łebka tej sardynce, oraz spluwania płetwą, którą rybka w swej budowie finiszuje (oczywiście, zależnie od osobowości rybki i jej chcenia finiszowania przodem bądź tyłem). I najdziwniejsze w tym śnie było to, że (jak już nadmieniłam) nienawidzę sardynek, ale stałam po te jebane sardynki w 32-osobowej kolejce (wnioskuję z tego, że miałam numerek 33, jak ten Mesjasz, Zbawiciel). Po sardynki, których – żeby była jasność – nienawidzę.

Pocieszające jest, że w każdej sytuacji mózg dąży do względnej równowagi, czego znakiem w moim śnie było Monte. Które nabyłam razem z tymi sardynkami, których – to jest ważne dla zrozumienia tego wpisu – nienawidzę.

Jest to całkiem zajebiście tematyczna notka – idealna do wrzucenia na blog ROWEROWY. Ani słowa o pedałach (no dobra, dwóch minęłam dziś na praskiej ścieżce nadwiślańskiej, prawie jechali obok siebie, trzymając się za ręce), ani o kadencji , ani o chwytach... A nie, o chwytach było – na samym początku.

:D

Dane wyjazdu:
57.82 km 7.47 km teren
02:21 h 24.60 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max:165 ( 85%)
HR avg:129 ( 67%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 910 kcal

Będzie z jadem, bo lubię z jadem

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 · dodano: 08.06.2011 | Komentarze 63

Dostałam szereg informacji, które mnie usprawiedliwią, a nawet obligują do tego, aby w temacie pracy mieć na wszystko totalnie wyjebane. Co też czynić będę od najbliższej środy.

Mam nadzieję, że do tego czasu zewrą się płyty, dojdzie do wybuchów na słońcu, jebnie jakiś reaktor, bo w przeciwnym razie wyjdę na Marszałkowską z siekierą i zajebię kilka zupełnie niewinnych istnień.

A zwłaszcza te zrowerowane upasione lochy, z wywalonymi bebzunami ponad supermodny top, o jakieś siedemnaście razy za mały, ale kurwa z heloł kiti na nadruku.
Żryj więcej i żyj nadzieją, że jazda na rowerze odchudzi twój okolczykowany pampuch.

RZYYYYYYYYYYYYYYYYYYG.

Spotkam taką jedną rano, której galareta trzęsie się nad szortami od Zary i muszę potem przez cztery godziny oglądać zdjęcia seksownych Kolumbijek, żeby jako takie poczucie estetyki mi wróciło.


Nie zapomnę, doprawdy nie zapomnę, jak koleś z mojego roku, Gruzin z pochodzenia, zupełnie NIEŁAMANĄ POLSZCZYZNĄ skomentował wywalony na boki rozlany bebech jakiejś lampucery:
JAKBYM MIAŁ TAKI WALON, TO BYM GO KITRAŁ.

O co się uprasza tu, na tym blogasku.


Uprasza się również trzeszczący Centurionowy suport i to najkurwabardziej o niedrażnienie mnie. Stał se w wieczornym burzo-deszczu taki biedny rower i dostał słonej wody. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby kwiczeć, nie?

Dane wyjazdu:
64.78 km 0.00 km teren
02:37 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:27.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:142 ( 73%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 899 kcal

Odwrócone murzyń... tfu! afroamerykańskie rączki:D

Piątek, 3 czerwca 2011 · dodano: 06.06.2011 | Komentarze 26

Tak wyglądają moje dłonie – jakbym trzymała się ich wierzchem drążka. Opalone mam palce, dłoń już nie, przedramię tak. No a stopy… Weź teraz i załóż do pracy kieckę, a do tego jakieś szpile. Jak kurwa mam wyraźnie odcięte „na jaśniej” syry.

Nie wiem, czy nie bardziej jednak kretyńsko od tego wszystkiego wygląda moja odwrócona panda pod oczami. Jeszcze sobie zafunduję jakieś znamię w kształcie odwróconego okręgu i będzie pikabelo. Cała se będę taka odwrócona, a nawet odwrotna.

Zapierdol w pracy skutkuje tym, że jak już z niej wychodzę, to napierniczam jak w amoku jakimś.

A poza tym błędem jest wierzyć, że każdy poważny problem można rozwiązać za pomocą kartofli.



Lubię to:D

Dane wyjazdu:
60.28 km 7.51 km teren
02:41 h 22.46 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:29.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:141 ( 73%)
Podjazdy: 39 m
Kalorie: 876 kcal

Bidny ten Cent

Czwartek, 2 czerwca 2011 · dodano: 06.06.2011 | Komentarze 58

Kolebie mu się tylne koło, a nowiuśkie, zaplecione stoi i czeka w serwisie na moje ludzkie wyjście z pracy, żebym wreszcie mogła podjechać i zezwolić łaskawie na podmianę.

Żeby była jasność – czeka od grudnia.

Kiedyś doprowadziłam do totalnej ruiny przednie v-brake’i, na mocy czego jeden z piwotów odmówił posługi. Udało się go podratować metodą typu „łatanie dupy smalcem” lub też „leczenie syfa pudrem”, ale chyba żywotność tejże metody straciła swoją datę ważności w zakresie obowiązywania. Bo i fałbrejk telepie się jak starej kur…tyzanie noga na mrozie.

Naprawdę potrzebuję jeszcze jednego sztywniaka. Takiego treningowo-dopracowego potwora. Na wymiankę z Centurionem. Mógłby być w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie czerwony. Kiedyś myślałam o Krossie, ale ostatnio z pewnych względów trochę mi przeszło:D

Wiecie o wypadku Łukasza Gizińskiego ze Świata Rowerów Racing Team? Nie ma na forum za wiele szczegółów, ale w sumie detale z wypadku nie są istotne, chłopak potrzebuje krwi. Kto może, niech leci i odda. Nie jest istotna grupa, bo szpitale wymieniają się między sobą tą krwią. Liczy się, żeby przed oddaniem powiedzieć, dla kogo ta krew i że Łukasz leży w szpitalu w Wołominie. Ruszcie zadki, to tylko godzina załatwiania – łącznie z rejestracją, pobraniem krwi do badania i samym utoczeniem tych 450 ml. Trzeba być po śniadaniu i na pewno nie pić alko w czasie ostatnich 24 godzin.

Idźta, mówię Wam.

Dane wyjazdu:
64.76 km 9.51 km teren
02:48 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 909 kcal

Idzie burza, bo mi się wydłuża

Środa, 1 czerwca 2011 · dodano: 06.06.2011 | Komentarze 7

- Idzie deszcz, bo mnie też

:D:D
[kto wie, z czego to tycac?]

O ile jeszcze wieczorem zdążyłam dojechać do Wiolki, której obiecałam nawiedzenie Wielkiej CheEvary, o tyle powrót od niej już nie był taki fikuśny. Może już nie lało, ale w zasadzie nie potrzebowałam lampek, bo na niebie odbywał się kapitalny festiwal piorunów i przegląd błyskawic. Taka bitwa hip-hopowa albo KOMPETYSZYN breakdance’a:D Tyle że między piorunami.

Jednakowoż full uwalił się w tym, co pryskało spod kół i teraz czeka na moją łaskę.

Tylko że od poniedziałku prowadzę tak intensywne życie towarzyskie, że albo nie wracam do domu albo wracam, ale nawet już nie opłaca się iść spać. Bo kładzenie się na trzy godziny to tak jak napicie się jednego piwa i poprzestanie na tym. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała też o Monte. Bo to kładzenie się na trzy godziny to jak otworzenie pudełeczka Monte, oblizanie tego foliowego wieczka i zostawienie reszty bez konsumpcji. Zgroza i skandal.

Czeeeeekam na koncert tych waryjatów:

&feature=player_embedded

Powinien być fajer!

Dane wyjazdu:
77.81 km 12.66 km teren
03:23 h 23.00 km/h:
Maks. pr.:42.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:134 ( 69%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1213 kcal

Dziękujemy ci, Pęknięta Gumo!

Wtorek, 31 maja 2011 · dodano: 02.06.2011 | Komentarze 22

Wcale mi nie chodzi o tego małego biednego Indiańca z dowcipa owego:

Mały indiański chłopiec rozmawia ze swoim ojcem, Stojącym Bykiem:
- Tato, dlaczego moja starsza siostra ma na imię Kwiecista Polana ?
- Bo widzisz, synku, została poczęta na kwiecistej polanie.
- Tato, a dlaczego mój starszy brat ma na imię Rwący Potok ?
- Bo widzisz, synku, został poczęty nad rwącym potokiem.
- Tata, a dlaczego...
- E...daj mi już spokój Pęknięta Gumo.

No bo statek sobie cały dzień płynie i płynie, przepływa tak caluuuuuśki ocean, po czym kurna tonie u wejścia do portu. A już witał się z... portierem (to ten koleś, co w porcie pracuje, tak samo jak ten koleś, który ma fart, dlatego jest fartuchem) i z gąską i z panią Halinką, co zasuwa w doku...

I ja też. Przemierzyłam cały kraj – od Bródna po Służewiec, po to, żeby wieczorem złapać we fulliku gumofilca pospolitego.

W drodze do roboty zrobiłam 3 dychy, po robocie prawie 5 i co? Norrrrrmalnie 4 kilometry od domu tak zwany KAPĆ się do mnię przypałętał. I te cztery kilometry przebyłam DODYMYWUJĄC POWIETRZA.
Bo już nie chciało mi się rozkulbaczać.

No żeby cię tak chudy byk w otwór mniejszy i większy, ty, ty, ty... dziadygo ty!


A poza tym to mam w robocie taki zapierdol, że śmiało można mi założyć chomąto i jakby co, zamiast spać, mogę zaorać komuś pole. Przy czym zaznaczam, że jeśli chodzi o technikę, to preferuję w rozgon, czyli inaczej rozorywkę, polegającą na dokładaniu skib do brzegów składu; kończy się to na środku składu, gdzie powstaje bruzda.

Także tego WIĘC.

Dane wyjazdu:
74.87 km 0.00 km teren
02:31 h 29.75 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 41 m
Kalorie: 1035 kcal

Na potęgę posępnego czerepu!

Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 01.06.2011 | Komentarze 12

Gdyby olsztyńska Mazovia odbywała się w poniedziałek, a nie w niedzielę, to wygrałabym ją i z Rękawkiem. Jakiego ja pier*olnięcia mocy doznałam, to aż furczalo!

Ale zanim do tego doJszło, NIE MOGŁAM ZWLEC SIĘ Z WYRA. Trzymało mię wszystkimi mackami, a może MACKYMA i nie chciało wypuścić. Najwidoczniej, aby się wyspać wystarczy mi... "jeszcze tylko 5 minut". W efekcie w robocie odwołano zebranie, na które nie dojechałam na czas.
Znaczy się, na jakiś czas dojechałam, ale nie na ten, co trzeba.
:D
W innym, lekutko wcześniejszym efekcie minęłam się w drodze DO robo na nadwiślańskiej ścieżce z Obcym17, który nie rozpoznał CheEvary. Leszcz.
Czuję drastyczny niesmak.

A to IDEALNY KAWALUTEK NA TEN PONIEDZIAŁUTEK



:D

Dane wyjazdu:
74.84 km 0.00 km teren
03:11 h 23.51 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 41 m
Kalorie: 1259 kcal

Lubię Masę Krytyczną

Piątek, 27 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 7

Znaczy się, po prawdzie to nie lubię, zwłaszcza za żółwie tempo, w jakim się przetacza przez miasto, ale lubię za jedną jedyną rzecz – wszystkie mimozy, lamy z koszyczkami, lanserzy w różowych koszulkach z kołnierzykiem postawionym na sztorc (polecam sobie jeszcze celownik na dupie narysować) na holendrach znikają wtedy z dróg i napierają sobie w skupisku z podobnymi sobie z właściwą Masie prędkością. Jakże pięknie mi się dziś wracało do domu! Na trasach niemal nikogo, na mojej ulubionej ścieżce – oprócz pierdyliarda owadów – NIKOGUŚKO.
Jak dla mnie Masa mogłaby poniżać miasto codziennie.

Acz jestem zdania, że zanim pobudują nam te hektokilometry nowych tras rowerowych, o które WMK walczy należałoby co niektórych zbajksionych tłumoków przeszkolić w zakresie dzielenia dróg z innymi użytkownikami, jak i w dziedzinach używania mózgu. Bo póki co Masa nie jeździ każdego dnia, a tłumoki pedałować lubią.

Jasne, pocieszające jest, że te debile i tłuki jeżdżą mniej niebezpiecznym od blachopuszki pojazdem i wypada to – pod względem ogólnego bezpieczeństwa – znacznie korzystniej, ale jeśli chodzi o mój kawałek podłogi, to rośnie mi w gardle klucha i jak po raz kolejny, dokładne dwudziesty drugi , w ciągu krótkiej dopracowej trasy muszę obsrywać się, żeby jakoś bezkolizyjnie taką melę objechać, niewiele brakuje, abym wyjechała takiej lebiodzie z dziewiątki (piękne JEDNO zdanie właśnie zbudowałam!:D). Po uprzednim strzeleniu durnym jej łbem o latarnię którąś, najlepiej tę najstarszą, gazową.

Centurionowemu suportowi kąpiel w Brunoxie mocno pomogła, z okolic napędu nie śmie wydobywać się żaden dźwięk poza wklikiem i wyklikiem pedałów. Ponadto muszę podkreślić olbrzymią moc Brunoxa w zakresie likwidowania smarowych wżer w lakierze. Piknie. A jak on, ten Brunox pachnie! Ulalalalalala. MLASK!


Znowu kurde maraton Golonkowy pokrywa się z Zamanowym. Szjet.

Dane wyjazdu:
89.52 km 12.36 km teren
04:17 h 20.90 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:162 ( 84%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1634 kcal

Czas przeprosić Centuriona:)

Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 19

Ale czwarteczek przebujałam się jeszcze na fulliku. Rano jeszcze nieważkam była po kampinoskiej środzie i liczyłam na to, że im więcej kilosów nadłożę, tym mniej kac będzie później mnie męczył.

NIC BARDZIEJ MYLNEGO.

Poranne 48 kaemów dokonane w drodze do pracy odebrało mi dokładnie tę energię, którą organizm zużyłby na walkę z kacem. Samam se wytrąciła oręż z rąk.
I z nóg i korpusu też.

Czarny, który odwiedził mnie w pracy dwukrotnie, raz na moto, raz na fullu, tylko obśmiewał mój wilczy apetyt. A przecież naukowo potwierdzonym jest, że organizm zamroczony alkoholem trwoni kalorie w sposób frywolny, niefrasobliwy i beztroski.

Zeżarłabym nawet wszystkie okruszki, które w mojej pracowej klawiaturze budują swoje cywilizacje i stawiają piramidy ze znamionami w kształcie odwróconych okręgów.

W końcu jednak stanęło na tym, że wciągnęłam rybę na OTRO od Chińczyka z Radomia i ssanie mi się wyłączyło. I kac uleciał, jak te balony uleciały.

No to dokatowałam się po pracy. Trzech kolesi podjęło wyzwanie ścigania się z Che, poginającą na fullu i tylko jednemu nie dałam rady. Na pewno w swoim poprzednim wcieleniu był biegnącą przez Kampinos szynszylą albo nawet cwałującą czapką z lisa bez oczu. Nawet nie można powiedzieć, że usiadłam mu na kole. Lepszy cwaniak jak nic.

A na nadwiślańskim rowerowym dukciku prawie żywego ducha poza tryliardem muszek. Nie mogliby tam jakichś oprysków zrobić?

Lubię to:


Lubcie i Wy:)