Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
90.00 km 70.00 km teren
03:47 h 23.79 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max:183 ( 95%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1814 kcal

Łomianki miastem seksu, biznesu i przekrętów, czyli Mazoviowy epilog

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 06.10.2011 | Komentarze 26

Fajnie tak pojechać na kołach na maraton, a nie tylko ciągle ta dupa w furze i dupa w furze. A potem składać rower, przepakowywać rzeczy. A tak to się wyleżałam u Niewe na podjeździe, na tej kostce, co to ponoć zaszczyt na niej leżeć, wychłeptałam jak ten mały labrador SZEJSET misek piwa i tak zregenerowana mogłam se pokręcić maraton. Szkoda tylko, że ubrałam się pod sobotę, kiedy to lampa była potężna. A w niedzielę rano UPAŁ JAKBY ZELŻAŁ. I stelepało mnie na starcie.

Dojechalim zatem z Niewe do Łomianek, po drodze napotykając Bogdana z Gerappy, w którego to oczach dostrzegłam lęk, ale po tym, co uczynilim jemu i Piotrkowi, też z Gerappy, w Ełku, miał prawo zasromać się nad swoją niedaleką, pomaratonową przyszłością.

Potem spotkaliśmy też Obcego, ale jakoś nie wykazał nastroju integracyjnego, tośmy przerzucili swą zajebistość na nadjeżdżającego z przeciwka mtbxc. Mam przeczucie, że podoba się Niewemu, bo ten do nikogo innego nie mówi „Przystojniaku”. Przez duże Pe, wyraźnie dało się to wyczuć;).

Potem zaczęliśmy szukać Gora, który przytargał i Rootera i swojego drugiego Śwagra. No to integracja i after party zapowiadały się niemożebne. Ja natknęłam się na APS-iakowego Michaiła, który zapoznał mnie ze swoją Panią Małżonką i Panną Córką, Olą, stanowiącą najmłodszy narybek teamu. Przybiłyśmy sobie w jej sektorze „żółwika, beczkę i piąteczkę” i tak zdopingowana i pokrzepiona uznałam, że oooo, TERAZ tak. Teraz mogę startować;).

Znalazłam się też z Prezesem i wbiliśmy się po chamicku do sektora czeciego połączonego z trzwartym. Czy jakoś tak;). A tam dołączył do nas niestartujący jeszcze Darek Laskowski, którego to Faścik ściągał z trasy w Legionowie z uszkodzonym obojczykiem.

Oczywiście na chama ustawiona w trzecim rzędzie sektora:) © CheEvara


A tu se gadamy z Darkiem i jego Panią Żoną;) © CheEvara


Wiedziałam, że nie ma giga, ale też wiedziałam, że czołówka odpuszcza takie maratony (no chyba, że jest się Danielem Peplą), wzięłam se zatem wszystko na miękkie boki. Na tyle miękkie, że niedługo po starcie uciekł mi Arek, dojechał do mnie Goro, który startował z sektora trzwartego (połączonego z czecim) i se pomyślałam „Aaaaaa chuj tam”. Z drugiej jednak strony… kurna! Nie stanąć na pudle w TAKIM maratonie, to jak pojechać do Istebnej na dystans Mini.

No i nogi mi same dyktowały na trasie. ZAPIERDALAJ. Jak niegdyś Faścik pouczył Konia Macieja podczas MP w xc w Kielcach. Tak więc czyniłam. Dla jasnego zobrazowania tegoż, niech Wam wystarczy, że trzy razy doganiałam i Gora, i mtbxc, który wypruł z drugiego sektora. Trzy razy prowadziłam pociąg z wagonikami w postaci siedmiu facetów. Od czterech chłopaków mijanych lub też uporczywie doganianych na trasie usłyszałam coś w stylu: „Chyba coś dzisiaj wzięłaś, co?”.
Dziś nie, poprzedniego popołudnia jakieś SZEJSET Kasztelańskich. SZEJSET misek. A to daje jakieś dwa tysiące Kasztelańskich.

Sama w sumie nie rozumiałam, jak to możliwe, że ja na mega tak zapierdalam. Kwestia dobrej rozgrzewki (czyli dojazdu na kołach)? Czy zupełnego wyluzowania? To ostatnie jednak zmieniło się w istny wkurw, gdy na którymś z piaszczystych zjazdów wycięłam otebe w piachu, wbiłam se klamkie hamulca w żebra i rozpieprzyłam prawą manetkę. I straciłam zupełnie pole manewru w tylnej przerzucie. Przełożenia wskakiwały jedynie na te cięższe, natomiast już się nie redukowały. Znaczy się CZASEM się redukowały. Jednak jakby nie miałam czasu na rozpracowanie systemu chcenia bądź nie chcenia podjęcia współpracy ze mną w zakresie zrzucania.

A tu przede mną odcinek z wydmami. EXRAAA! I na pierwszym z podjazdów, przy manewrowaniu tylko przednią przerzutką ZLECIAŁ MI ŁAŃCUCH.
No to tak się będziemy bawić, pomyślałam, gdy objechali mnie ci, którym jeszcze kwadrans temu wsadziłam i którzy sugerowali poranny okład ze steka hiszpańskiej wołowiny z logo Contadora. Wrzuciłam łańcuch ręcyma i znów podjęłam swoje. Dogoniłam ekipę, w tym mojego mazoviowego ulubieńca, o tego:

A go lubię, bo mnie lubi :D © CheEvara



z którym zawsze jakoś się tasujemy na maratonach. Nie dowierzał własnym oczom. Gdy zrobiło się płasko, a przerzutka dla odmiany zapragnęła tylko redukować, a nie dawać więcej czadu, ekipa z moim ulubieńcem na czele, znów mi uciekła.

Tu chyba po raz trzeci chyba DOSZŁAM:D © CheEvara


Jak mnie to wkurwiło! Szarpnęłam butem, szarpnęłam manetą i bieg wskoczył. No to jedziemy! Zobaczyłam przed sobą pociąg i postanowiłam nie tyle się do niego podpiąć, co po prostu go poprowadzić, a nawet zmęczyć. W pociągu uczestniczył mtbxc, mój ulubieniec i jeszcze kilku innych chłopaków, których zostawiłam w głośnym świście niedowierzania. Jakby ktoś był zainteresowany zapytaniem, JAK to zrobiłam, odpowiadam, że nie wiem. Chyba wkurw mi służy. Wylazłam na prowadzenie tego pociągu i już nikomu nie pozwoliłam się objechać.

A tu już robię za lokomotywę:) © CheEvara


Przed samą metą dopadłam nawet Gora, który zareagował głośnym:

O NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE

Już go kurna nie dojadę, ale niech ma :D © CheEvara


No zabeczał w rozpaczy. Ale finisz po asfalcie służył jemu, bo ma za sobą karierę szosowca i jego nodze nie fiknie nikt. Tu widać, jak ledwo godzę się z tą porachą:

Mówiłam NIECH MA i niech ma:) © CheEvara


Na mecie czekali na nas fitowcy: Rooter, Ogór, czyli MiniGoro, czyli Kacper i Śwagier. Niech mi ktoś, kurwa mać wytłumaczy, dlaczego sterczeli tyle czasu, czekając na nas, i nie pojechali po piwo?? Najlepiej, jeśli wytłumaczą mi to oni sami.
Ogóra jakby – z racji młodego wieku, acz w Dżałorkach dojrzał w naszym towarzystwie ekspresowo – wyłączam z tych wyrzutów, ale Rooter? Ale Śwagier? Któregom – nie wiedzieć PORKE – dopiero teraz zapoznała?? No ludzie. No dalibóg.

Za chwilę znalazł mnie Arek, który był o minutę szybszy, dojechał mtbxc, dotarł też mój ulubieniec, przytuptał Mozan, no i przyszedł też do mua esesman, że w K2 jestem druga, a open trzecia. Zgadzało mi się to z tym, co mi ludzie po trasie mówili. Jakaż ja jestem łatwowierna i jak bardzo wierzę w system. Jacyż ci ludzie na trasie są NIENAUMIENI liczenia. I jakiż ten system zawodny!

Ale zara powiem, czemu. Dopiero zara. Jeszcze brzegu z morza nie widzę.

Towarzysko dołączyła do nas izka, poczekaliśmy na Niewe i zdegustowani tym, że na mecie browaru niet, udaliśmy się wielką bandą do biura zawodów. Byłam cholernie głodna, przez całą trasę zjadłam pół obrzydliwego żela, ale jak zobaczyłam tę maź, którą polewali ten pseudo nakaron, to paw królowej się we mnie wbudził. Jako alternatywa leżały obok PŁATNE utopione w tłuszczu pierogi, spodeszwiona karkówka i pulpowaty bigos.
Jebcie się z tym cateringiem.

A piwo mieli schowane i NIESCHŁODZONE, zbrodniarze. I gdyby nie ktone, który mi podpowiedział, że piwo jednak jest, to bym w życiu nie zagadała tych zbrodniarzy od obłego cateringu. Dzięki, Tomek!:)

No i tak. Ponieważ Goro marudził, że oni już chcą jechać na pizzę, do tego marudzenia dołączyli się Rooter, izka i nawet Niewe, zostawiłam ich, bo wkurwiłam się i poszłam se do stoiska Vitesse, dobrać se gatki na jesień. Oddalając się, poleciłam marudzącej ekipie bezstresowe udanie się tam, gdzie se chcą jechać, najdzie mnie ochota i wstąpi we mnie łaska przebaczenia, to ich znajdę. Kurwa. Jakbym była najedzona ja.

Po drodze spotkałam Tomcia, wymieniliśmy się uprzejmościami, nawet się całowaliśmy i usłyszałam, że jestem właścicielką jedynego słusznego wzrostu. I mi Tomcio nie marudził, że kurwa jedźmy już, że pizza-srizza. Jedzenie-sredzenie.
Już myślałam, że za niego wyjdę. Mało brakowało. Widziałam to przerażenie w jego oczach;).

I normalnie osrałabym tę dekorację, bo pewnie daliby mi taki puchar, jaki już mam, ale też postanowiłam marudzić – skoro dziś ekipa ma takie flow - i zostać. A chuj. I zobaczyć, kto zostanie ze mną.

Została izka i ostał się Niewe. I pozostał tez greq, który tego dnia nie startował, ale na ostatnim zakręcie trasy zapewnił mi taki doping, że zadziałał mój system wtryskowy paliwa do nóg. Odleciałam;).
Mało tego, gdyśmy z izką i Niewe czekali w hali na dekora, greq lukał na nasze rowery.
BEZ MARUDZENIA.

A tak czekamy na dekorację:
Standardowo robimy bardachę, aż spiker Jurek mrugał do nas okiem ostrzeżeniowo:) © CheEvara


A na dekorze okazało się, że jestem w K2 trzecia, a nie jak mi powiedział pan esesman – DRUGA. Wyczytana przez Jurka, lekutko zdębiałam. I lekutko taka zdębiała, a nawet zmodrzewiała polazłam po ten puchar, gdzie okazało się, że akurat takiego jeszcze nie mam.

A potem zdziwiona dekoracja © CheEvara



Teraz wysnuję se garść moich OSOBISTYCH wątpliwości i rozterek.
Czemu:
- na dekorację tak krótkiego maratonu czeka się tyle, jakby startowało tysiąc osób?
- czemu sms swoje, a org swoje?
- czemu nagle nie można przeliczyć sektorówek, bo – jak napisał Adam na forum – inne tabele?
- czemu przez cały sezon nie było ani jednej ryfy z wynikami i z tym, że nie sprzęgają się ze sobą odczyty z czipów z tym, co potem Jurek ma na kartkach?
- czemu nagle zwyciężczyni mega zostaje podwójnie zarejestrowana i przez to PONOĆ zrobiła się chryja w wynikach?

Czy nie dlatego, że jest z Łomianek i tak miało być?

Pytam dość luźno, acz dociekliwie. Pytałabym równie dociekliwie, acz mniej luźno, gdyby taki maraton był ZA DARMO.

Ale ja zapłaciłam za to, że odbyło się małe szemrane dymanie.

I tylko dla zasady, bo przecież nie po sprawiedliwość, polazłam z tym esem do Czarka, ale ten TERAZ NIE MÓGŁ TEGO WYJAŚNIAĆ, BO DEKORUJE.
To mu powiedziałam, żeby dekorował już teraz jak należy.

Trochę nie chce mi się wierzyć w tę całą ściemę z wynikami, z tym, że nie można policzyć klasyfikacji sektorowej. Nagle na koniec sezonu rypie się system? Ahaaaaaaa.

Po tej żenie wyleźliśmy z izką i Niewe z sali, przygarnęliśmy greqa i obraliśmy kierunek „Goro i jego trupa. Jeszcze nie zalana w trupa”. Goro i trupa wymyślili TAKĄ miejscówkę, że rowery se stały przed lokalem luzem, a w lokalu ogródka niet, a lokal wzdłuż ruchliwej ulicy. Kapkę wyśmialiśmy ten pomysł i zaproponowaliśmy, że trupa dołączy do nas, bo my idziemy gdzie indziej, a potem napieramy do nadłużańskiego małego domku.

I poszliśmy gdzie indziej:
W tle gadam z Obcym i wyrażam, jak mi go brakuje, a na pierwszym planie mamy greqa © CheEvara


Mała pomyłka jest na tej szklance, ale trudno. © CheEvara



No i jak już dostałam piwo do jednej łapy i pizzę do drugiej łapy, se pomyślałam:
TAK SE NE DYMA, PANE CEZARE.
I odeszło mi wszystko.

Teraz trochę mam już wszystko w dupie:) © CheEvara


Zrobiło się już klasycznie wesoło, trupa Gora podbiła do nas, gdyśmy jeszcze konsumowali i pierwsza oddaliła się do Białego Domku. I tam po spożyciu pojechalim i my. Niestety greq się od nas odłączył, ale za to dołączyła siostra Gora, żona Gora, Mniejszy MiniGoro i o.
Było oczywiście zajebiście. Na tyle, że Niewe zdecydował się nawet pokazać film z Wackiem w roli głównej;).

A potem już trza było wracać. I znów ekipa się pofragmentowała. Rooter, Niewe i mua pojechalim wkurzyć nieopodal Wiktorowa jakiegoś gościa w blachopuszce. A Goro i izka pojechali na Be(mow)a pamięci żałobny rapsod.

Było fajnie, tylko ja jeszcze na koniec… czemu bez obcego? To boli Dżoł, czemu mi to robisz???


Dane wyjazdu:
72.00 km 55.00 km teren
03:21 h 21.49 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:23.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy:118 m
Kalorie: 1328 kcal

Nie tak to miało wyglądać:D

Sobota, 1 października 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 13

Miałam wymienić se klocki w wyścigówce, bo za chwilę będę hamować tłoczkami, a nazajutrz mazoviowy epilog w Łomiankach. Ale po wieczornym spotkaniu na sportowym szczycie z Moim Lawli Mozanem i triathlonistami sobotni poranek, a potem i dzień mi się rozwlókł.

Przeto nie dotarłam do Marcina. Który zresztą nie wykazuje chęci, by moją startówkę naprawiać, bo niszczę, bo wyścigi o złoty pampers, bo bez sensu to ściganie, więc może i dobrze, że nie dotarłam tam? Nasłuchałabym się, a mam tego gderania po nakrętkę:)

Pojechałam zatem (bez hamulców, ale to przecież jest Mazowsze, tu się nie hamuje) do Łomianek, opłacić sobie start i wyręczyć w tym takiego jednego, który czasu na rejestraNcję nie znalazł. Miałam też zabrać se koszulkie Finishera, ale były tylko wielkie spadochrony. No to niemal załatwiłam, com miała.

Pocięłam se więc – korzystając z zajebczej pogody – na Kampinos, częściowo traską nazajutrznego maratonu.
Z deka mnie zdziwiło, że nie trafiłam na żadne oznaczenia, żadne krawaty. Podjechałam se Ćwikową i tam też tabliczek nie było. No nic, może przelazła tędy jakaś szynszyla. Albo Kononowicz. Albo jakiś pedał. Dlaczego pedał, wyjaśni Wam to Niewe, gdy nadejdzie taki dzień, że wreszcie nadgoni z wpisami:).

No i tak se krążyłam po KPN, gdy wydzwoniła mnie największa kampinoska szynszyla, ta, która nie znalazła czasu na rejestraNcję. Czyli Niewe. I ogłosiła mi, że może pojeździłaby na rowerze, że właśnie wskakuje w obciski i czy nie zechciałabym jej potowarzyszyć i zobaczyć, jak dzięcioły zalęgły się pod okapem.

I już miałam prawie odmówić bo dotarło do mnie, że nie mam butów na tę okazję, ale uznałam, że szynszyli, która ma na imię Przestań Bożena, odmówić wręcz nie sposób. No to skierowałam swoje superlekkie koła i pojechałam na Ajzabielin, Lipków, gdzie spotkałam chyba z siedemset osób z Mazovii, w tym dwóch znajomych na szoskach. No i oni mnie zmasakrowali, bo chciałam im dotrzymać koła, a nie jest to szczególnie łatwe, gdy się próbuje ich gonić na swoim na emtebe. Przez ostatnie osiem kilometrów, jakie dzieliły mnie od Niewowa, wizualizowałam sobie, co zrobię, jak już wjadę na Niewiańskie włości – padnę na ryj na podjeździe i nie wstanę. I nie będzie mowy o dalszym rowerze.
I wiecie, co?
Jakbym kurna wykrakała;).


Dane wyjazdu:
50.24 km 0.00 km teren
02:11 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:40.80 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 19 m
Kalorie: kcal

Jak to warto czasem komuś pomóc

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 4

Bo w niedzielę w Toruniu na maratonie wyciągnęłam pomocną dłoń w stronę innego mazoviowego bajkera i pożyczyłam mu na trasie pompkę, bo złapał klasycznego snejka. Na początku myślałam, że się chłopak zasłuchał w disco wichurollo, które mijaliśmy na trasie i postanowił tam zostać, ale wydarł się kilka razy, że jednak to pompki potrzebuje, a nie majteczek w kropeczki.

Został zignorowany przez mijających go zawodników, między innymi z takiego teamu na K, a ja – mimo że dziwią mnie ludzie, którzy jadą na maraton bez podstawowych dupereli – pochyliłam się nad jego nieszczęściem i mu tę pompkę cisnęłam.

No i ponieważ, zagubiłam się mocno w Toruniu, już na terenie Motoareny, zapomniałam udać się po tę pompkę do biura zawodów.

No i teraz słuchejta. Pompka z Torunia pojechała do Gdyni, bo Piotrek nie chciał jej tak zostawiać, po czym znów przyjechała do Warszawy, do której to Piotrek przybył na targi rowerowe. Została mi dowieziona do pracy, wraz z kawą z i ciachem i osobą przesympatycznego emtebowca.

I gdybym była tępą cipą, której szkoda dziesięciu sekund, BO WYNIK, to bym kolejnej fajnej osoby nie poznała.

No i o. Dystans tego dnia marnieńki, ale jak Maj Lawli Mozan z APSu namawia na spotkanie w gronie triathlonistów, to z nocnego roweru zrobiło się jakieś szejset piw. Dla mnie, oczywiście.


Dane wyjazdu:
51.67 km 0.00 km teren
02:23 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 954 kcal

Bandycki ryj Che

Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

Noga podaje nadal. I to na Centurionie. Co prawda prawie nie ma już z kim się ścigać, bo poranna rześkość odstraszyła chiba sporo narodu rowerowego, ale zapieprzam swoje. Szkoda tylko, że mam zajeb w pracy i nie mogę wyjść na nocny rower i że nie mam też długich spodni, żeby wyjść na nocny rower.

No i mam kurwa jakieś obowiązki. Jakbym mało ich miała w pracy, w której już zresztą od dziś nie pracuję. Serio. Nie pracuję już:).

I ciągle po Dębkach muszę wychodzić ze stanu permanentnego najebania STOPNIOWO. Czyli zmniejszam dawkę spożywanego piwa. Właśnie udało mi się osiągnąć pułap trzech na wieczór, zamiast sześciuset.

Po robocie umówiłam się z izką przy fontannach na przekazanie płytki dvd z dowodami zbrodni i zdrady wobec roweru (jej zdrady), ale zanim tam się dostałam, zaliczyłam przy Centrum Kopernika dwie policyjne rewizje.

Czy ja kuźwa wyglądam na kogoś, kto ma chęć wysadzić ośmiu przywódców jakichś tam państw, którzy najechali na Warszawę?

Chyba wyglądam, bo mnie spisały dwa patrole. A wyglądam, bo... chcę.


Dane wyjazdu:
65.00 km 45.00 km teren
03:06 h 20.97 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:130 ( 67%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1190 kcal

Last dej w Dębkach is GEEEEEJ:)

Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

No to niby kurna wstali. Normalnie. Dziwne, po poprzedzający wieczór nie wskazywał na to, że tak się następny dzień rozpocznie. Bo tak. Wrócilim z tej żarciodajni, już naważeni zlekka. No to aby człowiek nie zaczął czuć się źle z powodu trzeźwienia, pomogliśmy sobie spektakularnymi zakupami. Znów siedemset piw dla mnie i jakieś tysiąc siedemset dla Niewe. Radek miał szejset win dla siebie i Adam tyle samo. Też dla siebie. No i się zaczęło.

Niektórzy demolowali dobytek poprzez napierniczanie własną, osadzoną na karku lampą o lampę uwieszoną u sufitu.

I z tego napierniczania łby bolały.
Na szczęście dla mnie lampa była zawieszona tak, że przy moim karaczanym wzroście NIE DOSIĘGAŁAM, wywołując powszechną wesołość każdokrotną próbą.

Ale zanim do tego doszło, moja zła ręka czyniła ZUOOOO. Polewałam Adamowi i Radziowi.

O, tak o, kulturalnie polewałam:
Ręka, która szkodzi:) © CheEvara


Dla tego pierwszego, który jeszcze dla niepoznaki wyjął laptopa, by odpisać wszystkim mu dupę zawracającym maile, moje czynienie zła okazało się skuteczne. Prawdą jest, że WSZYSCY JESTEŚMY CHRYSTUSAMI;):

Mówiło się tyle, że laptopy są niezdrowe i proszę! Oto dowód:) © CheEvara


Były też densy i Shakira i na końcu przyszedł Wacek, który w amoku pijackim złożył mi deklarację, że KIEDYŚ NA MNIE WKROCZY.

Może kiedyś poznacie Wacka, jak ładnie poprosicie Niewe. Bo Niewe jest w posiadaniu epickiego filmiku pokazu szeroko złożonej osobowości Wacka. Z pewnych źródeł wiem, że specjalnością Niewe jest odmawianie i na pewno Wam odmówi udostępnienia tego filmiku, ale w proszeniu nie chodzi o dostanie. W proszeniu chodzi o proszenie;). Niewe się na pewno ucieszy:).


No i jak zjawił się Wacek, to dla mnie był to koniec imprezy. Bo po dwóch ostrzeżeniach, żeby Wacek do mnie nie perorował, dodam, że nieskutecznych, wysprzęgliłam mu tak, że spotkał się z framugą. Aż huknęło tym naszym domkiem. Wtedy uznałam, że na mnie już pora i się z tej imprezy wylogowałam.
I może dlatego wreszcie łeb mnie nie nakurwiał (od alkoholu, bo przecie do lampy nie dostawałam).


No i wybraliśmy się na rowery nawet naszego ostatniego dnia dębczańskiego. Radziu nam obiecał trasę do Stilo, taką zaraz wzdłuż morza. I pojechalim. I taki były widoki:

No to dymamy po wydmach :) © CheEvara


A tu z wydmy zjeżdża moja wielka dupa:) © CheEvara


Pogoda była piękna, jak widzicie.

A tu chłopaki mi pozują, a ja ich zachęcam do pozowania, prosząc: „No, uśmiechnijcie się małe fiutki”:

Uśmiechnijcie się, nooooo:) © CheEvara


Widać świetnie, jak Radzia to rozbawiło:).

Ujechaliśmy kawałek za Białogórą, w której zresztą Radziu obiecał mi piwko i słowa nie dotrzymał . Tam Adam stwierdził, że robi nawrotkę, bo obowiązki, bo firma, bo maile, bo ma już nas dosyć. I uciekł, kurna, choć umawiałam się z nim poprzedniego poranka, że za fachowe przygotowanie INGREDIENCJI do jajecznicy miał mi zapłacić trzy stówy.

No dobra, tak naprawdę, to wynegocjowałam tę forsę za to, że nie będę klepać ciągle jadaczką. Potem cena urosła do trzydziestu tysi i jeszcze miał mi zostawić w rozliczeniu skuter wodny. Cwaniaczek zmył się przed nami WŁAŚNIE DLATEGO.

Żegnamwasjużwiemniezałatwiewszystkichblablavla;) © CheEvara


I jak tylko Adam nas zostawił, mnie odjebało.

Bo jęłam referować chłopakom, jakiego rodzaju podłożem właśnie się przemieszczamy. I było: ŚLIZGO, GRZĄZGO, KAMIENIŹDZIE, IGLAZDO, BIAŻDŻYŹDZIE, LIŹDZIAZDO i KORZENIŹDZIE.

Sama brechtałam się ze swojej głupoty. Chłopaki do „IGLAZDO” też, ale dalej to już proponowali mi po trzy stówy, żebym się zamknęła.

Przychyliłam się do prośby i aż po dwóch minutach milczenia wymyśliłam zagadkę:
- A czy wiecie, kto jedzie taką drogą, która jest biażdżyzda, trochę liździazda, i kamienizda?

W powietrzu zawisła cisza, która była idealnym zobrazowaniem tego oczekiwania. Oczekiwania na kolejny akt mojego debilizmu. Odczekałam zatem taką chwilę, która zbuduje jeszcze większe napięcie i wypaliłam, kto jeździ taką drogą.

ROWERZYŹDZI.

Tego Radek już nie zdzierżył. Najpierw zapytał, co żarłam, a potem na pewno wymyślił, że odda moją karmę do badań laboratoryjnych. Nie chciał uwierzyć, że po prostu trafił mu się jebnięty labrador.

Niewe podłapał trochę temat, i gdyśmy schodzili na plażę, niedaleko bunkrów w Stilo, zauważył, że tu jest nieco…
URWIŹDZIE.

I DALEGO OD DOMU ORAZ BLIZGO MORZA.

I w rzeczy samej tak było:

Tu jest URWIŹDZIE © CheEvara


A tu BIAŹDŻYŹDZI:) © CheEvara


A tu Niewe jedzie, by być BLIZGO morza :) © CheEvara


A tu ja, mały labrador cieszę się, że jestem DALEGO OD DOMU I BLIZGO MORZA:) © CheEvara


Ja morze omijałam, chłopaki dokatowywali napęd w falach:) © CheEvara


I tak se mamrotałam pod nosem, że jest MOGRO, ŚLIZGO, PIAŻDŻYŹDZIE. Aż doszło do tego, że Radek chciał pożyczyć ODE MNIE kasę, żeby mi dać te trzy stówy, żebym się zamknęła. Potem i Niewe nawet nagle chciał opłacić moje milczenie i tym razem chciał pożyczyć kasę od Radka.
Radek mnie nie ogarnął;).

I za karę nie dostałam w Białogórze, w drodze powrotnej piwka znów.

Czy zatem pomyliłam się rano, gdy referowałam Niewemu moje odczucia co do Radka?
- Patrz, on wygląda jak taki chłopczyk, taki niewinny, niepozorny, a zobacz, jak chla, jak się nie oszczędza… KURRRRWA, OSZUST.

Nie pomyliłam się, oszukał mnie.
Gdyśmy już wrócili do Dębek, wyglądaliśmy żałośnie. No bo to koniec był tej imprezki. Wyglądało na to, że dzień, w którym skutecznie wytrzeźwiejemy, jest jak koniec – bliski. Trzeba było się spakować i wybyć.

Na koniec daliśmy się Radziowi we znaki, a raczej ratowaliśmy go przed zaśnięciem za kierą informując go – jak pewien radosny i w ogóle niemonotematyczny nastolatek:

&feature=player_embedded

– co jest gejowskie.
Było tej wyliczanki w cholerę. Na przykład:

- tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ
- słupek, na którym stoi tabliczka, że Rypin – GEEEEEJ!
- Radek za kierownicą – GEEEEEJ
- zasypiający Radek za kierownicą – GEEEEJ!
- kierownica, za którą zasypia Radek – GEEEEJ

i tak dalej… Chłopak szybko porozwoził nas do domów.

Matko, ja chcę tam z powrotem!


Che, która chce gdzieś z powrotem – GEEEEEEJ!
;)
Kategoria >50 km, krajoznawczo


Dane wyjazdu:
82.00 km 70.00 km teren
03:26 h 23.88 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:179 ( 93%)
HR avg:165 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1949 kcal

Mazovia i jej FAJNAL w Toruniu, czemu to już?

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 39

Ależ to był zajebisty dzień. Co prawda pamiętam wszystko tylko do mojego przyjazdu na metę, ale zdjęcia mówią, że było zajebiście.

:)
A już serio, naprawdę było świetnie. Uwielbiam ten klimat, tych wszystkich ludzi, nawet Olgę lubię;).

Mój Lawli Prezes zorganizował na tę okoliczność Big Fat Mama Wóz, bo jechaliśmy w składzie: Mój Lawli Prezes, Mój Lawli Mozan i Mój Lawli Kristobal też.
No i ja, Moja Lawli Che.
Czyli cztery osoborowery, I przez nasze wspólne dwieście dotoruniowych kilometrów było superwesoło. Niektórych uszy powinny piec, a dupska swędzieć;).

Na miejscu byliśmy tak wcześnie, że to powinien być początek sezonu, a nie koniec. Wiecie, świetnie zorganizowana ekipa, wyciągająca wnioski, będąca żywym zaprzeczeniem teorii, że doświadczenie uczy, iż doświadczenie niczego nie uczy. Na czas, na miejsce, na pewno.

Pogadałam sobie z Zetinho, który wdział w sam raz na koniec sezonu trykoty od sponsora (Poczta Polska). Uznałam za stosowne ostrzec go przed atakami innych zawodników (np. „Złodzieje!” „Od roku nie dotarła do mnie paczka z papugą, mordercy i szubrawcy!”), uścisnęłam żółwia z Braderem Zetinha, czyli Nielatem oraz z ich Panem Tatą, kibicującym swoim synowcom. Mimo że jeden z nich w barwach Poczty Polskiej;).

Zdążyliśmy zrobić profesjonalną objazdówkę w strojach teamowych – chłopaki kupowali jakieś endjuransy, ja pozowałam Pijącemu_mleko do miliarda fot.
Jedna z nich:

Dorwał nas mój nadworny fotograf, Pijący_mleko ©



Potem mieliśmy zrobić wspólny objazd początka trasy, ale ta wspólnota objazdu skończyła się na tym, że ja spotkałam Niewe i dokonaliśmy małego mezaliansu przez siatkę. Dokładnie na wysokości tej łaty piasku, która potem na starcie rozciągnęła stawkę. Mezalians z Niewe nie udał się tak bez alkoholu, więc pojechałam doganiać mój Lawli Team. Nieskutecznie, bo spotkałam Mojego Ulubionego Gigowca, Marka i wleźliśmy na tor plotek. W końcu jednak pojechałam przekonać się o tym, że czasami opis trasy zgadza się z samą trasą. Napisali, że będzie piaszczyście i było piaszczyście.

Mignął mi też gdzieś adam, wymieniliśmy się „Czewaniem” i już teraz naprawdę pomknęłam gonić chłopaków. Ujechałam się z lekka na tej piaskownicy i w końcu spotkałam już wracających Maj Lawli Chłopaków.
Wracałam z Arkiem, który – gdy trzynasty z mijających nas rozgrzewających się zawodników przywitał się ze mną – wyraził wątpliwość, czy ja wiem, z kim wymieniam uprzejmości. PRAWIE wiem. Trzech z nich nie byłam pewna, przyznam. Cena sławy;).

W końcu trzeba było ustawiać się w sektorach. Które wyglądały zupełnie inaczej niż te w Nowym Dworze. Nie wiem, może dlatego, że Motoarena jest tak wielgachna, że można było tym sektorom zrobić miejsca w cholerę i jeszcze kawałek, a może po prostu do Torunia przyjechało o 500 osób mniej niż dwa tygodnie temu. A może i jedno i drugie. Mnie w trzecim towarzyszył Jerzy, plotkowaliśmy o pierdołach i w końcu ruszylim. Dwa ostre zakręty nie były najbardziej bezpiecznym wypuszczeniem ze startu zawodników, ale jakoś nikt szlifa nie zaliczył. Śmiesznie zrobiło się na wspomnianej łacie piasku, kopnego piasku, gdzie rzeczywiście towarzystwo pospadało z siodełek. Ja takoż, ryjąc ze śmiechu. Ale trzeba było jechać dalej.

[sorry, teraz z kolei idę się obśmiać, bo ja se tu klepię w klawiaturkę, skończyłam jednego Kasztelana, w którym ujrzałam dno, co ogłosiłam z żalem w domu, a tu właśnie Moja Osobista Najlepsza Pani Mama przyniosła mi z lodówki co? Co? Następne PIIIIIIIWOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO]


Nie wiem, jak inni bikestatowcy robią to, że pamiętają, co robili po kolei, co mijali, bo ja pamiętam tylko, kto mnie wyprzedził i charakterystyczne punkty jak disco wsiolo na trasie, wąwóz z powalonym drzewem i że TYM RAZEM w pewnym momencie dojechał mnie Arek, który startował z sektora czwartego.

Dotarł do mnie chwilę przed tym – za przeproszeniem – drągiem:

Ten wąwóz był mocno obstawiony przez serwisy foto;) ©



O, jak mi zabrakło przez to mocy! Jak mnie to podtopiło!

TO JEDNAK JADĘ CHUJOWO, A NIE CAŁKIEM OK, jak mi się wydawało – wyzłorzeczyłam sobie pod nosem przy tej okazji. I gdy Arek wyrwał do przodu, po prostu dotarło do mnie, że jak nic jedzie dziś mega. W przeciwnym razie pewnie dojechałby mnie później. Nic to, pozostało mi zaakceptować i jechać swoje. I jechałam. I wyprzedzałam. I w sumie w zdziwieniu swoim wielkim.

Se jadę i się cieszę;) ©



Nie poprawiło mi humoru to, że minęłam na trasie Radzia, który tym razem ciął z sektora drugiego, a którego spotkał peszek w postaci kapciocha. Olgę minęłam jeszcze przed rozjazdem mega/giga, a ona tego dnia śmigała mega. Też mi to humoru nie poprawiało, bo ja wiedziałam, że Aga Zych pojedzie na maksa, żeby tym startem wygrać generalkę. A jeszcze do niej mi trochę brakuje. Według wyników i odczytów z mat kontrolnych jakieś pięć minut, co przy jej starcie z sektora wcześniejszego nie jest jakimś szałem nie do odrobienia. Nie jest w środku sezonu. Ale teraz było już za późno.


Na drugiej pętli jechało mi się zatem gorzej i gdyby nie fotograf na quadzie, który zrobił mi tak genialnie obsceniczną ilość zdjęć, humor miałabym zły. Jak dom zły. A ja się ubawiłam.

No jak nic, rozchwiana platforma emocjonalna i sinusoida nastrojów:).

A już jednochatowa wiocha, skąd niosło się rasowe disco wichurolo ufundowała mi humor na tip top. Wspomnienie jej dało mi chęć (czytajcie: chciałam stamtąd spieprzać) na pokonanie w miarę szybko ostatnich dziesięciu kilo płaskiej, nudnej traski po lesie, prostej jak drut, gdzie nie byłam nawet w stanie usiąść na kole zawodnikowi Allianzu, który – miałam wrażenie – jedzie sobie na zupełnym luzaku.

W końcu wyjechałam zza winkla, za którym ujrzałam pająk dachu Motoareny, a przed nim, na ostatnim zakręcie chłopaków z APSu. I okazało się, że słusznie mnie na trasie olśniło. Bo Arek czekał z nimi też. Szuja:).

Nie dojechałam pana i mu nie wsadziłam. Ale dłonie sobie uścisnęliśmy;) ©




Finiszuję:

I finisz, a nawet finito! ©



Po czym dobili do mnie chłopaki:

Fajny ten teamowy rower, w ogóle fajny team;) ©



zaraz odnalazł nas Pijący_mleko, przyjechał uśmiechnięty Radziu, przytuptał mtbxc, podszedł Jurek z piękną dziewczyną i zrobiło się fajnie:

No jest jak jest! Fajnie jest!:) ©



co sam Pijący_mleko skwitował:

FAJNE, MĘSKIE TOWARZYSTWO MASZ.

No mam. Acz nie do końca to miałam na myśli, że zrobiło się fajnie:).

Pobiegłam po piwko zatem:

Za czym ta kolejka? ©



skoro trzeba utrzymywać to, aby fajnie było ciągle. Radziu był lekutko pokrzywdzony, bo po dekoracji wiózł moje i Niewego dupska nad morze do mekki chlorów, czyli do Dębek i raczej pić nie bardzo mógł. Z czego wiele sobie nie robiłam, o:

Drażnię Radzia:) I zadrażniam:) ©




Izobronik. Podstawa. Każdy sportowiec to wie:) ©



W tym tłumie odnalazła mnie ania, która w ubiegłym tygodniu napisała mi prajwet wiadomość na BS, że poczytuje mojego pojebanego blogaska i żebym spodziewała się wrzawy i oklasków, jak będę gigowo szczytować.

Publicznie tu ją upokorzę, bo mój wjazd na metę przegapiła;). Szejm On Ju, Gerl!

Ale wiecie co? Dziewczyny z taką urodą mogą mnie ignorować, ignorując mnie, też będą mnie jarać;).
Acz uprasza się o NIEWPROWADZANIE MNIE W KOMPLEKSY i – jeśli dysponuje się takim fizysem – o podchodzenie do mnie w kominiarce. Możecie pożyczyć od Niewe, spakował ją w pijackim amoku porannym z myślą o wyjeździe nad morze. Do mekki chlorów.
Serio, zabrał nad morze kominiarkę:).

No i właśnie. Gdy na metę wjechali RAZEM Goro i Niewe zrobiło się zamieszanie takie, że już tylko w samym dziesiątym lewelu piekła mogło być gorzej:

Finiszujemy w komplecie! © </div>

Goro tym razem pełnił funkcję największego pijaka i to, w jakim tempie znikały w jego biskupim wnętrzu – na pewno bogatym – zawartości kubków Nutrendu, w które obsługa stoiska DARMOWEGO Kasztelańskiego polewała piwko, kazało wnioskować, że trasa była chujowa. Pełne wyjaśnienie, dlaczego, znajdziecie u Niewe, ja tu takich słów nie zamieszczam:).

[img title="Biskup i jawnogrzesznica:D" width="600" height="450" author="



Ale – aby być sprawiedliwym – nie tylko Goro chłonął mokre jak pompa strażacka. Ja też, Niewe też, ania też (zepsuliśmy dziewczynę!), Paweł spoglądał na nas z niedowierzaniem, pić nie mógł, bo wracał do Wawy, a miał odwieźć Gora (WSTAWIONEGO Gora), Radek też raczej się oszczędzał i pewnie właśnie dlatego ja – jak już wspomniałąm – czyniłam JAK ZWYKLE swoją powinność.

Dalej więc już było zajebiście. Hieny bajerowały anię:

Ania się łamała:) ©



Ja realizowałam się towarzysko:

Tu się nasłuchałam, jaka jestem fajna:D ©




Tu mi fajne rzeczy mówi Pani Basia:

Takie fajne, że w głupawkę wpadam:) ©


Która to jest właścicielką tego tu oto pudla mordercy:

Jak nic, chce Niewemu rzucić się do aorty:) ©




Staram się opędzić od pewnego chlora i nie mam tu na myśli Gora:)

Kolo w zielonym uprzykrzył finał chyba wszystkim;) ©




Gość się tak nagrzał (pewnie jechał Hobby, więc miał czas, żeby się najebać), że zaczepiał dosłownie wszystkich. Nakazałam mu oddalić się, rozkaz wydałam dość precyzyjny i skuteczny. Na jego szczęście.

W tak zwanym międzyczasie odebrałam pucharro za drugie miejsce na giga:

Drugie miejsce na Giga, w sensie na wyścigu:) ©




Choć wcześniej powiedziałam pani, że takiego nie chcę, bo taki już mam;)

Dziękuję, taki już mam:D ©




Na koniec jeszcze pytam Agi, jak to się robi:

"Ródź dzieci" - poradziła mi zwyciężczyni i wyścigu i generalki:) ©




Pozwoliłam, aby zdjęcie grupowe odbyło się w centrum wszechświata, czyli wokół mnie:

Zajebisty klimat, co? ©



I lawirowałam wokół ludzi, gadając też z wycinaczkami mega, czyli Bogną i Ewką, dowiadując się o niektórych niesamowitych rzeczy;) Zapoznałam też właściciela firmy produkującej carbonowe rowery, no… po prostu byłam bezczelnie sobą.

Oglądam generalkę i częstuję pana fotografa browczykiem:D Tego nie pamiętam:) ©




Wszyscy narzekali, że dekoracja się przedłuża, ponoć była jakaś chryja na dystansie hobby, ale mnie akurat to odpowiadało, wreszcie poczułam klimat imprezy, choć brakowało mi i Faścika, i Obcego i tego, żeby Goro nie musiał tak szybko się zmywać wraz z mtbxc, no i oczywiście tego, żeby Radek też mógł być sobą.

I OK, gdy Kasia wywiesiła listę z wynikami generalki babskiego giga i gdym się zobaczyła na trzecim miejscu – po tym, jak przez cały sezon byłam pierwsza – to mnie lekutko zgięło. Jednak i Arek i Michał pilnowali, by mnie nie zgięło zbytnio. Pocieszyli mnie, instalując mi przytulacha.

Przełknęłam i piwko i gorycz tegoż piwka, nieco mniej wyczuwalną gorycz porażki i pomyślałam sobie, że może i zajebiście pierwszy sezon zakończyć pierwszym miejscem, ale z drugiej strony, pewnie bym zadarła nosa, a tak? Wolę gonić niż uciekać. I będę kuźwa gonić.

Tak se myślę też, że jak przypomnę sobie mój start w Otwocku, Sierpcu, czyli na początku sezonu, kiedy na mega nie miałabym szans, a teraz zdarza mi się dogonić wyżej wymienione wymiataczki mega, to jest spora szansa, że powalczę w 2012. Pod warunkiem, że utrzymam moją profesjonalną dietę, oczywiście. Dużo piwa i dużo Monte i dużo tego kretyńskiego czegoś, co mam przyklejone do gęby.

Byle by tylko nie mieć sraczki;).

No i dekorejszen giga wyglądało tak, czyli zajebiście:

Prawie jak w F1;) ©




DekoraMcja gieneralki:) ©




Niektórzy świecą odbitym blaskiem;) ©



W ogóle to proszę zauważyć, że ja prezentuję się już tradycyjnie. Skoro cały sezon stawałam na podium uwalona i brudna i wstawiona, to po co to psuć na generalce?;)

Wolę gadać z zajebistymi ludźmi, niż laszczyć się w łazience. A komu się to nie podoba, niech mnie radośnie (dla mnie) pocałuje w rów.

No i o. Podsumowując – atmosfera super, Motoarena super, ludzie genialni, humory świetne, moja forma w sumie nadal OK, choć wypas był w Skarżysku, ekstra było w Nowym Dworze. I choć nie wiem, może ludzie psioczą na nagrody za generalkę, to dla mnie ten sezon był ekstraaaa.

Walą mnie nagrody, jak można poznać kapitalnych ludzi, usłyszeć kilka bezcennych słów na swój temat i naprawdę uśmiać się do łez. A amortyzator się przyda;).


W pucharze mam cuś, czym idę się podzielić;) Spragnionych napoić bowiem. ©




Po generalce GigaLasek zaczęliśmy się rozchodzić, bo przed Radziem, Niewe i mną była dłuuuuuuuga droga, trzeba było śmigać. Przełożyłam graty z samochodu Arkowego do Radkowego, wyściskałam moich teamowców, po czym poszliśmy się jeszcze wykąpać i ruszyliśmy wesoło w drogę.

Pan tata, pan tata i ich córka:D ©



Do mekki chlorów. Na ognisko, na kolejny miliard piw, na hiperciemną i opustoszałą plażę w Dębkach, gdzie mi odjebało i dostałam amoku na widok wody, zalewając sobie dopiero co założone buty, spodnie i bluzę. Dzięki tej mojej radości wywołanej kontaktem z zimnym Bałtykiem zyskałam ksywkę „Labrador” i tak już mi na cały wyjazd zostało.

Nie wiedziałam tylko, że czeka mnie zupełnie niezapowiedziane roztrenowanie.

Ale o tym będzie następny wpis z Dębek, godnych, by nazwać je Dżałorkami II:)


Dane wyjazdu:
57.85 km 0.00 km teren
02:35 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:145 ( 75%)
Podjazdy: 28 m
Kalorie: 1052 kcal

Ludzie, coście tacy smutni? Jedziecie do pracy:)

Środa, 21 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 23

:D
Chciałoby się powiedzieć, zapytać, wyrzec i zagaić do tych wszystkich smutasów. Chciałabym, żebym mogła to napisać tylko pod adresem tych, którzy stoją jak te chuje na weselu, tyle że tu stoją na przystankach i czekają na szacowną komunikację miejską.

Ale smutni i superpoważni są ci wszyscy emtebowcy. Oboże (czytaj z angielska: ABASZE), jaką oni mają misję na tych swoich rowerach. Jakby transportowali nitroglicerynę przez całe miasto.

A weź rusz na światłach szybciej niż oni. Zbliżą się tętnem do zawału, ale wyprzedzą cię.
I zdechną na następnych światłach. Ale wyprzedzą. Bo być wolniejszym od jakiejś tam dupy to naczural tradżedi.

Ale najbardziej rozczulają mnie (aczkolwiek pozytywnie) ci, którzy dopiero wstępują do sekty mtb. Czyli już jakiś tam obcisk założony jest, ale buty ciągle typu adidas, pedały ciągle platformowe. Tyle, że oni naprawdę NAKURWIAJĄ. Jak ich widzę, myślę sobie, że jestem jak Dżołana Krupa i widzę, że dej haw a sacz potenszal.

I że zamierzam dać mu kurczaka:
&feature=player_detailpage#t=8s



I w związku z tematem napotykania różnych cyklistów mam pytanie, z kim wymieniłam wczoraj radosne szczerzenie siekaczy nad Wisłą, przy knajpie Cudem zwaną?:) Pan we w koszulce Mazovia DWAJŚCIA SZTERY HA, zielonej, dodam?:)


Tym uśmiechem zostałam wprowadzona w taki szok, że nawet po heblach (a konkretnie po jednym, bo tylko ten ostał się w Centurionie) nie dałam;). Pan wybaczy :)




O. A w ogóle to se myślę, że Faścik się do mnie wprowadza, bo do ręcznika i szczoteczki do zębów, które ostatnio u mnie zdeponował, dołączył tym razem bidon:). Mam nadzieję, że obśliniony i z dużą zawartością DNA. Sklonuję Cię, zobaczysz:).


Dane wyjazdu:
56.40 km 0.00 km teren
02:19 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: kcal

Chyba wprowadzę na Che_bikestats cotygodniowy raport kapusia:)

Wtorek, 20 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 38

Dlaczego?
Bo tak.


Uhahaha, dziś wiatr w ryj. Co może w przypadku lekkiego Rockhoppera nie jest takie uciążliwe, ale ja dziś na Centim. A na nim… Uhuhu. Słomki w kiosku Ruchu.
Tak ciężko.

A dlaczego na Centim? Bo na Specu dziś siedziało o:

Pesendżer Stanislaw Paluch... tfu! Pająk;) © CheEvara


Zlękłam się, darowałam mu życie, niech se siedzi. Co się będzie w takiej pajęczynie kisił.

A w ogóle graty ze Speca już mam, teraz już „tylko” czeka mnię przekładka.

Słyszycie to, jak Centi z radości strzyże rogami?

Ja słyszę. Słyszę też, że dzięcioły zalęgły się pod okapem.


--

Z moimi obydwoma poobdzieranymi kolanami wyglądam jak upadła na KOLANA Madonna. Van Klompfa. Tego, który maluje klomby.


Dane wyjazdu:
76.30 km 0.00 km teren
03:06 h 24.61 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wczesne poranki są nie tylko naczural, ale też ekolodżi

Poniedziałek, 19 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 20

Chiba mnie z leksza pobździło, żeby – zamiast spać, a raczej odsypiać weekend – zapierniczać od rana na rowerze. Od świtu nawet bym rzekła („Szła baba o świcie: ‘Jeszcze się grzmocicie?”’).

Dzień się roooodzi, noc trucjleeeeje:D © CheEvara


Pochowaly się te rowerzysty, nie ma z kim się ścigać ani rano, ani po robocie.
Gdzieś na Puławskiej mignął mi, zdaje się mors. Mam nawet na to dowód:

Mors był we Wawie i nie powiedział:D © CheEvara


Jest to też kolejny dowód na to, że mors jest tym... no... ciotem. Jeździ jakimiś blachosmrodami;)

Wieczorem ino spotkałam Janka (tego od obdartego fizysu;)), ale podążaliśmy w kierunkach różnych.

Padły mi BACZERY w pulsaku, wskazań Ha-eRu i kcali nie budjet!



Skakaliście kiedyś na bandżi?
Czy może na Wandzi?:D


Dane wyjazdu:
87.54 km 22.00 km teren
03:58 h 22.07 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1487 kcal

Nie wiem, my się chyba nigdy niczego nie nauczymy

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 21.09.2011 | Komentarze 28

A na pewno ja.
Faścik podobno przeze mnie jest tak zepsuty, a przynajmniej daje się zepsuć. Mi albo mnie.
No bo spać trzy godziny z piątku na sobotę, z soboty na niedzielę spać godzin pięć?

Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy.

Ale i tak było zajebiście.
Zanim wyturlaliśmy się z domu na łoweły, poszliśmy zaspokoić Monte-głoda. Całe Bródno spalę, jak Monte będzie dostępne tylko w jednym sklepie. Tym razem znaleźliśmy przy drugiej próbie, ale w sobotę rano nie dostałam Monte w żadnym z pięciu sklepów. Właściciele dostali ostatnie ostrzeżenie. Siriusli.

Gdy wracaliśmy ze sklepu, Faścik przeszedł ekspresowy kurs dostarczania Monte do domu. Uchowaj Panie przed tym, aby kubek Monte wziął i się przechylił lub też, strzeż nas Maryjko, obrócił do góry denkiem. Wtedy Monte się bełta, a bełtane Monte wiadomo kto je.
CIOTY.
Podlinkować Wam morsa? Czy sami już się domyśliliście? ;)
No i tak o.
W domu wydzwoniłam Niewe, tym razem naprawdę jeszcze najebanego, bo wczoraj to on – prostuję na jego życzenie – dopiero w stan ten się wprowadzał. Zsynchronizowaliśmy zegarki, do tej akcji przyłączyli się izka z siwym i na skutek tych ustaleń godzinę później byliśmy już na Moczydle, czyli tam, gdzie pewnej środy świętowaliśmy z Dżankiem, izką i Niewe urodziny tego ostatniego.

Ja w zamian za pewną przysługę zostałam obdarowana przez siwego czteropakiem Kasztelańskiego i czteropakiem Monte.
Po tychże ceremoniach, a nawet ceregielach jęliśmy spożywać.

Gdyśmy spożyli i na nowo zsynchronizowali zegarki i stwierdziliśmy, że izka z siwym mają dwie godziny, ja z Faścikiem niecałe cztery, Niewe ma dwa razy cztery razy dużo, uznaliśmy, że nie pojeździmy za wiele w tum składzie.

Toteż wygłosiłam koncepcję życia: „Oesu, to jedźmy w inne fajne miejsce, gdzie też napijemy się piwa”.

I wprowadziliśmy się w stan Brain Storm-u.
Może Cud nad Wisłą? Nieeee, pełno tam od straszaków miejskich, a z nimi to ja się ostatnio nie polubiłam;)
Pod Rurę? Takoż ryzykownie.

Ale najsensowniej.

Pilot naszej wycieczki, którym okrzyknął się Niewe, zmienił jednak w trakcie prowadzenia ekskursji koncepcję na Latchorzew. I tam wycieczka z epickiej zrobiła się pijacka.

Tylko donosili:

Prawie jak na Oktoberfest, tylko strój i BUFET nie te :D © CheEvara



Na ten widok Niewe prawie mi się oświadczył;).

Piliśmy i piliśmy i nawijaliśmy i chachaliśmy się. Niektórzy molestowali zwierzęta:

Animalsi już są w drodze © CheEvara


A reszta była lekko skonfundowana:
Wyglądają na skwaszonych? NIC bardziej mylącego;) © CheEvara


Ale tylko przez chwilę, bo...
Bo oto na trzy cztery... © CheEvara


i bo prężyli suty:

Gdzie bikestatsowiczó czworo, tam cycków osiem:D © CheEvara


Tak prężyli, że nastrój uległ totalnemu rozprężeniu:

I o. Orzeł głupawki has landed :D © CheEvara


Powyższa seria jest znakomitym studium kolejnych stadiów głupawki;)

Tylko Faścik spoglądał na to wszystko wzrokiem cerbera:

Jeszcze trzy sekundy i chyba nam wysprzęgli :) © CheEvara



Ustaliwszy fakty, że być może warszawsko-zgierska frakcja BS pojawi się na eskowym maratonie w Gdyni, towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Izka z siwym podążyli opierniczyć schaboszczaka niedzielnego, a Faścika i Niewe głód dopadł na miejscu. Obsztyndolili pierogsy i tak nafutrowani (oni, ja nie) mogliśmy udać się do CheEvarowa.

Powoli docierało do mnie, że niestetyż kurważ, wszystko się kończy. Zawija i zagina też. Rzekłabym nawet, że się bezczelnie obstalowuje.

Podczas, gdy Faścik żałośnie pakował się do powrotu, ja i Niewe nawiedziliśmy sklep pod kątem uszczuplenia jego asortymentu z działu Nektary i ambrozje.

Zanim pojechaliśmy na dworzec, zdążyłam jeszcze rozpieprzyć sobie kolano na własnym ogródku. Podkusiło mnie, żeby KARNĄĆ SIĘ Faścikową Birią.
Wpięłam się w spd-y, zrobiłam naogródkowe kółeczko i już się nie wypięłam. Jebłam na lewy bok na oczach Niewe, Faścika i Pani Mamy oraz pewnie wszystkich sąsiadów. Jucha trysnęła.

Kurrrrrrwa, do Faścikowej Birii powinno – w miejscu pedałów – powinno się przytroczyć dwa transparenty z ostrzeżeniami. Na przykład o treści: Wypnij dupę, bo z tych pedałów to na ten przykład się nie wypniesz.

No i o.
20 minut później już robiliśmy zamieszanie na peronie Dworca Wschodniego. Niewe psuł drzwi pociągu, ja pilnowałam, żeby Michał zabrał ze sobą wszystko, a w sumie ja i Niewe razem pilnowaliśmy, żeby Faścik na pewno wsiadł do pociągu i na pewno wrócił „do Libanu, do domu swojego”.
I niestety pojechał. Nie lubię kurna to.