Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

piękna stówka

Dystans całkowity:4505.71 km (w terenie 1089.71 km; 24.19%)
Czas w ruchu:211:15
Średnia prędkość:21.33 km/h
Maksymalna prędkość:61.70 km/h
Suma podjazdów:8430 m
Maks. tętno maksymalne:190 (98 %)
Maks. tętno średnie:169 (88 %)
Suma kalorii:97018 kcal
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:115.53 km i 5h 25m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
107.46 km 12.69 km teren
05:18 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:153 ( 79%)
Podjazdy: 42 m
Kalorie: 2260 kcal

Jak nie może nad morze, to może nad Zegrze?

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · dodano: 28.04.2011 | Komentarze 19

Jak ja siebie nienawidzę takiej rozklapcianej jak w poniedziałek rano, o ludu, mój ludu. Kwiaty najlepsze złożyłabym na ręce tego, kto by przybył kopnąć mnie, tym kopnięciem mnie nadał mojej dupie wektor, rozpędził ją i anihilował. Zanim raczyłam zrobić sobie śniadanie, zrobić kawę, zanim przebrałam się, to… nic tylko w taki dzień zainstalować mi w dupie pióropusz i go podpalić. Na lepszy rozruch.

Spłynęło mi na komórkofon kilka propozycji spędzenia tego dnia, niecenzuralnych nie zacytuję, weszła tylko jedna rowerowa i po godzinie już kręciłam w stronę Zegrza, gdzie miałam uratować od śmierci biesiadnej kumpelę, Wiolkę.

Gdybym wiedziała, że TYYYYYYLE będę na nią czekać, to bym kuźwa do Białegostoku pocięła. I jeszcze zdążyłabym wrócić. Zaparkowałam się w Rynii przy hotelu Marina Diana, podciągnęłam nogawki, rękawy i NASTĄPIŁAM się ku słońcu, by wyrównać farmerską opaleniznę. Ta różnica w połowie ud czy na końcu ramiom strasznie wieje sandałem.

Parę minut później już byłam niebotycznie znudzona.

Trzy minuty po tych paru minutach zajęłam się obserwacją życia podwodnego. Z nudów oczywiście. Bo z biologii zawsze najbardziej interesowała mnie ludzka anatomia. I genetyka, bo zawsze chciałam ustalić, po kim jestem tak pierwszorzędnie rąbnięta.

I zaczęłam kontemplować rybkę, która też chyba umierała z nudów. Bo najpierw udawała zewłok:

Tu myślałam, że rybka is dead © CheEvara



I jej koleżanki chyba się na tę gierkę nabrały, bo co chwilę podpływały sprawdzić jej funkcje życiowe (jeden zbok próbował ją reanimować, tyle że innym otworem niż paszczowym):

A jednak ona sobie... © CheEvara



Najwidoczniej podziałało i nie było to najmniej udane ABC reanimacji i resuscytacji, bo rybka zrobiła MYK i wróciła do pionu. A raczej poziomu. Figlara!

po prostu aqua-aerobic uprawiała :D © CheEvara



Wreszcie zjechała Wioka, musiałam kontrolnie na wejściu strzelić gargantuicznego focha, żeby oduczyła się takiego nieszanowania mnie i jak już się dałam przeprosić, wymieniłyśmy się wieściami z naszych niezwykle interesujących żyć (nie zrobiłam tu orta, prosiaki:P) i obśmiałyśmy czterech gamoniowatych mięśniaków ujeżdżających skutery wodne. Mieli na sobie takie wdzianka, że wyglądali jak skrzyżowanie Roberta SIŁY! Brunelki z Teletubisiem. Nie było więc komu dać się wyrwać. Więc pojechałyśmy w krzaki. W stronę Beniaminowa. Fortów konkretnie.


Rumaków dwóch © CheEvara


Ostatnio wszystkim kuźwa coś poprawiam w rowerach. Wiolka marudziła, że uderza kolanami sobie w splot. No co kto lubi;) POPRAWIŁAM JEDNAKOWOŻ.

,,Siedzę za nisko i za blisko" © CheEvara



Jeszcze tylko une photo de mua & Wiolka:

Ledwiem zdążyła przed tak zwanym samozadowalaczem © CheEvara



i wskoczyłyśmy na koła again. I tak zachachmęciła cwaniara, że wylądowałyśmy w Radzyminie, który objechałyśmy dookoła. A że był Lany Poniedziałek, wiadra z wodą miały wielkie oczy. Za każdym razem cwanie umykałyśmy JAKOŚ, ale w końcu tradycji musiało stać się (extra) zadość. Tym bardziej, że działo się to we wsi... MOKRE.

No i Wiolka oberwała, na co zareagowała klasyczną GĘSINĄ:

Wiolka oberwała z wiadra © CheEvara


Mnie WYRWAŁO SIĘ (bo przecież ja nie przeklinam) „oż ty skurwysynu” i drugie wiadro z wodą zawisło w powietrzu. Nie miał gnój odwagi. Ma się tę moc słowa. Siłę przekazu. Mąkę, zboże, symbol!




Odprowadziłam laskę do Radzymina i stamtąd trasą na Marki podążyłam do domu. Grając na nosie wszystkim gamoniom sterczącym w uroczym korku. No i stówka weszła!;)
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
137.88 km 37.56 km teren
07:49 h 17.64 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:177 ( 92%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3895 kcal

Oż w dupę tchórzofrety

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 27

[info dla Niewe: wpis jest nudny, nie ma co czytać:P]

I to takiej dużej, spasionej, przerośniętej tchórzofrety. Umieram, Robaczki. Postanowienia z mojego testamentu są takie, że jestem parchem nieużytym i moje rowery zabieram ze sobą do piachu (reflektuję na taki sypki żwirek, a najlepiej takie kamyczki z hiszpańskiej plaży w Salobrenii).

Nie no qrwa, tak mnie nery szarpią, że stawiam euro przeciwko kasztanom, że konował wyśle mnie na wyro z antybiotami na dwa tygodnie. Wiem, bo jużem to kiedyś przerabiała. I wtedy raz sobie już umarłam na dwa tygodnie. Jak już mam tak umierać BEZ ROWERU, to sama wolę sobie palnąć w czoło i to bez kuracji antybiotykowej.

A poza tym, jak ja mam na to konanie znaleźć czas, jak ja krwa zawody mam w niedzielę?? A jedne – zarówno XC w sobotę na warszawskich Fortach Bema, jak i Legię w Wesołej – już musiałam odpuścić, bo słabawam od piątku.

Acz mam chęć czuć się słabawa na całe gardło.

Oprócz siekania po nerach mam też gorączkę, a co za tym idzie halucynacje i właśnie widziałam PRZEZ PRACOWE OKNO latającą waltornię. Przy czym do tej pory nigdy nie potrafiłam określić, jak wygląda waltornia, ale jak spojrzałam przez okno, to rachu ciachu – od razu wiedziałam, że tak latać potrafi tylko waltornia.

Załatwiłam się jeszcze dodatkowo w niedzielę, bo rano obudziłam się w pozycji na Quasimodo przed czasem i pomyślałam, że na takie bolenie to może pomóc tylko rower. Inna sprawa, że teraz jestem zgięta dokładnie tak, jak wyglądam na rowerze, więc skojarzenie przyszło samo. I miało być lajtowo, jakieś 60 km – co jak dla mnie, na niedzielę, jest równie imponujące jak pryszcz na dupie Marii Nieziewierskiej. Nie znam kobiety, Wy pewnie też nie, zatem komu może taki pryszcz imponować... No mnie denka od dupy nie urywa.

I tak miało być w niedzielę. A tymczasem zrobiłam traskę na Bielany (pod wiatr), stamtąd na Centrum (z wiatrem), przez długie godziny błogosławiąc wynalazcę Ketonalu, na tyle błogosławiąc, że wymyśliłam wierszyk na cześć jego – znaczy Ketonalu:

Kręci, kręci mnie Ketonal
Gdy nie łyknę go, to – skonam.

Z Centrum pomknęłam se jeszcze (korzystając z wiatru w zad) na Kabaty i tu planowo miałam zrobić zawrotę, po zajechaniu do lasu, który przywitał mnie, Speca i nowe szjus Speca o tak:
Las Kabacki pełen rozlewisk © CheEvara


Więc postanowiłam zawinąć na dom, tam znaleźć starą, poszarpaną derę (żeby wyglądać jeszcze bardziej żałośnie i martyrologicznie) i pod nią spróbować pożegnać się ze światem na jakieś sześć godzin.

I zrobiłam tęże – zawrotę. Jednakowoż na wysokości krzyżówki KENu z Ciszewskiego spotkałam tomskiego, który jechał z naprzeciwka, staliśmy na światłach i ja zastanawiałam się, co to za leszczyna BEZ KASKU szczerzy się na mój widok (sorry Tomek, ale moja kumacja wczoraj oscylowała gdzieś na poziomie brodzika), wyminęliśmy się na światłach, na których jeszcze jakiś stary cep z pinglami o szkłach, których grubość można by zmierzyć tylko w metrach, próbował skrócić moje egzystencjonalne bóle rozpier... rozjechaniem mnie na moich pasach. I miał dziadyga szczęście, bo gdyby Tomek mnie nie zagadał, to bym starego ślepaka wyciągnęła z samochodu i nauczyła paru formułek z kodeksu drogowego, co jakby mam już przećwiczone, bo ostatnio, kto mnie wkurwi, a jest zapuszkowany w samochód, temu pomagam wyjść oknem tegoż.

No ale Tomek na tyle odwrócił moją uwagę, że gniew suta rozpłynął się w niebyt, a sam tomski najpier namówił mnie (NA PEWNO ma certyfikaty ze szkoleń z namawiania i to od samych belzebubów czarnookich) na początek na wspólny dojazd do Powsina, a potem do tężni konstancińskich, a w końcu i do jakiegoś Stefanowa, cokolwiek to jest i jakie vipy tam mieszkają. I to krzaczorami, stepami akermańskimi, BŁOTAMI (moje niu szjusy Speca wymierzą Ci sprawiedliwość!:D)

Gdzieś po drodze napełnilim pićku:
Popas z Tomskim, 20 km przed celem © CheEvara



Pod koniec trasy ja zaczęłam odpadać, Ketonal skończył swoją robotę, na którą to okoliczność ułożyłam wierszyk następujący:

Ketonal, Ketonal
Ty chuju.

[fanów trzynastozgłoskowców przepraszam, nie miałam na 13 zgłosek natchnienia, a rym mi się ułożył przedni, więc pozostańmy przy tej wersji]

I gdy już dotarliśmy do Stefanowa, oznajmiłam Tomkowi, że ja tymi krzakami już nie wracam, jadę drogą, byle w miarę szybko dotrzeć gdzieś do cywilizacji, gdzie jak sobie zemrę, to mnie znajdzie coś bardziej obeznanego z medycyną niż szpaki i dziki. No i rozjechaliśmy się, wcześniej zrobiwszy sakralną fotę, w końcu to 10. kwietnia był;)

A Tomek oczywiście bez kasku!! © CheEvara


Powrót traumatyczny, bo wiało cholernie i zrazu, żem se przypomniała wielce śmieszną książkę Christophera Moore'a, „Najgłupszy anioł” i cytat o poruczniku tamtejszej policji: „Miał w kieszeni drugi otwór, w który mógł wetknąć długopis, co stanowiło dużą wygodę podczas burzy, gdyby człowiek chciał zrobić jakieś notatki, na przykład: jest 19:00. Ciagle wieje jak skurwysyn”.

U mnie było znacznie wcześniej, ale wiało porównywalnie.

Aleją Krakowską dotarłam do Wawy, zajechałam na Pola Mokotowskie, gdzie miałam nadzieję spotkać mój fanklub, nie spotkałam, więc do połówki jego sama się wprosiłam na chatę i tam nakarmiona, napojona, ubrana (bo z gorączki deliry dostałam i telepałam się jak stary błotnik), pojechałam do domu, notując najgorszą średnią w swoim życiorysie.
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
101.69 km 6.88 km teren
05:24 h 18.83 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:9.0
HR max:188 ( 97%)
HR avg:139 ( 72%)
Podjazdy: 69 m
Kalorie: 1738 kcal

Bum trala la, stówkowa fala;)

Czwartek, 31 marca 2011 · dodano: 01.04.2011 | Komentarze 18

Kuuuurde, myślałam, że uda mi się zakończyć marzec, zamykając czwarty tysiak kilometrażu przejechanego w tym roku, ale nie. Ale nieeeee!
Bo źle to se wszystko obliczyłam i aby wejść w piątego tysiaka powinnam wczoraj zrobić 106, a ŻEM zrobiła sto ADIN, bo tak mię się ubzdurało.
A może dlatego, że zawsze pierwszorzędnie głupia z matmy byłam;)

cmabarowa mówi, że trasa otwocka jest pełna – cytuję - „kurewskich korzeni”. Czyli wytelepie mi zad na tym giga.

Ciekawe, czy mojemu fanklubowi będzie chciało się na mnie poczekać na mecie...

Dogadałam się wreszcie ze Specem, i mam to wszystko obcykane, jak Lessie, która spała z bobrami (minuta ósma, sekund trzynaście), jest moc, przyspieszenie i tak zwane pierd... yyyyy... mentolnięcie. Jest to wszystko.

Zjeżdżałam wczoraj Tamką i ktoś zbicyklowany próbował mnie przywołać gwizdnięciem. Ktoś z Was??

p.s. Pablopavo, głos Vavamuffin, nagrał drugą ŚWIETNĄ solową płytę.

&feature=related

do słuchania ze zrozumieniem:)

Dane wyjazdu:
100.76 km 0.00 km teren
04:03 h 24.88 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:9.0
HR max:174 ( 90%)
HR avg:144 ( 75%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1764 kcal

Pierwsza w tym roku stówka… ukręcona w tygodniu

Wtorek, 29 marca 2011 · dodano: 31.03.2011 | Komentarze 9

No bo nie sztuka w weekend sieknąć, prawda. A mnie udało się dnia pańskiego wtorku, acz wyłącznie za sprawą konieczności wyjścia na wywiad. Tym razem nie wzbudzałam w pracy już niczyich spojrzeń z sortu „na wywiad TAK idziesz?”. Wszyscy pogodzeni z moim pierdolcem. Pięknie jest być akceptowanym.
A jeszcze piękniej jest mieć to w dupie. I mam.

I tak ziarnko do ziarnka, poranne 28 km, na-wywiadowe 14 i z-wywiadowe 16 i wieczorne popracowe 43 ka-emy, bo dobrze noga podawała i się uzbierało. Pomijam, że jak wlazłam do domu, skończyłam rozciąganie, to mnie zmęczenie takie złożyło, że znowu zasnęłam w pozycji „na podstawkę pod laptop”. Książkę, którą produkuję, skończy chyba za mnie jakiś ghost writer. Obama ma takiego, Wałęsa ma, Natasha Kampush też, to co, JA BĘDĘ GORSZA???
Idzie mi z tym pisaniem, jak… jak… No kurde, jak CheEvarze w totolotka!
Tyle, że do książki przysiadam i dopiero w trakcie okazuje się, że z weną mam tyle wspólnego, co ryba z suszarką do włosów. A w totka to po prostu nie gram.

I coś mi mówi, że to może być przyczyna tego, że te wszystkie MOJE kumulacje zgarnia ktoś inny.
No ale czyż nie jest z mojej strony szlachetne, takie okazanie łaski, zrzeknięcie się takiej forsy?? Znajcie gest mój.


W temacie piwnym, który jakoś przewinął się przez komentarze (jak nic wszystko zmierza do tej izobronikowej, pomazoviowej integracji!:D), proszę, foto:

Raj na ziemi jest w Krakowie © CheEvara



Takie cuda naprawdę leją w polskiej knajpie, trzeba tylko szurnąć do Krakowa, na Kazimierz, do knajpy pod przyjazną nazwą OMERTA. W Warszawie podobny klimacik jest w CDQ, gdzie czasem można fajnego reggae i ska na żywo posłuchać. A raczej do wymienionych nóżką pomerdać.

A w temacie reggae, to Habakuk nagrał naprawdę fajną płytkę. Klikam, że na rower super i że lllllubię to!



;)

Dane wyjazdu:
108.77 km 23.68 km teren
05:12 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:4.0
HR max:170 ( 88%)
HR avg:127 ( 66%)
Podjazdy:212 m
Kalorie: 1898 kcal

Lekutko ponad stówcynę

Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 28.03.2011 | Komentarze 33

Byłoby więcej. Ale.
WIEEEELKIE ALE.
Wszystko przez moją pieprzoną kolejkę na zrobienie ciasta na hiszpański. Ja i ciasto, HAHAHAHAHAHA. To tak jak ja i instynkt macierzyński. HAHAHAHAHAHA. Bardzo to rubaszne.
Ale qrva musiałam, dlatego z terenu zjechałam o 18, musiałam poczynić zakupy (ja i zakupy, HAHAHAHA) i sklecić tego zakalca. Na szczęście moje starania nie poszły na marne, czekoladowe ciasto wyszło, dzięki czemu nie musiałam drugi raz dymać do sklepu po drugą turę produktów w ramach planu B. Choć mój plan B wyglądał z grubsza tak: zamknąć się w piwnicy ze skrzynką Łomży, w której utopiłabym smutki wynikłe z rozterki nad moimi lewymi ręcyma w kwestiach kulinarnych.
A ciasto po prostu kupić.

Wczoraj uderzyłam na MPK, którym jestem oczarowana i po maratonie w Józefowie i po swojej wycieczce z lutego dookoła Michalina. Ale zanim tam dojechałam, napotkałam na trajektorii swojego lotu półmaraton warszawski, który musiałam przepuścić. Mogłam się wrócić do Gdańskiego Mostu, ale nie lubię się wracać, a poza tym czuję jakąś perwersyjną przyjemność z patrzenia na biegających. Stałam se na poboczu jakieś 10 minut, kiedy z tłumu wywołał mnie poznany na Mazovii w Józefowie ścigant, Jacek. Jakem usłyszała, że dobrze mnie widzieć (MNIE dobrze widzieć, HAHAHAHAHA), to postanowiłam chłopakowi trochę poprzeszkadzać i ostatnie jego 4 kilometry towarzyszyłam mu, jadąc obok i gadając. Jacek dziś twierdzi, że to dzięki mnie dał radę (HAHAHAHAHAHA), mnie wydaje się jednakowoż, że zagadywanie kogoś, kto właśnie stara się nie umrzeć ze zmęczenia jest znęcaniem się zwyczajnym.
No ale jak napisałam – WYDAJE MI SIĘ.
Za metą Jacek zniknął mi w tłumie, straciłam nadzieję na postawienie mu regeneracyjnego piwa, więc pojechałam tam, gdzie wybierałam się do momentu napotkania maratończyków.

W krzaczorach W MPK od cholery rozlewisk, jak o to:
Zima pozazdrościła niektórym świętym i przyszła sobie pochodzić po wodzie. © CheEvara


Jedno z nich w okolicach Jeziora Torfowego zlało się z tymże, co spieprzyło mi plany wycieczkowe, bo tamtędy chciałam odbić na Międzylesie. Ładny kawałek niebieskiego szlaku leżał sobie pod bagnem, w które zresztą wjechałam z impetem, upieprzając (po raz kolejny) buty i dostając tego bajora do skarpetek. Aż zabulgotałam, gdy ten syf wlał mi się do Sidików.

Ale dzięki całemu extrapakietowi podjazdów, zjazdu po schodach z korzeni gęba mi się śmiała i zamiast na bagnie w butach, koncentrowałam się na tym, żeby nie wypaść z singletracków i nie zaliczyć ołwera przez kierownik.

Wyraźnie strzyże rogami ten Centurion;) © CheEvara



Taki rarytasik samopomocy drzewskiej:
Drzewo drzewu bynajmniej nie wilkiem © CheEvara



To chyba wskazówka, że szlak jest dla pieszych;) © CheEvara



No to spływam - powiedziała zima. Do widzenia pani © CheEvara



No i tak na koniec, żebym pamietała, że jestem częścią wspaniałego gatunku ludzkiego, LANDSZAFT:
Kochanie, wyniosłem śmieci © CheEvara




Dżenereli o tym cieście na hiszpański przypomniałam sobie w momencie, gdy właśnie chciałam zaczynać pętelkę na Otwock. Palnęłam się w czoło i odwrót do Warszawy podjęłam jadąc na Józefów.

Zmarzłam nieco, ale łydki były odkryte i nawet słońce dało radę je opalić. Pod kolanami mam równiutkie linie oddzielające jasneą górę od ciemnego dołu.

Jeśli ta poranna i wieczorna Syberia się nie skończy, to naprawdę zamknę się z tą Łomżą, tyle że z innych powodów niż nieudane ciasto.
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
116.00 km 36.00 km teren
07:34 h 15.33 km/h:
Maks. pr.:46.36 km/h
Temperatura:12.0
HR max:158 ( 79%)
HR avg:133 ( 67%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 1919 kcal

Niedzielne kąpiele w bagnie

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 14

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Wylazłam ja z domu po siódmej i już o tej porze Pan Słońce dawał do pieca tak, że mogłam zdjąć nogawki i wystawić łydy do podgrzania. O SIÓDMEJ RANO!! Ciągle w to nie wierzę!

UWIELBIAM ODKRYTE ŁYDENCJE!!

Pogoniłam znów w stronę Łomianek, pościgać się z kumplem, w czym pomógł nam napotkany kolarz. Próbowaliśmy go WZIĄĆ, ale kuuuuurde, przewaga szosy nad emtebe jest bezlitosna. No serce nie sługa, szwagier nie rodzina, a piwo nie wódka. Ale waga jest waga.
Zrobiliśmy swoje i ja zgodnie z planem pojechałam w kampinoskie krzaki, a kumpel na dyżur domowy dziedzica osobistego wystawić na słońce. KTO MA LEPIEJ??

Do KPN wjechałam w Łomiankach ulicą Wiślaną, dalej Kampinoską, a potem, już w lesie przeprowadziłam jedną wielką spontaniczną dywersję i jedyne, co mnie prowadziło, to słońce. Olewałam kolory szlaków i jechałam tak, jak mi się zachciało. Ot, kaprys. No i najważniesze – tam, gdzie było pod górkę. Niestety Kampinos nie jest tak wymagający pod względem podjazdów (taaaak, wiem, że nie od parady jest tam OOŚ Karpaty), jak MPK, ale zdarzył się o taki, kóremu razem z Centurionem nie daliśmy rady. Nie zmieliłam przerzuty i zamiast wspięcia na wzniesienie była gleba na korzeniach.

Tradycyjnie już GPS w komórce odmówił posługi – dzieje się tak zawsze wtedy, gdy MILIARD osób właśnie przypomina sobie o moim istnieniu i dzwoni do mnie. Jadąc w krzaki, zawsze wyciszam komórę i nie słyszę dzwonienia, więc ten miliard ludzi należy jeszcze przemnożyć przez przynajmniej trzy kolejne próby dobicia się do mnie. Więc tracka KURRRRRNA znowu nie mam.

Podłoże w KPN rozmokłe, niektóre dróżki jeszcze pozalewane, ale największa masakra jest w drodze od Palmir do Truskawia. Ożesz, w CO JA SIĘ TAM WPAKOWAŁAM, to do teraz nie wiem, jak to się stawszy. Na kołach zebrałam tyle błota, że korona widelca już je zbierała, a hamulce doszły do siebie dopiero po wieczornym myciu roweru. A Sidiki... Najprościej byłoby poczekać, aż błoto zechcnie się na tych butach, a potem po prostu je zeskrobać. Bo czyszczenie ich mokrą szmatką po prostu rozmazywało breję.
Niestety alternatywnej trasy nie było, a może ja po prostu ciulowo znam KPN. Przez kilometr walczyłam jadąc LASEM. Całe gówno to dało. Niech za info o moim tempie wystarczy fakt, że dogonił mnie gość, tuptający z kijkami do nordica.

Wyjechałam z lasu na Radiową, wyglądając jak yeti z tymi ubłoconymi łydkami. Mijający mnie rowerzyści najpierw standardowo i jakby odruchowo machali, ale dopiero, gdy namierzyli moje upierniczone nogi, prezentowali w szczerym brechcie całą własną galerię zębową.

Przez Bemowo i Żoliborz wróciłam do domu oskrobać się z czarnoziemów i zrobić przesiadkę na Speca. Chciałam przeciągnąć Karolinę przez miacho jeszcze na Las Kabacki, ale coś jej wypadło i mogła tylko dobić do Świętokrzyskiego i tam przekazać mi... SAŁATKĘ od jej najlepszej Pani Mamy:D

Azaliż piękna to była niedziela!
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
103.21 km 7.00 km teren
05:18 h 19.47 km/h:
Maks. pr.:42.69 km/h
Temperatura:3.0
HR max:159 ( 80%)
HR avg:139 ( 70%)
Podjazdy: 74 m
Kalorie: 1982 kcal

No i udało się stówcynę sieknąć!

Sobota, 5 marca 2011 · dodano: 07.03.2011 | Komentarze 4

I to wcale niezamierzenie zupełnie. Nie miałam planu skatowania się przed maratonem, który nastąpić miał dnia następnego, ale do załatwienia parę rzeczy zostawiłam na sobotę (między innymi zapisanie się na ów maraton:D). Zanim jednak uderzyłam do biura zawodów Mazovii (już usytuowanego w Józefowie), pojechałam do chłopaków do AirBike'a na Ursynów, żeby TBSIDW (The Best Serviceman In Da World) zerknął Centurionowi pod pachi (Specyk wyścigowy JESZCZE do mnie nie dotarł i wyglądało na to, że ścigać się będę na Cencie), czy aby da radę sieknąć dystans mega z tymi swoimi zdartymi lagami widelca. Oczywiście nasłuchałam się, że wszystko robię na ostatnią chwilę (jak wyjeżdżałam do Hiszpanii, też dzień PRZED WYLOTEM robiliśmy szybki serwis:D), że nie podnoszę dupy z siodełka (urwałam szprychę w tylnym kole, zupełnie jak przed wyjazdem do Hiszpanii:D) i w ogóle jestem niszczycielem.
Wysłuchałam obowiązkowego ględzenia, dygnęłam nóżką, zarzekłam się, że co złego to nie ja, zakręciłam bioderkiem i już byłam w drodze na Józefów. Tam szybki zapisik na niedzielę, na Mrozy, oraz w ogóle na całe lato i znów depnięcie w spd-ki i przed siebie. Stosunkowo niezła pogoda (o je*anym wietrze w ryj nie napiszę, nie wspomnę, powstrzymam się!) cudnie zmieniła się w drobny, zimny deszczyk i obrałam kurs na Warszawę, niekoniecznie na dom. Ale przycisnął mnie głód, zaczęły doskwierać lekutko zmarznięte giczoły i zjechałam na CheEvarowo. Nawet ukontentowana stanem licznika, bo zupełnie nie planowałam na sobotę takiego dystansu.

P.S. Rozczuliła mnie ilość spalonych tego dnia kalorii (taki sam jest rok mojego rażdjenja:D)
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
110.40 km 18.00 km teren
04:41 h 23.57 km/h:
Maks. pr.:42.58 km/h
Temperatura:-6.0
HR max:171 ( 86%)
HR avg:135 ( 68%)
Podjazdy: 89 m
Kalorie: 2216 kcal

Niedzielna stówcyna

Niedziela, 13 lutego 2011 · dodano: 14.02.2011 | Komentarze 18

Piękny to był dzień. Walące po oczach słońce nieco mnie zmyliło, bo zabrałam jesienne rękawiczki, co odczułam już na Wale Miedzeszyńskim, gdzie już na szczęście wcale nie taki uciążliwy wiatr trochę powiał mi po RAJTACH. A gdy wjechałam w krzaczory, to trochę mnie zmroziło.

Wczorajszy trip biegł z Bródna przez Most Gdański, Wisłostradę, Trasę Siekierkowską, Most Siekierkowski, Wał Miedzeńszyński, ulicę Przewodową do MPK, stamtąd wjechałam sobie do Emowa, lasem wróciłam do Michalina i stamtąd ulicą Patriotów dobiłam znów do Wału Miedzeszyńskiego, nim do Trasy Siekierkowskiej, stamtąd Sikorskiego do Lasu Kabackiego i na Stegny na spinning. Tu MUSIAŁAM przyjechać, bo kurna stopy nogi miałam totalnie przemrożone, potrzebowałam rozgrzać końce CheEvary [wartości z pulso: czas: 1:04, HR max: 208 (hmmm, no nie sądzę...) HR avg: 147, kcal: 505].

Jestem ZAKOCHANA w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Podjazdów nie brakuje. A wczorajsze ośnieżenie pięknie zmuszało do technicznych zachowań.

Garść fotosów z wczera:
Pod poniedziałkowe Walę W Tynki:
Ulica Romantyczna © CheEvara



Trochę zdziwiłam się, gdy przejechałam na drugą stronę (najwidoczniej jasną) mocy, czyli torów przy Patriotów. BIAŁO!
W Warszawie zeri śniegu, a w Miedzeszynie zima! © CheEvara



Łaaaaaadne podjazdki mamy w Mazowieckim Parku Krajobrazowym
W Mazowieckim Parku Krajobrazowym © CheEvara



Spadło się tu panom pilotom:
Góra Lotnika w Michalinie © CheEvara



A tu opis tego spadnięcia panów pilotów:
Góra Lotnika w Michalinie opis © CheEvara



Komentarza nie dodam, bo już jest pod zdjęciem:D
Radocha jest wielka POMIMO jesiennych rękawiczek i ich skutku, czyli ODPADAJĄCYCH Z ZIMNA PALCÓW. Jestem naprawdę matołem.
Debil się cieszy:D © CheEvara


Llllubię to!
Kategoria piękna stówka


Dane wyjazdu:
124.12 km 16.29 km teren
06:55 h 17.95 km/h:
Maks. pr.:43.25 km/h
Temperatura:6.0
HR max:190 ( 95%)
HR avg:141 ( 71%)
Podjazdy:548 m
Kalorie: 2467 kcal

Pierwsza stówka w tem roku JEST!!;)

Niedziela, 6 lutego 2011 · dodano: 07.02.2011 | Komentarze 5

Gdzie mnie kurna wczoraj nie było!:) I Łomianki I Falenica i Kampinos, szaleństwoooo. Nie mogłam jednak zmarnować ani takiej pogody - w stolicy panowała piękna wiosna - ani tego, że Centurion jest po reanimacji, co oznacza, że teraz gra i tańczy. Acz... jestem zdania, że jednak jest kobietą. Tyle gratów dostał nowych, a jeszcze mu (JEJ!!) mało. W sobotę w DRODZE Z SERWISU walnęła mi przednia obręcz, dobrze, że w japę oponą nie dostałam. No i dobrze, że parę rowerów w domu jest, było skąd obręcz sobie pożyczyć.
Wieczorem podjechałam sobie jeszcze na spinning (czas: 1:09, HR avg: 137, HR max: 205, kcal: 486), a po spinie lekutko okrężną drogą do domu. Piękny to był dzień!
,,ZADOWOLNIONA" okrutnie jestem! :)

proszę, pęknięta obręcz:
pęknięta obręcz © CheEvara


Centurion podgląda łosie, prosiak:)
Centurion w Kampinosie podgląda łosie © CheEvara


[foty dorzucem jutro]
Kategoria piękna stówka