Info

Więcej o mnie.


Moje rowery
licznik odwiedzin blog
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Styczeń5 - 42
- 2013, Czerwiec5 - 9
- 2013, Maj10 - 24
- 2013, Kwiecień11 - 44
- 2013, Marzec10 - 43
- 2013, Luty4 - 14
- 2013, Styczeń4 - 33
- 2012, Grudzień3 - 8
- 2012, Listopad10 - 61
- 2012, Październik21 - 204
- 2012, Wrzesień26 - 157
- 2012, Sierpień23 - 128
- 2012, Lipiec25 - 174
- 2012, Czerwiec31 - 356
- 2012, Maj29 - 358
- 2012, Kwiecień30 - 378
- 2012, Marzec30 - 257
- 2012, Luty26 - 225
- 2012, Styczeń31 - 440
- 2011, Grudzień29 - 325
- 2011, Listopad30 - 303
- 2011, Październik30 - 314
- 2011, Wrzesień32 - 521
- 2011, Sierpień40 - 324
- 2011, Lipiec34 - 490
- 2011, Czerwiec33 - 815
- 2011, Maj31 - 636
- 2011, Kwiecień31 - 547
- 2011, Marzec36 - 543
- 2011, Luty38 - 426
- 2011, Styczeń37 - 194
Dane wyjazdu:
52.34 km
6.21 km teren
02:11 h
23.97 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 808 kcal
Nadgoniłam ze wpisami. Ciekawe, na jak długo:D
Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 14
Znowu nie posłuchałam Czarnego, który wieszczył opady deszczu i tym samym odradzał jazdę na fullu – czasem mam wrażenie, że on o tego mojego eFeSeRa bardziej się szczypie, niż o swój rower – ale i tak pojechałam Speckiem do pracy. Zaczynało się wypogadzać i jedyne, co psuło mi zabawę, to wypakowany plecak, przez który dość ciężko atakowało się wszystko, co na drodze wyrastało.Ale i tak miałam do roboty całkiem daleko.
Zaczynam na tym nie najlżejszym rowerze wyciągać imponujące prędkości. Udało mi się nawet dojść jednego pro-bikera w takiej samej jak ja koszulce, na światłach poczęstowaliśmy się uśmiechami i rozjechaliśmy się prawo/lewo.
Może się zatem okazać, że trenowanie na ciężkim fullu, na którym trochę trzeba z nogi podać, opłaci mi się i jak podam z tej samej nogi na odchudzonym przez mojego Bradera Fascika Rockhopperze, to przyjadę na metę razem z Rękawkiem.
Nawiasem mówiąc, raz już przyjechałam, tyle, że to były Chorzele, a ja zostałam wydymana na trasie i na mecie wydymana też, zostając sklasyfikowana na dystansie mega. Ale jak to brzmi: przyjechałam na metę ZARAZ za Rękawkiem!:D
Dopada mnie powoli stres przedmaratonowy. Jak nic w sobotę aparat gębowy odmówi mi posługi i z tych nerwów nie wydobędę z siebie słowa. Przed Legionowem też tak miałam, ale nie chciałam wyjść na nietowarzyską lochę, w końcu gościłam NUBF-a (Najlepszego Uznanego Brata Fascika), i gwiazdy Naftokoru. Strasznie dużo siły kosztowało mnie udawanie dobrego samopoczucia.
Co to będzie w tym Olsztynie, kurna?
Może będzie można kupić drzwi?
&feature=related
:D
Kategoria >50 km, fullik, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
124.57 km
19.88 km teren
05:37 h
22.18 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:167 ( 86%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 63 m
Kalorie: 2053 kcal
Jeeeeeeeeeeeest, mam kask, oł jeeeee;)
Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 14
Trochę, co prawda, inaczej wyobrażałam sobie w nim siebie, ale być może w każdym kasku mam nakazane wyglądać jak dekiel, trudno ZATEM, będę wyglądać jak dekiel z godnością.Takie Salmy i Penelopy to mają łatwo. Założą na głowę słoik na małosolne i też chciałoby się zapuścić im mrówkojada. Myślę sobie nawet, że byłabym w stanie przepłynąć cały nasz syfny Bałtyk po to, żeby sztachnąć się feromonem kolesia, który nałożył taki słój na głowę Salmy.
Ale jakby nie tylko o tym KCIAŁAM.
Niedzielny przejazd przez miasto NAWET NA FULLU uzmysłowił mi, jak bardzo nienawidzę ludzi, których misją na świecie jest niewątpliwe łażenie całą szerokością DeDeeRu/chodnika/trawnika/krawężnika/wszystkiego, co tylko pod bezmyślne nogi podleci.
Jak ja was nienawidzę, jebane druidy!
To była NA PEWNO moja ostatnia niedziela na rowerze spędzona w mieście. No chyba, że mam pragnienie resztę życia przeżyć w więźniu. Powybijałabym co do sztuki te bezmózgie krocionogi.
Ustawiłam się najpierw z dwoma kumplami, którym chciałam zaserwować konkretny dystans. To tak, żeby zastanowili się na drugi raz, czy warto w ogóle ze mną wychodzić na rower. Jazda wzdłuż Wisły PO OBU JEJ STRONACH była traumą i masakrą i naprawdę nikt, nawet Salma Hayek w kasku Propero Speca NIE NAMÓWI MNIE do ponownego przetoczenia się tamtędy w niedzielę. W sobotę też nie.
Nikt też nie namówi mnie do zatrzymania się na chwilę nad tąże Wisłą nawet na ułamek chwili. Jestem tak pogryziona przez te latające skurwysyny, że nie dam rady NAWET wygwiazdkować bluzgu, bo tak mnie wszystko swędzi. Oczywiście latające skurwysyny poszły na łatwiznę, żrąc mnie centralnie w obdarte w sobotę na asfalcie miejsca. Zwariuję.
Nie piszcie mi o Fenistilu, bo gdyby to drogie gówno serwowane w mikrotubce cokolwiek pomagało, to oblałabym nim nóż do filetowania ośmiornic i to bym sobie zaaplikowała do oka. NIE POMAGA.
Chłopaków odstawiłam na Wolę, bo nagle okazało się, że o 18-tej muszą być w domu, bo cośtam, cośtam i pozwoliłam przejąć się Czarnemu, z którym z Żoliborza przetoczyliśmy się szumiąc gumami w fullach na Służew, gdzie czekał na mnie kask Propero. W którym – jak już nadmieniłam we wstępie – wyglądam ja dekiel. I – żeby była jasność – to nie z kaskiem jest coś nie halo, tylko z moim łbem, facjatą, kwestią niesprawiedliwości i nierównej dystrybucji dóbr (jak tak zwana uroda) na świecie oraz całą resztą.
Odstawiłam i Czarnego do domu (teraz do mnie dotarło, że ja mam potrzebnę odprowadzenia wszystkich do domów) i mocno okrężną drogą (no bo żeby wracać na Bródno przez Stegny, Bielany, Bemowo i Centrum to i słowo „okrężna” niezbyt oddaje sytuację) zakończyłam dzień turlania się, zaliczając pierwszą stówę w tym roku na eFeSeRze.
Ale ludzi jak nienawidziłam, tak mi się to utrzymało.
Kategoria fullik, piękna stówka
Dane wyjazdu:
96.69 km
85.21 km teren
04:06 h
23.58 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:152 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1932 kcal
Przeciąganko po Kampinosie
Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 10
O kurna, trochę z tej wycieczki zrobiła się wyrypa. Czworo świrów ustawiło się, aby przejechać stówkę w terenie. Byłam ja, czyli Evara Che, był Niewe, dołączył Radek i Adam na tłenti najnerze Treka i do tego FULLU. Dzięki temu ostatniemu złamałam swoje umysłowe stereotypy na temat jazdy na dwudziestkach dziewiątkach. Byłam przekonana, że taki rower to jest zwykła niezwrotna krowa, którą ciężko rozpędzić i jakieś osiem razy trudniej nią skręcać.Jaką ŻEŚ się durną urodziła, taką zemrzesz, Evaro.
Nic bowiem bardziej mylnego. Wszystko w tym bicyklu jest tak skalibrowane, żeby po pierwsze odczuwać komfort, bo drugie, żeby było wygodnie, a po trzecie, żeby zajebiście się jechało. Wypas.
Kierownikiem naszej wycieczki okrzyknął się samozwańczo Niewe, który posiadał mapę Kampinosu – ja NADAL uważam, że nie sztuka przemierzać Kampinos z mapą tegoż. Wyzwaniem i siekierką byłoby przejechać KaPeeN z mapą na przykład Zimbabwe – oraz jakąś tam wiedzę w terenie. Po piątkowej ustawce na nadwiślańskiej ścieżce imienia Obcego17 z lekka tej wiedzy nie dowierzałam. Ale wszystko wypadło wzorowo.
Niewe robił też za fotografa i całkiem całkiem podołał tej misji:

Nie wiem, kto, ale ktoś przepięknie opisał sens życia Che:D© CheEvara

Fotograf zawsze ma przesrane, bo nie ma go w kadrze:)© CheEvara
No dobra, wszystko BYŁOBY wzorowo, gdyby nie chore tempo, w jakim tę wycieczkę zrobiliśmy. Bo już po planowaniu okazało się, że Adam musi kole 15:30 wrócić na rodziny łono. I dzięki temu moje wyobrażenie tego dnia rymsnęło o bruk z kocimi łbami jak ten fortepian Szopena. Znaczy się rymsnęło jak fortepian, a nie rymsnęło jak kocimi łbami.
Bo ja sobie to wymarzyłam tak, że zaczynamy od powitalnego piwa (wypełniono), dosiadamy rowerów (wypełniono), katujemy trochę terenu, robimy przerwę na leniwe wypicie bro na trawce, znowu katujemy teren, znowu sielanka, jeszcze raz teren, kolejna idylla, teren i czynność powtórzyć tak jeszcze z pięć razy i jesteśmy nawaleni jak worek gwoździ. A wyszło tak, że przystanki zrobiliśmy dwa i zapierniczaliśmy po tym lesie jak w zadach zasoleni. Jakby niezbyt byłam przygotowana na takie zderzenie z rzeczywistością.
Takie mylące foto niezwiązane ani z poprzednim akapitem, ani z następnym:D

Chyba, że ustawi się statyw z dwóch rowerów, to i fotograf się załapie© CheEvara
I pewnie dlatego całkiem spektakularnie odcięło mi prąd w trakcie tej wyrypy. Poczułam się jak takie miasto nocą, już dobrze po północy, któremu wyłącza się światła. I gasną najpierw oświetlenia mostów (moje ręce – nie miałam siły trzymać kierę), potem latarnie przy co mniej obleganych arteriach (syndrom waty w nogach), w końcu zostają tylko czerwone światełka na iglicach (alarm energetyczny w zakończeniach nerwowych i dość czytelny sygnał ze strony organizmu, który pokrótce można opisać jako „wal się na ryj, lebiodo, bez paliwa nie jadę. Daj mi jakieś raketfjułel”. Wypaliłam dosłownie wszystko. Banan odrobinę mnie uratował, ale kręciłam już potem bez komfortu. A Radek popier*tyndalał bez litości, koks jeden.
Jednak nie to było najgorsze.
Najstraszniejsze i najbardziej przerażające są te hordy monstrualnej wielkości komarów, których jest – jak nas poinformował Niewe – w samym Kampinosie 112 GA-TUN-KÓW. Jezuśku na niebiesiech, jaki te suki robiły nalot! Jeżeli nie jechało się szybciej niż 15 km/h, natychmiast dopadała nas inwazja tych latających, bzyczących sans-ofde-biczes. I teraz se zwizualizujcie pokonywanie w takim towarzystwie podjazdów. Jak ja marzyłam wtedy o miotaczu ognia! DRAMAT I MASAKRACJA ORAZ tradżedy!
Summa summarum tak:
1) trasa zajebcza, ciekawa, pełna świetnych krętych singli, zjazdów, podjazdów
2) stanowczo za mało piwa
3) zaliczyłam trzy piękne wywroty: jedną ścinającą drzewo, drugą CHOLERNIE niebezpieczną na asfalcie, po której jestem tylko poobcierana, żadnych zdarć, mięska na wierzchu, tylko siniaki - krótko mówiąc CUD! - a i tak bardziej interesowało mnie, co z fullem, czy nie przyrysowałam, nie powyginałam, itepe; oraz trzecią w piachu, w którym jak ostatni kretyn zamiast zredukować przerzutę, to sobie dołożyłam. I zaryłam, nabierając do plecaka na oko półtorej tony piasku.
4) stanowczo za mało piwa
5) po tej turlance na fullu nie wyobrażam sobie przyjechać do Kampinosu na sztywniaku
6) zdecydowanie za mało piwa
7) no dobra, niech stracę – Niewe jest zajebisty, Radek jest fajny nie mniej, Adam fajny jest też. Takoż i jego tłentinajner.
Z telefonowego giepeesa wyszło mi, że uczyniliśmy 96 kilometrów. Ile w tym było asfaltu, bo trochę było, nie umiem wyklikać. Może u Niewe będzie info.
Lubcie to.
:D
Bo ja najbardziej lubię o to:

Kasztelańskie robi za ładowarkę© CheEvara
Trzeba by to przeciąganko powtórzyć. Z miotaczem ognia koniecznie.
Dane wyjazdu:
77.85 km
18.56 km teren
03:36 h
21.62 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1503 kcal
No można i trzy dychy
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 19
Się okazało, że na tych moich balonach we w fullu można pocisnąć WIENCY niż te nieszczęsne i żałosne 27 km/h.Lubcie to:D
Rano oczywiście dość niespiesznie pokonałam dystans do-roboczy, tym bardziej, że upał, który uwielbiam, całkiem uczciwie zraszał czoło me potem, znaczy się uruchamiał te nadbrwiowe hydranty. Ugrzałam się i jeszcze podjechałam na podpracową siłownię rano, ale tylko po to, żeby się wykąpać po tych trzydziestu kaemach. Jak siedzieć w takim syfie przez cały dzień?
Żeby tak w robocie nie mieć chędożonego natrysku, fakjen szjet. Nie wiem, jak inni to rozwiązują, ale ja już pogodziłam się z tym, że w owym fitness klubie patrzą na mnie, jak na kogoś, kto w domu chce przyoszczędzić z wodą.
A to swoją drogą :D:D:D
Tak czy siak, lubię jak leje się taki żar z nieba.
A po robocie umówiliśmy się z Gorem i Niewe, że robimy na złość obcemu17 i korzystamy z „jego” ścieżki.
Litościwie pominę to, jak chłopaki sobie ze znalezieniem tejże ścieżki poradzili, ale złośliwie dodam, że teraz mnie już nie dziwi, dlaczego zawsze się tak obśmieją na tych swoich orientacyjnych maratonach.
No ja w piątek miałam z nich pompę:D
Niech z mojej strony Wam wszystkim radości dostarczy fakt, że umówiliśmy się pod Mostem Gdańskim, po czym musiałam spod tego mostu dymać pod Świętokrzyski, bo oni pojechali górą i zlokalizowali się właśnie tam. Ludu, mój ludu!:D

A nad Wisłą lans był taki;)© CheEvara

Niewe triumfuje i już wie, że zrobi na złość Obcemu:D© CheEvara
Pojechaliśmy jeszcze w stronę Łazienkowskiego, gdzie całkiem po polsku ścieżka urywa się w dupie, Niewe uczynił brzydki gest, którego dokumentacja fotograficzna zapewne jest już u niego na blogasku i tą samą ścieżką pojechaliśmy pod rurę, choć w planach tego nie mieliśmy, raczej zamierzaliśmy nabyć piwo w sklepie i wychłeptać je w plenerze, ale na Pradze obrażono nas w jakimś GIE-ESIE wyłączoną lodówką z piwem (skurrrr*wysyny!). No to pojechalim, gdzie nasze przeznaczenie czekało. A wyrażało się one w procentokaloriach, czyli w izobroniku.
A potem był powrót, rozjechaliśmy się z Gorem na Bemowie i bez bliskich spotkań drugiego stopnia z szynszylami i rosomakami, które nawijają się po to, aby – wg puchatego – brać je do ręki pobiłam swój rekord prędkości na fullu. Naprawdę nie sądziłam, że wyciągnę na tych grubasach 3 dyszki. A Niewe mówi, że popylaliśmy nawet i 32 kaemy na ha.
<big></big>
Kategoria >50 km, fullik, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
82.59 km
19.52 km teren
03:44 h
22.12 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1540 kcal
Z pewną dozą nieśmiałości na fulla wsiadam
Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 9
Ponieważ ciągle nie mam nowego sztywniaka, który mógłby godnie zastąpić Rzymianina, który kąpie się w Brunoxie, którego zapach bardzo lubię (lubię powtórzenia z KTÓRY), pojechałam ja z żadnym ociąganiem do pracy na Szpecu Fullu.Żadne ociąganie objawiło się tem, że na ryju uśmiech jęłam posiadać debilny już od salonu, w którym godnie full sparkowany jest, żeby nie rzec SPARCZONY.
O jak mi się droga DO pracy dłużyła!
Uhuhuhu!
No i o!
A po pracy zapoznałam się z niejakim Krzysztofem, który mnie gonił, także na fullu, na Scociku. Cisnęliśmy kawałek od Kępy Potockiej, najpierw on schowany za mną i jadący w promocji powietrznej, potem ja wskoczyłam na tyły, znowu na front i przy Sanguszki sprawiedliwość wymierzyły czerwone światła. No to się zintegrowaliśmy. Zaczął Krzysiek wyrażeniem szacunu.A zintegrowaliśmy się jezdnie, razem już jadąc dalszą trasę, bo od integracji browarnej to ja mam piątek. I weekend cały. Łącznie z poniedziałkiem, bo zazwyczaj tak mi się rozlewa szeroko to pragnienie.
Ale pogadalim, próbowałam namówić go na zbajkstatsienie się, obaczym, co wyjdzie z tego.
Ujechana dwukrotnym zrobieniem najfajniejszej trasy rowerowej w Wawie zawinęłam na dom.
Gdzie normalnie pachnie, nie wiem, dziecięliną, dzięcieliną, gr(d)yką jak śnieg białą, a u mnie po roznosi się rozkoszny aromat Brunoxa.
Kategoria >50 km, fullik, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
86.43 km
12.56 km teren
03:14 h
26.73 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 (100%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1265 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
No i zepsułam Centuriona
Środa, 18 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21
Qrwa mać, Hure, Nutte, Querva madre!Suport umarł, co raczył objawić mię to radosnym SZCZELANIEM Z ŁOŻYSK, a wyładowana empetrucha pomogła mu we wkrwieniu mnie, bo normalnie, z Rejdżami w ucholcach, zlałabym to sikiem modrym (czyli po spożyciu PAŁEREJDA BLU).
A tak to słychałam tego pstrykania.
Wieczorem ścignęłam Karolinę po NAJZAJEBISTSZEJ ścieżke we w Łorsoł, po której mogę jeździć dzięki łasce i uprzejmości obcego17. Zaczyna robić się na niej tłoczno. I najbardziej wpienia mnie, że korzystają z niej lamy na holenderkach, jadące dokładnie półtora kilometra na godzinę i – jak przystało na lamy, dokładnie te z rodziny nie grzeszących kumacją – jadą absolutnie całą szerokością tejże kurde traski, fakin szmakin MAĆ!
Odprowadziłam Karolajnę do centrum i głodna (ja qrna jestem WIECZNIE GŁODNA!!), ale mimo to okrężną drogą pojechałam do domu. Gdzie wykręciłam skur-suport-wensona i utopiłam w Brunonie (uwielbiam jego zapach:D), w nadziei, że to nie zjechane łożyska, a po prostu syf, piasek, kawałki pizzy, żarcia dla chomików i wyliniałych pająków. Się zobaczy. Czeka mnie parę dni katorgi na fullu. Tfu! LANSU!! Lubię tooooo:D
Trudno. JAKOŚ TO PRZEŻYJĘ:D
Nie znam się na żywotności suportów, ale miał prawo odmówić posługi po zrobieniu ponad ośmiu tysia kilometrów?
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
61.49 km
0.00 km teren
02:38 h
23.35 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:172 ( 89%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 35 m
Kalorie: 873 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Serwus. Trzy wozy buraków żem przerzucił.
Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 1
Obiecałam exocetowi piosenkę o Specjalu wypitym nad morzem, niekoniecznie machając nóżką na molo. I zarzucam.Mam fazę na muzykę hiszpańską, a to niechybnie oznacza, że MUSZĘ w tym roku dokończyć moją wyprawę espaniolską z 2009 roku. Poza tym rano obudziło mnie brzęczenie muchy, co też na pewno oznacza MUS powrotu do Iberlandu. Nie wspomnę już o tym, że oznacza to także, że muszę kupić sobie jeszcze jeden rower.
Już widzę bogacza na wielbłądzie w moim królestwie niebieskim.
Chociaż korci mnie też Gruzja.
Ale jak posłucham tego:
&feature=related
to jednak raczej HISZPANIA.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
60.50 km
0.00 km teren
02:41 h
22.55 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:10.0
HR max:178 ( 92%)
HR avg:143 ( 74%)
Podjazdy: 33 m
Kalorie: 1109 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Ja chcę na wakacje!!!!
Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 8
Gdy jechałam w niedzielę maraton, dostałam se sesesmana: „ZJUTUBUJ sobie La Pegatinę!”Dojechałam w poniedział rano do roboty i zamiast najpierw odpalić bajkstatsa, żeby ogarnąć panujący na nim zapierdol, odpaliłam jutjuba.
I od rana słucham, ryj mi się szczerzy, bujam się, tupię nóżką, wierzgam na boki i do środka kolankami, łepetyna lata mi jak samochodowe pieski stawiane przy tylnej szybie. I se wspominam najzajebczejsze wakacje we w mojem życiu, kiedyśmy z Centurionem przemierzyli niecałe trzy tysie hiszpańskich kaemów.
Bo La Pegatina śpiewa se po hiszpańsku.
I ja se właśnie wszystko przypomniałam.
Barcelońskich ulicznych grajków, imprezowych Brazylijczyków poznanych w gorrrącej Tarragonie, picie do rana wina z Baskiem, który zamieszkał w Almerii, wielka patelnia paelli wyżarta w podwalencjańskim El Saler z najpiękniejszym facetem na świecie, setki poznanych prześwietnych ludzi i wszystko to właśnie w rytmie TAKIEJ muzyki.
Idę walnąć łbem o jakiś zbrojony beton.
Tym bardziej, że jest i piosenka o Monte!
FOK.
Kategoria >50 km, trening, zwykły trip do lub z pracy
Dane wyjazdu:
72.34 km
68.88 km teren
03:18 h
21.92 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:6.0
HR max:182 ( 94%)
HR avg:164 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1852 kcal
Kurna, wreszcie, nooooo!!!! [Mazovia w Legionowie]
Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 57
Zacznę o tak:
A po co tytuł takiemu zdjęciu? A nawet zdjęciowi?:)© CheEvara
Jużech myślała, że nigdy nie zlezę z tej trójki, a tu proszę, wystarczyło, że najlepsze laski na Mazovię nie dotarły i Che przyjechała na pierwe mNiejsce. Ubłocona, jakbym cały dzień spędziła na mecie INNEGO RODZAJU i wpadła po tym spędzaniu do rowu.
Chociaż lasce z drugiego wsadziłam tylko parę sekund i doprawdy nie miałam pojęcia, że tnie za mną. A musiała ładnie nadgonić.
Za to mojej KOLEŻANCE z Sierpca, tej od omamów i hamletowskiego dylematu TO RIDE mostkiem OR TO RIDE brodem, włożyłam 5 minut. Tak, przyznaję, SKRÓCIŁAM TRASĘ, tym razem ścinając trzy zakręty. Proponuję odebrać mi to PIERWSZE miejsce:D
O, ludzie, ludzie.
Ale pogoda była chamska, co? Taka zupełnie nieuntegracyjna.
Wjechało się na metę w stanie o takim o:

Pogoda może nie dla bogaczy, ale dla winnerów jak najbardziej;)© CheEvara

W skrzywionym kasku, ale z ryłem roześmianym© CheEvara
No.
Wszystkim, którym się już z domu chwaliłam (bo co będę ściemniała, że się NIE chwaliłam), ględziłam „ale wiesz, Kaśki Ebert nie było, Zychówny tyż nie, to i dojechałam pierwsza”. A owi wszyscy na to:
WEŹ, BO CIĘ JEBNĘ, CO?
W sumie racja. Każdy swój sukces zaraz zniszczę, jak gołębia sraka nową kapotę z karakuł.
Aby nie dać satysfakcji niejakiemu panu ZETINHO, przyznam tu, publicznie, z ręcyma na sercu i godnością na kłykciu, że mnie wyprzedził. A cieszył się przy tym, że ja nie wiedziałam, czy mu palnąć, czy go sieknąć.:)
Szcygan mi uciekł, choć startowaliśmy z tego samego sektora. Nie dogoniłam tym razem Goro, a pierwsze miejsce zawdzięczam GŁÓWNIE mojemu dyrektorowi sportowemu, który po dwóch tygodniach gipsu na nadgarstku pojechał dziś giga (a przed startem mówił, że raczej jedzie fit, zazwyczaj jeździ zaś mega) i tylko mnie opierdalał:
JEDŹ! NIE GADAJ, TYLKO JEDŹ!
I tak 14 razy. Bo tyle razy korciło mnie, żeby zagaić do kogoś, uciąć sobie pogawędkie podczas wyprzedzania.
Ale nie, ten jechał i tylko pluł mi na koło:
JEDŹ, A NIE GADASZ!
No to jechałam taka uciśniona, strącona w przepaść, nieszczęśliwa. Wilk i Niemiec i jeszcze nawet TALIB!! W jednej osobie.
Poza miejscem na pudle wiele się nie zmieniło. Na podium wskoczyłam już lekko nieważka, bo przecież trzeba było przyjąć do organizmu izobronik. Sztuk ile, nie pamiętam. Niewe płacił, więc pewnie mi zliczy (podaj numer konta, Człowieniu, oddam z odsetkami i należną Tobie lichwą;)). Oprócz tego, że byłam już trzaśnięta, byłam też równie brudna. Kto by się tam kurna mył, jak można w tym czasie pić piwo. I to nie za swoje (Niewe, licz, kurna, licz dobrze!) :D

A na mecie postaliśmy przy Żubrze© CheEvara
I taką zważoną, brudną zawieziono po wszystkim do domu.
Ale aż dziwne, że ekipa, z którą przybył Fascik zechciała mnie zabrać do samochodu. Taką upierniczoną. O rowerze oblepionym błotem, który pojechał z Fascikiem do Gdyni na odchudzanie, nie wspomnę.
A tak WOGLE to Fascik i trzech kolarzy z Naftokoru u mnie nocowali z soboty na niedzielę!!! Co robiliśmy – nie powiem, ale DLACZEGO NIE CHLALIŚMY PIWA to nie rosumię ja do tej pory;)))
Gdyby ktoś pytał, czy na CZYDZIESTU CZECH (do których tych Czech mam za darmo) metrach kwadratowych CheEvarowa da się zmieścić moich pięć rowerów i cztery przyjezdne oraz czterech facetów położyć do spania, to oświadczam, że można.

Tak powinien wyglądać mój dom CODZIENNIE© CheEvara
Moje dwa Szpece zostały w salono-sypialni, czyli jedynym posiadanym przeze mua pokoju:D
Fascik przekupił mnie Monte, a jak wiadomo dla Monte to ja zrobię wszystko;). I udało się chłopaków ugościć. Mam nadzieję, że godnie. Mówią, że się wyspali, ja im wierzę, choć przychodzi mi to z trudem.
I cholernie żałuję, że Fascik nie mieszka w stolicy, bo widziałam go na oczy drugi raz w życiu, a jestem pewna, że znam go około 312 lat (i to do kwadratu) i że jest moim wirtualnym bratem bliźniakiem. Rly. Rzadko mi się zdarza, żebym z kimś weszła w tak automatyczną komitywę.
A obśmialiśmy się w sobotę!
Superancko było.
Co ja więcej mogę… Trasa super, uważam, a jedyne, na co bym popsioczyła, to na piaszczyste podjazdy, nie do zmielenia dzięki tym, którzy nie… zmielili i tuż przed mojem kołem schodzili lub też spadali z rowerów. Ale grunt, że w ogóle były górki, bo w Sierpcu to jakaś MASAKRACJA była.
Że też ja nigdy – mieszkając tak blisko Legionowa – tam się nie zapuszczałam.
Obcy17 przybył, ale Monte nie miał, szczelam historycznego focha.
Tu jeszcze przed startem pozujemy Pijącemu_mleko:

No ładna ekipa, podoba mi się, ja w roli rodzynka (a raczej rodzynki;))© CheEvara
Goro NIE PIŁ PIWA i uważam, że to jest dopiero granda.
NA PEWNO MIAŁ BROWAR W BUKŁAKU. I opił się do oporu. Innego wytłumaczenia nie widzę.
Strasznie to dziwne, TAKI GORO BEZ PIWA.
Wielkie congraty dla emoniki, też było grane pudełko!!
Wypiłyśmy tym razem po niewiele – w porównaniu z tym, co wchłonęłyśmy w Wejherowie;). Czuję braterstwo dusz. Nie tylko ze względów chmielowych.

Nie wiem, dlaczego tu mam taką minę...© CheEvara
Co jeszcze…
Makaron zobaczyłam i standardowo go nie tknęłam.
Zresztą, po co jeść, jak można pić? I to pić PIWO??
Strasznie chaotyczny ten wpis mi wyszedł, ale taka jestem, trochę szalona, trochę zwariowana.
:D:D:D
P.S. Dzięki Niewe za fotki, ale next time WYTRZYJ OBIEKTYW:D
Pijący_mleko - DZIĘKI TEŻ!;)
apdejt:

Wystarczyło w niedzielę zamieścić foto na FB...© CheEvara

żeby rano zostać w pracy powitaną O TAK:© CheEvara
A to już jest co najmniej krejzolskie;)

I tak:D© CheEvara
Kategoria >50 km, Mazovia MTB Marathon, zawody
Dane wyjazdu:
41.30 km
0.00 km teren
02:06 h
19.67 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 912 kcal
Rower:Centurion Backfire 100
Doliczam se kolejny dzień wolny, lajlajlaj:D
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 3
Za sobotę, w którą musiałam spełnić obowiązek zawodowy. Trwał co prawda piętnaście minut, czyli kwadrans, czyli jedną czwartą godziny, czyli tajming potrzebny na wyżłopanie dwóch piw lub też wychłeptanie kawy latte z półlitrowego kubasa. Ale czy to ważne, ile trwał? Mogłam wtedy jechać sobie szlaczkiem, albo podjechać nad Wisłę, by tam na śmierdzącym jej brzegu rozłożyć se kocyk i doopalić to, co na co dzień skrywam pod rękawem koszulki kolarskiej bądź nogawką spodenek, też kolarskich:DA musiałam zrobić dżob.
A potem przybyłam do domu. Gdyż należało WZGLĘDNIE ogarnąć bordello bum bum, aby zmieścili się w nim: SZANOWNY mój Brat Fascik, jego świta z Naftokoru i ich przepięknej maści bicykle. Obrzydliwie lekkie, dodam.
Uczyniłam też zakupsony, zupełnie obco czując się sama ze sobą, gdy obojętnie mijałam lodówki z piwem.
Zdążyłam nawet pojechać do Decathlonu po koks, czyli po żele.
Udało mi się też nawet zrobić kolację. Fascik i jego świta orzekli, że smaczną.
Posiedzielim, pogadaliśmy, OBŚMIALIŚMY SIĘ i należało pójść w kimę. Łatwe to nie było, gdyż wszyscy odczuwali towarzyski niedosyt i czuli się nienagadani.
A wszyscy oni mają tak NIEPRZYZWOICIE lekkie rowery, że, choć NIE OKAZAŁAM tego, to rękaw zmoczyłam łzą rzewną:D
Chcieli mnie zniszczyć psychicznie. Chyba.
[ALE TO SIĘ ZMIENI(A). Ten rower, ta waga, BĘDZIE MOC!;)]
No i spłakałam się:
&feature=related
choć akurat tutaj to ze śmiechu:D.
Kategoria pierd motyla, czyli mniej niż 50, trening