Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi CheEvara z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 42260.55 kilometrów w tym 7064.97 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
licznik odwiedzin blog

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy CheEvara.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:26501.69 km (w terenie 4247.79 km; 16.03%)
Czas w ruchu:1265:01
Średnia prędkość:20.95 km/h
Maksymalna prędkość:1297.00 km/h
Suma podjazdów:62118 m
Maks. tętno maksymalne:196 (166 %)
Maks. tętno średnie:171 (127 %)
Suma kalorii:612046 kcal
Liczba aktywności:382
Średnio na aktywność:69.38 km i 3h 18m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
84.53 km 82.21 km teren
03:43 h 22.74 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:180 ( 93%)
HR avg:160 ( 83%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2033 kcal

Mazovia MTB we w Olsztynie, czyli wreszcie góra-dół-góra! I dół

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 42

Drugiego miejsca jeszcze w tym sezonie nie zdobyłam. No to zdanie po wczoraj jest już leTko nieaktualnie, bo Niewiarowsko Olgo zadbała o to, bym na pierwsze wlazła se tylko dla samego WLAJŚCIA. I na potrzeby sesji foto. Jak o tu, o:

Jest Spec, jestem ja i to na nielegalu na jedynce;) © CheEvara



Bo uciekła mi już na początku na cztery minuty, a – znajcie wszyscy mą dobroć – mogła na więcej, gdybym gadała i pielęgnując swoje towarzyskie życie, plotkowała z kimkolwiek jadąc to moje giga. A nie gadałam. Może jedynie kawałek z jakimś chłopakiem z MTB Ełk Prostki, który – jak zeznał – niechcący, co i rusz zajeżdżał mi drogę, gdym chciała go objechać. Chwilę, a właściwie do rozjazdu dystansów utrzymałam się mu na kole, a potem przyszedł czas na walkę wyłącznie ze sobą.

No i na walkę z wiedzą od mojego dyra sportowego, którego w końcówce mega dogoniłam, a który sprzedał mi info, że do Niewiarowsko Olgo mam cztery minuty straty.

Chcecie, abym zaczęła od brzegu?

Nie chcecie? To zacznę.

Dawno, dawno temu, kiedy słońce nie musia… Krwa, znowu publika mi się pomyliła.

Łan mor tajm.

Sto lat temu, w dniu równonocy, człowiek postanowił udowodnić, że czarne jest białe, po czym zginął na pierwszym przejściu dla pieszych…

Krwa. Znowu nie ta taśma.

Dobra. Koniec tych podśmiechujków.

Bo na przykład w ogóle śmieszne nie jest, jak mnie psychika masakruje przed każdym startem. A raczej psychosomatyka. Nie rzygam, nie mam sraczki, ale mięśnie mam tak zbite, szczenę tak zaciśniętą, że jestem jednym wielkim pokurczem.

Ale. „Widzisz? Niby taki pokurcz, a jakie ma pierdolnięcie?”
No.

Tera tak. Uprasza się o wyjście stąd tych, którzy nie lubią słodkopierdzącego karampukostwa. Generalnie radzę pospierdalać gdzie indziej. Bo chciałam oświadczyć, że Fascik, biedny, zagilony, osłabiony DYMAŁ PRZEZ CAŁY KRAJ PO TO, ŻEBY PRZYWIEŹĆ MI MÓJ ROWER. Nad którym sam, własnymi ręcyma, pracował od Legionowa. Dymał po to, żeby nie startować, bo chory. Przyjechał do tego Olsztyna tylko po to, żeby wynudzić się przez te cztery godziny, czekając na mnie. I na mój rower. Który zawinął po moim zajechaniu na metę, again na nowo do Trójcity. Bo akcja odchudzacja nieskończoną jest.
Co chłopak poświęcił, żeby przyjechać, wiem ja i on.
I ja poproszę o spotykanie CHOĆ RAZ W TYGODNIU TAKICH LUDZI.
Tylko jak to zrobić bez nieetycznego klonowania?
Fok.

Fascik, jestem fanką Twoją wielką i będę nieść przez świat Twój kaganek zajebistości. Lub też kaganek Twojej zajebistości. Albo i jedno i drugie.

Coś wymyślę.
Może jak jest opcja rozdzielania bliźniąt syjamskich, jest opcja ich zszywania? To poproszę takiego zszywania trzy litry. Nas będą szyć, a my te trzy litry radośnie spożyjemy, dawszy temu radę.

Kurna mać.

Na lekutko odchudzonym Specu – dostałam na ten maraton koła Michała i OK, muszę mu przyznać, że jestem głupia cipą, bo już same koła dały w pytę różnicy na wadze, a mogłyby więcej, gdybym, ZAKUTA PAŁA, nie uparła się na system dętkowy – cisnęło mi się bajeczkowo. Jak ja popierniczałam na zjazdach, to tylko liście mi przy ryju na singlach świszczały!
A jak uciekałam na podjazdach! Fok fok.

Się uciekało na podjazdach, a potem jeszcze się spieprzało na zjazdach;) © CheEvara



Tak, gotowam przeprosić każdego, kto zażąda tego, a za to, że z manii odchudzania roweru nabijałam się obrzydliwie zawsze.

Traska suuuuuuper. Pięknie udowodniła, że na maratonach z konkretną różnicą przewyższeń lecę jak pocisk. Ze wszystkich moich startów, to właśnie z wczorajszego, olsztyńskiego mam najlepszą średnią. Nie rozumiem, dlaczego w Cyklopedii wpisano dystans 90 kilo, skoro ten podany przed startem (a mocno mnie podkierwiający, bo dzień wcześniej fiknęłam radosnego podwójnego tulupa, jak zobaczyłam, że wreszcie pojadę uczciwe giga, liczące 97 km) czyli 84 km zgadzał się z tym, co mi wyliczył licznik pokładowy. I nawet średnia jest z niego wyjęta. Z 90-ciu kaemów wyszłaby mi średnia o dwa km wyższa. Po co te fikołki? Nie wiem.

Co tam jeszcze.

Wyjebkę zaliczyłam raz, na korzennym podjeździe, ktoś za mną KĄŚLIWIE DOŚĆ krzyknął, żebym opisała to na blogu i w dodatku dodała, że wywaliłam się przez kogoś.

MÓWISZ I MASZ. Jak obiecałam. NAPISAŁAM.

Choć niestety nie wiem, komu obiecałam. Zaktywizuj się, postaw piwo. Polubię to na fejsbuku.

Tyle, że to naprawdę było przez kogoś. Ale ja to wiem, a koledze domagającemu się notki o tym na blogu satysfakcji dawać nie będę. Dopóki nie postawi bro, to nie ma takiej opcji:P.

Swoją drogą, piękne jest, ile ludzi mi wrzeszczało: ,,nie jestem na BSie, ale czytam Twojego bloga!”.
Taaaaaa, a potem to nie mnie, a Masłowską drukują, ta zgarnia paszporty a to Ugandy, a to Polsatu, a to Polityki. A ja co? PySyTyRo.
Ale generalnie dobrze. Jakby mi się zaczęły wywiady w zakładach pracy, nie miałabym czasu napierniczać na tym rowerze.

No i ło.

Czy jest mi smutno, że gdy przed startem stałam z Elcią i Fascikiem, Niewiarowsko Olgo zlała nasz trójkącik, ale wystarczyło, że oddaliłam się celem ustawienia się w lepszym miejscu szektora (szektor, to jak reszort:
), od razu do nich podtuptała?
Nie. Dam radę żyć z tym.

Czy lubię grać wioskowego głupka, który cieszy się z sukcesów innych, nawet jeśli ci inni mają kij bejsbolowy w dupie?
Omatkostrasznie!

Czy lubię z emfazą gratulować i głośno podziwiać takich ludzi, którym wydaje się, że są o jakieś siedemnaście trysetliardów lepsi ode mnie (niestety, panienko, moja kupa, a kupa panienki to po raz wtóry niestety ciągle kupa)?
Przekocham.

Czy się cieszę z tego drugiego miejsca?
Ojakjasnaśrubkaicholercia, pewnie!

O tu się cieszę:

A odchudzony Specyk leży sobie i odpoczywa:) © CheEvara



Bo jakbym miała do tego podchodzić śmiertelnie poważnie, to bym nie startowała w AMATORSKIM maratonie.

A ja sobie tam jadę z uśmiechem na ryju, z uśmiechem na ryju wbijam się na którykolwiek z tych czerwonych, okrągłych stołków i nie próbuję oszukać się, że to jest jakaś jebana olimpiada i że ja to taka lepsza Włoszczowska. I że kurde staję do hymnu.

Ponoć – w sumie z własnego doświadczenia wiem to też – że od uśmiechu jeszcze nikomu dupy nie urwało.

Asi Łuszczyńskiej, z którą zamieniłyśmy się miejscami z maratonu w Wejherowie, gratuluję, bo z przygodami dotarła na podium. I jest jeżdżącym na rowerze dowodem na to, że można poginać i nie być nafochowaną dziuńką.

A Aśka to pociskolaska!;) © CheEvara


Bo kurna apeluję.


Z moją ekipą dojazdową i odjazdową, czyli Michałem i Krzyśkiem z APSu obśmiałam się szeeeeeeeeroko. Są ludzie, których kupuję bez większych ceregieli i chłopaków sobie dopisałam do mojej krótkiej listy.


Doprawdy, lękam się, co będzie, jak skończę tego Speca odchudzać. Znaczy się Fascik skończy.

No i na koniec...
W temacie koksu, to mam go pod lewą nogawką:P © CheEvara


Dane wyjazdu:
50.58 km 0.00 km teren
02:10 h 23.34 km/h:
Maks. pr.:51.50 km/h
Temperatura:19.0
HR max:156 ( 81%)
HR avg:128 ( 66%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 807 kcal

Po koks do Deca

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 22

Lubię tytuły wpisów na BS-ie, w których ludzie informują mnie o celu swojego przejazdu.
Po LEP NA MUCHY.
Po MOLE…
(A nie, to był wpis z Sopotu i chodziło o molO)
Po dętkę.
Po kota.
Po pachy.
I tak o.
Musiałam spróbować, jak to jest, dać taki tytuł.

I jest FAJOSKO!

Te żele Aptonia z Dziesięcioboju to jedyny sziteks karbo, który nie sprawia, że zaraz po spożyciu mam chęć zdeponować cały swój pokarmowy system na kierownicy roweru podczas ścigania.
Oczywiście przed wyjazdem nie spojrzałam, że mam ich jeszcze od cholery po Legionowie. Zepsułoby mi to koncepcję na regeneracyjną, przedmaratonową sobotę.
I tytuł wpisu też by mi to zepsuło.


Taaaaa, ja i regeneracja.
Sracja.
Nie UMIEM jechać poniżej 70$% HRmaxa, kurde nuda mnie zżera, mam wrażenie, że się nie przemieszczam, że te cipy z żabotami jadą szybciej.

No i wyjście z domu na jednorazowy trip, liczący sobie mniej niż 50 km, lekutko nie ma dla mnie sensu. A nawet - jak mawiają niektórzy - nie ma dla mnie sensu stricte.
:D

Tak więc, taka to moja regeneracja.

Pojechałam oczywiście do Decathlonu na Ochotę, bo po co jechać na Targówek, do którego mam 6 kilometrów?

Kupiłam i z Ochoty przez Bielany i Żolibórz wróciłam se ja. Do się. Nafutrować się węglowodanami.


Wreszcie uzmysłowiłam sobie, jakie emocje targają mną, gdy żrę to Monte – piszę to jedząc Monte, oczywiście. Już teraz rozumiem Pułkownika Kwiatkowskiego łkającego nad cyckami Dancewicz. Przestudiowałam jego mimikę, potem swoją przed lustrem (wiem, wiem, nie można żreć przed lustrem, bo się diabła zobaczy, ale ja i bez żarcia widzę go codziennie w tym samym lustrze) i po tym, jak moje pyknięte brewki wyglądają dokładnie jak jego pyknięte brewki wnioskuję, że przeżywam wtedy to samo, co on.
Acz mogliby w Monte – jeśli już musi być część i orzechowa i czekoladowa – tę lepszą, czyli jasną dawać na spód. Muszę napisać do nich. Robię Dear Mr Zott taką tu reklamę, że powinien chociażby wysłać potwierdzenie przeczytania maila.


Czy ja zawsze już będę tak zwijać się przez tego cykora przedmaratonowego?? Nie dam rady zjeść więcej, NAWET MONTE, bo mam tak zaciśnięty kałdun.
Kategoria >50 km


Dane wyjazdu:
74.84 km 0.00 km teren
03:11 h 23.51 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 41 m
Kalorie: 1259 kcal

Lubię Masę Krytyczną

Piątek, 27 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 7

Znaczy się, po prawdzie to nie lubię, zwłaszcza za żółwie tempo, w jakim się przetacza przez miasto, ale lubię za jedną jedyną rzecz – wszystkie mimozy, lamy z koszyczkami, lanserzy w różowych koszulkach z kołnierzykiem postawionym na sztorc (polecam sobie jeszcze celownik na dupie narysować) na holendrach znikają wtedy z dróg i napierają sobie w skupisku z podobnymi sobie z właściwą Masie prędkością. Jakże pięknie mi się dziś wracało do domu! Na trasach niemal nikogo, na mojej ulubionej ścieżce – oprócz pierdyliarda owadów – NIKOGUŚKO.
Jak dla mnie Masa mogłaby poniżać miasto codziennie.

Acz jestem zdania, że zanim pobudują nam te hektokilometry nowych tras rowerowych, o które WMK walczy należałoby co niektórych zbajksionych tłumoków przeszkolić w zakresie dzielenia dróg z innymi użytkownikami, jak i w dziedzinach używania mózgu. Bo póki co Masa nie jeździ każdego dnia, a tłumoki pedałować lubią.

Jasne, pocieszające jest, że te debile i tłuki jeżdżą mniej niebezpiecznym od blachopuszki pojazdem i wypada to – pod względem ogólnego bezpieczeństwa – znacznie korzystniej, ale jeśli chodzi o mój kawałek podłogi, to rośnie mi w gardle klucha i jak po raz kolejny, dokładne dwudziesty drugi , w ciągu krótkiej dopracowej trasy muszę obsrywać się, żeby jakoś bezkolizyjnie taką melę objechać, niewiele brakuje, abym wyjechała takiej lebiodzie z dziewiątki (piękne JEDNO zdanie właśnie zbudowałam!:D). Po uprzednim strzeleniu durnym jej łbem o latarnię którąś, najlepiej tę najstarszą, gazową.

Centurionowemu suportowi kąpiel w Brunoxie mocno pomogła, z okolic napędu nie śmie wydobywać się żaden dźwięk poza wklikiem i wyklikiem pedałów. Ponadto muszę podkreślić olbrzymią moc Brunoxa w zakresie likwidowania smarowych wżer w lakierze. Piknie. A jak on, ten Brunox pachnie! Ulalalalalala. MLASK!


Znowu kurde maraton Golonkowy pokrywa się z Zamanowym. Szjet.

Dane wyjazdu:
89.52 km 12.36 km teren
04:17 h 20.90 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:162 ( 84%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 64 m
Kalorie: 1634 kcal

Czas przeprosić Centuriona:)

Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 19

Ale czwarteczek przebujałam się jeszcze na fulliku. Rano jeszcze nieważkam była po kampinoskiej środzie i liczyłam na to, że im więcej kilosów nadłożę, tym mniej kac będzie później mnie męczył.

NIC BARDZIEJ MYLNEGO.

Poranne 48 kaemów dokonane w drodze do pracy odebrało mi dokładnie tę energię, którą organizm zużyłby na walkę z kacem. Samam se wytrąciła oręż z rąk.
I z nóg i korpusu też.

Czarny, który odwiedził mnie w pracy dwukrotnie, raz na moto, raz na fullu, tylko obśmiewał mój wilczy apetyt. A przecież naukowo potwierdzonym jest, że organizm zamroczony alkoholem trwoni kalorie w sposób frywolny, niefrasobliwy i beztroski.

Zeżarłabym nawet wszystkie okruszki, które w mojej pracowej klawiaturze budują swoje cywilizacje i stawiają piramidy ze znamionami w kształcie odwróconych okręgów.

W końcu jednak stanęło na tym, że wciągnęłam rybę na OTRO od Chińczyka z Radomia i ssanie mi się wyłączyło. I kac uleciał, jak te balony uleciały.

No to dokatowałam się po pracy. Trzech kolesi podjęło wyzwanie ścigania się z Che, poginającą na fullu i tylko jednemu nie dałam rady. Na pewno w swoim poprzednim wcieleniu był biegnącą przez Kampinos szynszylą albo nawet cwałującą czapką z lisa bez oczu. Nawet nie można powiedzieć, że usiadłam mu na kole. Lepszy cwaniak jak nic.

A na nadwiślańskim rowerowym dukciku prawie żywego ducha poza tryliardem muszek. Nie mogliby tam jakichś oprysków zrobić?

Lubię to:


Lubcie i Wy:)

Dane wyjazdu:
72.58 km 0.00 km teren
03:08 h 23.16 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:163 ( 84%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 37 m
Kalorie: 1219 kcal

Pierwsza zasada na BS to...

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 24

... nigdy nie chwal się, że jesteś na bieżąco z wpisami, bo następnego dnia będziesz o trzy do tyłu:D
Jak ja teraz. Doświadczyłam i dzielę się tym z Wami ku przestrodze.

Lubię wszystkie zwroty z ,,ku''

Jak ,,ku...", a nie będę kląć:D



Nie idźcie tą drogą psie Ludwiku i suko Dornie. Czy jakoś tak.

Od tygodnia turlam się na fullu, nie narzekam, buja mnie, czasem zblokuję zawieszenie i pocisnę. I jedyne, co mnie konfunduje to wkurwione spojrzenie z kuchni, gdzie Centi ciągle zbrunoxowionym jest.

Jestem chyba jakąś sensacją. Dupa na fullu. Obczajają, doganiają i nawet zagadują. Z krótkiej INTRODUSJI dowiadują się, kto żem ja i nagle przestają chcieć jechać w moim towarzystwie. A to telefony im dzwonią, a to nagle przypominają sobie, że na kogoś czekają.

A dziś mój sąsiad, z którem to jeździłam w tamtym roku po Słowacji i Austryi pojechał SAM, BEZE MUA, do Norwegii i qrva, na pewno fiordy mu sakwy przetrzebiają!
Fok.

Chcę stanowczo na wakacje.

Dane wyjazdu:
52.34 km 6.21 km teren
02:11 h 23.97 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:138 ( 71%)
Podjazdy: 31 m
Kalorie: 808 kcal

Nadgoniłam ze wpisami. Ciekawe, na jak długo:D

Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 14

Znowu nie posłuchałam Czarnego, który wieszczył opady deszczu i tym samym odradzał jazdę na fullu – czasem mam wrażenie, że on o tego mojego eFeSeRa bardziej się szczypie, niż o swój rower – ale i tak pojechałam Speckiem do pracy. Zaczynało się wypogadzać i jedyne, co psuło mi zabawę, to wypakowany plecak, przez który dość ciężko atakowało się wszystko, co na drodze wyrastało.

Ale i tak miałam do roboty całkiem daleko.

Zaczynam na tym nie najlżejszym rowerze wyciągać imponujące prędkości. Udało mi się nawet dojść jednego pro-bikera w takiej samej jak ja koszulce, na światłach poczęstowaliśmy się uśmiechami i rozjechaliśmy się prawo/lewo.

Może się zatem okazać, że trenowanie na ciężkim fullu, na którym trochę trzeba z nogi podać, opłaci mi się i jak podam z tej samej nogi na odchudzonym przez mojego Bradera Fascika Rockhopperze, to przyjadę na metę razem z Rękawkiem.

Nawiasem mówiąc, raz już przyjechałam, tyle, że to były Chorzele, a ja zostałam wydymana na trasie i na mecie wydymana też, zostając sklasyfikowana na dystansie mega. Ale jak to brzmi: przyjechałam na metę ZARAZ za Rękawkiem!:D


Dopada mnie powoli stres przedmaratonowy. Jak nic w sobotę aparat gębowy odmówi mi posługi i z tych nerwów nie wydobędę z siebie słowa. Przed Legionowem też tak miałam, ale nie chciałam wyjść na nietowarzyską lochę, w końcu gościłam NUBF-a (Najlepszego Uznanego Brata Fascika), i gwiazdy Naftokoru. Strasznie dużo siły kosztowało mnie udawanie dobrego samopoczucia.


Co to będzie w tym Olsztynie, kurna?

Może będzie można kupić drzwi?

&feature=related

:D

Dane wyjazdu:
96.69 km 85.21 km teren
04:06 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max:175 ( 91%)
HR avg:152 ( 79%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1932 kcal

Przeciąganko po Kampinosie

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 10

O kurna, trochę z tej wycieczki zrobiła się wyrypa. Czworo świrów ustawiło się, aby przejechać stówkę w terenie. Byłam ja, czyli Evara Che, był Niewe, dołączył Radek i Adam na tłenti najnerze Treka i do tego FULLU. Dzięki temu ostatniemu złamałam swoje umysłowe stereotypy na temat jazdy na dwudziestkach dziewiątkach. Byłam przekonana, że taki rower to jest zwykła niezwrotna krowa, którą ciężko rozpędzić i jakieś osiem razy trudniej nią skręcać.

Jaką ŻEŚ się durną urodziła, taką zemrzesz, Evaro.

Nic bowiem bardziej mylnego. Wszystko w tym bicyklu jest tak skalibrowane, żeby po pierwsze odczuwać komfort, bo drugie, żeby było wygodnie, a po trzecie, żeby zajebiście się jechało. Wypas.

Kierownikiem naszej wycieczki okrzyknął się samozwańczo Niewe, który posiadał mapę Kampinosu – ja NADAL uważam, że nie sztuka przemierzać Kampinos z mapą tegoż. Wyzwaniem i siekierką byłoby przejechać KaPeeN z mapą na przykład Zimbabwe – oraz jakąś tam wiedzę w terenie. Po piątkowej ustawce na nadwiślańskiej ścieżce imienia Obcego17 z lekka tej wiedzy nie dowierzałam. Ale wszystko wypadło wzorowo.

Niewe robił też za fotografa i całkiem całkiem podołał tej misji:

Nie wiem, kto, ale ktoś przepięknie opisał sens życia Che:D © CheEvara



Fotograf zawsze ma przesrane, bo nie ma go w kadrze:) © CheEvara



No dobra, wszystko BYŁOBY wzorowo, gdyby nie chore tempo, w jakim tę wycieczkę zrobiliśmy. Bo już po planowaniu okazało się, że Adam musi kole 15:30 wrócić na rodziny łono. I dzięki temu moje wyobrażenie tego dnia rymsnęło o bruk z kocimi łbami jak ten fortepian Szopena. Znaczy się rymsnęło jak fortepian, a nie rymsnęło jak kocimi łbami.
Bo ja sobie to wymarzyłam tak, że zaczynamy od powitalnego piwa (wypełniono), dosiadamy rowerów (wypełniono), katujemy trochę terenu, robimy przerwę na leniwe wypicie bro na trawce, znowu katujemy teren, znowu sielanka, jeszcze raz teren, kolejna idylla, teren i czynność powtórzyć tak jeszcze z pięć razy i jesteśmy nawaleni jak worek gwoździ. A wyszło tak, że przystanki zrobiliśmy dwa i zapierniczaliśmy po tym lesie jak w zadach zasoleni. Jakby niezbyt byłam przygotowana na takie zderzenie z rzeczywistością.


Takie mylące foto niezwiązane ani z poprzednim akapitem, ani z następnym:D

Chyba, że ustawi się statyw z dwóch rowerów, to i fotograf się załapie © CheEvara




I pewnie dlatego całkiem spektakularnie odcięło mi prąd w trakcie tej wyrypy. Poczułam się jak takie miasto nocą, już dobrze po północy, któremu wyłącza się światła. I gasną najpierw oświetlenia mostów (moje ręce – nie miałam siły trzymać kierę), potem latarnie przy co mniej obleganych arteriach (syndrom waty w nogach), w końcu zostają tylko czerwone światełka na iglicach (alarm energetyczny w zakończeniach nerwowych i dość czytelny sygnał ze strony organizmu, który pokrótce można opisać jako „wal się na ryj, lebiodo, bez paliwa nie jadę. Daj mi jakieś raketfjułel”. Wypaliłam dosłownie wszystko. Banan odrobinę mnie uratował, ale kręciłam już potem bez komfortu. A Radek popier*tyndalał bez litości, koks jeden.

Jednak nie to było najgorsze.

Najstraszniejsze i najbardziej przerażające są te hordy monstrualnej wielkości komarów, których jest – jak nas poinformował Niewe – w samym Kampinosie 112 GA-TUN-KÓW. Jezuśku na niebiesiech, jaki te suki robiły nalot! Jeżeli nie jechało się szybciej niż 15 km/h, natychmiast dopadała nas inwazja tych latających, bzyczących sans-ofde-biczes. I teraz se zwizualizujcie pokonywanie w takim towarzystwie podjazdów. Jak ja marzyłam wtedy o miotaczu ognia! DRAMAT I MASAKRACJA ORAZ tradżedy!

Summa summarum tak:
1) trasa zajebcza, ciekawa, pełna świetnych krętych singli, zjazdów, podjazdów
2) stanowczo za mało piwa
3) zaliczyłam trzy piękne wywroty: jedną ścinającą drzewo, drugą CHOLERNIE niebezpieczną na asfalcie, po której jestem tylko poobcierana, żadnych zdarć, mięska na wierzchu, tylko siniaki - krótko mówiąc CUD! - a i tak bardziej interesowało mnie, co z fullem, czy nie przyrysowałam, nie powyginałam, itepe; oraz trzecią w piachu, w którym jak ostatni kretyn zamiast zredukować przerzutę, to sobie dołożyłam. I zaryłam, nabierając do plecaka na oko półtorej tony piasku.
4) stanowczo za mało piwa
5) po tej turlance na fullu nie wyobrażam sobie przyjechać do Kampinosu na sztywniaku
6) zdecydowanie za mało piwa
7) no dobra, niech stracę – Niewe jest zajebisty, Radek jest fajny nie mniej, Adam fajny jest też. Takoż i jego tłentinajner.

Z telefonowego giepeesa wyszło mi, że uczyniliśmy 96 kilometrów. Ile w tym było asfaltu, bo trochę było, nie umiem wyklikać. Może u Niewe będzie info.

Lubcie to.

:D

Bo ja najbardziej lubię o to:

Kasztelańskie robi za ładowarkę © CheEvara


Trzeba by to przeciąganko powtórzyć. Z miotaczem ognia koniecznie.
Kategoria >50 km, fullik, trening


Dane wyjazdu:
77.85 km 18.56 km teren
03:36 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max:173 ( 90%)
HR avg:140 ( 72%)
Podjazdy: 54 m
Kalorie: 1503 kcal

No można i trzy dychy

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 19

Się okazało, że na tych moich balonach we w fullu można pocisnąć WIENCY niż te nieszczęsne i żałosne 27 km/h.
Lubcie to:D

Rano oczywiście dość niespiesznie pokonałam dystans do-roboczy, tym bardziej, że upał, który uwielbiam, całkiem uczciwie zraszał czoło me potem, znaczy się uruchamiał te nadbrwiowe hydranty. Ugrzałam się i jeszcze podjechałam na podpracową siłownię rano, ale tylko po to, żeby się wykąpać po tych trzydziestu kaemach. Jak siedzieć w takim syfie przez cały dzień?

Żeby tak w robocie nie mieć chędożonego natrysku, fakjen szjet. Nie wiem, jak inni to rozwiązują, ale ja już pogodziłam się z tym, że w owym fitness klubie patrzą na mnie, jak na kogoś, kto w domu chce przyoszczędzić z wodą.

A to swoją drogą :D:D:D

Tak czy siak, lubię jak leje się taki żar z nieba.

A po robocie umówiliśmy się z Gorem i Niewe, że robimy na złość obcemu17 i korzystamy z „jego” ścieżki.

Litościwie pominę to, jak chłopaki sobie ze znalezieniem tejże ścieżki poradzili, ale złośliwie dodam, że teraz mnie już nie dziwi, dlaczego zawsze się tak obśmieją na tych swoich orientacyjnych maratonach.

No ja w piątek miałam z nich pompę:D

Niech z mojej strony Wam wszystkim radości dostarczy fakt, że umówiliśmy się pod Mostem Gdańskim, po czym musiałam spod tego mostu dymać pod Świętokrzyski, bo oni pojechali górą i zlokalizowali się właśnie tam. Ludu, mój ludu!:D

A nad Wisłą lans był taki;) © CheEvara


Niewe triumfuje i już wie, że zrobi na złość Obcemu:D © CheEvara


Pojechaliśmy jeszcze w stronę Łazienkowskiego, gdzie całkiem po polsku ścieżka urywa się w dupie, Niewe uczynił brzydki gest, którego dokumentacja fotograficzna zapewne jest już u niego na blogasku i tą samą ścieżką pojechaliśmy pod rurę, choć w planach tego nie mieliśmy, raczej zamierzaliśmy nabyć piwo w sklepie i wychłeptać je w plenerze, ale na Pradze obrażono nas w jakimś GIE-ESIE wyłączoną lodówką z piwem (skurrrr*wysyny!). No to pojechalim, gdzie nasze przeznaczenie czekało. A wyrażało się one w procentokaloriach, czyli w izobroniku.

A potem był powrót, rozjechaliśmy się z Gorem na Bemowie i bez bliskich spotkań drugiego stopnia z szynszylami i rosomakami, które nawijają się po to, aby – wg puchatego – brać je do ręki pobiłam swój rekord prędkości na fullu. Naprawdę nie sądziłam, że wyciągnę na tych grubasach 3 dyszki. A Niewe mówi, że popylaliśmy nawet i 32 kaemy na ha.
<big></big>

Dane wyjazdu:
82.59 km 19.52 km teren
03:44 h 22.12 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max:171 ( 89%)
HR avg:146 ( 76%)
Podjazdy: 61 m
Kalorie: 1540 kcal

Z pewną dozą nieśmiałości na fulla wsiadam

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 9

Ponieważ ciągle nie mam nowego sztywniaka, który mógłby godnie zastąpić Rzymianina, który kąpie się w Brunoxie, którego zapach bardzo lubię (lubię powtórzenia z KTÓRY), pojechałam ja z żadnym ociąganiem do pracy na Szpecu Fullu.
Żadne ociąganie objawiło się tem, że na ryju uśmiech jęłam posiadać debilny już od salonu, w którym godnie full sparkowany jest, żeby nie rzec SPARCZONY.

O jak mi się droga DO pracy dłużyła!

Uhuhuhu!

No i o!

A po pracy zapoznałam się z niejakim Krzysztofem, który mnie gonił, także na fullu, na Scociku. Cisnęliśmy kawałek od Kępy Potockiej, najpierw on schowany za mną i jadący w promocji powietrznej, potem ja wskoczyłam na tyły, znowu na front i przy Sanguszki sprawiedliwość wymierzyły czerwone światła. No to się zintegrowaliśmy. Zaczął Krzysiek wyrażeniem szacunu.A zintegrowaliśmy się jezdnie, razem już jadąc dalszą trasę, bo od integracji browarnej to ja mam piątek. I weekend cały. Łącznie z poniedziałkiem, bo zazwyczaj tak mi się rozlewa szeroko to pragnienie.

Ale pogadalim, próbowałam namówić go na zbajkstatsienie się, obaczym, co wyjdzie z tego.

Ujechana dwukrotnym zrobieniem najfajniejszej trasy rowerowej w Wawie zawinęłam na dom.
Gdzie normalnie pachnie, nie wiem, dziecięliną, dzięcieliną, gr(d)yką jak śnieg białą, a u mnie po roznosi się rozkoszny aromat Brunoxa.

Dane wyjazdu:
86.43 km 12.56 km teren
03:14 h 26.73 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max:193 (100%)
HR avg:137 ( 71%)
Podjazdy: 76 m
Kalorie: 1265 kcal

No i zepsułam Centuriona

Środa, 18 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21

Qrwa mać, Hure, Nutte, Querva madre!
Suport umarł, co raczył objawić mię to radosnym SZCZELANIEM Z ŁOŻYSK, a wyładowana empetrucha pomogła mu we wkrwieniu mnie, bo normalnie, z Rejdżami w ucholcach, zlałabym to sikiem modrym (czyli po spożyciu PAŁEREJDA BLU).
A tak to słychałam tego pstrykania.

Wieczorem ścignęłam Karolinę po NAJZAJEBISTSZEJ ścieżke we w Łorsoł, po której mogę jeździć dzięki łasce i uprzejmości obcego17. Zaczyna robić się na niej tłoczno. I najbardziej wpienia mnie, że korzystają z niej lamy na holenderkach, jadące dokładnie półtora kilometra na godzinę i – jak przystało na lamy, dokładnie te z rodziny nie grzeszących kumacją – jadą absolutnie całą szerokością tejże kurde traski, fakin szmakin MAĆ!


Odprowadziłam Karolajnę do centrum i głodna (ja qrna jestem WIECZNIE GŁODNA!!), ale mimo to okrężną drogą pojechałam do domu. Gdzie wykręciłam skur-suport-wensona i utopiłam w Brunonie (uwielbiam jego zapach:D), w nadziei, że to nie zjechane łożyska, a po prostu syf, piasek, kawałki pizzy, żarcia dla chomików i wyliniałych pająków. Się zobaczy. Czeka mnie parę dni katorgi na fullu. Tfu! LANSU!! Lubię tooooo:D

Trudno. JAKOŚ TO PRZEŻYJĘ:D

Nie znam się na żywotności suportów, ale miał prawo odmówić posługi po zrobieniu ponad ośmiu tysia kilometrów?